Wersja do druku

Udostępnij

ANNA KRÓLICA: Zbliżamy się powoli do końca XIII konferencji. Zastanawia mnie czy długoletnie doświadczenia w pracy przy festiwalu nie nasuwają Panu potrzeby modyfikacji formuły imprezy? Mamy w Polsce coraz więcej festiwali tanecznych, z powodu różnych uwarunkowań ich terminy nakładają się. Czy zależy Panu na „przyciągnięciu” uczestników i widzów? Trudno w sztuce mówić o rywalizacji, ale jednak…

JACEK ŁUMIŃSKI: Na razie nie widzę potrzeby zmian. Formuła festiwalu, którą przez wiele lat staraliśmy się wypracować jest unikatowa. Nie ma takiego drugiego festiwalu ani w Polsce, ani za granicą. American Dance Festival w Durham, czy TanzImpuls w Wiedniu, które zachowują mniej więcej podobny charakter do naszej Konferencji/Festiwalu, są mimo swoich sześciu tygodni znacznie mniej intensywne niż nasza dwutygodniowa impreza. W Bytomiu prezentujemy podobna ilość spektakli, (czasami bywa, że jest ich trochę więcej i są one znacznie bardziej zróżnicowane) i podobna jest też nasza oferta warsztatów tańca. W Wiedniu i w Durham uczestnicy nie znajdą choćby namiastki zajęć z zarządzania i krytyki. Nie ma też programów społecznych i zajęć dla dzieci. Podczas American Dance Festival odbywają się czasami konferencje krytyków, ale w formule festiwalu nie ma miejsca na zajęcia pisania o tańcu, patrzenia na taniec i rozumienia go w kontekście historycznym i estetycznym, które przede wszystkim kształciłyby młodzież artystyczną i zachęcały do podjęcia zawodowego wyzwania w tej dziedzinie. Tego nie ma nigdzie, w ogóle. Festiwale z tak rozszerzoną ofertą, które pojawiły się ostatnimi czasy w niektórych krajach, wyrosły z doświadczenia w Polsce. Wszyscy mówią, że od nas się zaczęło…

Nie mam wątpliwości, że tę formułę trzeba ulepszać i widzę w tym procesie ogromną rolę dla naszych uczestników. To od nich najczęściej wypływają propozycje zmian i ulepszeń. Z mojego punktu widzenia musi zmienić się sposób funkcjonowania festiwalu w mieście. Dotychczasowy wynika z ciążącym na Bytomiu wizerunku miasta górniczo-hutniczego, w którym mimo ambicji niektórych jego mieszkańców nie da się zaproponować więcej niż piwo i krupniok. W Bytomiu nie ma już hut i kopalń. Miasto straciło przemysłowy charakter i chce być czymś innym. Sztuka, festiwal/konferencja i Śląski Teatr Tańca mogą, więc stać się zaczynem bytomskich przemian. Zależy mi na większym niż dotychczas zaangażowaniu mieszkańców w przeobrażeniu miasta. A więc nie tylko sklepikarzy, taksówkarzy, hotelarzy, którzy co roku doskonale wiedzą kiedy w Bytomiu odbywa się festiwal, albo kolejne warsztaty tańca, lecz także zwykłych ludzi dzięki którym możemy stworzyć lepszą bazę noclegową. Nam ułatwi to zakwaterowanie dużych ilości ludzi a dla mieszkańców będzie to dodatkowe źródło dochodu. Myślę, że w ten sposób powstanie znakomita możliwość nawiązania lepszego kontaktu Teatru z mieszkańcami miasta. Rozmawiam bardzo często ze sprzedawcami, właścicielami sklepów, taksówkarzami i przedstawicielami różnego rodzaju drobnego biznesu – oni zdecydowanie identyfikują się z naszym festiwalem i wszyscy zgodnie mówią, że dzięki niemu Bytom zaczyna tętnić życiem. Ci ludzie interesują się losem uczestników, są ciekawi, pytają -gdzie i w jakich warunkach śpią? Podziwiają ich za pasję i determinację i żałują, że na razie nie można zapewnić im lepszych warunków …

ANNA KRÓLICA: Wspomniał Pan o warsztatach dla krytyków tańca. Rzeczywiście udział w nich w trakcie konferencji jest jedyną możliwością zdobycia umiejętności pisania o tańcu. Wiadomo, że polskie uniwersytety nie kształcą w tym zakresie nawet studentów teatrologii. Na pierwszym planie stoi warsztat krytyka teatru dramatycznego. Ktoś, kto zetknął się z tańcem, wie doskonale, że różnic jest bardzo wiele w pisaniu o tańcu i o teatrze. Zastanawiam się, czy jest możliwe prowadzenie zajęć dla krytyków tańca i może dla fotografów w systemie dwustopniowym? Warsztaty dla fotografów gromadzą zaawansowanych, natomiast warsztat krytyczny skierowany jest zdecydowanie dla początkujących. Sama jako uczestnik odczuwam potrzebę kontynuacji tych zajęć na drugim etapie, podobne głosy padają w naszym środowisku. Czy jest to możliwe do zrealizowania?

JACEK ŁUMIŃSKI: Tak. Jeżeli jest taka potrzeba to musimy wprowadzić dwustopniowy system warsztatowy. Jest to zdecydowanie możliwe. Zawsze czekamy na propozycje ze strony uczestników. Warsztaty dwustopniowe wydają się bardzo dobrym pomysłem. Jesteśmy otwarci również na propozycje, co do warsztatów tańca, technik, które uczestnicy chcieliby poznawać, spróbować, lub tylko „dotknąć”, a których na konferencji jeszcze nie ma. Sami oczywiście też ciągle poszukujemy różnych nowatorskich form edukacyjnych, ale nasz krąg może być zamknięty na zjawiska, które wy – uczestnicy – dostrzegacie w całej ich krasie. Jako organizatorzy mamy obowiązek z nich skorzystać.

ANNA KRÓLICA: Chciałam jeszcze spytać o program artystyczny, o spektakle prezentowane co wieczór podczas konferencji. Czy istnieje „klucz”, według którego są one wybierane? Są festiwale, które mają swoje motto bądź ambicje do przedstawiania najbardziej awangardowych czy współczesnych produkcji. Jaki jest sposób programowania konferencji w Bytomiu?

JACEK ŁUMIŃSKI: Celem festiwalu/konferencji było od samego początku, pokazywanie, analizowanie i omawianie tego, co dzieje się w tańcu na świecie. W przypadku tegorocznej edycji festiwalu, który właśnie się kończy, główny nacisk położyliśmy na blok spektakli belgijskich. Mamy mało kontaktów z Belgami, zwłaszcza tymi z francuskojęzycznej części kraju. Dlatego warto było skupić się na pokazaniu ich najlepszych produkcji.

Zawsze staramy się, aby dobór spektakli był różnorodny oraz możliwie jak najlepszy. Nie da się jednak sprostać wszystkim gustom. Decydując o wyborze spektakli unikamy własnych preferencji estetycznych i zwracamy uwagę na zjawiska nowe i inne (być może jeszcze niedojrzałe, ale inspirujące); w kontraście staramy się sprowadzać tradycyjne formy tańca modern oraz tzw. słynnych artystów i pokazywać najciekawsze zjawiska w krajach Europy środkowo-wschodniej. W ramach tegorocznej edycji chcieliśmy pokazać zespół z Łotwy, jedyny jak do tej pory zespół tańca współczesnego w tym kraju. Najprawdopodobniej zespół ten nie przysporzyłby nam przyjaciół wśród zeuropeizowanej „polskiej elity sztuki tanecznej.” Dla nas jednak takie zjawiska mają wartości nie tylko artystyczne, lecz także edukacyjne, społeczne, polityczne itd. Sztuka wśród wielu innych cech ma jedną moim zdaniem najważniejszą cechę – jest dialogiem z publicznością. Wprowadzenie na rynek krajowy zespołu z Łotwy jest częścią tego dialogu. Poza tym zespoły z Rosji, Litwy, Estonii, Słowacji, Łotwy itp. mają cechy, o których Zachód już dawno zapomniał. Te cechy warto zachować. Również dla Zachodu wydają się one cenne. W tym roku nie udało nam się doprowadzić do sprowadzenie artystów z Łotwy, tak jak nie udało nam się zaprezentować zespołu „Kanon” z St. Petersburga. Nie zgrały się terminy zespołów i festiwalu. Zamierzamy to jednak zrobić w roku następnym.

Przez wiele lat pokazywaliśmy polskie zespoły, ale jednocześnie traktowaliśmy je troszkę po macoszemu – muszę to przyznać. Za namową przedstawicieli środowiska tańca współczesnego w Polsce oraz samych artystów podwyższyliśmy wymagania. Nie traktujemy ich więc w kategoriach „początkujących artystów”. To deprecjonuje. Zgodziłem się z argumentacją Leszka Bzdyla i zaczęliśmy traktować „krajowy produkt” na równi z zagranicznym.

Nigdy nie ma jednak złotego środka. Niektórzy uważają, że są bardzo dobrzy, najlepsi, światowej sławy – a tutaj [ w Bytomiu ] nie są pokazywani. To jest problem, którego nie da się rozwiązać. Borykamy się z nim, staramy się okazywać sympatię tym, którzy czują się pokrzywdzeni. Najważniejszy jest jednak „produkt,” czyli jakość. Pokazujemy też, co roku zespoły amerykańskie. Choć nie każdemu podobają się propozycje artystyczne tych zespołów to musimy pamiętać, że taki jest stan sztuki tanecznej w tym kraju.

ANNA KRÓLICA: Czy jest możliwe zapraszanie na konferencję europejskich artystów, których nazwiska są dobrze znane polskiemu widzowi? Myślę tu np. o zespołach, jak DV8 czy Sasha Waltz & Guests.

JACEK ŁUMIŃSKI: Na pewno są takie możliwości i takie zespoły będą prezentowane. Zapraszaliśmy wcześniej już Wima Vandekeybusa, utrzymujemy nadal z nim kontakt i na pewno pojawi się on jeszcze raz u nas na festiwalu. Niezależnie od tego szukamy zespołów, które byłby zainteresowane występami gościnnymi w Polsce. Z drugiej strony nie stać nas, żeby płacić komuś milion złotych honorarium. Staramy się szukać partnerów tak, żeby możliwe było obniżenie kosztów związanych z prezentacją nawet najdroższych zespołów. Namawiamy do tego samych artystów. Z mojego punktu widzenia płacenie artyście za jeden występ czterdziestu czy sześćdziesięciu tysięcy dolarów w kraju w którym utrzymuje się wysokie bezrobocie a średnie płace kształtują się na poziomie 600 dolarów jest niemoralne. Myślę, że artyści powinni być świadomi takich rzeczy. Uważam, że takich kwot mogą oczekiwać w Austrii czy Niemczech, na nasze standardy zapłacenie trzydziestu tysięcy dolarów to również dużo. Szukamy i współpracujemy właśnie z takimi instytucjami i osobami prywatnymi, które umożliwiają nam prezentowanie nawet najdroższych artystów.

DV8 jest rzeczywiście jednym z tych drogich zespołów. Myślałem kiedyś o sprowadzeniu DV8, ale ponieważ był już prezentowany w Warszawie, to na razie skoncentrujemy się na innych zespołach, które jeszcze w Polsce nie bywały.

ANNA KRÓLICA: Kogo konkretnie ma Pan na myśli?

JACEK ŁUMIŃSKI: Marka Morrisa, który nigdy nie był jeszcze na występach gościnnych w Polsce, więc warto byłoby pokazać jego choreografie. Zaczęliśmy już rozmowy i prawdopodobnie uda się nam to osiągnąć. Szukamy też zespołów angielskich, które pokażą nowy wymiar tego, co dzieje się w Anglii [w sztuce tańca]. Wyobrażenie o angielskim tańcu mamy w Polsce dość ograniczone. Z jednej strony dominuje silna pozycja baletu i tańca tradycyjnego, jak np. Rambert Dance Company. Z drugiej zaś są zespoły w rodzaju New Art Club uprawiające niedbały, trochę nonszalancki styl komediowy, groteskowy, „luzacki”. W Anglii rozwija się znakomicie forma teatru tańca (odmienna od tego, który dominuje w Europie kontynentalnej.) Są tez artyści eksperymentujący z formą i materiałem. Zależy nam, żeby właśnie takich artystów przybliżyć polskiej publiczności.

ANNA KRÓLICA: Interesuje mnie działalność ŚTT w ciągu roku. Wiadomo, że są prowadzone liczne projekty edukacyjne i społeczne. Czy jest szansa na zintensyfikowanie również programu artystycznego?

JACEK ŁUMIŃSKI: Czy chodzi o programy rezydencyjne?

ANNA KRÓLICA: Również, ale także o repertuar. Czy istnieje możliwość zapraszania na spektakle gościnne artystów polskich i zagranicznych przez cały rok. ŚTT dysponuje dość dobrymi warunkami scenicznymi…

JACEK ŁUMIŃSKI: Od jakiegoś czasu nie jesteśmy administratorami ani głównymi użytkownikami tego budynku. Przez pierwsze siedem lat istnienia Śląskiego Teatru Tańca mieliśmy rzeczywiście dużą swobodę w doborze prezentowanych na naszej scenie spektakli. Pokazywaliśmy wtedy nie tylko teatry tańca. Było miejsce na teatr dramatyczny, alternatywny i spektakle dla dzieci. Wszystko zgodnie z tym, czym Śląski Teatr Tańca chciał być. Ale wkrótce z powodów czysto partykularnych utworzono Dom Kultury, który zajął się przede wszystkim wydawaniem publicznych pieniędzy nie wzbogacając przy tym oferty kulturalnej dla mieszkańców miasta. Jedyną korzyścią tej nowej sytuacji stał się remont budynku i sceny teatralnej. Nagle odblokowały się wszystkie miejskie fundusze na ten cel. Po reorganizacji i wielkich „bitwach”, które zapewne niektórzy jeszcze pamiętają Śląskiemu Teatrowi Tańca pozostawiono drobną część środków publicznych, które wystarczały zaledwie na 7 miesięcy płac. Reperkusje tej chorobliwej sytuacji, która trwała sześć lat odczuwamy do dziś między innymi w braku możliwości organizacji spektakli gościnnych. ŚTT zaledwie rok temu wywalczył sobie prawo do korzystania ze sceny przez 8 dni w miesiącu. Do sytuacji finansowej sprzed ośmiu lat nie wrócił i ciągle istnieje realne zagrożenie, że pracownicy teatru nie dostaną wynagrodzeń pod koniec roku.

W miarę możliwości mimo wszystko staramy się pokazywać polskie zespoły, np. TOK z Krakowa, Teatr Tańca „Alter” z Kalisza występowały u nas we wspólnym wieczorze ze spektaklami w choreografii Sylwii Hefczyńskiej – Lewandowskiej czy Leszka Stanka i Sebastiana Zajkowskiego. Prowadzenie szerszej działalności w tym zakresie na razie nie jest możliwe. Zbyt długo Śląski Teatr Tańca był „niechcianym dzieckiem” Bytomia. Jednak dziś widać, że sytuacja Teatru powoli nabiera pozytywnego charakteru.

Teatr zawsze miał dużo nietypowych propozycji. Jedną z nich jest stworzenie tu [w Bytomiu] Wyższej Szkoły Sztuk Performatywnych. Miasto jest zainteresowane tym projektem – także wsparciem go finansowo. Pojawia się więc szansa na organizowanie wymiany także między polskimi zespołami. Sądzę, że jest to jedna z głównych bolączek naszego środowiska. To widzi, każdy z nas. Szkoła będzie miała swoją scenę, która będzie otwarta również na twórczość polskich artystów.

ANNA KRÓLICA: Powróćmy może jeszcze do kwestii powstania Szkoły Sztuk Performatywnych. Wiadomo, że rozpoczął się już półtoraroczny projekt pilotażowy, do jego zakończenia pozostało jeszcze pół roku. Czy mógłby Pan skomentować jego przebieg i czy rzeczywiście uda się otworzyć szkołę w 2007 roku?

JACEK ŁUMIŃSKI: Są duże szanse. Pozostawiamy jednak pół roku zapasu. Z różnych powodów – głównie administracyjnych – mogłoby nam się nie udać przygotować szkoły do przyjęcia pierwszych studentów. Wówczas zostaje nam wspominane pół roku – styczeń /luty 2008 to już jest ostateczna data. Nie od razu zajęcia będą odbywać się w budynku do tego przeznaczonym. Początkowo zajęcia odbywać się będą w siedzibie ŚTT i także w Szkole Baletowej. Jeśli chodzi o proces administracyjny i legislacyjny to biorąc pod uwagę ogromne zamieszanie w strukturze funkcjonowania Państwa powoli rozjaśnia się nam obraz szkoły, zwłaszcza w sferze rozwiązań formalnych. W maju powstało nowe ministerstwo, które nie potrafiło przez dłuższy czas wyjaśnić nam konsekwencji przyjętej przez nas opcji. Na szczęście dzięki przychylności urzędników właściwych ministerstw oraz lokalnych samorządów wierzę, że uda nam się cały ten skomplikowany proces przyspieszyć. Chodzi też o to, aby znaleźć jak najlepsze rozwiązanie.

Jeśli natomiast chodzi o proces tworzenia programu edukacyjnego i podstaw programowych dla szkoły, przebiega on dobrze. Wszyscy partnerzy międzynarodowi oraz grupka przedstawicieli studentów uczestniczących w programie pilotażowym mają poczucie, że robią coś ważnego, niespotykanego i nowatorskiego. Nie ma większych problemów z przekonaniem naszych partnerów, że formuła szkoły sztuk performatywnych jest nam tu [w Polsce] potrzebna, choć może w Holandii i Anglii nie trafiłaby na podatny grunt. Staramy się zachować wysoki standard akademicki w połączeniu ze standardem zawodowym. Nastawieni jesteśmy na intensywne szkolenie. Chcemy ludzi pobudzić do myślenia, działania, nowatorskiego spojrzenia poza ramy wyuczonego postrzegania świata tak, aby ich praca zawodowa w przyszłości nie opierała się na kopiowaniu wzorców kultury zachodniej. Chodzi nam aby wzorce zachodnie – jeśli zaistnieje taka potrzeba – traktować jako źródło inspiracji w procesie tworzenia własnych stylów, technik – nowych a może nawet nowatorskich. Staramy opierać się na polskiej tradycji, jest to jednym z założeń. Zależy nam, żeby to, co nie znalazło swojego miejsca w programach państwowych szkół, myślę tu o technice Grotowskiego i ideach Kantora; rzeczy, które na świecie są znane powinny znaleźć się w programie naszej szkoły. Próbujemy połączyć te tradycje z tradycjami tańca. Niezależnie od tego, kładziemy duży nacisk na sztukę ludową. Chcemy, by studenci znali olskie tradycje i umieli je postrzegać w kontekście międzynarodowym. Jestem przekonany do takiego programu, i chciałbym, aby podobne odczucia mieli studenci. Nie chce narzucać tej opinii.

Przygotowanie programu zakończone jest w 70 %. Na początku festiwalu rozpoczęliśmy pracę nad sylabusem metody Feldenkreisa i jogi. Tzw. głębokie techniki wejdą do programu pilotażowego we wrześniu. W listopadzie zakończymy prace nad programem i pozostanie nam testowanie i propagowanie programu poza granicami Polski.

ANNA KRÓLICA: Pozostając w orbicie edukacyjnej działalności ŚTT chciałabym zapytać o losy biblioteki, czy można już wypożyczać materiały?

JACEK ŁUMIŃSKI: Wydaje mi się, że tak. Pomieszczenie dla potrzeb biblioteki zostało nam przekazane tuż przed samym festiwalem, książki zostały uporządkowane, nie wiem czy powstał katalog. Sądzę jednak, że do połowy lipca powinno być wszystko przygotowane. Leslie Getz i Donald McDonagh zajmują się od kilku lat gromadzeniem książek i publikacji dla potrzeb biblioteki tańca. Uruchomienie biblioteki jest kwestią dni. Szykujemy dla jej potrzeb komputery i ksero.

ANNA KRÓLICA: Czy będzie można wypożyczać książki czy raczej pracować na miejscu z materiałami?

JACEK ŁUMIŃSKI: Z książek będzie można korzystać tylko na miejscu bądź kserować potrzebne materiały. Na wizytę w bibliotece trzeba się wcześniej umówić.

Artykuł ukazał się w wortalu NowyTaniec.PL 30 lipca 2006

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close