Sławomir Woźniak jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich tancerzy baletowych przełomu XX i XXI wieku. Jest absolwentem Państwowej Szkoły Baletowej w Poznaniu oraz wydziału pedagogiki baletowej na Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie. W wieku 18 lat został zaangażowany na stanowisko solisty baletu Opery Wrocławskiej, a w dalszej kolejności — pierwszego tancerza Teatru Wielkiego w Łodzi oraz Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie. Po zakończeniu kariery artystycznej wraz z żoną Ireną – solistką baletu i pedagogiem tańca – wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie od ponad 17 lat prowadzi szkołę baletową Master Ballet Academy oraz zespół baletowy Phoenix Ballet. Sławomir Woźniak jest ojcem dwójki synów: Sławomira Juniora i Michała, którzy poszli w jego taneczne ślady, także kreując liczne partie solistyczne. Z okazji Dnia Ojca tancerze opowiedzą m.in. o amerykańskim środowisku baletowym oraz o relacjach rodzinnych.

Wersja do druku

Udostępnij

W chwili obecnej Pana rodzina jest wypełniona tańcem, lecz czy tak było zawsze? Dlaczego zdecydował się Pan opuścić rodzinny Wrocław i udać się do poznańskiej szkoły baletowej?

Sławomir Woźniak: Wszystko zaczęło się od tego, że urodziłem się nogami do przodu i tak jak zwykle dzieci wychodzą główką, u mnie pierwsze na świecie pojawiły się nogi. Lekarz, który odbierał poród od razu powiedział mojej mamie, że będzie to tancerz. Nie wiem na ile słowa lekarza wpłynęły na moją przyszłość, ale okazały się one prorocze. Po 57 latach mogę śmiało stwierdzić, że całe moje życie związane jest z tańcem. Faktem jest, że poza moją młodszą siostrą, żoną i synami, w rodzinie nie było osób, które ukończyłyby szkołę baletową, aczkolwiek wielkim marzeniem mojej mamy było zostanie tancerką. W rezultacie do poznańskiej szkoły baletowej zostałem wysłany przez moje starsze siostry, które podobnie jak mama nie były w stanie rozpocząć nauki w profesjonalny sposób. W tamtych czasach Poznań był najbliżej zlokalizowanym ośrodkiem kształcącym zawodowych tancerzy, a ponieważ miałem rodzinę w tej okolicy, wybór był prosty.

 

Wielu krytyków tańca z uznaniem wspomina Pańską rolę Johna w balecie Grek Zorba Lorki Massine’a, za którą otrzymał Pan nominację w prestiżowym magazynie „La Danse” w kategorii Revelation of the year 1992. Czy uważa Pan tę kreację za moment przełomowy w karierze wykonawczej, a może jest Pan w stanie wskazać inną znaczącą partię solistyczną bądź istotne wydarzenie?

Sławomir Woźniak: Cokolwiek bym nie robił, zawsze podchodziłem do tematu z takim zaangażowaniem, jakbym wykonywał to pierwszy raz, i z takim poświęceniem, jakbym robił to ostatni raz. Sądzę, że momentów przełomowych w życiu było kilka. Każda możliwość współpracy z nowymi choreografami, każdy wyjazd zagraniczny i każda kreacja motywowała mnie jeszcze bardziej do cięższej pracy. Nie da się ukryć, że Grek Zorba był bardzo ważnym spektaklem w moim życiu. Dzięki niemu zwiedziłem cały świat łącznie z: Australią, Argentyną, Brazylią, Egiptem, Izraelem, występowałem z Narodowym Teatrem w Bułgarii i Grecji, jak również miałem możliwość tańczenia na sławnej scenie Arena di Verona. Moim zdaniem, wszystko zaczęło się od tego, że tuż po szkole zostałem zaangażowany na stanowisko solisty Opery Wrocławskiej, gdzie miałem możliwość gry w filmie baletowym autorstwa Witolda Grucy pod tytułem Złota Kaczka. Wspomniana produkcja zdobyła nagrodę Złotego Lwa na festiwalu w czeskiej Pradze. W konsekwencji dyrektor Pietras wysłał mi telegram z zaproszeniem na audycje do Teatru Wielkiego w Łodzi. Właśnie tam poznałem Irinę Fokinę, która przyjechała wystawić Kopciuszka. Dzięki tej współpracy Fokina zaprosiła mnie do Stanów Zjednoczonych, gdzie przez kolejne 22 lata grałem w jej spektaklach Dziadka do orzechów. Szczerze mówiąc, występy w Stanach były równie ważnym elementem mojej kariery artystycznej. Pamiętam, jak na jedno z przedstawień przyszedł Igor Juszkiewicz, który zaprosił mnie na konkurs do Nowego Jorku, gdzie zdobyłem medal. W dalszej kolejności był Grek Zorba Lorki Massine’a i następne współprace w Łodzi, a później w Warszawie: z Jurijem Grigorowiczem, Matsem Ekiem, Emilem Wesołowskim czy z Borisem Ejfmanem. Dlatego, tak jak wspomniałem, Grek Zorba był bardzo ważną częścią mojej kariery, ale nie traktowałbym tej roli jako jedynego i najważniejszego wydarzenia.

 

Oboje przyszliście na świat i dorastaliście u szczytu kariery artystycznej swojego ojca. Czy to wzorzec rodzica, wybitnego artysty baletu, sprawił, że rozpoczęliście swoją przygodę z tym rodzajem sztuki? Jak wspominacie dzieciństwo i jaką rolę odegrał w niej Wasz ojciec?

Sławomir Woźniak Jr.: Zanim jeszcze dołączyliśmy do szkoły baletowej w Warszawie, rodzice często zabierali nas do teatru. Byliśmy zbyt mali, żeby zostać sami w domu, więc razem z Michałem siedzieliśmy na sali baletowej podczas prób i oglądaliśmy spektakle zza kulis. Dla małego chłopca możliwość zobaczenia z bliska kostiumów i dekoracji była ogromnym, pozytywnym przeżyciem. W dzieciństwie, razem z bratem, kiedy mieliśmy chwilę wolnego, często włączaliśmy na kasetach wideo spektakle baletowe, w tym między innymi Greka Zorbę. Próbowaliśmy wykonać wszystkie te elementy nie znając nazw podstawowych kroków baletowych, dlatego przekonanie nas do dołączenia do szkoły baletowej było dosyć łatwe. Zresztą byliśmy bardzo aktywnymi osobami, które od dziecka uprawiały różne rodzaje sportów.

Sławomir Woźniak: Dodam, że skończyło się na szantażu. Kiedy chłopcy mieli już 10 lat i trzeba było podjąć decyzję o rozpoczęciu nauki w szkole baletowej, zaakceptowali ją, ale pod warunkiem dodatkowych, prywatnych lekcji z języka angielskiego, gry na pianinie i informatyki. Koniec końców udało nam się przekupić obydwu synów.

 

Pomiędzy Wami jest tylko rok różnicy. Czy w związku z tym dochodziło do tak zwanej zdrowej rywalizacji? A może mieliście zupełnie inne wizje rozwoju swoich karier artystycznych?

Sławomir Woźniak Jr.: Nawet w momencie, w którym wyjechaliśmy do Stanów Zjednoczonych, zawsze byliśmy blisko siebie. Najczęściej jednak ćwiczyliśmy w oddzielnych grupach i bardzo rzadko mieliśmy wspólne zajęcia. Nie sądzę, żeby między nami dochodziło do rywalizacji, nawet tej zdrowej. Nasza relacja opiera się na silnej współpracy i wspieraniu siebie nawzajem.

Michał Woźniak: Szczerze, to w dzieciństwie odczuwałem lekką zazdrość. Zawsze chciałam być tam, gdzie Sławek, ponieważ był to mój starszy brat. Natomiast nigdy nie traktowałem go jako konkurenta, ale jako osobę, na którą mogę liczyć i która może mnie wspomóc w trudnych chwilach.

 

Blisko dwie dekady temu działalność rozpoczęła Pańska szkoła baletowa w Phoenix, która jest obecnie jedną z największych tego typu placówek w Stanach Zjednoczonych. Czy polski wzorzec dydaktyczny sprawdza się w pracy z amerykańską młodzieżą?

Sławomir Woźniak: Master Ballet Academy to rodzinna firma, która funkcjonuje tak jak małe przedsiębiorstwo w każdej innej dziedzinie. Zawsze będę podkreślał, że ta szkoła to nie tylko ja. Faktycznie, podpisuję się swoim nazwiskiem, ale pracuje tutaj również moja żona Irena, synowie i inni pedagodzy. Każdy z nas ma swój wkład w to, żeby Master Ballet Academy funkcjonowało na takim poziomie jak funkcjonuje obecnie. Wiadomo, że nigdy nie odetniesz się od własnych korzeni i technika Waganowej, wiedza zdobyta w poznańskiej szkole baletowej i na Akademii Muzycznej w Warszawie oraz współpraca z różnymi, światowymi choreografami stanowi w mojej pracy punkt wyjścia. Natomiast celem jest dostosowanie tego, co było dobre w ubiegłym stuleciu do dzisiejszych realiów. Nie dlatego, że trzeba coś zmieniać, a dlatego, że ludzie się zmieniają i każde następne pokolenie jest dużo szybsze, dużo sprawniejsze i dużo mądrzejsze niż te poprzednie. Staramy się budować szkołę w nawiązaniu do tradycji, aczkolwiek idąc z duchem czasu.

 

W 2014 roku, przy szkole baletowej powołał Pan zespół baletowy Phoenix Ballet, w którym piastuje Pan stanowisko dyrektora artystycznego. Jak wygląda współpraca pomiędzy szkołą a zespołem?

Sławomir Woźniak: W Stanach Zjednoczonych, podobnie jak w Polsce, mamy organizacje pożytku publicznego, a Phoenix Ballet jest właśnie tego przykładem. Staramy się rozwinąć ten zespół w taki sposób, żeby rzeczywiście był on pierwszym miejscem pracy dla wszystkich naszych absolwentów. Prawda jest taka, że mamy sukcesy na najważniejszych konkursach międzynarodowych, ale obecna sytuacja na rynku pracy jest coraz trudniejsza. Pragnę dojść do etapu, w którym Phoenix Ballet rzeczywiście stanie się profesjonalną kompanią baletową zatrudniającą około 30 tancerzy w sezonie artystycznym. Moim celem jest również rozwój naszych produkcji. W repertuarze mamy już takie spektakle jak: Dziadek do orzechów, Jezioro łabędzie, Bal kadetów, Paquita czy Królewna Śnieżka, ale na chwilę obecną możemy pozwolić sobie na jedną, maksymalnie dwie produkcje w roku. Marzę, aby Phoenix Ballet miał stały repertuar i stały zespół oraz możliwość występów na światowych scenach. Zresztą już raz udało mi się spełnić moje marzenie i przywieźć Phoenix Ballet do Polski na festiwale w Łodzi, Kudowie Zdroju i Wrocławiu. Rozwój tego zespołu jest o tyle istotny, że obecnie inne teatry zatrudniają absolwentów przez 2 – 3 lata po ukończeniu szkoły baletowej za darmo lub za bardzo niskie stawki. Chciałbym stworzyć inne miejsce, gdzie dam szansę bycia na scenie wszystkim młodym artystom oraz rozwoju utalentowanym dzieciom dopóty, dopóki nie będą gotowi rzeczywiście przejść na kolejny etap kariery artystycznej. W pewnym momencie będę chciał zrezygnować ze stanowiska dyrektora, bo – tak powiem – lata robią swoje. Niemniej mam nadzieję, że Sławek i Michał bez problemu przejmą po mnie schedę i będą kontynuować to, co robimy obecnie.

 

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close