
Byłeś świetnie zapowiadającym się biologiem molekularnym. Pewnego dnia rzuciłeś karierę naukową, by tańczyć. Czy to była ucieczka? A może raczej kontynuacja?
Początkowo sądziłem, że to ucieczka, później jednak zdałem sobie sprawę z pewnej ciągłości. Próbowałem raz na zawsze skończyć z karierą naukową – ta decyzja jest zresztą przedmiotem mojego spektaklu Product of Circumstances. Odstręczało mnie społeczno-polityczne uwikłanie środowiska naukowego. Nie chciałem mieć już z nim nic wspólnego. Dopiero potem okazało się, że nie zdołałem, i nigdy nie zdołam, całkowicie zerwać z przeszłością. Nie wymażę tego, co mnie uformowało. Ciągłość pomiędzy przeszłością a teraźniejszością polega w moim przypadku na ustawicznym szukaniu, badaniu, podważaniu. Przedmiot badań jest odmienny, lecz czynność ta sama. Wciąż próbuję (z)rozumieć.
Przekonałeś się, że praca naukowa w laboratoriach nie była niczym innym, jak tylko wytwarzaniem produktu, więc odszedłeś. Lecz dziś − jako choreograf − zajmujesz się właśnie produktem oraz systemem, który go warunkuje.
Uciekłem z jednej dziedziny do drugiej, w której odnalazłem dokładnie te same problemy: presję, poczucie konieczności dostarczenia produktu. Tak jakby były one warunkiem istnienia w społeczeństwie! Tak jakby wszystkie niezwiązane z wydajnością działania straciły wszelki sens. Wszystko dziś zmierca ku konsekwencji, skuteczności, produktywności. Oto jedyny istniejący model społeczny i ekonomiczny. Można próbować uchylać się od norm społecznych negując je, będąc nieużytecznym czy nieefektywnym, ale nie można obalić modelu ekonomicznego. Uciekłem ze świata nauki, ponieważ zdałem sobie sprawę, że oczekiwano ode mnie raczej wydajności, odkiyć, niż prowadzenia badań. Ten schemat często doprowadza naukowców do pseudo-poszukiwań w bezpiecznych, obudowanych teorią dziedzinach, w których postęp jest łatwo zauważalny, a sukces bardziej prawdopodobny. Mechanizm przeobrażający wiedzę w produkt był dla mnie po prostu nie do zniesienia. Zainteresowałem się tańcem jako sztuką efemeryczną, istniejącą tylko w chwili dziania się. W przeciwieństwie do obrazu czy rzeźby, nie można go nabyć i przekazać. Owa „bezdomność” tańca jest – jak sądzę – najistotniejszą jego cechą. Nie przynależy on do nikogo prócz wykonawcy i widzów podczas spektaklu. Potem znika. Aby ponownie do kogoś „przynależał”, należy wykonać go raz jeszcze, od początku. Nigdy nie stanie się przedmiotem. Ale, ale… nasz system opiera się, niestety, na wymianie ekonomicznej. I to ona dyktuje zasady funkcjonowania spektakli. Jeżeli mam zamiar utrzymywać się z tańca, muszę – i nic na to nie poradzę – postrzegać go jako produkt. Choreografia funkcjonuje więc wedle następującego wzorca: pracujesz, pracujesz – pokazujesz; pracujesz – pokazujesz itd. Dlaczego? Bo tkwi w nas potrzeba wymyślania wciąż czegoś nowego, odmiennego. Atrakcyjne jest tylko to, co nowe, bo „tego jeszcze nie było, tego jeszcze nie widzieliśmy, musimy to zobaczyć”. Skonsumowaliśmy jeden przedmiot i poszukujemy następnego kąska do pożarcia. I tak oto system ekonomia- I ny wkrada się do sztuk scenicznych. Układy choreograficzne ’ przekształcają się w towary, choć nimi nie są! Sytuacja bez wyjścia. Wyobraźmy sobie aitystę, który co pięć lat przygotowuje nową choreografię – przecież zagłodziłby się na śmierć.
Czy − gdybyś mógł sobie na to pozwolić − ograniczałbyś pracę do etapu prób?
Niekoniecznie. Interesuje mnie sam proces produkcji. Nie sądzę, że powinniśmy tylko poszukiwać i próbować. Mam inny problem: nie lubię, gdy określa się badania jako coś absolutnie nieproduktywnego, ani przeciwnie – gdy oczekuje się, że beda one coś produkować. Można przecież wytyczać sobie mniej lub bardziej określone cele pomiędzy tymi skrajnościami, osiągać je lub nie, oddalać się od nich i przybliżać. Z czegoś nieokreślonego może wyłonić się pewien kształt. Są inne rzeczy niż sam cel. Ja nie poprzestawałbym na samych próbach, interesuje mnie produkowanie, ponieważ spektakl współistnieje zawsze wobec i w relacji z publicznością. Konfrontacja z publicznością to niezmiernie ważny moment pracy. Ale tu, niestety, wchodzimy znów w system: działanie-produkt.
A gdzie, Twoim zdaniem, zaczyna się proces produkcji?
Bardzo trudno to określić. Można powiedzieć, że kiedy coś ci po prostu przyjdzie na myśl. Pomysły rodzą się albo w konkretnym celu, albo pojawiają się w głowie, ot tak. Potem okazuje się, że można je połączyć i że zestawione razem dadzą jakąś jakość, jakiś produkt. Wówczas teoretycznie rozpoczyna się proces produkcji, choć przecież był on już uruchomiony. Wiele elementów w moim solo Self-Unfinished intrygowało mnie od dawna, ale nie zamierzałem niczego z nich budować. Me czułem potrzeby przygotowywania układu tanecznego. No i w pewnej chwili taka potrzeba się pojawiła. Praca nad Self-Unfinished zbiegła się, a może wynikała z mojej decyzji nie- składania już podań o subwencję, wyłączenia się z systemu zamówień i dotacji. Przez dwa lata bowiem korzystałem z subwencji zarządu miasta [Berlina] i działałem wedle schematu: dostajesz pieniądze – masz zrobić coś w zamian. Potem okazywało się, że moje działania się podobały, a więc dostawałem kolejne dotacje i tak w kółko. To naraiciło mi pewien psychiczny i fizyczny rytm i sposób pracy, wpłynęło na kreatywność i w końcu na rezultat. Właśnie po takich zastrzykach subwencji dochodziłem do wniosku, że coś tu jest nie tak, że do mojej pracy wkrada się jakiś dziwny, niepokojący porządek. Miałem poczucie, że wybory dokonywane są za mnie. Poza tym nie wiedziałem, co chcę zrobić, nie mogłem nawet opisać projektu, bo go nie miałem. No i nie dostałem subwencji. I właśnie wtedy stworzyłem spektakl Self-Unflinished. Zastanawiam się więc, jak zdefiniować początek mojej pracy. Gdzie to się zaczęło?
Jedno jest pewne: solo Self-Unfinished powstało jako sprzeciw wobec systemowi dotacji, jako deklaracja, że nie chcę już pracować w ten sposób, że chcę z tym skończyć, że muszę się przekonać, co i jak mogę zrobić sam. Tak, to był chyba początek.
Inaczej było w przypadku układu choreograficznego Giszelle. Tutaj to Ester Salomon „zamówiła” u mnie choreografię. Tancerka zaprosiła mnie do współpracy, zaproponowałem jej kilka tropów, coś razem wybraliśmy. Początek był jasny – Ester proponuje mnie, choreografowi, współpracę. Równie klarowna była moja współpraca z Jérômem Belem Bel nie chciał robić spektaklu na zamówienie. Zapytał, czy bym tego za niego nie zrobił. Zgodziłem się. Jedyny gest Jérôma ograniczał się do stwierdzenia Ja niczego nie zrobiłem”. Tak powstał układ taneczny Jérôma Xavier Le Roy, ale wykonywany i wymyślony przeze mnie. On figuruje jako jego autor, on też posiada do niego wszelkie prawa, choć nie miał żadnego wpływu na kształt spektaklu. Zabawiliśmy się rygorem praw autorskich, a więc i kwestią wymiany i zysku – za każdym razem, kiedy gram ten spektakl, to Bel dostaje wynagrodzenie i tantiemy.
Czy do niego trzeba zwracać się w sprawie sprowadzenia spektaklu?
Tak, chociaż to mnie – a nie jemu – zależy, żeby ten spektakl był pokazywany. Podoba mi się to zawirowanie wokół fak tu, że to układ choreograficzny Jérôma, ale przecież interesują się nim ci, którzy chcą pokazywać moją pracę.
Demontujesz reguły rynku systematyzujące festiwale i zamówienia…
Poddaję je w wątpliwość. Nie chodzi mi o agitkę, o zaangażowanie. Mam raczej na myśli opór w Foucaultowskim rozumieniu. Próbuję zadać sobie pytanie, co się dzieje, jeżeli odtwarzamy system wedle danych schematów? Jakie funkcjonowanie one nam narzucają? Włączam do pracy kontekst, w jakim się poruszamy. W pewnym momencie miałem potrzebę podważania wszystkiego, co oglądałem, krytykowałem wszystko wokół, czułem potrzebę wyrażenia tej krytyki na scenie. Szybko zrozumiałem, że to nie wystarcza. Zrozumiałem, że nie mogę, ot tak, wejść na scenę i wykonywać gesty, które w jakiś sposób przedstawiałyby krytyczne idee. To za mało. Trzeba też było krytykować własne uwikłanie w kontekst, własną wobec tego faktu postawę. Nie można wyabstrahować problemu ze społecznej, środowiskowej i ekonomicznej panoramy. Jeżeli odeiwiemy go od kontekstu, straci koloryt i wagę. Zniknie. Ostatecznie wejście na scenę i skandowanie: „Popieramy Palestyńczyków” czy coś w tym stylu, jest niczym innym jak dziennikarstwem w teatrze. Dlaczego właśnie to medium dla tego komunikatu? Nie wydaje mi się, by teatr był najwłaściwszym przekaźnikiem dla aktywistów. Artysta musi być świadomy dlaczego i jak używa danego medium, i w jakich rejonach może nim operować. Na przykład: czy można uprawiać filozofię za pośrednictwem teatru?
Mówiłeś o ciele jako praktyce krytycznej – jak to rozumieć?
Krytycznie praktykować ciało to znaczy podważać nasze powszechne rozumienie i postrzeganie cielesności. Zajmując się naukowo ciałem i jego tkankami, patrzyłem na nie przez pryzmat biochemii jak na zbiór komórek, w których odbywa się nieustanny ruch, zachodzą nieskończone typy relacji. Mechanika chirurgiczna proponuje określone rozumienie ciała. To rozumienie można inaczej nazwać praktyką. Praktyka krytyczna dąży do obalenia każdego zafiksowanego sposobu postrzegania ciała – na pizykład – jako spójnego organizmu. Wszystko jest w głowie. Można wyobrazić sobie, że ciało kończy się na skórze, a dalej zaczyna się to, co ciałem nie jest. Można definiować ciało jako coś, co istnieje tylko w relacjach z przedmiotami, w mchu wobec nich. Mogę sobie przecież wyobrazić, że moje ciało jest przedłużeniem krzesła, na którym teraz siedzę, a stopy – przedłużeniem podłogi. Bo przecież nigdy nie jesteśmy wolni od fizycznego kontaktu z otoczeniem. Możemy więc krytycznie praktykować nasze ciała, świadomie umieszczając je w różnorodnych relacjach, lub przeciwnie – traktując jak byty oderwane. Praktyka krytyczna ma podważać takie czy inne rozumienie ciała. Praktyka nie ma zamiaru narzucać jednej wizji ciała.
Takiej jednej wizji ciała na pewno nie narzuca spektakl Self -Unfinished…
W Self-Unfinished chciałem przedstawić ciało, które nie będzie ani kobietą, ani mężczyzną. Dać do zrozumienia, że to, co zwykle postrzegamy jako kobiece czy męskie, jest niczym innym, jak społeczno-kulturowym konstruktem. Są oczywiście różnice płciowe, ale ciało to kategoria kulturowa.
I to jak kulturowa…
Na tym polega trudność. Jak uciec od kodów normalizujących sposoby postrzegania ciała? W Self-Unfinished są jasne znaki − mężczyzna w koszuli, kobieta w sukience − choć wiadomo, że jestem mężczyzną. Jestem pewny, że kiedy jedna część mojego ciała przedstawia to, co kojarzy się z tym, co męskie, druga zaś to, co kobiece – publiczność widzi i mężczyznę, i kobietę, chociaż to tylko znaki. Jak zatrzeć te znaki? Jak się ich pozbyć? Jak dotrzeć do takiej cielesnej jakości, która będzie ich – w rozumieniu genderowym − pozbawiona? Oto jedna z możliwych lektur, ale nie cel tej pracy. To fakt, że przed i w trakcie pracy nad Self-Unfinished czytywałem krytykę feministyczną: Judith Butler czy Elisabeth Grosse − zajmujące się kwestią płci kulturowej jako wytworu kulturowego czy też pojęciem performatywu. Na pewno się tym kanniłem, ale nie to przede wszystkim chciałem przekazać. Raczej interesowało mnie ciągłe przeobrażanie się, twór wymykający się reprezentacji, zafiksowaniu, definicji. Ciekawe, że kiedy wrażenia wzrokowe pozwalają nam uciec od podziałów: kobieta, mężczyzna, natychmiast narzucają się interpretacje: żaba, słoń czy fallus. Dowód, że nie ma ucieczki przed wyobraźnią, przed projektowaniem sensów.
Chciałbyś, żeby widz niczego nie projektował?
To praktycznie niemożliwe. Oczywiście marzyłaby mi się zmiana naszego sposobu postrzegania zjawisk… Dążę do niej wiedząc, że jestem skazany na porażkę. Bo w końcu naszym jedynym istniejącym narzędziem jest język, określone słowa na nazwanie określonych zjawiska. Można mieć tylko ambicję zakłócenia tego porządku. Można zmieniać porządek tych słów, ale wciąż są to te same słowa. Hmm… ale gdzieś tam oczekuję nie-interpretacji.
Automatyzm projektowania sensów odnajdujemy w Giszelle − spektaklu zbudowanym właściwie z reprodukcji ruchów.
Sądzę, że trzeba zwrócić uwagę na różnicę pomiędzy powtórzeniem a reprodukcją. Powtarzając niekoniecznie odtwarzamy, reprodukujemy. Powtórzenie nigdy nie będzie dokładnie takie samo jak ruch, który chcemy powtórzyć. W reprodukcji mchu zaś, tak jak w reprodukcji fotografii, istnieje już inna, lepsza jakość różnicy. Na ogół zadowalamy się powtarzaniem. Moim celem jest właśnie zbadanie pojęć powtarzalności i reprodukcji. Naiwnością byłoby sądzić, że codziennie wieczorem na scenie wykonuję ten sam, identyczny ruch. A jednak, gros prób i przygotowali upływa na wypracowaniu techniki umożliwiającej reprodukcję mchu. Oto paradoks: pragniemy reprodukować ruch, wiedząc, że za każdym razem będzie on inny, będzie powtórzeniem. Tak jest też w życiu codziennym – siadamy na krześle, kładziemy się do łóżka. Możemy tylko działać na poziomie świadomości i ingerować w praktykowanie tych gestów. Podczas pracy nad Giszelle postanowiliśmy, że nie będziemy tworzyć ruchu. Bo czy właściwie jest to możliwe – stworzyć nowy nich? Nowy ruch jest tylko kompozycją innych gestów. Nowy ruch jako taki nie istnieje. Postanowiliśmy zrobić coś całkiem odwrotnego. Pracować nad takimi ruchami, które prawie każdy mieszkaniec naszego kręgu kulturowego rozpoznaje. U każdego zrodzi to skojarzenia: to Madonna, a to balet-nica z Jeziora Łabędziego, to Brigitte Bardot, znany spoitowiec, kobieta, mężczyzna. Używamy tych klisz ruchowych, aby de facto zbadać to, co dzieje się między nimi. Interesuje nas przejście, szczelina pomiędzy zespołem rozpoznanych, obarczonych znaczeniem gestów. W przejściu pomiędzy A i B istnieje bowiem chwila, która nie jest już A i jeszcze nie B.
Czym jest w takim razie?
Dla mnie to jest właśnie propozycja gestu, idea mchu. Podczas mchu A tancerka reprodukuje znane kulturowe przedstawienia. Nawet jeśli są one ruchome, oferują widzowi stały, rozpoznawalny sposób percepcji, pewien kod. Widz cieszy się, że odczytuje znak. Dlatego właśnie ten znak jest martwy. Kiedy tancerka przechodzi do mchu B, pojawia się nierozpoznawalny, ulotny, niedefiniowalny ruch. I − wydaje mi się − dopiero w tym momencie coś się rusza naprawdę, coś prawie niezauważalnego. Coraz bardziej zdaję sobie sprawę z tego, że abyśmy mogli zauważyć jakieś zjawisko, jakiś ruch, musi znaleźć się w obrębie naszego pola wyobrażeń, reprezentacji, musi być rozpoznawalny. I niezależnie od tego, czy oglądany ruch proponuje czytelny kod, czy też to ja projektuję na ten ruch jakiś sens. Zapewniam, że niezmiernie trudno wyjść z takiego schematu percepcji.
Tylko w tych skrawkach mchu pomiędzy A i B nie ma, być może, ani projektowania, ani odczytywania znaczeń. Jeżeli jednak wydłużylibyśmy trwanie tych „skrawków” − ich istnienie jest zresztą proporcjonalne do kategorii czasu − automatycznie czymś by się one stały, przypisano by im znaczenie. Podobne zjawisko obserwujemy, kiedy widz jeszcze nie rozpoznał, z jakim kulturowym obrazkiem ma do czynienia. To była Madonna, a to jest… aha, to jest rzeźba Rodina. Może w tym zawieszeniu nie istnieje reprezentacja, zerowa projekcja?
A co z powtórzeniem i reprodukcją ruchu? Ester tańczy jak Madonna, ale Madonną nie jest.
No właśnie. Nawet jeśli Ester powtarza mchy Madonny, to przecież poruszanie się samej Ester pozwala rozpoznać Madonnę. Ruch Ester jest inny niż ruch Madonny, ale wykonany tak, by przywołać skojarzenia z piosenkarką. Pracujemy tu nad jakością fizyczną. Jaka jakość umożliwi taką wizję? Samo powtórzenie nie wystarczy. Ester świetnie wykonuje przejście od jednej jakości do drugiej. Inny ciekawy problem dotyczy własności ruchu: Jackson tworzy swój układ taneczny – tak, ale ten ruch nie jest jego własnością.
A jeśli ktoś spróbowałby zreprodukować Self-Unfinished?
Istnieją prawa autorskie, ale nie dotyczą one samego ruchu. Muszę przyznać, że widuję obecnie sporo układów tanecznych, które czeipią z Self-Unfinished. Ostatnio widziałem w telewizji duet kobiet, w opisie była mowa o mchu pleców, o korpusie bez głowy. To nie jest absolutnie mój ruch, ale czy to mój wpływ? Nie wiem.
Widziałam niedawno spektakl Petry Hauerowej – bezkształtne ciała w świetle stroboskopów.
Z twoich słów wnioskuję, że jest to projekt diametralnie różny od mojego. Przecież ja działam w ostrym świetle jarzeniówek i nie używam środków teatralnych stwarzających iluzje Samo zdemontowane ciało nie wystarczy, aby powiedzieć, że to przypomina moją pracę. To nie ma nic z nią wspólnego. Światło decyduje tu o wszystkim. Tymczasem ja chciałem, by to widz wywołał iluzję w sobie. Nie teatr i jego narzędzia, a widz i sytuacja. Dlaczego widzę dwie paiy rąk, skoro dobrze wiedj że to i ręce, i nogi? Ja niczego nie uprzedzałem, nie mówiłem, że teraz zrobię taką sztuczkę, że wszyscy ujrzą dwie pary rąk. Najciekawsze, że ludzie patrzą na jedno, a widzą drugie, to va et vient pomiędzy oglądanym (nogi i rece w naciągniętej sukience) a widzianym (postać ludzka do góry nogami/kosmita/ potwór itd). Najważniejsze jest działanie w mlecznym świetle, bez złudzeń, projektowany przez widza obraz istnieje i nie istnieje zarazem.
W najnowszym, wieloosobowym Projekcie też próbujesz odmienić sposób recepcji?
Projekt jest rozwinięciem pracy nad E.X.T.E.N.S.I.O.N.S, w którym pytałem o to, czym jest produkcja spektaklu, jakie są jej początki, metody pracy itd. To będzie warsztat, kreacja zbiorowa poszukująca nowych rozwiązań dla sposobów reprezentacji ciała. Wychodzimy z założenia, że wszystko jest ze sobą powiązane, a więc nie możemy pracować nad czymś bez zbadania powiązań. Jeden z aspektów pracy polega na wykorzystaniu pojęcia giy i reguł giy – jako systemu umożliwiającego pracę nad reprezentacją ciała. Projekt kontynuuje refleksję nad pojęciami giy, grania, zabawy, zabawy towarzyskiej, ról społecznych Teraz ty grasz rolę prowadzącej wywiad, a ja – odpowiadającego na pytania. Ten projekt rozwijał się poprzez warsztaty prowadzone w różnych miejscach w Europie, później proponowałem niektórym uczestnikom wspólne prowadzenie staży. Teraz zastanawiamy, czy możemy zaprezentować publiczności wypróbowane metody i nasze do nich dochodzenie. Mimo że wcześniej nasze działania były otwaite dla publiczności, kiedy tylko przemieniają się one w spektakl zmienia się relacja z widownią i jej reakcje. Nasze metody pracy są bowiem w ścisłej relacji z binarnymi podziałami widz/aktor, oglądani/oglądający i z wszystkimi kulturowymi konwencjami tam zawartymi. Podczas jednej z pierwszych sesji zachodziliśmy w głowę, jak sprawić, by same poszukiwania poruszyły widza i stały się dlań dostępne i atrakcyjne. Nie chodziło tu o wyłożenie mu zasad naszej pracy, a o zbudowanie spektaklu w oparciu o te metody. W Projekcie jest więc mowa o grze, regułach gry, wygranym, przegranym, jak grać w grę w teatrze, w którym się gra. Chcemy zaproponować wykonawcom i peiformerom/akto rom inny sposób obecności. Przez tę inność rozumiem na przykład pomszanie się po scenie jako wykonawca i nie-wykonawca zarazem. Co innego być tancerzem, być obecnym jako tancerz, a co innego wejść na scenę na pięć-dziesięć minut, aby improwizować – każdy z tych sposobów jest jakoś uwarunkowany. My próbujemy znaleźć tę strefę pomiędzy, takie zjawisko, które nie będzie ani tym, ani tamtym, ani ich mieszanką. Jeśli nam się to uda, to i tancerze, i widzowie doświadczą czegoś, do czego nie są przyzwyczajeni, ba, czego nie zwykli oglądać, a więc w rezultacie zaproponujemy im – życzyłbym sobie – inny sposób percepcji. Modyfikując sposób obecności na scenie, modyfikujemy też być może percepcję widza, reakcję wobec ciała w mchu, interpretację jego sensów, motywacji i konieczności poruszania się.
Jak właściwie nazwać dziedzinę Twojej pracy? Dance performance? taniec współczesny? Nowa choreografia?
Pracuję nad układami choreograficznymi w obrębie tańca. Jestem choreografem.