Wersja do druku

Udostępnij

Dziś mija pierwsza rocznica śmierci Rafała Urbackiego. Był reżyserem teatralnym, choreografem, performerem i antropologiem ruchu. Jego autorskim, pełnometrażowym debiutem było autobiograficzne solo taneczne Mt 9,7 [On wstał i poszedł do domu], które w pionierski sposób wprowadziło temat niepełnosprawności i inkluzywności do sztuk performatywnych. Był prekursorem choreografii krytycznej, jego prace opowiadały o odmienności, wykluczeniu klasowym oraz o potrzebie budowania wspólnot za pomocą sztuki. Rafał Urbacki zmarł 22 maja 2019 roku w wieku 35 lat.

W wyniku wrodzonego zaniku mięśni przez 11 lat poruszał się na wózku inwalidzkim. Dzięki opracowaniu autorskiej metody ruchu opartej na technikach choreograficznych nauczył się chodzić i tańczyć pomimo braku czucia w nogach. Zrealizował ponad czterdzieści spektakli, performansów i akcji z udziałem aktorów, osób o alternatywnej motoryce oraz lokalnych społeczności Śląska, z którym był związany. Krytyka Polityczna, Komuna/Warszawa i nasz portal pragną wspólnie uczcić tę wyjątkową rocznicę.

 

Na naszej stronie publikujemy 12 wspomnień o artyście, autorstwa jego przyjaciół i współpracowników: Anu Czerwińskiego, Magdaleny Przybysz, Tatiany Cholewy, Filipa Pawlaka, Agaty Wąsik, Marleny Hermanowicz, Adama Kowalskiego, Jaśminy Wójcik, Anny Królicy, Witolda Mrozka, Katarzyny Żeglickiej i Iwony Olszowskiej. Ostatni, najdłuższy z tekstów zamyka cykl, ukazując imponujące dokonania artystyczne Rafała Urbackiego w świetle jego taneczno-choreograficznych początków, mozolnego wykuwania siebie w ruchu i sztuce.

 

Krytyka Polityczna publikuje wspomnienie Wojtka Zrala-Kossakowskiego Tak po prostu.

O godz. 19.00 wspólnie z Komuną/Warszawa i Krytyką Polityczną zapraszamy na wirtualną prezentację filmu Solo zrealizowanego przez Anu Czerwińskiego. Jest on zapisem performatywnego laboratorium żałoby, które przyjaciele i przyjaciółki, współpracownicy i współpracowniczki Rafała Urbackiego przeprowadzili w listopadzie ubiegłego roku w Komunie/Warszawa w ramach pracy nad pożegnalnym spektaklem Rafał Urbacki Solo. Film przygotowany został przez Krytykę Polityczną w partnerstwie z Komuną/Warszawa i zostanie opublikowany w wydarzeniu Pierwsza rocznica śmierci Rafała Urbackiego na Facebooku 22 maja o godz. 19.00, a dostępny będzie do końca niedzieli 24 maja.

Na Facebookowym profilu filmu Symfonia Fabryki Ursus/Symphony of The Ursus Factory, którego Rafał Urbacki był choreografem, posłuchać będzie można natomiast pożegnalnego utworu Dominika Strycharskiego, który odtworzony został podczas pogrzebu artysty i towarzyszył mu w jego ostatniej drodze.

 

***

 

Anu Czerwiński

 

Rafi,

 

zostawiłeś mnie z taką sceną: jesteś studentem reżyserii na wydziale PWST w Krakowie. Jeździsz na wózku, ale trochę już kombinujesz z kontakt improwizacją. Od Krystiana Lupy uczysz się układać spektakle, a od Iwony Olszowskiej – układać się z własnym ciałem. Jest zima, musisz dojechać na zajęcia. Planty są nieodśnieżone. Malowniczo, ale dla wózka – makabra. „Uwziąłem się. Szedłem o kulach półtorej godziny, ale doszedłem”. To był Twój pierwszy samodzielny spacer. Zauważyłeś wtedy, że ludzie patrzą się na ciebie inaczej. Patrzą na sunącego w śniegu o kulach chłopaka (pewnie miał wypadek na nartach), nie widzą „niepełnosprawnego”. Ten upór w zmianie sposobu patrzenia widza został Ci do końca życia.

 

Większość Twoich spektakli (a może raczej przedsięwzięć społeczno-teatralnych?) wymagała tego uporu – gdy outowałeś się jako gej z polskiej prowincji, gdy walczyłeś z hipokryzją katolickiego współczucia, gdy szukałeś budżetu i instytucji, która będzie miała odwagę wystawić poetycki spektakl o alternatywnej motoryce.  

 

Z uporem wzbraniałeś się przed byciem zakładnikiem jednego tematu – Twoja błyskotliwa inteligencja i wyobraźnia nie pozwalały Ci być tylko „reżyserem od paralitów”.

 

Nie będę mówić o uporze, z jakim pod koniec życia opisywałeś swoje fizyczne cierpienie – dla wielu Twoich czytelników i widzów ten spektakl okazał się za mocny, za szczery. Nie będę o tym mówić, bo ciągle nie mogę się pogodzić z tym, że już nigdy nie wyjdziesz ze szpitala, by zrobić swoje kolejne solo.

Tęsknię, mój piękny przyjacielu.

 

Anu Czerwiński – filmowiec, dokumentalista, reporter. Absolwent reżyserii dokumentu na uniwersytecie Paris Diderot w Paryżu i programu Dok Pro w Szkole Wajdy. Długoletni reporter wideo „Gazety Wyborczej”. Współpracuje z artystami i instytucjami kultury, tworząc dla nich wideo użytkowe oraz autorskie prace wideo będące częścią spektakli lub instalacji galeryjnych. W latach 2016-2018 związany z warszawskim Teatrem Studio.

 

Przyjaciel Rafała Urbackiego, z którym tworzył prace z pogranicza choreografii, kina dokumentalnego, performansu i aktywizmu społecznego, m.in. Gatunki chronione, Kształt rzeczy, Serce robotnika napędza praca i Jaram się.

 

***

 

Magdalena Przybysz

 

#hotmemoryRafichallange

 

hej hej yo yo aha aha, miałam kiedyś super bracha

w sieci szaleją hotsikstinczelendże i Julka mi pisze, że też zleca wiersze

dwa tysiące znaków pisane prozą, niech pamięć o Tobie wieje wzruszem i grozą

Rafi Ty tańczyłeś jakby nie było jutra, no bo nie było, więc dziś się liczyło

tańczyłeś z traktorami, z orkiestrami, z teatrami, z wiatrakami, z uprzedzeniami, z hutnikami, z diwami, z jałmużnymi dotacjami, z urzędami, z fabryki pracownicami, z demonami, ale nigdy w tańcu z gwiazdami

tańczyłeś „idąc drogą dżizusa”, a na koniec ni chu chu nic nie miałeś z ZUSa

zrzutki się robiło, społeczność działała, wspólnota płaciła, na queerflow Ci wpłacała, dobra karma wracała

(dzięki temu po raz kolejny tu widzimy, że jedyne, co działa jeszcze w państwie Jarala, to art ziomy i ziomalki, lekarze i lekarki i czasami drukarki)

ommmm boszszsz o kurka jestem w połowie znaków więc zaraz Wam opowiem jak Cię poznałam brachu

w dwa tysiące siódmym w Krakowie, bujaliśmy się w oceanie miasta,

potem na densflorach i w dziwnych miejscach – autsajd

razem chodziliśmy do kina,

na Avatara, Melancholię, i na plantach na łyk wina

chciałabym pisać wszystko jak leciało, bo tęsknie i rozmów mi ciągle z Tobą mało

ale każdy, sam to rozumiesz, interpretuje tak jak mu do obrazu pasuje

więc na razie sercem czaneluję wnętrznościami, czakra korony mieni się diamentami

dokładnie tak jak nauczyła nas Olga – róże i fiolety, srebrna biel, dużo złota

mam nadzieję, że tam gdzie jesteś wszystko jest za friko

i nie boli Cię ciało z alternatywną motoryką

trzym się gdziekolwiek teraz tańczysz w cekinowym sweterku

mam nadzieję, że masz rwanie wśród fajnych cheruberków

wyjdź po mnie na lotnisko

jak przylecę na heavenly disco

a i jeszcze tylko Ci powiem, że ostatni klip Lady Gagi

no jakby to ująć – nic nie tracisz…

nic nie tracisz…

nic nie tracisz…

 

Magdalena Przybysz – choreografka, wykładowczyni (SWPS, UW), partner in crime

 

***

 

Tatiana Cholewa

 

Współpraca z Rafałem przy trzech projektach powodowała u mnie za każdym razem samodoskonalenie własnego ruchu. Nie było to jednak spowodowane ciężkimi treningami, ale umiejętnym wprowadzaniem przez Rafała metod pogłębiania świadomości o ruchu oraz własnego ciała podczas improwizacji. Jako choreograf tworzył ruch sceniczny w oparciu o codzienny ruch naturalny. Nakreślał ramy zadania, obserwując dynamikę oraz swobodę tancerzy, by po zakończeniu wyłuskać interesujące momenty i dopracować je w taki sposób, by stały się bardziej sceniczne i wpisujące się w zarys tworzonego projektu. Posiadał zaskakującą pamięć, która pozwalała mu odtwarzać, czasem niekontrolowane, gesty czy działania w improwizacjach. Proces tworzenia oparty był na omówieniu idei spektaklu i poznawaniu naszych ciał przez Rafała. Wielokrotnie podsuwał pomysły, by pobudzać wyobraźnię tancerzy. Potrafił niezauważalnie prowadzić przez proces pracy, aż finalnie i niespodziewanie ciało zaczynało przekraczać swoje ograniczenia.

 

Na początku wprowadzane metody traktowane były jako forma zabawy, rozluźnienia, jednak zawsze pod czujnym okiem Rafała. Starał się, aby nasz rozwój wynikał ze zdobytej świadomości ciała jako narzędzia wyrażania emocji i opowiadania historii, a nie tylko z wyuczonej techniki. Pamiętam, jak pierwszy raz prosił o taniec w ciszy. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś takiego – oddech stawał się doznaniem, czuło się bicie serca, które nadawało ruchowi rytm. Innym razem mieliśmy zaimprowizować dźwięki miasta. Wszystko to miało na celu tworzenie projektu wyrastającego z autentycznego doświadczenia, w którym wykorzystany jest alternatywny ruch, będący naszą codziennością, a przekaz o zdystansowanym podejściu do swoich ograniczeń jest naturalny. Fascynowało mnie, jak łatwo wyczuwał emocje każdego z nas, dbając o komfort psychiczny tancerzy, jak potrafił przemawiać do naszej podświadomości.

 

Rafał zawsze wierzył w każdego z nas. Wiedział, że tancerz alternatywny nie posiada profesjonalnego wykształcenia, jednak zawsze traktował nas jako zawodowych tancerzy. Marzył o stworzeniu agencji dla utalentowanych artystów nienormatywnych, chciał, aby artyści mieli możliwości pracy z wieloma choreografami, i podejmowania pracy w tym zawodzie. Mam nadzieję, że jego marzenie kiedyś się spełni.

 

Tatiana Cholewa – tancerz współczesny, performer z alternatywną motoryką poruszający się na wózku inwalidzkim. Brała udział w trzech projektach Rafała Urbackiego: Gatunki chronione; Erynie niech zostaną za drzwiami; Taniec na Rymera. Prowadziła warsztaty z improwizacji kontaktowej i świadomości ciała. Swoje umiejętności taneczne doskonaliła pod okiem wielu polskich i zagranicznych pedagogów i choreografów, takich jak Sylwia Hefczyńska-Lewandowska, Ewa Sobiak, Adam Benjamin, Marc Brew i inni.

 

***

 

Filip Pawlak

 

Siedzieliśmy nocą w pokoju hotelowym Teatru ROZBARK chwilę przed premierą projektu Serce robotnika napędza praca. Od dwóch miesięcy intensywnie poznawaliśmy Bytom, jego mieszkańców i ich historie, a za parę dni mieliśmy pokazać efekt finalny naszej pracy – performans z udziałem bytomian połączony z filmem Anu Czerwińskiego.

 

Od wielu tygodni Rafał, jak to miał w zwyczaju, parł do przodu jak szalony – nieustające spotkania, spacery, lektury, archiwa, poznawanie górników, głębokie wchodzenie w dzielnicę i jej tożsamość. Był cały w temacie, powtarzał: nie dzielę życia na zawodowe i prywatne.

 

Pamiętam, że tamtej nocy poznałem go niepewnego. Podczas rozmowy zapytał mnie, czy nie wykorzystuje społeczności, z którą pracuje – częsty dylemat sztuki partycypacyjnej. Na co dzień Rafał nie ujawniał takich rozterek, był pewny swego i tą pewnością zarażał mnie. Nieraz aż do przesady. Kilka myśli przejąłem od niego bezrefleksyjnie, dopiero po latach zauważam, że były to jego przemyślenia, nie moje. Silna osobowość Rafała działała jak katalizator. Przychodził, generował zmianę i wychodził. Swoim myśleniem o sztuce wyprzedzał często czas – jego spektakle nadal przebijają się do świadomości krytykówz obszaru teatru i tańca, czekając na głębsze opracowanie. Czasem te idee przekraczały również jego performerów, których nie było stać na taką bezkompromisowość. Często zastanawiałem się, ile jego wrażliwość jest jeszcze w stanie unieść, bo brał na siebie coraz więcej historii i emocji. Energii wystarczało na początek, ale to było za mało do utrzymania grupy, za co winić trzeba też instytucje, które zostawiały go z projektami osamotnionego.

 

Rafał zaprosił mnie do teatralnego świata i dał najlepsze doświadczenia, ale to również po kłótni z nim przez prawie trzy lata trzymałem się z daleka od sceny. Był osobowością. Nie akceptował półśrodków, przeskakiwał przez problemy, wymagał pełnego zaangażowania, ale w zamian oferował całego siebie – ze swoją empatią, czułością i przywiązaniem.

 

Intensywność pracy z nim była absolutnie pochłaniająca, obejmowała setki godzin spędzanych na rozmowach o aktualnych i kolejnych projektach. Zauroczyło mnie to i aż za bardzo wciągnęło. Totalność, która twórczo była ciągle imponująca, z czasem utrudniała znajomość. Projekt po projekcie mnożyły się konflikty, aż musieliśmy artystycznie i prywatnie się rozstać – w ostatnich latach jego życia nie mieliśmy żadnego kontaktu.

 

Dzisiaj coraz częściej do mnie wraca. Zacząłem pracować bliżej artystów, a jego wkład w sztukę inkluzywną jest już encyklopedyczny, stanowi stały punkt odniesienia. Słusznie. Włączył do szerokiej dyskusji tematy w niej wcześniej marginalizowane, biegnąc kilka długości przed nami – może i był trudnym człowiekiem, ale mam nadzieję, że kiedyś go dogonimy. I idee, którymi żył.

 

Filip Pawlak – producent, performer oraz aktywista. Absolwent Szkoły Filmowej w Katowicach, ASP we Wrocławiu oraz SZFE (University of Theatre and Film Arts in Budapest) w Budapeszcie. Aktualnie producent Nowego Teatru w Warszawie oraz polski ambasador międzynarodowego projektu Europe Beyond Access. W przeszłości związany ze śląskim środowiskiem sztuk performatywnych (PWST – Wydział Teatru Tańca w Bytomiu, Teatr Rozrywki, Teatr ROZBARK) oraz projektami partycypacyjnymi Rafała Urbackiego.

 

***

 

Agata Wąsik

 

Z Rafałem poznaliśmy się w 2011 roku zupełnie przypadkiem. Usłyszałam o nim podczas audycji w Radiu Plus, podczas której rozmawiano o wypracowanej przez niego metodzie pracy z ciałem, o jego niepełnosprawności, o tym jak wstał z wózka i wreszcie o spektaklach. Zagadałam do niego na Facebooku, co dało początek naszej znajomości. Okazało się, że mamy podobne spojrzenie na wiele tematów. Zaczęliśmy współpracowac przy spektaklach – zaczęło się od W Przechlapanem w Instytucie Teatralnym (2012), potem była Stypa (2013) oraz Niech nigdy w tym dniu słońce nie świeci (2014). Każdy z nich w jakiś sposób opowiadał o podejściu do niepełnosprawności oraz stanowił komentarz do otaczającej rzeczywistości. Bardzo dobrze pracowało mi się z Rafałem, przede wszystkim pod względem artystycznym. Rozumieliśmy się. Był inteligentny oraz miał naprawdę sporą wiedzę (i pamięć – na każdy temat miał swoje zdanie, potrafił bardzo ciekawie i wciągająco opowiadać). Miał specyficzne poczucie humoru i lubił przesuwać granice, by zobaczyć, co się wydarzy. Myślę, że pod kątem patrzenia na niepełnosprawność wyprzedzał trochę swój czas. Był barwny jak kolorowy ptak, a jednocześnie potrafił irytować jak nikt. Bardzo istotne było to, że w pracy byliśmy partnerami, choć to on był reżyserem. Rozmawialiśmy, wymienialiśmy swoje opinie i miałam poczucie, że moje zdanie jest ważne i respektowane. Amatorów, profesjonalistów, sprawnych i z niepełnosprawnościami traktował równo, bez taryfy ulgowej. To szczególnie istotne w pracy z osobami z niepełnosprawnością, którzy bardzo często mogą doświadczać protekcjonalizmu. Cieszę się, że dane nam było się spotkać. To dzięki niemu mogłam zaśpiewać na teatralnej scenie. Pokazał, że na scenie jest miejsce dla wszystkich i niepotrzebne są podziały.

 

Agata Wąsik – wokalistka, przyszła muzykoterapeutka. Z Rafałem przyjaźniła się i współpracowała teatralnie od 2011 roku.

 

 ***

 

Marlena Hermanowicz

 

W latach 2014-2016 towarzyszyłam Rafałowi – jako producentka – w tworzeniu „rzeczy ślicznych”. Tak nazywał swoje projekty. Po kilku latach nieobecności „w domu” Rafał wrócił na Śląsk, by uczynić go tematem swoich poszukiwań twórczych. Powrócił, by ten Śląsk odczarować, rozprawić się z nim, uczynić go ważnym – dla siebie i innych.

 

Od początku uprzedzał, że zniknie za szybko, dlatego pracował w zasadzie nieustannie, totalnie, w sposób kompletny. Myślę zresztą, że tak właśnie był skonstruowany. Rafał składał się wówczas z miliona drobnych, czułych gestów, którymi konsekwentnie rozbrajał lęki i opory bohaterów swoich projektów. Niczym sejsmograf rejestrował wszelkie wahania, pęknięcia – te w nastrojach, sercach, opowieściach – reagował, łagodził, odrealniał. Odpływał gdzieś na chwilę w towarzystwie Lany del Rey, by lada dzień powrócić z całą stertą notatek i pomysłów na kolejne projekty. Przełomowe, odważne, potrzebne. Drzemały w nim niezliczone ilości idei i wątków. Wydawał się nie do zatrzymania.

 

Rafał miał odwagę podejmować tematy drażliwe dla społeczności lokalnych, które na ogół dzieliły i dotykały często niezabliźnionych ran, jak w przypadku byłych pracowników KWK Rozbark w Bytomiu, którzy po zamknięciu kopalni utracili kontakt z tak ważną dla nich cechownią. Miejscem, w którym niegdyś modlili się przed figurą św. Barbary, a które stało się bez ich udziału siedzibą Teatru ROZBARK. To nasze wspólne działania w ramach projektu Serce robotnika napędza praca doprowadziły – po 10 latach od zamknięcia kopalni – do realizacji na terenie Teatru symbolicznej karczmy piwnej z okazji Barbórki. Do przywrócenia byłym pracownikom miejsca budującego ich tożsamość. Cóż, słabość do spraw wielkich…

 

Rafał łamał społeczne tabu, starał się przywracać ludziom oraz wątkom należne im w dyskursie i pamięci miejsce. Poszukiwał harmonii. Czy udało mu się ją odnaleźć? Wiem jedno. Do dziś bohaterowie projektów które, wówczas stworzyliśmy, dzwonią z życzeniami świątecznymi i własnymi tęsknotami. Dopytują, tęsknią. Tęsknimy.

 

Marlena Hermanowicz – producentka, menadżerka kultury, animatorka społeczności lokalnych, reżyserka, dramatopisarka. Związana twórczo i zawodowo z najważniejszymi instytucjami kultury na Śląsku. Z Rafałem Urbackim współpracowała jako producentka przy realizacji projektów: Legendy (2014), Serce robotnika napędza praca (2014), Gatunki chronione (2014), Larmo w Bogucicach (2015), Kształt rzeczy. O węglu i porcelanie (2015), Ten 21 roczek (2016).

 

***

 

Adam Kowalski

 

Po raz pierwszy Rafała spotkałem wiele lat temu, jako tancerza w dość naiwnej etiudzie. Nie był z niej szczególnie dumny i 10 lat później wykorzystywałem ten fakt, żeby się z nim trochę podroczyć. Tak naprawdę Rafała poznałem jednak, prowadząc Centrum Scenografii Polskiej, krótko po jego powrocie na Górny Śląsk. Rafał kończył wtedy rozbarskie Serce robotnika napędza praca, a my szukaliśmy ludzi, którzy potrafiliby znaleźć nową narrację dla terenu po dawnej kopalni Katowice, na którym wyrosło właśnie Muzeum Śląskie. Miałem zatem możliwość towarzyszenia mu w jego „wyprawie do źródeł”, bo tym w pewnym sensie były jego śląskie projekty. Rafał próbował odnaleźć i zrozumieć jakiś utracony element jednej ze swoich tożsamości, którego nie znalazł wcześniej w swoich rodzinnych Gliwicach. Robił to z pasją XIX-wiecznego odkrywcy – szukając wzajemnych powiązań, nieopowiedzianych historii, spędzając równie długie godziny w bibliotekach i archiwach, jak podczas badań terenowych. Wszystkie te historie były jednocześnie historiami o Rafale. Śląsk nie zawsze odpowiadał mu w sposób, na który liczył.

 

Ten dwudziesty pierwszy roczek – spektakl/instalacja z okazji 95. rocznicy II Powstania Śląskiego – był w mojej ocenie jedną z najciekawszych realizacji poświęconych powstaniu. Rzeczą wspólnotową, partycypacyjną, bardzo ludzką w swoim wydźwięku, uniwersalną, a jednocześnie bardzo lokalną. Co najważniejsze, Rafał mówił „sprawdzam” utartym interpretacjom, a razem z nim robił to jego zespół. Niestety projekt przeszedł zupełnie bez echa. Przepadł w morzu politycznych gestów, bukietów składanych pod pomnikami, tradycyjnych akademii i koncertów pieśni powstańczych. To było przedsięwzięcie, którego celem była ZMIANA. Podobnie jak inne śląskie realizacje Rafała. Miały COŚ zmienić – hierarchie, narracje, pamięć, bohaterów i chyba docelowo czyje życie, jakkolwiek utopijnie i naiwnie to brzmi. Dobrym przykładem było hutnictwo, które przez lata rozwijało się w cieniu górnictwa. Rafał widział tu szansę na odwrócenie relacji. Zbierał fragmenty pamięci, dokumentował po-hutnicze zgliszcza, a nawet pasjami zbierał zieloną szlakę, uzupełniając swój zbiór neo-geologicznych obiektów. Sprawiało mu to prawdziwie dziecięcą radość. Był zresztą zdziwiony tym, jak świetnie pracuje z dziećmi. Z tej strony pewnie niewiele osób miało okazję obserwować go przy pracy.  

 

Adam Kowalski – interpretator dziedzictwa kulturowego, animator kultury, kurator Festiwalu Nowej Scenografii. W latach 2011-2017 zastępca dyrektora Muzeum Śląskiego w Katowicach. Obecnie dyrektor Muzeum Hutnictwa w Chorzowie (w organizacji).

 

***

 

Jaśmina Wójcik: Wspomnienie/Przypomnienie/Podzielenie

 

Każdy z moich jedynych, czterech wyjazdów do Katowic łączył się z Rafałem – celem pierwszego było przeprowadzenie z nim rozmowy (przeze mnie i Igora Stokfiszewskiego do książki Sztuka ze społecznością, wyd. Krytyka Polityczna), za drugim razem były to odwiedziny w szpitalu i pokaz naszego filmu, trzeci wiązał się z jego pogrzebem, a czwarty – z likwidacją mieszkania po nim. Podczas nich pokonywałam tę samą, co Rafał drogę (tylko w odwrotnym kierunku), kiedy przyjeżdżał do nas na spotkania, warsztaty i realizację zdjęć do Symfonii Fabryki Ursus. Wyczerpujące przygotowania, mozolne dni zdjęciowe w upale, wietrze, pyle fabryki i jego dojazdy pociągiem ze Śląska. A Rafał zawsze przygotowany do pracy, wyzwalający z bohaterów ruch i emocje ciał.

 

Pamiętam jego 15-minutowe drzemki podczas przerw w kręceniu, tak, żeby nikomu nie przeszkodzić. Jego delikatność była momentami wręcz irytująca – nie domagał się, nie dopraszał, starał się nie być problemem, nie stwarzać komplikacji swoją osobą. Kiedy jednak dochodziło do warsztatów z bohaterami (czyli seniorami, byłymi pracownikami i pracownicami fabryki traktorów Ursus), czy ustawiania do choreografii na planie dwudziestu dwóch zabytkowych traktorów, stawał się prawdziwym demiurgiem – pełnym energii, siły sprawczej, perfekcji i wymagającym tyle samo od innych, co od siebie. Na najwyższym stopniu obrotu, do czerwoności, do zatarcia, na cienkiej granicy wytrzymałości. Naginał swoje ciało. Z gorączką bliską 39.-40. stopni był na planie, potem wracał pociągiem na Śląsk, a w nocy trafiał na SOR. Ponieważ tak wyśmienicie opanował balans, wydawało się, że zawsze jakoś będzie się wymykał ścigającym go niczym cień chorobom…

 

Nasza kilkuletnia praca przy realizacji Symfonii była niezwykłym doświadczeniem. Rafał to delikatność, wydobycie pamięci ciała, ośmielanie, zaopiekowanie się bohaterami podczas wielomiesięcznych warsztatów, a potem podczas kręcenia ujęć. Bycie z nimi najmocniej, jak się da – fizycznie i duchowo. Nawiązanie głębokiej więzi wzajemnego zrozumienia, dotyku, zabawy ruchowej, aż po sięgnięcie do pamięci zakodowanej w każdym z ciał. Zatracenie w nich, oddanie i wsłuchanie.

 

Przychodzą do mnie flashbacki w formie obrazów. Rafał przy napisie „kierownik ruchu” w fabryce. FLASH: Rafał demiurg wprawiający w ruch traktory. Zatańczyły jak im nakazał. Roztańczył kolorowe, stalowe rumaki. Maszyno-ruch, maszyno-hołd, maszyno-taniec. FLASH: Wspinający się razem z osiemdziesięcioletnią panią Stasią na hałdę gruzu pozostałą po jej stanowisku pracy. Torujący ścieżkę, podtrzymujący ją za rękę. FLASH: Na krótki czas przed kręceniem zdjęć do Symfonii. Imieniny pana Jana (jednego z bohaterów) i próby choreografii na hałdach zburzonej hali kuźni. Rafał z panią Marianną (siostrą Jana) ćwiczący wrzucanie piast do bergerów. Jeszcze raz i jeszcze jeden. My z dziećmi puszczającymi latawce. Wianki z mniszków lekarskich. Po próbie wszyscy siadamy na kocach, na zielonym skwerku fabryki. Pani Marianna wyjmuje słodkości, wódkę i kieliszki. Świętujemy imieniny w starym stylu.

 

W tych obrazach (i milionach innych) Rafał zostaje ze mną. Jego energia i pozamaterialna wieczna czułość są z nami na zawsze.

 

Jaśmina Wójcik – artywistka, artystka wizualna, reżyserka, pedagożka akademicka i przedszkolna. Zajmuje się włączaniem i oddawaniem podmiotowości społecznościom pozbawionym widzialności i możliwości wypowiedzi. Pracuje w duchu edukacji wolnościowej i Korczakowskiej.

 

***

 

Anna Królica: Rewind

 

Rafała poznałam w Krakowie, a jego działania choreograficzne obserwowałam jeszcze przed premierą spektaklu Mt 9,7 w Starym Browarze, inicjującym szerszy obieg jego spektakli na rynku sztuki. Rafał sięgał po różne formy – od  miniatur/performansów choreograficznych (Mt 9,7; Stypa), po współpracę w wieloosobowych kolektywach (np. Rewind czy W Przechlapanem), a także ustawiał choreografię dla dużych zespołów tanecznych i teatralnych, np. Teatru Rozrywki w Chorzowie Położnice Szpitala św. Zofii duetu Strzępka/ Demirski. Chęć obserwowania jego poszukiwań twórczych i uznanie dla nich doprowadziły do powstania więzi przyjacielskiej.

 

Pamiętam ważny dla mnie panel dyskusyjny w czasie Maszyny choreograficznej, który odbył się w Muzeum Inżynierii Miejskiej w Krakowie wśród starych modeli samochódów. Rafał przedstawiał koncepcję ciała społecznego, opartą na jego doświadczeniu, którego ślad zachowuje się w sposobie poruszania. Zawsze imponowały mi teoretyczne rozważania Rafała o tańcu, jego teoria movera, poszukiwania wokół alternatywnej motoryki ciała i kreowanie dyskursu o tańcu krytycznym w Polsce. Jego projekt tożsamościowy był silnym i świadomym głosem artysty, komentującym własne twórcze dążenia. Jako jeden z nielicznych choreografów polskiego młodego pokolenia sięgał po tematy zaangażowane społecznie. Poza tańcem współczesnym zajmowało go pisanie. Ujawnił talent zgrabnego obserwatora rzeczywistości, zapisywał „podsłyszane” (a może jednak wymyślone?) rozmowy sąsiadów i mieszkańców Śląska na Facebooku. Chciał wydać książkę o inteligencji technicznej na Śląsku, wspólnocie freelanserskiej i normach prawno-socjalnych. Jeśli dobrze pamiętam, miała ukazać się pod tytułem Dobra książka.

 

Teraz ze wzruszeniem ponownie czytam swój wywiad z nim do książki Pokolenie Solo (2013). Czuł się artystą osobnym, trochę rozdartym pomiędzy teatrem a tańcem. I choć twierdził, że ten podział nie istnieje, to praktyka nie chciała poddać się tej wykładni sztuk performatywnych. Był łagodnym rozmówcą, uważnym i bystrym. Szanował odmienne zdanie adwersarza. Potrafił merytorycznie i dyplomatycznie tłumaczyć swoje racje tak, że ostatecznie chciało się z nim zgodzić. Wierzę, że jego nowe myślenie o tańcu krytycznym, o alternatywnej motoryce i sensoryce ciała pozostawi swój ślad w polskiej myśli choreograficznej.

 

Anna Królica – kuratorka, krytyczka oraz historyczka tańca. Autorka książek: Sztuka do odkrycia. Szkice o polskim tańcu (Tarnów 2011), Pokolenie solo (Kraków 2013). Redaktorka i kuratorka albumu Nienasycone spojrzenie. Fotografia tańca (Tarnów/ Warszawa 2017). Do jej najważniejszych projektów kuratorskich należą: Maszyna choreograficzna w Cricotece, Z perspektywy żaby oraz Archiwum ciała w Centrum Kultury „Zamek” w Poznaniu, Róbmy miłość, a nie wojnę w ramach Sceny Tańca Studio w Warszawie. Z Rafałem Urbackim współpracowała także jako dramaturżka przy spektaklu Rewind.

 

***

 

Witold Mrozek

 

Na stypie Rafała byłem trzy razy. Może to słaby żart, ale Rafał lubił i czarny humor, i suchary. Poza tym, to prawda. Pierwsza Stypa – to tytuł spektaklu, który zrobiłem z Rafałem w Teatrze Ósmego Dnia w Poznaniu. Nie było to jego najlepsze  przedstawienie. Moje też nie. Ważne jednak, że Rafał, zapraszając na przedstawienie w 2012 roku, 7 lat przed swoją śmiercią,  zapraszał na swoją stypę. Nawet plakat miał formę nekrologu. Urbacki grał z poruszeniem, które powodowała świadomość, że zostało mu mniej czasu, niż powinno. Ile? Tego nie wiedzieliśmy. Grał z emocjami – w sztuce i w życiu. Dlatego był człowiekiem i trudnym, i wybitnym.

 

Taniec Urbackiego – to był teatr śmierci. Tadeusz Kantor ze swoją twórczością oczywiście bywa porównywany do różnych zjawisk aż do znudzenia, ale moim zdaniem tu pasuje. Nie tylko dlatego, że sztuka Rafała była oswajaniem śmierci, a nawet szydzeniem z  niej, które w naszej kulturze ma mocne tradycje. Robił to nawet apostoł Paweł w 1 Liście do Koryntian, pytając – to też do znudzenia pojawia się w pogrzebowych kazaniach – „Gdzież jest, o śmierci, twoje zwycięstwo?”. Urbacki szydził z innych pozycji, świeckich? postsekularnych?, choć był jednym z najciekawiej opowiadających o polskim katolicyzmie artystów. Może dlatego nie przeszkadzało mi – antyklerykałowi i ateiście – gdy na jego świeckim pogrzebie odmówiono „Ojcze nasz”. Przywoływał ironicznie figury z Dostojewskiego, mówił o sobie – „zły kaleka”; pogrywał z emocjonalnym szantażem i patosem.

 

W Umarłej klasie Kantora postaci nosiły na sobie martwego sobowtóra, animując bliźniacze, nieżyjące i nieruchome ciało. Rafał,  poruszając się, animował swoje własne, nieczujące nogi – zawieszone między życiem a bezruchem. Wypracowana przez niego mozolnie technika polegała przecież właściwie na traktowaniu części swojego ciała jak marionety.

 

Teatr Rafała był naraz postkatolicki i ateistyczny, gejowski i ludowy, jadowicie inteligentny – i szkicowany grubą kreską. To, co robił Rafał, zostanie z nami – jak pokazała druga, „prawdziwa” stypa, gdy rok temu pożegnaliśmy się z Rafałem, po pogrzebie godzinami trwał performans wspominania go razem z jego matką, panią Krystyną. I zostanie w teatrze, co pokazała „stypa” trzecia, radosna i wzruszająca, niesamowity performans pokazany w Komunie Warszawa z udziałem tego, co pozostało po Rafale i jego niedokończonym projekcie. Gra z rytuałem, z upamiętnianiem, z tym, czym jest dokumentacja teatru, która nie ocala i ocala – błyskotliwie inteligentne i poruszające zarazem. Jak teatr Rafała, choć inne. Niedokończony projekt, który będziemy kontynuować – tym, choć nie tylko tym, jest dla mnie życie i twórczość Rafała Urbackiego.

 

Witold Mrozek – dziennikarz „Gazety Wyborczej”, krytyk teatralny, dramaturg. O Rafale Urbackim pisał wielokrotnie w „Krytyce Politycznej”, razem z nim, Agatą Wąsik, Kacprem Lipińskim i Janem Suświłło zrealizował spektakl Stypa w Teatrze Ósmego Dnia w Poznaniu.

 

***

 

Katarzyna Żeglicka

 

To było niedługo przed 22 maja 2019 roku. Spacerowaliśmy i rozmawialiśmy. Na koniec przytuliliśmy się i tańczyliśmy. Czułam, że to pożegnanie. Delikatnie odsunąłeś mnie od siebie i powiedziałeś: „Idź. Dasz sobie radę”.

 

Pamiętasz, jak się poznaliśmy? Był listopad 2015. Brałeś udział w dyskusji po Poruszeniu (chor. Zofia Noworól). To był pierwszy spektakl, w którym tańczyłam. Złościłam się na Ciebie, bo za dużo gadałeś i trochę się wymądrzałeś. Jeszcze wtedy nie umiałam z Tobą dyskutować. No bo, gdzie mnie tam do Urbackiego. Bardzo chciałam utrzeć Ci nosa.

 

Okazja nadarzyła się w lutym 2016. Zaprosiłeś mnie do Eksperymentów na ludziach – cyklu warsztatów, podczas których chciałeś przetestować na performer(k)ach swoje pomysły. Tam poznałam tancerzy/rki z alternatywną motoryką, z którymi współpracowałeś.

 

Mijaliśmy się w realu, ale wirtualnie toczyliśmy ze sobą rozciągniętą w czasie rozmowę. Pisałeś mi, że chcesz zrobić solo i że to dla Ciebie ważne. Rozmawialiśmy o sztuce i aktywizmie osób z niepełnosprawnościami. Kiedyś napisałeś mi: „Ten ruch nie istnieje. To dopiero trzeba zacząć budować i to na postawach obywatelskich i prawu, a nie na młosierdziu i współczuciu”. Dla mnie ruch, o którym pisałeś, ma podwójne znaczenie. Zbudowałeś pod niego solidne fundamenty.

 

Nie byłeś moim przyjacielem. Byłeś nauczycielem i mentorem. Czasem myślę o Tobie jak o tanecznym bracie. Wsparłeś mnie w podjęciu ważnych dla mnie artystycznie decyzji – udziale w kursie choreografii i pokazaniu swojej etiudy w Nepalu. Pisałeś „rób taniec”.

 

Ostatni raz widzieliśmy się w szpitalu 5 maja 2019. Wysłałeś mamę do sklepu po grzebień. Mówiłeś, że chcesz przejąć Ministerstwo Finansów, a potem rozdasz stypendia zdolnym paralit(k)om. Dużo się śmialiśmy i planowaliśmy.

 

8 maja o 3:42 w nocy napisałeś „porozmawiajmy ” :-). Niestety rozmowa nam się urwała.

 

Po kilku miesiącach przyśniłeś mi się drugi raz. Przyszłam do Ciebie, żeby nadrobić zaległą rozmowę. Leżałeś w łóżku. Usiadłeś, zawołałeś mnie i przytuliłeś. Mówiłeś, żebym się nie martwiła. Nagle ktoś powiedział, żebym Cię zostawiła, bo jesteś słaby.  Wtedy się obudziłam. Przypomniałam sobie, że Ciebie już nie ma.

 

Katarzyna Żeglicka – queer kobieta z niepełnosprawnością, feministka i aktywistka na rzecz praw kobiet z niepełnosprawnościami. Z zamiłowania performerka i trenerka WenDo (metoda samoobrony i asertywności dla dziewcząt i kobiet); kiedy trzeba animatorka kultury i doradczyni zawodu.

 

***

 

Iwona Olszowska

 

Pierwszy raz spotkałam Rafała Urbackiego w 2007 roku na warsztatach przygotowujących do projektu Ocean Miasta w dolnej sali Staromiejskiego Centrum Kultury w Krakowie. Przyjechał na salę na wózku. Porozmawialiśmy chwilę, zapytałam, co może robić. Czułam, że damy radę. Poprosiłam wszystkich o znalezienie wygodnej leżącej pozycji na ziemi. Rafał spłynął z wózka ześlizgiem do ziemi.

 

Poruszał się bardzo sprawnie. Widać było, że nogi stanowią miejsce bezwzględnie panującej grawitacji, widać było ich bezwład. Niemniej Rafał swobodnie się rolował, zmieniał pozycje, wspomagając ruch nóg rękami. Zjawiskowo przechodził przez szpagaty i zarzucając nogi, obracał się z dużym pędem. Kolejne ćwiczenia podejmował pomimo ograniczeń. Był w stanie utworzyć pozycję podporu na jednym kolanie z drugą nogą wyprostowaną i opartą na stopie. W czasie rozgrzewki nie było dla niego rzeczy niemożliwych, dopóki byliśmy w poziomie bliskim podłogi. W byciu nieco wyżej pomagało mu wspinanie się na rękach, wtedy też siadał z powrotem na wózku, żeby móc dołączyć się do chodzących po sali uczestników i z wielką uważnością przemieszczać się pomiędzy nimi. Z łatwością podążał za scorem całego działania Oceanu Miasta.

 

Kolejny warsztat odbywał się na górnej sali SCKM. Tutaj barierę schodów pokonywał z nim Mikołaj Karczewski.

 

Na krakowskim Rynku wraz z setką pozostałych uczestników Rafał poruszał Ocean Miasta. Po tym wydarzeniu nasze drogi się połączyły. Rafał zaczął regularnie uczęszczać na moje lekcje świadomości ciała według Body-Mind Centering®, improwizacji i kontakt improwizacji.

 

Fantastyczna grupa tzw. EST-owców, na czele z Magdą Przybysz, Ewą Szubstarską, Andreą Adam Syrbe, Piotrem Skalskim, szybko zaprzyjaźniła się z Rafałem. Pomagali przenosić go po schodach. Na zajęciach z kontakt improwizacji odważnie się z Rafałem rolowali, poruszając się jak dzieciaki czy zwierzaki, wartko na siebie reagowali, przewalali się i śmiali dość często. Gdy miał tańczyć ze mną, Rafał zawsze pytał, czy nie jest dla mnie za ciężki, bo jestem taka drobna.

 

Na zajęciach ze świadomości ciała korzystał z proponowanej somatyzacji tzw. mindu wsparcia układu szkieletowego, połączeń kostnych w nogach, pracy ze stawami. Wtedy dopiero zaczynałam kurs Somatic Movement Educator według metody BMC® i nie miałam aż tylu narzędzi, ale i te na wiele pozwalały. Pracując z Rafałem indywidualnie, zachęcałam go na przykład do używania rąk jako podpór, stosowania odpychania.

 

Znając zasadę pracy w BMC®, Rafał mógł potem sam doświadczać ruchu i z nim eksperymentować. Szybko dotarł też do pracy z powięziami i układem biodrowo-lędźwiowym, zaczął aktywizować mięśnie głębokie. Zmagał się wytrwale. Wykorzystując podpory od klęku, poprzez szeroki rozkrok, przez lata stopniowo zwężał pozycje stojącą. Dzięki aktywizacji mięśni, drogą stopniowego ucieleśniania, wypracował ich aktywność. I byłam świadkiem, gdy wykonał pierwszy krok. Na początku kroki miały widoczną inicjację z miednicy, a stopy mocne ugruntowanie. Z czasem Rafał „ukrył” ten widoczny moment napięcia początkowego i zaczął chodzić płynnie, jakby sunął.

 

Oczywiście ta droga trochę trwała. Jednak determinacja, siła woli, zaufanie, doświadczanie, bycie w otoczeniu tancerzy, otwartość w improwizacji i rozwijanie kreatywności, możliwość wyrażania siebie, wzloty i upadki sprawiły, że niemożliwe stało się możliwe. I w sposób magiczny ruch Rafała stopniowo stawał się coraz bardziej wypełniony swoistą gracją, odwagą, odkrył jego osobowość i tożsamość.

 

Rafał stopniowo sam pokonywał schody – najpierw po prostu na pupie, z czasem doskonaląc warianty parakroków. Dużo później jego sposób wchodzenia i schodzenia ze schodów zawstydzić mógłby niejednego improwizatora.

 

Na zajęciach z improwizacji Rafał był totalnie zaangażowany, kreatywny. Podejmował wszystkie tematy. Pamiętam, gdy raz grupa miała się poruszać krokiem pijanego i wózek, na którym jeździł Rafał, był na prawdę pijany. Śmialiśmy się, że gdyby przyszła dyrekcja, mogłabym mieć kłopoty.

 

Zresztą na sali bywało bardzo śmiesznie i wesoło, to bogate poczucie humoru często ujawniało się u Rafała.

 

Zdarzały się jednak i trudne chwile wtedy, gdy pracowałam z Rafałem nad solo. Przekraczaliśmy granice komfortu, poszukując motoryki odpychania, a przede wszystkim wiary w wartość tego, co tworzy. Kilka miesięcy po Oceanie Miasta wyjechaliśmy na festiwal Tylko Dance ma Sens do Kalisza, gdzie były bariery architektoniczne w budynku, co okazało się deprymujące i niełatwe w kontekście prób. Pojawiły się wątpliwości, strach i negacja. Ale warsztat, bycie między ludźmi dodawały Rafałowi skrzydeł. Gdy na salę weszła ekipa telewizyjna, padło pytanie, gdzie jest ten chłopak, który nie chodzi. Rozejrzałam się po sali. Rzeczywiście Rafała nie można było odróżnić. Wszyscy byli nisko na podłodze, rolowali się i turlali, a Rafał robił te swoje zamachy nóg, które tworzyły niewiarygodną dynamikę wynikającą z pędu i siły odśrodkowej. Przechodził przez szpagaty i w pewnym momencie odbił się od rąk i znalazł się w na chwilę w pozycji pionowej, by następnie miękko osunąć się na ziemię. To było dla mnie niewiarygodne zaskoczenie, zachwyt i radość.

 

Pokazany podczas festiwalu spektakl Rafała stał się jego pierwszym projektem choreograficznym, bardzo osobistym, skupionym, nastrojowym. Pamiętam dźwięk przesuwanej filiżanki, grające kartki urodzinowe, postać Rafała zanurzonego w świecie dźwięków, wspomnień, skrytości i przejmującej mieszanki niepewności z siłą treści.

 

Potem w SCKM pojawiali się nauczyciele kontakt improwizacji. Rafał brał w ich warsztatach czynny udział. Gdy czuł się przeciążony, siadał. Odczuwało się, że było mu przykro, ale po chwilach regeneracji dołączał do nas.

 

Kolejny wielki krok milowy Rafała zdarzył się w Burdągu. Tam zostawił wózek w lesie i zawędrował na własnych nogach nad jezioro. Spał potem, nie wiem jak długo… A na zajęciach stawał na rękach, szalał na jamach.

 

Raz uniósł mnie na rękach. Było to doznanie siły zaufania zarówno jego, jak i mojego. Piękne doświadczenie.

 

Rafał zadziwiał co krok. W Bytomiu podczas performansu chodził m.in. po szkle. Swoją obecnością i prostotą bycia wprowadził widza w tajemniczość i nastrój drogi, spokoju i ciekawości.

 

Pamiętam, gdy Mama Rafała pytała, „czemu on to robi?”.  Przedstawiając mnie swojej Mamie, powiedział: „To moja Mama”, a wskazując na mnie: „To moja Taneczna Mama”. Jego Mama z radością to zaakceptowała.

 

Rafał szybko się usamodzielniał. Będąc już studentem reżyserii, poprosił, czy mogłabym pomóc i nauczyć czegoś tancerkę. Po czym wstał i pokazał tzw. zejście Marty Graham do leżenia, a z leżenia pięknie wstał spiralą, poprzez siad skrzyżny. Pokazało to, że coś, co często stanowi na początku trudność dla tancerzy, dla Rafała było bezwzględnie organiczne i proste.

 

Jeszcze podczas studiów brał udział w moich zajęciach. Na jednych z nich poprosiłam, aby podczas chodzenia po sali poczuć swoje stopy w kontakcie z podłogą. Gdy Rafał mnie mijał, powiedział „dziękuję… nie czuję, ale… czuję jak mój korpus płynie nad ziemią”, i z uśmiechem powędrował dalej.

 

Wraz ze zwiększeniem aktywności mięśniowej, zdolność Rafała do wykonywania wszechobecnych szpagatów nie była tak oczywista i trochę go zanik tego potencjału martwił. Mówiłam mu wtedy „Coś za coś. Za to chodzisz, a na dokładkę inaczej”.

 

Rafał poruszał się w oryginalny sposób. Na początku był jeszcze z wózkiem, aby, gdy przyjdzie zmęczenie, móc usiąść, a potem dojechać do domu. Jednak na dyskotekach o mało nie dostał nie raz za to, że robi sobie hecę z inwalidów. Bo gdy wstawał i tańczył, nikomu nie przychodziło do głowy, że on rzeczywiście jest niepełnosprawny.

 

Rafał nie lubił tego określenia, zawsze go deprymowało. Wózka też nigdy nie zaakceptował, nawet gdy był od niego zależny. Nie miał w sobie na niego zgody, przy stole zawsze przesiadał się na zwykłe krzesło. Cieszyło go natomiast to, gdy określano jego ruch oryginalnym. Ukuł wiec pojęcie alternatywnej motoryki.

 

Z czasem Rafał rozpoczął swoje indywidualne i kooperacyjne projekty. Wyjeżdżał z Krakowa, nie mieliśmy już tyle kontaktu, co wcześniej, gdy sporo rozmawialiśmy i pytał przekornie: „Mamo…?”.

 

W 2012 roku z jego pomysłu powstała Ta Ostatnia Niedziela, którą zagraliśmy w Warszawie z udziałem Rafała, Jana Lorysa i Magdaleny Przybysz. Super było stanąć po drugiej stronie i być wykonawcą w projekcie swojego ucznia.

 

Tak więc dzięki Rafałowi kilkakrotnie byłam świadkiem cudu. Pierwszy raz, gdy stał i opadł do ziemi, następnie gdy zaczął chodzić, wreszcie – gdy był w stanie podnieść kogoś innego.

 

Obserwowałam rozwój Rafała, możliwość wykonywania ćwiczeń z BMC® po swojemu, akceptację, jakiej doświadczał w kontakt improwizacji, m.in. z Ewą Szubstarską, Magdą Przybysz, Andreą Adam i Piotrkiem Skalskim, oraz towarzyszący improwizacji aspekt twórczy. Wszystko to stopniowo budowało jego motywację, poczucie własnej wartości, wiarę w siebie i kreatywność własnych idei. Rafał zawsze był indywidualistą i bacznym obserwatorem. Ta obserwacja na początku wspomagała go również na poziomie motorycznym, a później inspirowała w twórczości.

 

Nawet nie miałam pojęcia, ile zrobił projektów, gdy już rozpoczął samodzielną dzielność. Wiedziałam, że zrobił odważne solo – Mt 9/7, które obejrzałam na nagraniu. W przypadku W Przechlapanem musiałam zadowolić się jedynie wymownym trailerem. Tworzył tak dużo, że zobaczenie wszystkiego było niemożliwe.

 

Wiedziałam, że zabierał w swojej twórczości aktywny głos, wspierając wiele środowisk. Film Gatunki chronione – fragment spektaklu o tym samym tytule – okazał się dla mnie najcenniejszym filmem tańca podczas Festiwalu KRoki.

 

Nie śledziłam wszystkich Rafała projektów, realizacji i osiągnięć. Z czasem każdy idzie swoją drogą, a jego była bardzo bogata i wypełniona.

 

Czasem spotykaliśmy się przy okazji festiwali czy wizyt Rafała w krakowskiej Eszewerii. W naturalny sposób mieliśmy ze sobą mniej kontaktu – do czasu, gdy w sieci zaczęły się pojawiać wpisy Rafała o jego chorobie. Od tego momentu starałam się podążać za jego wpisami, pisać coś ku pokrzepieniu. Wybrałam się również do Rafała. I tak jak na początku miałam możliwość obserwować go „wschodzącego”, tak wtedy z bólem serca mu towarzyszyłam i ze smutkiem patrzyłam, jak odchodzi w wielkim cierpieniu i bólu. Przy każdej wizycie w domu starał się wydobywać swoją radość, wspominać. Wspominaliśmy stare czasy, opowiadał mi o swoich projektach, także o scenariuszu swojego sola, które planował. Wszystkie tematy wisiały pogrupowane wokół łóżka na małych karteczkach.

 

Z czasem był coraz słabszy, miał trudności ze wstawianiem i z chodzeniem, z oddychaniem i siadaniem. Potem szpital. Byłam u niego z Magdą, znów śmialiśmy się, choć do śmiechu wcale nam nie było, rozmawialiśmy o superbohaterach.

 

Ostatni raz, gdy byłam u Rafała i trzymałam go za rękę, Rafi patrzył, a ja się w myśli modliłam. Jego spojrzenie się zmieniło. Potem powiedział, że w pewnym momencie przestał widzieć mnie, zostało tylko światło. To był ostatni cud, jakiego byłam świadkiem dzięki Rafałowi. Przed moim wyjściem zapytał jeszcze „i co teraz?”. Wtedy widzieliśmy się ostatni raz.

 

Iwona Olszowska – tancerka, choreografka, improwizatorka, performerka, wykładowca Akademii Muzycznej w Łodzi na Wydziale Choreografii, Somatic Movement Educator według metody BMC®.

 

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close