Wersja do druku

Udostępnij

W listopadowym numerze „Ruchu Muzycznego” ukazał się wywiad Jacka Marczyńskiego z Joanną Szymajdą, zastępcą dyrektora Instytutu Muzyki i Tańca. Dzięki uprzejmości redakcji miesięcznika i e-teatr.pl publikujemy rozmowę (zamieszczoną na tym wortalu 4 grudnia 2014 jako artykuł dnia).

 

Sztuka otwarta czy elitarna?

– Taniec współczesny jest światem nomadycznym, opartym na projektach, rezydencjach i grantach, na spotkaniach ludzi – mówi Joanna Szymajda.

 

***

 

Jacek Marczyński: Czym wytłumaczyć dynamiczny rozwój tańca w Polsce po 1989 roku? Chęcią nadrobienia wieloletnich zaległości? Zachłyśnięciem się tym, co oferuje świat?

 

Joanna Szymajda: Pewne zjawiska pojawiały się już w Polsce znacznie wcześniej; nie byliśmy taneczną pustynią, ale powstanie w krótkim czasie wielu zespołów, festiwali oraz ruchu tańca współczesnego w największym nasileniu rzeczywiście pojawiło się po roku 1989. To, co na świecie rozwijało się przez dziesięciolecia, staraliśmy się wówczas przyswoić w krótkim czasie.

 

Taneczny boom wybuchł, gdy pojawiły się i w Polsce nowe formy organizacji pracy artystycznej oraz finansowania kultury. Ten rodzaj sztuki – nie będącej ani baletem, ani teatrem – wzbudził ogromne zainteresowanie. Również dlatego, że formuła ta pozwalała na eksperymenty i wejście do profesjonalnej sztuki osób, które rozpoczynały działalność w różnych jej obszarach lub wręcz przedstawicieli innej profesji.

 

Taniec przestał być sztuką ekskluzywną, dostępną tylko dla osób znakomicie wykształconych.

 

– Taniec współczesny w swoich początkach był elitarny. Dzisiaj stał się sztuką otwartą, ale ma też obszary przez przeciętnego widza uznawane za niezrozumiałe, a więc jednak elitarne. Natomiast na początku lat dziewięćdziesiątych dominowała wizja tańca dla każdego. Opanował on rozmaite przestrzenie, zyskał inną publiczność niż balet. Miał też innych artystów, kształconych przez ruch warsztatowy, w którym każdy może znaleźć najbardziej odpowiednią dla siebie technikę. Taniec współczesny opiera się ponadto na bezpośrednich kontaktach artysta-odbiorca, wyzwala społeczną aktywność, angażuje amatorów, co mówię bez pejoratywnego kontekstu. Lubelski Teatr Tańca, który z czasem przekształcił się w jeden z najbardziej profesjonalnych zespołów w kraju, tworzyła w latach dziewięćdziesiątych grupa studentów. Dziś istnieje w Europie profesjonalny system kształcenia dla współczesnych tancerzy i choreografów.

 

Ale w okresie zauroczenia nową sztuką zapomnieliśmy o wybitnych twórcach z przeszłości, takich choćby jak Conrad Drzewiecki albo Janina Jarzynówna-Sobczak.

 

– Na pewien czas rzeczywiście zniknęli oni z naszej świadomości. Naszym zadaniem jest teraz przypomnienie roli, jaką odegrali. Wychowali przecież artystów, którzy potem rozproszyli się po kraju i kontynuowali ich działania. W styczniu 2015 roku przypada setna rocznica urodzin Janiny Jarzynówny-Sobczak – i to dobra okazja, by wrócić do jej dokonań, Opera Bałtycka szykuje specjalne wydarzenie jubileuszowe.

Dwa lata temu zainicjowaliśmy – we współpracy z Komuną//Warszawa – program RE//MIX, by przypomnieć, że mamy własne tradycje, a taniec współczesny nie pojawił się w Polsce dzięki temu, że zaprosiliśmy amerykańskich nauczycieli. Conrad Drzewiecki już w latach sześćdziesiątych przywiózł do Polski technikę Marthy Graham.

 

A czy można wskazać szczególnie silne źródła inspiracji dla polskich choreografów?

 

– To z pewnością temat na szczegółowe badania, których nikt jeszcze na dużą skalę nie podjął. Prawda, że lata dziewięćdziesiąte były okresem fascynacji niemieckim Tanztheater, przede wszystkim zaś sztuką Piny Bausch. Nie mniej silne były jednak wówczas wpływy amerykańskie, choćby w działalności Śląskiego Teatru Tańca. Obecnie ważnym krajem są nie tylko Niemcy, ale także Wielka Brytania, również Austria i Belgia – działają tam szkoły, do których jeżdżą Polacy. Trudno jednak dzisiaj mówić o jakiejś narodowej specyfice stylistycznej: nastąpiło wymieszanie wpływów, technik i estetyk. Taniec stał się tak bardzo międzynarodowy, że pojawiają się głosy, że trzeba szukać tego, co lokalne, własne.

 

Co zatem może być naszą specyfiką?

 

Wrocławski Teatr Pantomimy Henryka Tomaszewskiego wywarł niewątpliwie wpływ na rozwój tańca. Oryginalny był Wojciech Misiuro ze swoją techniką gimnastyczną, eksponującą fizyczność. Jacek Łumiński poszukiwał nowej metody twórczej, łączącej polską i żydowską tradycję. Stałą kwestią dla badaczy jest, na ile Jerzy Grotowski lub Tadeusz Kantor oraz ich sposób pracy z ciałem aktora miał wpływ na taniec współczesny. Długi czas nasi choreografowie nie odwoływali się do ich prac, tymczasem Francuzi na przykład znają i wysoko cenią ich dokonania.

 

Dostrzega Pani prawidłowość w geografii tańca współczesnego w Polsce, czy też zespoły i wydarzenia pojawiają się w nieprzewidywalnych miejscach?

 

– Od lat dziewięćdziesiątych do dzisiaj mamy mocne ośrodki – nie w sensie instytucjonalnym, ale będące skupiskami artystycznej aktywności. To Śląski Teatr Tańca Jacka Łumińskiego, Lublin oraz Trójmiasto, które przechodziło rozmaite fazy. Tamtejsze środowisko nie jest równie zespolone, jak na początku, ale to naturalny proces, w którym wykształcają się osobowości i następuje zróżnicowanie celów. Warszawa ma trudności z miejscem, które mogłoby służyć tańcowi. Jest tu wielu artystów i mnogość inicjatyw, ale całe środowisko nie było dotąd postrzegane jednolicie. W ostatnich latach nastąpiła jego znaczna konsolidacja, co ma znaczenie choćby w rozmowach z władzami miasta i rozmaitymi instytucjami. Poznań ma – podległy marszałkowi – Polski Teatr Tańca Ewy Wycichowskiej oraz Stary Browar Nowy Taniec, działający dzięki Art Stations Foundation Grażyny Kulczyk.

Czy rozwój powinien polegać na instytucjonalnym usankcjonowaniu rozmaitych inicjatyw, tak jak powstały teatry tańca w Lublinie i w Kielcach, czy też efemeryczność działań jest wpisana w charakter tańca?

 

– Oprócz stałych ośrodków pojawiają się nowe inicjatywy, działające w formie zinstytucjonalizowanej – fundacji lub stowarzyszeń. Nie powinniśmy jednak dążyć do tworzenia instytucji o zamkniętych strukturach – to powinny być formy otwarte, jak niemieckie domy tańca i francuskie ośrodki choreograficzne, budujące własny repertuar, służące zarazem lokalnej społeczności i działające na rzecz edukacji kulturalnej.

 

Czy zmienia się stosunek urzędników i samorządowców do tańca jako sztuki, którą powinni wspierać?

 

– To proces powolny. Dużo łatwiej jest w miastach, gdzie zespoły działają od lat dziewięćdziesiątych i stanowią stałą wartość, a także tam, gdzie samorządy albo prezydenci miast uznają, że sztuka służy budowie marki miasta i regionu. Rozmowy z organami samorządowymi bywają trudne, bo każdy oczekuje, że ten, kto ma jakiś projekt, ma też pieniądze na jego realizację. Tymczasem samorządom na tym powinno zależeć, by mieć instytucje trwale wrośnięte w lokalną tkankę, a nie narzucone odgórnie lub oferujące jednorazowe wydarzenia – w rodzaju festiwali.

 

Jak Instytut Muzyki i Tańca może pomóc w kontaktach między urzędnikiem a artystą?

 

– Instytut powinien wspierać system, ten jednak nie jest jeszcze dostatecznie rozwinięty. W miarę możliwości budżetowych staramy się więc pomagać tym, którzy najbardziej tego potrzebują: w dużym stopniu artystom niezależnym, choć także instytucjom. Staramy się wspierać zwłaszcza te procesy, które niosą nadzieję na trwałe efekty. Program „Scena dla tańca” jest przeznaczony dla zespołów, które chcą jechać ze spektaklem w Polskę – tam, gdzie widz nie ma na co dzień kontaktu ze sztuką. Program edukacyjny „Myśl w ruchu” jest prowadzony we współpracy ze szkołami i ma charakter długoterminowego działania. Wspomagamy udział artystów w rozmaitych warsztatach i stażach, ale także w kształceniu jako menadżerów własnych grup. Prowadzimy również codziennie aktualizowany portal o tańcu i wspieramy badania oraz publikacje z tej dziedziny.

 

Czy polscy tancerze chętnie jeżdżą w świat?

 

– Oczywiście – i radzą sobie znakomicie. Korzystają ze wszystkich dostępnych szans. Taniec współczesny jest światem nomadów, opartym na projektach, rezydencjach i grantach, na spotkaniach ludzi. Możliwości jest sporo, a Polacy umieją świetnie je wykorzystać. Są żądni wiedzy, doświadczeń, lubią pracować za granicą, ale też przywieźć do kraju efekty swoich starań.

 

Jesteśmy już partnerem dla innych?

 

– Jak najbardziej. Bardzo dobrze funkcjonujemy w naszym regionie Europy, wiele krajów zazdrości nam choćby instytutu powołanego przez ministra kultury, bo to dowód uznania tańca za sztukę autonomiczną, co gdzie indziej nie jest równie oczywiste. Dla krajów zachodnich jesteśmy partnerem, bo tam z kolei poszukuje się czegoś nowego, odczuwalna jest potrzeba wymiany. Na tegoroczną Platformę Tańca zaprosiliśmy do Lublina programatorów, dyrektorów festiwali z Europy i ze Stanów Zjednoczonych – odzew był duży, gdyż wiele osób jest zainteresowanych współpracą. Te kontakty nasilają się i nie występujemy w nich w roli petenta.

 

 

Biogram Joanny Szymajdy

 

Przedruk za e-teatr.pl, na podstawie: Jacek Marczyński, Sztuka otwarta czy elitarna?, „Ruch Muzyczny” 2014 nr 11

 

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close