
Nienasycenie. Fot. Mirka Maruszak.
W najnowszym, jubileuszowym numerze czasopisma feministycznego „Zadra” [nr 1-2(50-51)/2012] został opublikowany wywiad z … Piną Bausch (jak wiadomo – słynącej z niechęci do takiej formuły), przeprowadzony przez krakowską choreografkę i tancerkę Magdalenę Przybysz. W swoim tekście autorka aranżuje quasi-spotkanie z nieżyjącą od niemal trzech lat artystką. Podczas „spotkania” w Monchengladbach – gdzie Przybysz wraz z Zorką Wollny realizowały performans – nieopodal Wuppertalu, w intymnej atmosferze łazienki, przypominającej tu raczej kameralną kawiarnię, paląc papierosa Pina „opowiada” Przybysz o przenikaniu sztuki i życia, płynnie przechodząc z tematu w temat. Polska artystka sugeruje hasło, które zostaje podchwycone, co prowadzi rozmowę w kolejne rejony. Spotkanie utrzymane jest w konwencji onirycznej, a Pina jawi się – dosłownie – jako wciąż żywa postać, jaką pozostała we wspomnieniach widzów i artystów na całym świecie.
Tekst został zadedykowany Iwonie Olszowskiej – krakowskiej tancerce, choreografce oraz pedagożce. To już drugi artykuł Przybysz w cyklu jej „wywiadów” z wielkimi artystkami – kobietam i ikonami tańca. W poprzednim tekście Przybysz „rozmawiała” z Isadorą Duncan. To swoista kontrpropozycja wobec oficjalnych wywiadów i interpretacji historii tańca, wpisująca się w dyskurs sztuki krytycznej, a zarazem w feministyczny nurt herstory – pisania historii z perspektywy kobiet.
„Zadrę” można kupić w Empikach i salonach prasowych Kolportera oraz na stronie http://www.ksiegarnia.efka.org.pl/
Poniżej zamieszczamy fragment tekstu Magdaleny Przybysz Wanna, kawa, twórczy chaos, rozmowa, i papierosy:
„Ciekawe jak latałaby Pina Bausch? – myślałam znów wpatrując się w grę świateł i cieni na suficie. Moja głowa bezwładnie oparta o brzeg wanny. Przypominałam sobie mój ulubiony jej spektakl Cafe Müller – ten, w którym tańczyła jeszcze ona sama. Pół biegiem przemieszczała się pomiędzy porozrzucanymi po scenie krzesłami, w białej sukience, spod której wystawały żebra i piersi. Długie ręce i wyraziste dłonie malowały w przestrzeni ascetyczne obrazy. Wyglądała jak wspomnienie siebie samej. Była zarazem piękną kobietą i kimś ponad płcią, genialną tancerką i zwykłym człowiekiem wyrażającym swoje uczucia, kimś z krwi i kości i równocześnie duchem. Światłem i cieniem.
– Jedno bez drugiego nie istnieje- usłyszałam nagle po mojej lewej stronie niski zdecydowany kobiecy głos. Byłam jednak tak senna, że nie miałam siły nawet odwrócić głowy. – Obstawiam, że to Ty Zorka, znów zapomniałaś zapalniczki?
Usłyszałam charakterystyczne pstryknięcie i sekundę potem poczułam dym z papierosa.
– Odpal mi też pliz- poprosiłam. Po chwili ujrzałam przed sobą smukłe żylaste dłonie starszej kobiety z zapalonym Marlboro.
– Rety- wyszeptałam, a raczej jęknęłam, ale nie byłam w stanie sięporuszyć.
– Pozwolisz, że przycupnę sobie tutaj na taborecie?-zapytała Pina Bausch. Wyglądała pięknie, zjawiskowo,świetliście i jakoś tak normalnie zarazem. Nie czułam się skrępowana faktem,że leżałam w ubraniu w wannie, a przede mną na rokoko taborecie siedziała jedna z największych legend teatru i tańca. Uśmiechała się.
– Apropos Freuda i Junga to do dziś zadziwia mnie fakt,że większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego,że ma podświadomość.
– Czy dlatego w Pani spektaklach jest tak dużo archetypowych symboli?Woda, goździki, krzesła, stoliki, niebo, kobiety w sukniach, mężczyźni w garniturach?
– Szczerze mówiąc nie zastanawiałam sięnad tym za bardzo, aż faktycznie pewnego dnia uzmysłowiłam sobie,że to co robięna scenie jest ..snem. To dlatego nigdy nie potrafiłam powiedzieć dokładnie tancerzom co mają robić, ale raczej zadawałam im pytania, które stawały się drogowskazami we wspólnym śnieniu. Jest taka ładna metafora, że życie to tkanie dywanu. Widzimy przede wszystkim to co jest po jego lewej stronie- tej od spodu czyli kłębiące się nici, często w chaosie. To jest to co robi tancerz, improwizując materiał na zadany temat chwyta kolorowe nici i uruchamia je. Zadaniem choreografa jest przetkać je na drugą stronę- tylko tam widać ich ostateczny kształt i wzór.
– Pamiętam Pani ostatni spektakl, który widziałam w czerwcu 2009 w Teatrze Wielkim we Wrocławiu. Spektakl nazywał się Nefes, był pełen kolorów i światła, taki Sen Nocy letniej w Turcji. Obok mnie siedział Japończyk z kamerą, nie mogłam się skupić przez ten ogólnie panujący zachwyt, który nieco przypominał mi aplauz rodem z ..rewii. Byłam zdziwiona, że to spektakl robiony przez tą samą osobę, która wcześniej wyrażała się w dość surowej formie.. W pewnym momencie na scenie w Nefes spadła ściana wody , a Pani potem, na drugi dzień umarła..
– Hmmm. Właściwie to wolę określenie: opuściłam ciało. Tym bardziej,że faktycznie nigdy nie traktowałam go zbyt dobrze, właściwie to traktowałam go..okropnie.. (śmiech)Papierosy i czasem jakaś kanapka- jeśli pamiętałam, aby ją zjeść. No więc tamtego wieczoru odwiesiłam tylko kolejny płaszcz na hak. Tak poza tym nie wiele się zmieniło. Moi tancerze na pewno czuli,że byłam wtedy z nimi. Teraz czasami teżjeszcze wpadnę na jakiś spektakl, ale generalnie ostatnio coraz bardziej sięrozpływam, zanikam, i wtapiam w chmury. Z wszystkich żywiołów zdecydowanie najbliższy jest mi: dym.”