Każdego dnia mocniej przytulałem się do medialnego obrazu Igi Świątek, otulałem się jej bezpretensjonalnym uśmiechem, razem z nią uderzałem zabójczym forhendem, precyzyjnym backhendem rozrzucałem kolejne przeciwniczki na kortach. Pięknie układałem ciało do winnerów. Ona tańczyła na korcie jakąś wybitnie współczesną wersję tańca. I ja tańczyłem razem z nią tenisowego przekładańca. Po każdym meczu, który grałem z nią (w niej, obok niej), moje ciało było uniesione. Zmęczone, ale uniesione.
„Problemas, problemas, problemas” – mówi Gael García Bernal w roli szefa piekła w filmie Żadnych wiadomości od Boga. Bernal ubrany w błyszczący i wielce kiczowaty garnitur, w pozie południowoamerykańskiego mafioza, wypełnia sobą fotel szatańskiej limuzyny. Szef piekła ma tajne spotkanie z szefową nieba. W tej roli Fanny Ardant. Ardant, emanująca paryską elegancją od Coco Chanel, siedzi naprzeciwko Bernala i uśmiecha się anielsko, to znaczy powściągliwie, z kącikami ust delikatnie uniesionymi ku górze. Ten uśmiech znamionuje naturalną dobroć i empatię. Ardant nie powinna się uśmiechać – niebo jest już właściwie puste. Bernal zamiast się cieszyć z przepełnienia w kręgach piekielnych, marszczy czoło i mówi: „Problemas, problemas, problemas”.
Oboje wiedzą, że zachwiana równowaga prowadzi do katastrofy, do końca świata, który znają i o który każde z nich na swój sposób się troszczy. Pustki nieba nie wypełni artystyczny hologram pełen szczęśliwych i zacnych ludzi, którym Ardant, szefowa nieba zabawia ostatnią sprawiedliwą duszę. W piekle, z powodu prosperity, panoszy się korupcja i brutalna gra o władzę. Szef piekła nie może być pewny swojej przyszłości. Bernal i Ardant dochodzą zatem do szatańsko-rajskiego,czyli ostatecznego porozumienia. Wysyłaj w świat dwie dusze, jedną z czeluści – w tej roli Penelope Cruz, a drugą z nieba –Victorię Abril. Obie mają powalczyć o pewnego bardzo pośledniego boksera. Gdy wygra Penelopa, piekło stanie się jedyną rzeczywistością w świecie. Jeśli zaś Victoria Abril poprowadzi boksera ku miłości i prostocie życia, to szemrane status quo zostanie zachowane. Zachowana też zostanie nadzieja, że niebo i świat, które znamy, przetrwają do lepszych czasów.
Pozwalam sobie przedstawić bohaterów i opis zdarzeń inicjujących story tej przewrotnej filmowej komedii sprzed dwudziestu lat, ponieważ znajduję w niej odpowiedź na męczące mnie pytania. Racjonalny ogląd spraw, które nas teraz otaczają, przerasta moje władze poznawcze. Poszukując poznania, mógłbym oczywiście wsłuchać się, a raczej wczytać w przekaz wyznawców Qanonu i stwierdzić razem z nimi, że ta cała pandemia to jedynie kolejna odsłona spisku sekty pedofili i kanibali, którzy trzymają władzę nad światem, i których głównym celem, poza tworzeniem serum na nieśmiertelność z ciał nienarodzonych, jest zanegowanie danej od Boga supremacji białego mężczyzny nad światem, ale chyba jednak zbyt konserwatywny jestem na tak daleko posunięte, „qanonowe” spekulacje i pozostanę przy starych, manichejskich wzorcach, czyli odwiecznej wojnie światłości i ciemności.
I skoro, tak jak wszyscy, muszę znaleźć prostą odpowiedź na trudne pytania, to stwierdzam z pełnym przekonaniem, nie podlegającym dyskusji, że znaleźliśmy się w roku pańskim 2020, za przyczyną pandemii, na froncie bitwy pomiędzy ciemnością a światłem. Bitwa ta, która zaczęła się u zarania naszego świata, trwa przez wieki bez chwili przerwy. Wojenne działania raz wybrzuszają się, to znowu z lekką wyciszają. Tym razem wybrzuszenie jest, używając języka ulicy, totalne. Ludzkość od zawsze kierowała ku niebom modlitwę: „Świetlisty Najwyższy! Uchroń nas od moru, głodu i wojny”. Głód, wojna i zaraza zmieniają człowieka w sługę ciemności, uruchamiając w człowieku mroczne instynkty. Siły ciemności stale są w przewadze. Światło zawsze jest w defensywie i nie ma szans na ostateczne zwycięstwo. Celem światła jest przetrwanie. Przetrwanie światła jest w rękach sprawiedliwych, którym dana jest tajemnicza moc. Sprawiedliwi nigdy nie wiedzą, że są sprawiedliwymi. Ot, robią swoje, ale dzięki temu, że robią „swoje”, to można ich zauważyć i ruszyć za nimi, zachwycić się nimi, ogrzać się w ich świetlistej aurze, zapomnieć na chwilę o odwiecznej wojnie z siłami ciemności.
W rozpaczliwym poszukiwaniu owej sprawiedliwej duszy, która uratuje nasz świat, od dwóch tygodni śledziłem ruchy tenisowe Igi Świątek na kortach Rollanda Garrosa w Paryżu. Jakiś Gael García Bernal, czy też inny szef piekła, postawił na Sofię Kenin, naturalizowaną Amerykankę rosyjskiego pochodzenia (czy można znaleźć bardziej podejrzaną mieszankę nacjonalizmów?), a szefowa nieba, czyli Fanny Ardant – innej szefowej nieba po obejrzeniu Żadnych wiadomości od Boga wyobrazić już sobie nie mogę – wysłała w bój Igę Świątek. Ze wstępu do tego felietonu, wiemy już, że od tego pojedynku, czy też zakładu pomiędzy niebem a piekłem, zależą losy naszego świata.
Każdego dnia mocniej przytulałem się do medialnego obrazu Igi Świątek, otulałem się jej bezpretensjonalnym uśmiechem, razem z nią uderzałem zabójczym forhendem, precyzyjnym backhendem rozrzucałem kolejne przeciwniczki na kortach. Pięknie układałem ciało do winnerów. Ona tańczyła na korcie jakąś wybitnie współczesną wersję tańca. I ja tańczyłem razem z nią tenisowego przekładańca. Po każdym meczu, który grałem z nią (w niej, obok niej), moje ciało było uniesione. Zmęczone, ale uniesione. Jej zaciśnięta pięść emanowała światłem, więc w tym świetle się grzejąc, zapominałem o niechybnym końcu świata. A kiedy wygrywała seta za setem, niczym jakiś „polski Dawid” ze „światowym Samsonem”, to już kiełkowała we mnie nadzieja i wiara, że i ja razem z nią, nawet w roli jej internetowego podnóżka, mogę nad złem świata całego wziąć górę.
I wreszcie przyszedł czas na finał finał, ten wielki finał, od którego zależało to, czy kolejnego dnia wzejdzie słońce, czy ubędzie zarażonych w światowych statystykach, czy politycy zaczną mówić ludzkim głosem, a zwykli ludzie przypomną sobie, że też mogą mówić głosem człowieczym i w niczym im nie ubędzie, a może wręcz przeciwnie. I że w ogóle przez chwilę będzie piękniej.
I ona wygrała. Szefowa nieba może odetchnąć z ulgą i zaprosić Igę Świątek na hologramowe zakupy do Coco Chanel, a Gael García Bernal pocieszyć Sofię Kenin jakimś prezentem z piekła rodem, bo przecież świadomie właśnie ją wysłał w ten bój tenisowy, wiedząc, że z Mistrzynią z Raszyna szans żadnych nie ma. Jak wiemy zależało mu na zachowaniu status quo na tym najlepszym ze światów.
I dzisiaj, w niedzielę 11 października roku 2020, słońce wzeszło pięknie przez mgły, w statystykach lekki ruch w dół, politycy jeszcze nie wstali z łóżek, więc ich nie słychać, a przy porannej rozmowie rodzinnej nikt nie wspomniał o Idze Świątek, ale i tak było uroczo i lekko.
Wydawca
taniecPOLSKA.pl