Wychodząc na scenę, staram się mieć za każdym razem świeże podejście. Wiadomo, że istnieje scenariusz według którego rozgrywają się akcja i działanie, wiem też, do czego dążę w poszczególnych scenach, ale na scenie staram się raczej być autentycznie obecny, niż odtwarzać. Chcę, aby moja obecność w trakcie spektaklu była ciągle żywa. Mam takie doświadczenie z Cezary idzie na wojnę w reżyserii Cezarego Tomaszewskiego. Nawet po zagraniu około 80 spektakli nadal szukam nowych treści i detali, odkrywając tę sztukę na nowo.
Niejednokrotnie miałem okazję oglądać Oskara Malinowskiego na scenie i każdorazowo zachwycał swoją charyzmą i osobowością. Przy bliższym poznaniu, to się potwierdziło, a spotkanie osobiste stało się dopełnieniem postaci, jaką znałem ze sceny.
Jak się kształtowała i zmieniała twoja droga zawodowa?
Zanim zacząłem studia na Wydziale Teatru Tańca w Bytomiu, nie rozważałem innej drogi niż aktorstwo i nie myślałem o sobie w kategorii tancerza i performera. Angażowałem się w działania teatrów offowych i mimo że wiele z nich wykorzystywało ruch, bliżej mi było do bycia aktorem niż tancerzem. Jeździłem na zajęcia do Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu i odważyłem się wystartować w castingu do I edycji programu You Can Dance. Na pewnym etapie zauważyłem, że ciało i praca z nim są mi bliskie. Kiedy dowiedziałem się, że w Bytomiu istnieje uczelnia, która pozwoli mi realizować się w obu kierunkach jednocześnie, zacząłem przygotowywać się w taki sposób, żeby w ogóle stanąć przy drążku i odnaleźć się w technice tańca klasycznego, ale też w improwizacji czy w tańcu współczesnym oraz w aktorstwie. Byłem na rocznym kursie w studium aktorskim w Regionalnym Ośrodku Edukacji w Poznaniu, gdzie wykładali aktorzy z Teatru Polskiego. Pozwoliło mi to otworzyć się na siebie i na to, co mnie naprawdę interesuje. W Bytomiu szkoła całkowicie mnie pochłonęła i zacząłem w pełni odkrywać swoje możliwości. Mam wrażenie, że to we mnie ciągle ewoluuje. Fascynuje mnie droga w nieznanie i fakt, że jest tak wiele do odkrycia przede mną. Nie zamieniłbym tego doświadczenia i tej uczelni na żadną inną.
W ostatnich latach brałeś udział w bardzo różnych projektach z pogranicza nowej choreografii, performansu, a także w spektaklach dramatycznych. Gdzie w chwili obecnej umiejscawiasz siebie jako artystę? W jakim gatunku odnajdujesz się najlepiej?
Każdy spektakl jest dla mnie innym doświadczeniem. Nie potrafię w tej chwili zdecydować, co sprawia mi większą przyjemność i daje większe pole do ekspresji. Różnorodność spektakli, w których występuję, wynika z odmiennego zaplecza artystycznego twórców, z którymi pracuję. Czuję, że każde takie spotkanie wpływa na mój rozwój i na moje postrzeganie ciała w wielu kategoriach i kontekstach. W każdym spektaklu staram się odnaleźć przestrzeń dla siebie i swojej osobowości. Niezależnie od gatunku, staram się być po prostu autentyczny. W spektaklu Języki przyszłości w choreografii Ani Nowak muszę cały czas udostępniać swoje ciało w strukturze, która nie jest całkowicie uporządkowana. Działam pod wpływem bodźców płynących od pozostałych performerów i w podobny sposób „wchodzę” w inne projekty. Traktuję je jak impulsy, które odbieram i na które reaguję. Każdy spektakl jest jak inny, nowy świat i we wszystkich chcę być na sto procent obecny. Nie lubię półśrodków.
A w jaki sposób traktujesz swoje ciało w tych projektach? Jaki masz do niego stosunek?
Spektakle, w których biorę udział, wymagają innego przygotowania i treningu zarówno ciała, jak i głosu. Czasami jestem częścią ciała zbiorowego, gdzie nie ma miejsca na indywidualność, a w innym projekcie, nawet będąc w grupie, stanowię autonomiczną jednostkę. Lubię to balansowanie pomiędzy bliską i szczerą relacją ze sobą w procesie i na scenie, zarówno w jednej i drugiej sytuacji.
Czy szczera relacja wiąże się z odkrywaniem osobistych doświadczeń na scenie?
Wiąże się to z pewnego rodzaju obnażeniem, ale w kontekście ujawniania swoich niedoskonałości, podejmowania na scenie próby przełamywania słabości, granic fizycznych oraz granic komfortu, prywatności i fikcji. W Parze nr 1 z Katarzyną Gorczycą [absolwentka WTT w Bytomiu, współzałożycielka grupy LineAct – przyp. M.P.], posługujemy się różnymi technikami tańca i mamy do nich dystans. Jedne są nam bliskie, drugie – nie. W spektaklu wracamy do swoich doświadczeń zawodowych sprzed lat, do poprzedniego projektu, który wspólnie stworzyliśmy [#DBRMPP, premiera 14 października 2016 roku w Teatrze Zamiast w Łodzi – przyp. M.P..]. Para nr 1 miała charakter autokreacji, wykorzystaliśmy autentyczne wydarzenia zawodowe, ale z dystansem i auto-ironią. Pozwalamy się z nas śmiać i sami też to robimy.
Oglądając Parę nr 1 w gdańskim Klubie Żak nie znałem ciebie, ani twojej drogi zawodowej, ale było to dla mnie tak samo zabawne jak dla osób na widowni, które znały was, wasze historie i doświadczenia.
W spektaklu dzielimy się rozmaitymi doświadczeniami, w tym niepowodzeniami, jak np. moja porażka na Solo Dance Contest w 2015 roku, czytamy niepochlebne recenzje spektakli, w których braliśmy udział. Nie stawiamy granicy, ale budujemy dystans do siebie i do tego, co nas spotykało przez ostatnie lata.
Moim zdaniem to jest fantastyczne, bo pozwalacie zbliżyć się do siebie. Sięgnięcie po formułę konkursową sprawiło, że kibicowałem wam aż do wygranej!
Taki był zamiar, żeby pokazać konkurs i rywalizację między nami, ale w przerysowany sposób. Po spektaklu nadal utrzymuje się ten rodzaj energii, walczymy o to, kto będzie trzymał puchar, kto więcej razy się ukłoni. Udostępniamy siebie i swoje ciała, żeby można było zrobić sobie z nami zdjęcie. Chcieliśmy w pełni uchwycić te doświadczenie konkursu, włącznie z niekończącymi się owacjami, autografami i zdjęciami z gwiazdami, czyli Parą nr 1. Chcieliśmy podkreślić, że obcowanie z widownią jest też częścią pracy związanej ze spektaklem.
Przez cały czas trwania przedstawienia wasze żarty odbierałem jako element humorystyczny i ironiczny, a nie wyśmiewanie tematu czy zjawiska. Czy zazwyczaj komizm i zabawa konwencją pojawiają się już na początku twojego procesu pracy nad danym spektaklem?
Tak, zdecydowanie. Jest mi to bliskie, bo wynika z mojego charakteru. Lubię taki rodzaj pracy, w którym nie trzeba brać wszystkiego na serio. Lubię przewrotność, którą żart i komizm wprowadzają. W innych spektaklach również zacząłem w sobie to rozwijać i traktować to jako umiejętność.
Gdy ogląda się spektakle z twoim udziałem, naturalność i świadoma obecność wybijają się ze sceny bardzo mocno. Czy w ich trakcie jesteś tam samo otwarty na ewentualne zaskoczenia?
Wychodząc na scenę, staram się mieć za każdym razem świeże podejście. Wiadomo, że istnieje scenariusz według którego rozgrywają się akcja i działanie, wiem też, do czego dążę w poszczególnych scenach, ale na scenie staram się raczej być autentycznie obecny, niż odtwarzać. Chcę, aby moja obecność w trakcie spektaklu była ciągle żywa. Mam takie doświadczenie z Cezary idzie na wojnę w reżyserii Cezarego Tomaszewskiego. Nawet po zagraniu około 80 spektakli nadal szukam nowych treści i detali, odkrywając tę sztukę na nowo.
Zgadzam się z tym, żeby za każdym razem na świeżo podchodzić do spektakli, pozwalać sobie na ciągłe odkrywanie, unikać zgranych rozwiązań.
Ta czujność, której nie można ani na sekundę wyłączyć, jest fascynująca, podobnie jak momenty, kiedy w spektaklu coś się posypie i musisz natychmiast zareagować, załatać dziurę. W Cezarym… wbiegam na ławkę szkolną, która na jednym ze spektakli w Edynburgu się zachwiała, spadłem z niej, odbiłem od krzesła w pierwszym rzędzie na widowni i wskoczyłem na nią z powrotem. To był taki moment ryzyka i wewnętrznej, podświadomej czujności, która zadziałała automatycznie. Nawet nie wiem jak, i kiedy się to wszystko wydarzyło.
To była mobilizacja ciała i gotowość na niespodziewane. Na ile świadomie korzystasz z takiej choreografii przypadku, którą rozumiem jako coś nieplanowanego, odrębnego od konceptu w warstwie ruchowej i performatywnej ?
Uwielbiam pracować na konkrecie, ale każde wytrącenie i każdy przypadek, które kierują mnie w inny rejon poszukiwań są bardzo cenne. Staram się nie uciekać od tego, co przychodzi, w jakim stanie jestem w danej chwili i z czym się to może wiązać. Jeśli pojawia się pewnego rodzaju błąd, wykorzystuję go.
Czy poza Parą nr 1 dajesz sobie przyzwolenie na błąd? Czy w innych spektaklach zachowujesz dystans do postaci i tematu?
To zależy od koncepcji i spektaklu. W Historii przemocy w Teatrze Fredry w Gnieźnie [w reżyserii Eweliny Marciniak – przyp. M.P.] pojawia się na scenie woda. To jest kolejny performer, z którym działasz i wchodzisz w interakcję, bo z każdą kolejną sceną kostium staje się bardziej mokry i tym samym cięższy. Z każdą minutą jesteś więc coraz bardziej zanurzony w wodzie i w problemie, który jest w spektaklu poruszany. Z jednej strony pomaga to (dosłownie!) unieść ciężar tematu, ale z drugiej – nie pozwala się zdystansować. To bywa niewygodne. Poza tym woda nie zawsze będzie zachowywać się tak samo. Trzeba być jeszcze bardziej czujnym i odpowiedzialnym za swoje działanie.
Jak wyglądały próby z wodą?
Podczas prób było inaczej. Często trzeba było dłużej w niej stać, więc było coraz zimniej. Ciało też inaczej reaguje wtedy na bodźce z zewnątrz, ale nie możesz dać się pokonać temperaturze. Musisz tę wodę po prostu pokochać.
A jak się czujesz będąc częścią pracy zbiorowej?
Podczas prób i w różnego rodzaju procesach twórczych bardzo często bazuje się na improwizacji, na osobowości performerów i taka praca w grupie pozwala mi odkrywać siebie w nowych relacjach i kontekstach, w nowych wydaniach. W RODOS Wojtka Grudzińskiego [premiera 2 września 2019 roku Komuna/Warszawa – przyp. M.P..] gram na harfie piosenkę Britney Spears, a nigdy nie miałem do czynienia z tym instrumentem. To było dla mnie odkrywcze i rozwojowe.
Praca kolektywna zazwyczaj stymuluje i mobilizuje do pracy oraz poszukiwań, tak przynajmniej jest w moim przypadku. Pracując samemu, zbyt szybko wchodzę w rolę dyktatora. Na pierwszy plan wysuwa się mój perfekcjonizm i momentalnie oczekuję efektów.
W czasie pandemii tworzyłem na Instagramie krótkie wideo, które powstawały pod wpływem spontanicznych impulsów. Pojawiła się we mnie ochota rejestracji tych stanów i zobaczenia ich z drugiej strony, ale bez oceny i autokrytyki. Taki rodzaj konfrontacji w obrazie jest dzisiaj wszechobecny –. Wszystko staje się cyfrowe, więc i nasze spontaniczne działania zostają momentalnie uchwycone, nagrane i wrzucone do sieci.
Te mini-performansy na Instagramie, które z przyjemnością i fascynacją oglądałem, miały dodatkowy efekt wizualny w postaci filtrów, które aplikacja oferuje, a których konsekwentnie używałeś w swoich działaniach.
Te nagrania nie były planowane, nie zastanawiałem się nad ich koncepcją czy wykonaniem. Jednego dnia sprawdzam możliwości moich pleców, a drugiego performuję romantyczny taniec do Enrique’a Iglesiasa. I zastanawiam się, czym to jest? Czym moje ciało staje się w tych performansach?
No właśnie, czym się staje?
Elementem testu i badania siebie, swojego komfortu i jego granic, możliwości fizycznych. Staje się poszukiwaniem odpowiedzi, na ile mogę i chcę pokazać siebie innym? Czy traktuję to tylko jako zabawę, czy pozwalam innym zajrzeć do świata, któremu daję się pod wpływem chwili porwać? Czy ciało jest wtedy prawdziwe?
Jaki wobec tego masz stosunek do swojego ciała?
Obserwacyjny. Obserwuję, jak dojrzewa i jak się zmienia. W jaki sposób wpływa na nie dyscyplina, którą sobie narzucam poprzez treningi, postanowienia i ograniczenia. Widzę i odczuwam, jak z wiekiem staje się inne i jakie nowe jakości się w nim pojawiają.
Zmienia się ciało, zmienia się rzeczywistość, więc i sztuka nabiera nowych kontekstów. Czy zwracasz na nie uwagę podczas tworzenia? Czy wpływają na twoje decyzje?
Zwracam uwagę, ale chyba podświadomie. Myślę, że nie da się tworzyć sztuki bez kontekstów, bo to ludzie-widzowie je tworzą. Nawet jeżeli w spektaklu przyjmę jakieś założenia lub będę się zastanawiał nad znaczeniem swoich działań – możliwości interpretacyjnych jest wiele i każdy może to sobie poukładać po swojemu. Brak relacji na scenie może przywoływać na myśl social distancing i potrzebę bliskości. Doświadczenie, które spotkało nas wszystkich bez wyjątku, czyli pandemia, będzie miało duży wpływ na odbiór sztuki w przyszłości.
Czy masz w swoich planach coś, czego chciałbyś jeszcze spróbować? Wyzwanie, któremu chciałbyś sprostać?
Może pole dance? To mogłoby być ciekawe doświadczenie , w którym można wiele odnaleźć – siłę i lekkość w jednym.
A czy jest osoba, z którą chciałbyś pracować w przyszłości ze względu na eksperymentalne metody twórcze czy wyjątkowe kreacje sceniczne, które mógłbyś dzięki niej stworzyć?
W tym zawodzie ważne wydaje mi się poczucie luzu i otwarcie się na to, co oferuje los. Kończąc szkołę, nie myślałem, że będę grał w spektaklu, z którym pojadę do Chile czy Nowego Jorku. I takie zaskoczenia lubię, dlatego nie planuję i nie myślę o takich rzeczach.
A gdybyś miał przywołać najbardziej znaczące wydarzenie w swojej karierze do tej pory, co by to było?
Cezary idzie na wojnę był i jest dla mnie doświadczeniem, które wpłynęło na mój rozwój w bardzo dużym stopniu. Podczas światowego tournèe z tym spektaklem miałem okazję otworzyć się na inne kultury i sztukę w innych krajach, na inny odbiór i relacje z widzem. To było bardzo intensywne i wydaje mi się, że to może się już nie powtórzyć.
Co cenisz w sobie jako młody artysta?
Odwagę i dystans do siebie.
***
Rozmowa ukazuje się w cyklu Ciało doskonałe. Jest to cykl wywiadów Michała Przybyły z artystami tańca, będący platformą wymiany doświadczeń, spostrzeżeń i opinii dotyczących wizji ciała, metod pracy, kondycji tańca i relacji artystów ze sobą nawzajem oraz z widzami. Rozmowy i rozważania oscylujące wokół tematyki ciała i fizyczności stanowią także zarys pracy i twórczości samego Przybyły, którego główne zainteresowania w sztuce dotyczą tożsamości, relacji społecznych i psychofizycznych aspektów cielesności w teatrze tańca.
Wydawca
taniecPOLSKA.pl