Do renomowanego muzeum ustawiają się kolejki, bilety najlepiej kupować z wyprzedzeniem przez Internet. Tam postaciom na obrazach nikt nie domalowuje wąsów, nie zmienia ułożenia rąk… Wszyscy kontemplują kanon, zachwycają się pięknem… Nie ma co prawda muzeum baletów, ale istnieje grupa dzieł klasycznych, które w światowym repertuarze tworzą swego rodzaju „muzeum”, które miłośnicy traktują jako zbiór arcydzieł. W przypadku baletu klasycznego trudno jednak mówić o oryginałach, nawet wtedy, gdy teatr na afiszu zaznacza, że twórcy odwołują się do oryginalnej choreografii. Czasami jednak znajdzie się śmiałek, który odważy się przełamać tradycję. W takim „muzeum baletów” jest na pewno miejsce dla Coppelii Léo Delibesa. Ale w tym przypadku – zwłaszcza w polskiej tradycji – utarło się, że każdy choreograf tworzył własny układ choreograficzny. Nie inaczej postąpił Jacek Tyski w Bydgoszczy. Zrobił nawet krok dalej.

Wersja do druku

Udostępnij

Do renomowanego muzeum ustawiają się kolejki, bilety najlepiej kupować z wyprzedzeniem przez Internet. Tam postaciom na obrazach nikt nie domalowuje wąsów, nie zmienia ułożenia rąk… Wszyscy kontemplują kanon, zachwycają się pięknem… Nie ma co prawda muzeum baletów, ale istnieje grupa dzieł klasycznych, które w światowym repertuarze tworzą swego rodzaju „muzeum”, które miłośnicy traktują jako zbiór arcydzieł. W przypadku baletu klasycznego trudno jednak mówić o oryginałach, nawet wtedy, gdy teatr na afiszu zaznacza, że twórcy odwołują się do oryginalnej choreografii. Czasami jednak znajdzie się śmiałek, który odważy się przełamać tradycję. W takim „muzeum baletów” jest na pewno miejsce dla Coppelii Léo Delibesa. Ale w tym przypadku – zwłaszcza w polskiej tradycji – utarło się, że każdy choreograf tworzył własny układ choreograficzny. Nie inaczej postąpił Jacek Tyski w Bydgoszczy. Zrobił nawet krok dalej.

Coppelia Jacka Tyskiego nie jest tylko bajką o mechanicznej lalce, która narobiła wiele zamieszania w miasteczku. Choreograf dopisał kilka wątków i postaci, czyniąc z wątłego libretta, barwną opowieść prowincjonalną, po kostiumach i scenografii sądząc, rozgrywającą się niejako poza czasem historycznym. Wprowadził postać Aptekarza, który ma swoje konszachty z Coppéliusem, co jest zrozumiałe i momentami zabawne. Jeden dba o zdrowie ludzi, drugi próbuje ożywić manekina. Rozbudował wątek Barona i Baronowej (w oryginalne są to enigmatyczni właściciele dworu). Nie ma wieśniaków, a Franz i jego koledzy to wojskowi stacjonujący w miasteczku. Tylko nie wiedzieć czemu, taką małą grupką dowodzi Generał.

Dramaturgicznie Coppelia zyskała i nabrała rumieńców, a historia z mechaniczną lalką to tylko koło zamachowe do snucia opowieści o miłości. Szybko okazuje się, że kochliwy jest nie tylko Franz, ale także jego przełożony, który smali cholewki do jednej z przyjaciółek Swanildy. Ciekawie prezentuje się też związek Barona i Baronowej, on raz łypie okiem na młode dziewczęta, innym razem obłaskawia prezentami małżonkę. Baronowa zapatrzona jest w męża, ale potrafi nim manipulować. Wprowadzając lub rozbudowując wątki, choreograf dopowiedział historie niedokończone przez librecistów oryginalnej wersji baletu (Charles Nuitter i Arthur Saint-Léon wykorzystali opowiadania E.T.A. Hoffmanna Der Sandmann i Die Automaten).

Przepisując, a właściwie dopisując nowe treści, Jacek Tyski przekonał Macieja Figasa, kierownika muzycznego spektaklu, aby dodać trochę więcej muzyki. W różnych momentach i sytuacjach scenicznych choreograf użył fragmentów innego, zupełnie zapomnianego baletu Delibesa Sylvia, dzięki czemu wprowadził do ckliwej muzyki Coppelii odrobinę dynamiki i szczyptę epickiego rozmachu. Trudno – nie mając przed oczami partytury – rozpoznać dodane fragmenty muzyczne. Podobnie jak akcja tego baletu, muzyka skrzy się dowcipem i liryzmem, a jeśli jest zagrana lekko, z powabem, tak jak w Operze Nova w Bydgoszczy, cieszy ucho. Dzieje się tak szczególnie wtedy, kiedy słuchacz wychwytuje swojsko brzmiące motywy, co zawdzięczamy z pewnością małżonce kompozytora, która była z pochodzenia Polką.

W efekcie zabiegi dramaturgiczne tak pod względem treści, jak muzyki, nie zepsuły oryginału. Wręcz odwrotnie, narracja stała się bardziej potoczysta, a niedopowiedziane w pierwowzorze wątki wyjaśniły się. Niestety, do tej nowej sytuacji nie dostroiła się scenografka i reżyserka świateł Olga Skumiał. Akcja rozgrywa się w pastelowych kolorach: raz brudnego, innym razem rozmytego różu lub mdłego turkusu. Odnosiłem wrażenie, że jestem w pokoju dla małej księżniczki (kto przegląda magazyny wnętrzarskie, ten wie, o czym piszę). Na dodatek ten róż rozjaśniany białym światłem sprawia, że kostiumy So Fancy – Paweł Koncewoj zlewają się ze ścianami budynków i wnętrz. Oryginalne są tylko czarne paczki w białe grochy, które dowcipnie „polemizują” z tymi tradycyjnymi, w jakie zwykle ubierali scenografowie lalki Coppéliusa, i znakomicie prezentują się w scenicznych pastelach. Nie przekonuje mnie kostium Swanildy (wracające do łask kuloty i plisowane spódnice), nie rezonują z innymi kostiumami (zwłaszcza męskimi). Róż, którego było za dużo, został dobity przez butaforkę. Przez dwa akty twórcy opowiadali historię poza czasem, w sposób mało konkretny, aż tu raptem w trzecim akcie zjeżdża na scenę tradycyjny stół weselny zastawiony… sztucznymi tortami, naczyniami, owocami, butelkami… Przyznam, że nawet lubię, kiedy w tego typu spektaklu pojawią się drobne elementy kiczu – jako ukłon w stronę przeszłości i konwencji albo puszczenie oka do publiczności. Jednak w połączeniu z wszechogarniającym brudnym różem to za wiele.

Każdy, kto decyduje na wystawienie baletu klasycznego, musi mieć świadomość, że zespół powinien być doskonały. Rozumiem jednak, że we współczesnych realizacjach wcale nie trzeba odwoływać się do dziewiętnastowiecznych, szalenie wirtuozowskich wariacji, które ciągle tańczy się na konkursach. Jacek Tyski był chyba tego świadomy, dlatego duży nacisk położył na dramaturgię i teatralność. A wszystko po to, by ukryć niedostatki techniczne tancerek i tancerzy. Jego choreografia ułożona jest na ręce. Przez cały spektakl zastanawiałem się, dlaczego ciągle patrzę na pracę rąk wykonawców. Kiedy tylko mój wzrok padał na nogi, wyraźnie uderzyły mnie niskie skoki, a przede wszystkim brak synchronizacji. W trzecim akcie Przyjaciółki Swanildy nie zatańczyły równo ani jednego taktu. Jedyny układ zbiorowy, który zrobił na mnie wrażenie, to taniec mechanicznych lalek ze Swanildą w II akcie. Aby Coppelia zauroczyła widza, potrzebna jest znakomita odtwórczyni Swanildy i doskonały odtwórca Franza. Na premierze oglądałem Martę Kurkowską i Pawła Nowickiego, którzy chyba nie do końca zostali dobrani pod względem aparycji, co rzutowało na ich wspólne układy. W tańcu Kurkowskiej brakowało lekkości, a w kreacji aktorskiej – naiwności. Franz pokazał klasę tancerza dopiero w pas de deux w III akcie. Może lepiej by było, gdyby Marcie Kurkowskiej partnerował Tomasz Siedlecki, który na premierze stworzył bardzo ciekawą oryginalną postać Generała, osiągając równowagę między powagą a komizmem (w przyszłości ma zatańczyć Franza). Wiktor Dierewianko (Coppéllius) był za bardzo jednowymiarowy (tylko komediowy), a Tomasz Wojciechowski bezbarwny. Wdzięk i urok miała Olga Karpowicz (Baronowa), a Volodymyr Fortunenko (Baron) przypominał ordynata z powieści Heleny Mniszkówny.

Wróżę bydgoskiej Coppelii długi żywot. Można by na jej przykładzie pokazać, na czym polegał ballet d’action. Można by się zastanawiać, dlaczego muzyka Delibesa znalazła ważne miejsce w „muzeum baletów”. Cieszę się, że ta zabawna opowieść z XIX wieku nie została przez twórców ujęta w ramę traumy z dzieciństwa, jak to często bywa w przypadku reinterpretacji klasyki. Chciałbym jednak, aby Coppelia była także baletem dla dorosłych, aby zachwycała nie tylko kostiumami, odwołaniami do aktualnych trendów modowych, pomysłami dramaturgicznymi i muzyką, ale przede wszystkim pięknym i szlachetnym tańcem.

Léo Delibes, Coppelia, balet w trzech aktach, libretto Charles Nuitter i Arthur Saint-Léon, choreografia Jacek Tyski, kierownictwo Maciej Figas, scenografia i reżyseria świateł Olga Skumiał, kostiumy So Fancy – Paweł Koncewoj, stylizacja fryzur i charakteryzacja Marek Bryczyński, projekcje multimedialne Piotr Bednarczyk, premiera: 9 listopada 2019 roku w Operze Nova w Bydgoszczy.

Copyright taniecPOLSKA.pl (miniaturka)

 

 

 

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

Fot. Andrzej Markowski/ Opera Nova w Bydgoszczy
Fot. Andrzej Markowski/ Opera Nova w Bydgoszczy
Fot. Andrzej Markowski/ Opera Nova w Bydgoszczy
Fot. Andrzej Markowski/ Opera Nova w Bydgoszczy
Fot. Andrzej Markowski/ Opera Nova w Bydgoszczy
Fot. Andrzej Markowski/ Opera Nova w Bydgoszczy
Fot. Andrzej Markowski/ Opera Nova w Bydgoszczy
Fot. Andrzej Markowski/ Opera Nova w Bydgoszczy
Fot. Andrzej Markowski/ Opera Nova w Bydgoszczy
Fot. Andrzej Markowski/ Opera Nova w Bydgoszczy

powiązane

Bibliografia

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close