Fotografię wykonałem starą nokią kilka lat temu, śpiesząc się na spektakl w bydgoskim Teatrze Polskim. Na pobliskim parkingu zwróciła moją uwagę niebieska tablica, która wydawała się informacyjnym znakiem drogowym, ale treść nie miała nic wspólnego z parkowaniem: „Czy tu jest jakaś choreografia?”. Zapewne kryło się za tym jakieś działanie artystyczne, niestety, zaniechałem wtedy ustalenia, czyj to pomysł i teraz nie potrafię nic więcej powiedzieć o intrygującym napisie. Wiem skądinąd, że obecnie nie ma już po nim śladu. Pozostało jednak pytanie, które właśnie powraca, gdy patrzę na opustoszałe ulice naszych miast w dniach pandemii. Czy jest tu jakaś choreografia?

Wersja do druku

Udostępnij

Fotografię wykonałem starą nokią kilka lat temu, śpiesząc się na spektakl w bydgoskim Teatrze Polskim. Na pobliskim parkingu zwróciła moją uwagę niebieska tablica, która wydawała się informacyjnym znakiem drogowym, ale treść nie miała nic wspólnego z parkowaniem: „Czy tu jest jakaś choreografia?”. Zapewne kryło się za tym jakieś działanie artystyczne, niestety, zaniechałem wtedy ustalenia, czyj to pomysł i teraz nie potrafię nic więcej powiedzieć o intrygującym napisie[i]. Wiem skądinąd, że obecnie nie ma już po nim śladu. Pozostało jednak pytanie, które właśnie powraca, gdy patrzę na opustoszałe ulice naszych miast w dniach pandemii. Czy jest tu jakaś choreografia?

Ruch na ulicach zamarł (więcej ruchu w statystyce zakażeń i zgonów niż w realnym życiu), a przecież normalnie to ulica jest główną sceną w teatrze życia codziennego. „O, to corso na ulicy Mazowieckiej! jak błogo – czuć się zadomowionym na tej ulicy! Puszczamy w ruch kapelusze, wachlując serią ukłonów czoło arystokracji, finansjery, sfer rządzących rządowych i intelektualnych” – pisze (nie bez ironii) Witold Gombrowicz w 1937 roku na łamach „Kuriera Porannego”. Od wybuchu wojny pisarz długie lata przebywa w Argentynie i tu, w 1960, notuje z kolei wrażenia z ulic Buenos Aires: „wzbierający rejwach, wystrzelały mi pod bokiem samochody, zaledwiem się obejrzał, troleybusy dwa skręcają z rykiem, nadjeżdża sznur rozdzwonionych tramwajów, wóz ciężarowy wyrywa zza pleców, obracam się przeszyty świstem pędzących taksówek – cóż za szaleństwo?”. Gdy trzy lata później powraca do Europy, najpierw rezyduje w Berlinie Zachodnim, gdzie z okna mieszkania na wysokim piętrze obserwuje różnicę stylu życia w podzielonym mieście. „Żelazna kurtyna” między Wschodem i Zachodem dobrze widoczna jest w codziennym ruchu miejskim: po jednej stronie muru berlińskiego „pulsujące, mrugające, oślepiające, jawią się i nikną neony, chmary samochodów gnają alejami”, po drugiej widać tylko „długie ulice o smutnych latarniach” (Dziennik 1961-1969).

Dziś ruch miejski jest regulowany zdalnie przez sygnalizację świetlną, ale jeszcze nie tak dawno miał swoich choreografów. Bo czyż dyrygowanie ruchem przez policjanta, by nie doszło do zakorkowania krzyżujących się ulic czy wręcz kolizji, nie ma znamion precyzyjnego układu choreograficznego i jednocześnie popisu „tanecznego”? Tu ważna jest ekspresja ruchów dyrygenta oraz płynność ruchu pieszych i pojazdów. Jedną z pierwszych kobiecych ikon powojennej Polski stała się milicjantka Leokadia Krajewska. Często można było ją oglądać na warszawskich skrzyżowaniach w latach 1945-1949. Lansowana przez ówczesną propagandę, protekcjonalnie nazywana „Lodzią Milicjantką”, została niejako primabaleriną Milicji Obywatelskiej. Może nie bez znaczenia były jeszcze świeże wtedy skojarzenia jej imienia z Lodą Halamą, przedwojenną gwiazdą rewiową i tancerką Teatru Wielkiego w Warszawie?

Z pewnością najwięcej o poruszaniu się w miejskiej przestrzeni mogliby powiedzieć aktorzy, czujnie obserwujący nasze zachowania. Słyszałem kiedyś legendę o Jacku Woszczerowiczu – podobno do każdej roli inaczej zadeptywał buty, by kreowane postaci zróżnicować sposobem chodzenia. A sam pamiętam dobrze ekranowy debiut Krystyny Jandy w Człowieku z marmuru Andrzeja Wajdy. Ten film, nakręcony w 1976 roku, z trudem przebił się przez ówczesną cenzurę, ale największe wrażenie robiły nie tyle dialogi czy aluzje polityczne, co właśnie grana przez Jandę postać Agnieszki, młodej kobiety z kamerą. Wajda zarejestrował nowy sposób posługiwania się ciałem przez pokolenie ukształtowane w czasach kontrkultury. Dziś myślę, że sposób, w jaki poruszała się Krystyna Janda – jak siadała w fotelu czy na schodach (bez różnicy) – był dla reżimu państwa socjalistycznego bardziej obrazoburczy niż to, co powiedziano w tym filmie literalnie. A trzeba pamiętać, że telewizyjnymi wzorami kobiecości i zarazem ikonami systemu były wówczas (to znaczy w dekadzie Edwarda Gierka) prezenterki telewizyjne: Krystyna Loska, Bożena Walter, Irena Dziedzic, Irena Falska – zawsze prosto, zawsze sztywno, zawsze wiernie recytujące to, co przeszło przez cenzurę. Tymczasem ciało Jandy wyrażało nonkonformizm, gwałciło reguły gry społecznej, rozsadzało ekran. Wajdzie powtórnie udało się odkrycie, jakim był sposób bycia Zbyszka Cybulskiego w Popiele i diamencie, może najbardziej uwidoczniony w słynnej scena kołysania się aktora opartego plecami o kant drzwi od kabiny w publicznej ubikacji.

W czasach „realnego socjalizmu”, czyli w „peerelu” (niektórzy wolą mówić: „za komuny”) jedną z podstawowych funkcji ciała było stanie w kolejce. Jedyna w swoim rodzaju forma ruchu w bezruchu (czy może, jak kto woli, bezruchu w ruchu). W 1983 roku kolejkowe powiedzenie „każdy wie, kto za kim stoi” stało się nawet tytułem ironicznej etiudy filmowej Marii Zmarz-Koczanowicz (https://vimeo.com/115152472). A Psalm stojących w kolejce Krystyny Prońko z oratorium kolędniczego Kolęda-Nocka Ernesta Brylla z muzyką Wojciecha Trzcińskiego został wielkim przebojem. Gdy ogląda się w Internecie zdjęcia czy kroniki filmowe z czasów PRL-u, nierzadko można spotkać stłoczonych kolejkowiczów, którzy niemal dosłownie leżą na sobie, przyciskając się do cudzych pleców, aby nikt nie zajął miejsca w szczelinie pomiędzy ciałami. Niektórzy wręcz żyli z tego, że byli wynajętymi „staczami”. Dziś, gdy mamy epidemiologiczny nakaz zachowania bezpiecznego dystansu, sam widok stania w ścisku budzi lęk. Patrzymy na kolejkę jak na taniec śmierci. Ale wtedy, w latach 70. i 80, widok kolejki mobilizował, pobudzał zmysły, był oznaką życia. Kolejka to była adrenalina w szarzyźnie socjalistycznej powszedniości. W widoku kolejkowiczów zawierała się obietnica papierosów, kawy, papieru toaletowego, czerwonych emaliowanych dzbanków do parzenia herbaty albo nowości w księgarence PIW-u na Foksal. Stało się wszędzie i po wszystko. Po porcję leniwych w barze mlecznym i po bilety na filmowe „Konfrontacje” czy Warszawskie Spotkania Teatralne. Otóż Krystyna Janda w filmie Wajdy nie potrafiła ani ustać, ani usiedzieć – i tą niecierpliwą ruchliwością obalała komunizm równie skutecznie jak zdeklarowani opozycjoniści.

Balet, teatr tańca, teatr ruchu uchodzą potocznie za rodzaj sztuki samolubnej, politycznie obojętnej, całkowicie niegroźnej dla władzy. Niebezpieczne w wyobrażeniu dyktatorów i satrapów są słowa, toteż głównie słowa tropili i tępią cenzorzy. Tymczasem sposób wprawiania ciała w ruch może okazać się prawdziwie wywrotowy.

Póki co, trzymajmy się jednak przykazania #zostańwdomu.

Copyright taniecPOLSKA.pl (miniaturka)

 


[i] Ten nietypowy znak drogowy pojawił się przed Teatrem Polskim im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy. O genezie znaku przypomniał naszej redakcji jeden z dwóch (obok Pawła Wodzińskiego) ówczesnych dyrektorów Teatru, Bartek Frąckowiak:

„Pytanie ze znaku to cytat z anonimowego widza, który podczas jednej z rozmów po spektaklu tanecznym, pokazywanym w Teatrze Polskim, zapytał właśnie o to. Oczywiście, w jego mniemaniu tej choreografii tam nie było. W jego ramie poznawczej i definicji choreografii nie mieściło się to, co zobaczył. Dlatego tworząc znaki z hasłami, postanowiliśmy się do tego odwołać, zadając to pytanie trochę żartobliwie, trochę serio, a trochę ironicznie. Znak stał tuż obok wjazdu na parking, na którym mogły stać wyłącznie samochody pracowników teatru. Inny znak, który wyprodukowaliśmy, «pytał» «Po co komu teatr?»”. – przyp. red.

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

Lodzia Milicjantka ? Warszawa, lata 40. XX wieku. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Krystyna Janda jako Agnieszka w filmie ?Człowiek z marmuru? (1976) Andrzeja Wajdy. Fot. Ze strony www.krystynajanda.pl

powiązane

Bibliografia

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close