W Watch me, podobnie jak w przestrzeni danceflooru, współdzielące rytm ciała nie zaczynają nagle tańczyć unisono. Na drodze mimetycznych, ale niedokładnych przechwyceń – negocjują wspólny, lecz zróżnicowany choćby na poziomie intensywności czy vibe’ów ruch. Otwarcie się na kolektywne wibracje, do którego osoby twórcze zapraszają też publiczność, jest związane z afirmacją wielości, a nie jednakowości.
W Watch me choreografka Magda Jędra zaprasza publiczność do współdzielenia z nią i z pozostałymi osobami performerskimi (Agatą Gregorkiewicz, Katarzyną Pastuszak, Piotrem Stankiem, Anną Steller i Anną Zglenicką) przestrzeni, która przypomina raczej klubowy dancefloor niż tradycyjną scenę teatralną. Po prawej stronie znajduje się puste stanowisko DJ-skie, a widzki i widzowie gromadzą się wokół niego, tworząc tymczasowe centrum. Niektórzy przezornie lokują się na peryferiach tej sytuacji, nie wiedząc jeszcze, że wielokrotnie ulegnie ona przekształceniom, a tańczące ciała będą wciąż od nowa rozchwiewać stabilizujące się struktury. Po kilku minutach na sali pojawiają się osoby performerskie, ale, wmieszane w tłum, nie od razu zdradzają swoją rolę. Mac Lewandowski (DiV4) staje za konsolą i powoli rozwibrowuje przestrzeń eklektycznymi bitami. Miksuje transowe, niekiedy hardcorowe, techno raz z bardzo sensualnymi, a kiedy indziej z dzikimi, drapieżnymi brzmieniami, tworząc między nimi nieoczekiwane punkty styku. Choreografia Jędry też jest zaskakująca i nieprzewidywalna, zdaje się czerpać z energii chaosu, nie tyle destrukcyjnej, ile zadziwiająco witalnej.
Ale zanim cała sala podda się działaniu muzycznych oraz choreograficznych intensywności, Jędra, Gregorkiewicz, Pastuszak, Stanek, Steller i Zglenicka przywitają się z widzkami i widzami. Artystki i artysta podchodzą do kolejnych osób, z niektórymi zaczynają spacerować, zmieniając ich lokacje, co sprawia, że publiczność przestaje być anonimową masą. To ważne, bo Watch me eksploruje sprzeczne potencjały spojrzenia jako czegoś, co jest wpisane z jednej strony w dialektykę władzy i podległości, a z drugiej w etykę dialogu. Ten, kto patrzy, znajduje się na uprzywilejowanej pozycji w stosunku do tego, kto jest widziany – jak w panoptikonie. Niemniej odmowa zobaczenia kogoś lub czegoś też może być przemocowa. W końcu podmiotowość zakłada widzialność: zarówno w oczach Innego, jak i w przestrzeni publicznej. Pozornie mało znaczący gest nieinwazyjnego spoufalenia się osób performerskich z publicznością nie jest więc niewinny, bo prowadzi do rozszerzenia sfery widzialnego. W Watch me wszyscy patrzą i są „patrzeni”. Niektórzy zaś, mniej lub bardziej świadomie, uciekają w rejony niewidoczności, których status także nie jest jednoznaczny. W szarych strefach można przecież znaleźć dla siebie kryjówki; w nich też nie brakuje sposobności do ustanawiania antysystemowego oporu.
Dramaturgia performansu Jędry (wsparcie dramaturgiczne: Katarzyna Kania) została pomyślana w taki sposób, by doświadczenia i afekty odbiorców i odbiorczyń były organicznie splecione z całą choreografią i współdecydowały o jej trajektoriach. Uwspólniona scena jest zdecentralizowana, a tancerki i tancerz rozpraszają się w jej różnych, nierzadko odległych od siebie, punktach tak, że nie da się ich wszystkich objąć spojrzeniem. Możemy stać albo siedzieć w miejscu i obserwować to, co zjawia się przed nami, albo migrować, eksperymentować. Fluktuacje i przepływy publiczności w przestrzeni realnie wpływają na jej płynną, wciąż stającą się topografię. To, gdzie stanę, za kim pójdę, przy którym performującym ciele przycupnę, nie tylko restrukturyzuje pole widzenia innych osób uczestniczących, ale też dopełnia choreograficzne obrazy.
Dobrze pamiętam moment, w którym znalazłam się bardzo blisko Stanka. Tancerz wykonywał akurat sekwencję ruchową, w której jego ciało i mimika wyrażały coś pomiędzy wyczerpaniem a błaganiem. Na końcu położył się tuż u moich stóp. Myślałam wtedy, o tym, że trzeba było usiąść, bo gdybym to zrobiła, nie musiałabym patrzeć na niego „z góry”. Kilka minut później trafiłam na peryferia sceny, a obok mnie była tylko Pastuszak. Stałyśmy naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy. Ona trwała w przejmującym, afektywnie rozedrganym tańcu, a ja – absolutnie zahipnotyzowana jej tyleż przeszywającą, co magnetyczną energią – nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Zastanawiałam się, czy w tej intymnej scenerii nasze ciała mogłyby się uścisnąć. Czułam dotkliwość, materialność tego przeciągającego się spojrzenia. Może właśnie takie emocje towarzyszyły też osobom, które siadały przed Mariną Abramović w The Artist Is Present (2010).
Ze mną po Watch me została przede wszystkim pamięć o różnych efemerycznych, czasem pięknych, a czasem dziwacznych, spotkaniach, ale na przykład mój tata mówił, że był zainteresowany wyłącznie osobą DJ-ską, bo jej performans przy konsoli całkowicie go pochłonął. On przez godzinę wpatrywał się więc w jeden punkt. Performans Jędry pozwala na rozgaszczanie się w nim na własnych warunkach, na wycofania i zbliżenia. Fragmentacja przestrzeni i choreografii jest jednak podporządkowana także refleksji na temat tego, jak spojrzenia kształtują, umacniają albo rozszczelniają społeczne relacje władzy. Widzki i widzowie tworzą własne choreografie patrzenia, podglądania i niewidzenia. Patrząc na Stenka, kątem oka spoglądałam na Steller; podążając za Gregorkiewicz, ukradkiem wypatrywałam Jędry. Zanurzając się w rytmicznym transie pod wpływem rave’owych ruchów Zglenickiej, całkowicie oddawałam jej swoją uwagę, jednocześnie odmawiając uważności komuś innemu.
Te wszystkie napięcia, które generują spojrzenia, materializują się w choreografii. Osoby performerskie czasem ruszają się tak, jakby światło reflektorów sprawiało im fizyczny ból, ich ciała się drastycznie kurczą, dłonie zasłaniają zmęczone twarze. Kiedy indziej ewidentnie pozują, są dostojne i władcze. Są też momenty, w których tancerki i tancerz zabiegają o uwagę tak, jak robią to ludzie we wspólnych przestrzeniach niemile widziani, w kryzysie bezdomności, żebrzący, niepasujący ze swoimi głodnymi oczami do krajobrazu wielkomiejskiego dobrobytu. Pojawiają się w końcu i choreografie, w których na twarzach osób performerskich rysują się groteskowe grymasy, a usta raz po raz rozczapierzają się w monstrualnych uśmiechach. W tych ostatnich obrazach widzę tragikomiczną parodię wojerystycznej kultury i okulocentrycznych strategii wiedzy-władzy.
Chociaż w Watch me dominują sceny rozproszone, osoby twórcze interesuje również dynamika kolektywnego spojrzenia. W niektórych częściach przestrzeń się w pewnym sensie centralizuje, bo performerki i performer tańczą razem. Jedną z pierwszych takich choreografii jest ta, w której wszyscy łączą się ze sobą w wielocielesny organizm poprzez quasi-cyrkowe sztuczki polegające na wymianie ubrań (na przykład czyjaś bluza „wypływa” z rękawa innej). Ta intrygująca scena wprowadza temat nieszczelności granic między tym, co w uspołecznionym „ja” autonomiczne, a tym, co zależne, zapożyczone od innych. W kolejnych kolektywnych sekwencjach pojawiają się nawiązania z jednej strony do streetdance’owych bitew, z drugiej – do praktyk rave’owych i clubbingowych. Widzimy ruchy i gesty, które znamy skądinąd, ale w których, mimo operowania powtórzeniem, materializują się też indywidualne różnice między osobami performerskimi, ich namiętnościami i energiami. W Watch me, podobnie jak w przestrzeni danceflooru, współdzielące rytm ciała nie zaczynają nagle tańczyć unisono. Na drodze mimetycznych, ale niedokładnych przechwyceń – negocjują wspólny, lecz zróżnicowany choćby na poziomie intensywności czy vibe’ów ruch. Otwarcie się na kolektywne wibracje, do którego osoby twórcze zapraszają też publiczność, jest związane z afirmacją wielości, a nie jednakowości.
Wydawca
taniecPOLSKA.pl