W spektaklu ONE Teatr Dada von Bzdülöw w sposób śmieszno-gorzki opowiada o chaosie, który – być może – jest najlepszym porządkiem, jaki potrafimy osiągnąć. Ascetycznie urządzona scena, będąca jednocześnie wariacją na temat czarnej dziury i przestrzenią naukowego (tanecznego?) eksperymentu, pełni tutaj funkcję klasycznego nie-miejsca, w którym międzyludzkie interakcje są przypadkowe i efemeryczne. Autorki i autorzy przedstawienia przyglądają się zmiennej dynamice różnych relacji, jednocześnie badając sam fenomenem ruchu jako siły warunkującej nawet nie tyle spotkania pojedynczych jednostek, ile życie jako takie w jego mikro- i makrokosmicznym wymiarze. Poszczególne interakcje bywają konstruktywne albo destrukcyjne, bezkonfliktowe albo przemocowe, ale zawsze zmieniają zastany porządek, obrazując tym samym paradoksy wpisane w naturę ruchu, który w zależności od sytuacji ma moc niszczącą albo ocalającą i (wspólnoto)twórczą.

Wersja do druku

Udostępnij

W spektaklu ONE Teatr Dada von Bzdülöw w sposób śmieszno-gorzki opowiada o chaosie, który – być może – jest najlepszym porządkiem, jaki potrafimy osiągnąć. W scenie otwierającej przedstawienie, zrealizowane przez najmłodsze pokolenie artystek i artystów związanych z legendarną gdańską grupą, Katarzyna Ustowska niejako wypróbowuje możliwości ludzkiego krzyku, który – przez upiorną powtarzalność  staje się nie do zniesienia, tym samym przeistaczając się w dźwiękową ewokację egzystencjalnego horroru. Enigmatyczne preludium, przeplatające semiotyczne z symbolicznym, okazuje się doskonałym dramaturgicznie wprowadzeniem do właściwej części choreografii, w której metafizyka wtóruje fizyce, a to, co niewytłumaczalne i nieracjonalne szuka dla siebie zrozumiałej formy.

 

Ascetycznie urządzona scena, będąca jednocześnie wariacją na temat czarnej dziury i przestrzenią naukowego (tanecznego?) eksperymentu, pełni tutaj funkcję klasycznego nie-miejsca, w którym międzyludzkie interakcje są przypadkowe i efemeryczne. Autorki i autorzy przedstawienia przyglądają się zmiennej dynamice różnych relacji, jednocześnie badając sam fenomenem ruchu jako siły warunkującej nawet nie tyle spotkania pojedynczych jednostek, ile życie jako takie w jego mikro- i makrokosmicznym wymiarze. Poszczególne interakcje bywają konstruktywne albo destrukcyjne, bezkonfliktowe albo przemocowe, ale zawsze zmieniają zastany porządek, obrazując tym samym paradoksy wpisane w naturę ruchu, który w zależności od sytuacji ma moc niszczącą albo ocalającą i (wspólnoto)twórczą.

 

Katarzyna Ustowska, Patryk Durski i Piotr Stanek przez większą część przedstawienia pozostają w bliskim kontakcie, ale często wydają się osobnymi tańczącymi wyspami, których spotkania należy traktować raczej w kategoriach kolizji czy przypadkowych zderzeń niż intencjonalnych działań, choć i te ostatnie pojawiają się w ONE. W spektaklu szczególnie poruszają sceny będące zapisami przelotnych fascynacji – ułamków sekund mieszczących w sobie ogromne, niekiedy skrajne emocje, czego przykładem duet Durskiego i Stanka, w którym tancerze poznają swoje ciała, odsłaniając kolejne ich fragmenty, wcześniej zakryte ubraniami.

Obrazową wykładnią – zarówno na poziomie metaforycznym, jak i dosłownym – wspomnianych zależności artyści i artystki Dady czynią ruch cząstek elementarnych, formujących się kolejno w atomy i molekuły, oraz możliwość rozpadu tych wiązań, czyli potencjalnego powrotu do stanu sprzed interakcji. Poszczególne sekwencje choreograficzne skomponowane są przede wszystkim z upadków, przetoczeń i przewrotów, które prowadzą albo do zbliżeń między tańczącymi albo do ich oddalania się od siebie.  Nie brakuje tutaj także bezpośredniego kontaktu fizycznego oraz dwu- lub trójcielesnych hybryd, formujących się w figury niemożliwe do stworzenia w pojedynkę. Metafizyczna opowieść o fenomenach kolektywności zostaje wpisana w narrację o ontologii (wszech)świata w ujęciu scjentystycznym. Ta podwójność wyznacza dramaturgię całego spektaklu, za którą odpowiada Katarzyna Kania. W jej centrum pozostaje metafora czarnej dziury, będącej – w zależności od kontekstu – symbolem nicości albo totalności. Płynność granic między  brakiem a pełnią, między tym, co jeszcze nie straciło sensu a tym, co zaczęła już pochłaniać otchłań absurdu staje się tutaj źródłem dramaturgicznego napięcia, które potęguje oparta na dysonansach choreografia.

 

Formalnie One skomponowano jako kolaż. Mamy zatem do czynienia z rozwiązaniem typowym dla teatralnych produkcji spod znaku Dady, przy czym zdaje się, że twórczynie i twórcy premierowego przedstawienia zdecydowali się na taką konstrukcję nie tyle przez wzgląd na tradycję, ile z pobudek czysto pragmatycznych. Mowa bowiem narracji, do której najbardziej pasuje poetyka fragmentu, ponieważ inna – w przypadku opowieści o tym, co nie do końca wyjaśnione – byłaby symptomem nadęcia. Fragmentaryczność oznacza tu z jednej strony nieskończoność i niewyczerpalność znaczeń oraz konfiguracji, z drugiej – niepewność. W tym kontekście ONE okazuje się również spektaklem autotelicznym, bo skupionym na samym tańcu, a szerzej – ruchu, oraz jego niedefiniowalności i nieuchwytności mimo jednoczesnej fizyczności.

 

Większość tworzących ONE scen można podzielić na dwie grupy. W pierwszej znalazłyby się te, w których ciała tańczących niejako powtarzają szkolne eksperymenty, służące zilustrowaniu najbardziej podstawowych praw fizyki (pęd, tarcie, grawitacja), ale odnoszące się także do natury relacji międzyludzkich – wzajemnego przyciągania i odpychania, wstrętu i pożądania. Do drugiej trafiłyby natomiast sekwencje będące mniej lub bardziej poetyckimi wariacjami na temat ruchu cząstek elementarnych, atomów i molekuł. Wyraźnie pobrzmiewają tutaj nawiązania do deterministycznej koncepcji dziejów (wszech)świata, które jednocześnie składają się na uniwersalną opowieść o mechanizmach istnienia wszelkich, nie tylko ludzkich, bytów.

 

Zależności – podobieństwa i różnice – między tym, co właściwe człowiekowi a tym, co nieludzkie są zresztą bardzo istotnym wątkiem ONE, grywanym na różne sposoby Widać to szczególnie w partiach spektaklu, w których tancerce albo tancerzom partnerują zgromadzone na scenie czarne, podłużne rury PCV, będące niekiedy protetycznymi przedłużeniami tańczących ciał, na poziomie wizualnym przypominającymi graficzne oznaczenia wiązań międzyatomowych. Nieplastyczna materia stawia opór – jej taniec jest groteskowy, ruch wydaje się swoim zaprzeczeniem. Okazuje się jednak, że ludzkie ciało może być równie oporne i pozbawione życionośnej gibkości, czego przykładem choćby jeden z męskich duetów, w którym Stanek operuje zaklętym w sztywnym bezruchu Durskim.

 

Wykorzystane w choreografiirury służą przede wszystkim poszerzaniu granic – cielesnych i przestrzennych. W jednej z pierwszych scen tancerka i tancerze przestawiają podłużne obiekty, niejako przymierzając je do swoich ciał, a tym samym testując możliwe połączenia i interakcje z Innym, stopniowo wychylając się także w stronę publiczności, która staje się kolejnym atomem w molekule ONE. Chociaż czwarta ściana nie zostaje w pełni zburzona, a widzki i widzowie znajdują się w stanie umiarkowanego niebezpieczeństwa, naruszenie granic wyraźnie intensyfikuje napięcie, które wzmaga się w partiach rozgrywanych w pełnym oświetleniu. Słowem-kluczem wydaje się tutaj wspomniana niepewność, która towarzyszy patrzącym, i która dotyczy zarówno ich roli w spektaklu, jak i natury przedstawionego w nim świata.

 

W najbardziej malowniczej ze scen perfomerka i performerzy wprawiają w ruch falujący czarną podłogę baletową, po której przetaczają się dziesiątki gumowych, białych i czarnych piłeczek. Niespodziewane poruszenie stabilnego do tej pory podłoża przywodzi na myśl fale grawitacyjne, co bezpośrednio odsyła do fenomenu czarnej dziury, który uspójnia pokawałkowane przedstawienie zarówno na poziomie dosłownym, jak i metaforycznym. Czarna, nomen omen, Sala Teatru Wybrzeże staje się czasoprzestrzenią przyciągającą byty, które nie mogą się już z niej wydostać. W jej środku – jak we wnętrzu czarnej dziury – czyha przeraźliwe jądro materii, zderzenie z którym oznaczałoby koniec wszystkiego. Tutaj warto przypomnieć krzyk Ustowskiej z początku spektaklu, który teraz może wydać się także wyrazem desperacji wynikającej z faktu znalezienia się w sytuacji bez wyjścia.

 

Bycie w czarnej dziurze okazuje się również poręczną metaforą doświadczenia granicznego, takiego jak miłość albo śmierć, które sprawia, że podmiot dokonuje transgresji,  „wychodzi z siebie” i jeżeli powraca, to zawsze odmieniony. Jeśli wierzyć naukowym doniesieniom, opuszczenie czarnej dziury jest możliwe, ale wyjście prowadzi zawsze w stronę nieznanego, nigdy zaś do tego, co było. Śmierć i miłość także wykluczają powrót do stanu sprzed. Ten, kto kocha zatraca się bowiem w Innym.  Ten, kto umiera, opuszcza swoje dotychczasowe ciało, a jego status ontologiczny, z perspektywy żyjących, jest od tej pory niejasny i niemożliwy do rozpoznania. . Nie przypadkiem w spektaklu powraca zresztą hasło: „one total hole of love and death”, w którym zostaje uchwycony paradoks miłości jako doświadczenia otwierającego „ja” na to, co nieznane, a co może dopełniać kochający podmiot albo być względem niego destrukcyjne.  Twórczynie i twórcy zdają się także grać akustycznym podobieństwem między angielskim słowami „hole” (dziura) i „whole” (całość). To, co pozornie skończone i domknięte bywa bowiem jednocześnie dziurawe, a tym samym niepoznane, jak człowiek.

 

Dziura wymaga dopełnienia i w tym sensie może być rozumiana zarówno jako metafora braku, jak i otwarcia się na świat, na Innego.. Znakomitą tego ilustracją jest, chyba najbardziej poruszająca w całym spektaklu scena –, balansująca na granicy perwersji i dziecięcej zabawy  – w której Ustowska, Durski i Stanek niejako uczą się siebie nawzajem, badając zakamarki swoich ciał. Performerka i performerzy zuchwale macają otwory – nosy, uszy – partnerki i partnerów, tworząc obrazy utrzymane w estetyce abiektu i błazenady, ale niepozbawione czułości. Powraca tutaj motyw nieobliczalnego, a zarazem w pewien sposób szlachetnego czy wręcz metafizycznego „palica” z Gombrowiczowskiego Ślubu, którym można „dudtknąć” kogoś w godność, ale który jednocześnie ma moc kreacyjną; obala i zmienia zastany porządek, rujnuje i podtrzymuje marzenie o transcendencji.

 

Spektakl ONE został skonstruowany jako generator skojarzeń, jako przestrzeń nieskończonej wędrówki ścierających się ze sobą wyobrażeń. , na co jego autorkom i autorom pozwala poręczna metafora  horyzont zdarzeń. . Tym określeniem nauka opisuje powierzchnię czarnej dziury, która niczym się nie wyróżnia (łatwo przypadkowo wkroczyć na jej terytorium), ale z której poruszające się w jej obrębie obiekty nie mogą uciec, bo droga prowadzi tylko w dół – ku niszczącej wszystko tajemnicy. W przedstawieniu Dady jest nieco mniej katastrofalnie, bowiem horyzont zdarzeń okazuje się przede wszystkim horyzontem wyobraźni, którego fundamenty wyznaczają twórczynie i twórcy ONE oraz publiczność. W przedstawieniu zmieści się to wszystko, co można o nim pomyśleć – niekonkretność staje się atutem uruchamiającym feerię obrazów. To niedomknięcie może być jednak rozumiane także jako symboliczna klęska wspólnotowego działania, na co wskazywałaby także nietrwałość zlepionych z trzech ciał hybrydycznych figur, którymi tancerka i tancerze nieustannie zaskakują patrzących. W spektakl wpisana jest bowiem narracja o rozpadzie jako o zjawisku, które w równym stopniu, co kreacja warunkuje bieg spraw świata oraz wyznacza sam rytm całej – szalenie intensywnej i wymagającej – choreografii.

 

W spektaklu pobrzmiewa echo literacko-filmowego dyptyku Normana Leto Sailor, który artystki i artyści cytują zarówno w programie, jak i na scenie. Durski – w niebieskim, roboczym kombinezonie i z niewzruszonym wyrazem twarzy wydaje się zresztą ucieleśnieniem pewnej wariacji na temat narratora i głównego bohatera dzieła Leto, będącego – w uproszczeniu – ekscentrycznym naukowcem i psychopatą. Do wspólnych dla Sailora i ONE motywów należy również fenomen cząstek elementarnych, których pozornie przypadkowy ruch decyduje o losach wszechświata. Mamy zatem do czynienia z niewygodną przeciwwagą dla narracji o ludzkiej czy boskiej sprawczości – byt zostaje odarty ze wzniosłości i staje się wypadkową dialektycznej walki chemicznych antagonizmów. Cała choreografia Dady opiera się na mniej lub bardziej radykalnych dysonansach i sprzecznościach, przy czym dysharmonijność staje się nie tyle alegorią niemożności porozumienia, ile próbą skonstruowania takiej narracji, w której opozycje i napięcia są kwintesencją istnienia, warunkiem świadomego trwania.

 

Twórczynie i twórcy ONE wychodzącą od oczywistych i wielokrotnie już ogrywanych metafor, a ich opowieść o mechanizmach istnienia jednostek, grup i świata jako takiego właściwie nie wychodzi poza gotowe i szeroko komentowane diagnozy, a jednak udaje im się powołać do życia spektakl, który jest czymś więcej niż tylko sprawnym dramaturgicznie kolażem klisz. To „więcej” tkwi z jednej strony w energii i technice tańczących, z drugiej zaś – w umiejętnym budowaniu, stopniowaniu i utrzymywaniu napięcia oraz grozy wynikających ze spotkania nie tyle z czarną dziurą jako taką, ile z tym, co niepoznane, a co czai się każdym z nas.

 

Copyright taniecPOLSKA.pl (miniaturka)

 

Teatr Dada von Bzdülöw

ONE

Koncept i realizacja: Katarzyna Kania, Katarzyna Ustowska, Patryk Durski i Piotr Stanek
Dramaturgia: Katarzyna Kania
Występują: Katarzyna Ustowska, Piotr Stanek, Patryk Durski
Muzyka: Michał Drabczyk
Reżyseria świateł: Michał Kołodziej

Premiera: 28 września 2018

 

 

 

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

Fot. Dominik Werner.
Fot. Dominik Werner.
Fot. Dominik Werner.
Fot. Dominik Werner.
Fot. Dominik Werner.
Fot. Dominik Werner.
Fot. Dominik Werner.
Fot. Dominik Werner.
Fot. Dominik Werner.
Fot. Dominik Werner.
Fot. Dominik Werner.
Fot. Dominik Werner.
Fot. Dominik Werner.
Fot. Dominik Werner.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close