KIM CHI
h
o
r
e
o
Zapraszam Cię, Was, Nas do bycia ze sobą poprzez czytanie, pisanie i wymianę myśli. Nie wiem, gdzie zastaję Ciebie. Ja od kilku lat piszę książkę pod roboczym tytułem Dzienniki choreograficzne. Proces ten momentami niełatwy, a momentami ekscytujący pozwolił mi na uporządkowanie i zebranie praktyk choreograficznych i refleksji na temat sztuki tańca w Polsce zarówno tej performatywnej, jak i codzienności.
Od paru wiosen specjalizuję się również w domowej produkcji naturalnego antydepresanta, jakim jest koreańska kiszonka kim chi. Bakterie do niej uzyskuje się za pomocą specjalnej mikstury, w której miesza się miód z imbirem, czosnkiem i czerwoną papryką. Eliksir ten w zetknięciu z solą, która uruchamia puszczenie soków z kapusty, daje efekt fermentacji. Mam nadzieję, że poruszane w felietonach tematy staną się choreograficznym kim chi dodatkiem do naszych codziennych praktyk czy to choreograficznych i tanecznych, czy to kulinarnych, czy to pisarskich, filozoficznych, dramaturgicznych czy też po prostu przyczynkiem do rozmowy i tworzenia kolejnych słoików z żywymi kulturami bakterii.
***
Choreografia aktywizmu w pięciu obrazach
As we tap into the deep sources of bodily wisdom through creative art expression, we dance the renewal, recreation and healing of ourselves and our world.
Kiedy sięgamy do głębokich źródeł cielesnej mądrości, poprzez twórczą ekspresję sztuki, tańczymy odnowę, odtwarzanie i uzdrawianie siebie i naszego świata.
Anna Halprin
That is my form of political activism. I dance.
To jest moja forma politycznego aktywizmu. Tańczę.
Deborah Hay[i]
Cześć! To już mój ostatni felieton z serii Kim Chi Choreo. Na finiszu tej wymiany myśli pozostawię kilka obrazów, które były dla mnie z wielu powodów ważne. Są one pośrednio lub bezpośrednio związane z zagadnieniem obecnie dla mnie najważniejszym, czyli z aktywizmem na rzecz planety i działaniami na rzecz równouprawnienia wszystkich osób i istnień ją zamieszkujących.
Obraz 1. Reanimacja
Trzy nagie kobiety siedzą na podłodze i tworzą kompozycję z różnego rodzaju gwizdów. W pamięci mojej audioteki aktywują się od razu pliki z dźwiękami symfonii świerszczy na łące, żabich arii w okresie zapładniania i wylęgania się kijanek czy wysokich herców roznoszących się wokół gniazda leśnych pszczół, a także inne przejawy pozawerbalnego porozumiewania się różnych gatunków. Od tego momentu obserwuję powstający na moich oczach nowy choreograficzny ekosystem składający się z ożywiających materię sceny ciał, prawdziwej czarnobrązowej gleby, która kontrastuje z plastikową przezroczystą folią, żywiołem wody, światłem reflektorów i oddechami publiczności. W pewnym momencie tancerki zaczynają wykonywać pulsacyjne ruchy dłońmi złożonymi jak do akcji reanimacji serca. Tyle że to nie człowiek jest przywracany do życia, ale sama Ziemia. Coraz szybciej i szybciej naciskają na podłoże w rytmicznym rytuale.
Ta przepiękna scena pochodzi ze spektaklu według pomysłu Agaty Siniarskiej pt. You Are Safe[ii], w choreografii i wykonaniu Agaty Siniarskiej oraz Ani Nowak i Katarzyny Wolińskiej.
Obraz 2. Pani od Sarny
– Halo! Dzień dobry!
– Straż Miejska, słucham.
– Dzień dobry, ja znowu dzwonię w sprawie ogrodzenia, które przecina szlak leśnych zwierząt pomiędzy lasami na nowo powstających osiedlach.
– A! Pani od sarny! To znowu pani
– Tak, to znowu ja, bo znowu sarna przeskoczyła na swoim niegdysiejszym szlaku nowo powstałe ogrodzenie i już drugi dzień nie może się wydostać.
– Spokojnie, pani nie przesadza, weszła to i wyjdzie.
– Nie przesadzam, sarna już kilka razy szamotała się, obijając się w panice od siatki i uszkodziła sobie staw skokowy. A wiadomo, co dla dzikiego zwierzęcia oznacza kulejąca noga.
– Dobrze. Już kogoś wysyłamy, ale najlepiej to proszę skontaktować się z właścicielem działki.
Wchodzę na lokalne forum, na nim mnóstwo apeli do miejskich urzędów o zachowanie korytarzy migracyjnych dla zwierząt między osiedlami. Dlaczego to nie jest jeszcze must have w planach zagospodarowania przestrzeni to nie wiem Po raz kolejny widzę potencjał w zawodzie choreografki jako konsultantki do spraw równouprawnienia w dostępie do przestrzeni wszystkich interesariuszy danego terytorium. Zastanawiam się, co kieruje architektami nowo powstających osiedli: czy ewidentna chęć zysku, czy po prostu brak wyobraźni przestrzennej A może jedno i drugie
Obraz 3. Osobowość prawna roślin i rzek
Czytam artykuł Magdy Zamorskiej w magazynie Grand re Union o ruchach flory i nie(możliwości) choreografii ludzkich i roślinnych[iii]. Wracam kopać w ogródku, zainspirowana pomysłem, aby nie projektować na róże mojego sposobu myślenia, tylko wczuć się w ich własną strukturę i organiczność. Nie jest to łatwe, kiedy posiada się ludzkie ciało. Zaczynam tę praktykę percepcji od skasowania z pamięci nadanych im imion. Czym jest róża, kiedy zapomnę na moment, że jest kwiatem Tę antyantropocentryczną praktykę realizuję też często w pobliskim Ogrodzie Botanicznym PAN-u w Powsinie. Przy bramie wejściowej przypinam rower i w koszyku zostawiam wszystko, co wydaje mi się, że wiem o świecie. Od tego momentu rozpoczynam praktykę somatyczną pięciu zmysłów, staję się zapachami, kolorami, fakturą, ruchem, a nawet czasami smakiem. Zależnie od sezonu poddaję się wrażeniowym falom płynących od tulipanów, magnolii, rododendronów, bzów, irysów, piwonii, wiśni, jabłoni, różaneczników czy cytrusów znajdujących się w oranżerii. Po drodze mijam kilka hoteli dla owadów. Czuję się jak w raju, w którym każda osoba i istnienie mają swoje miejsce, a równowaga między fauną, florą i ludźmi jest zachowana. Patrzę na zraszacze i system nawodnienia w postaci plastikowych węży i natrysków. Woda jak krew w żyłach roślin.
Dzień po lekturze artykułu Magdy wyczytuję w jakiejś gazecie, że Nowa Zelandia i Indie nadały niektórym rzekom osobowość prawną, uznając równe prawo percepcji tubylców, którzy uważają, że rzeki to istoty. W praktyce będzie oznaczało to, że na przykład w razie potrzeby rzece Whanganiu w Nowej Zelandii przysługuje adwokat. Marzy mi się analogiczna sytuacja dla moich braci i sióstr: Wisły, Odry, Warty, Bugu, Narwi, Sanu, Osławy, Noteci, Pilicy, Wieprza, Bobru, Łyny, Nysy Łużyckiej, Wkry, Dunajca, Brdy, Prosny, Drwęcy i wielu, wielu innych.
Obraz 4. Mokradła
Odkąd 10 lat temu wyprowadziłam się z Krakowa, nie mieszkam już w mieście. Nie jestem w stanie. Potrzebuję ciszy i szumu drzew za oknem. Wynajmuję mieszkania, które znajdują się blisko natury, więc znam już prawie wszystkie peryferia podwarszawskich miasteczek, łąk, zalewów, rzek i lasów. Pierwsze z nich znajdowało się nieopodal Narwi i Zalewu Zegrzyńskiego, potrafiłam godzinami leżeć na kładce i wdychać zapach nadwodnego powietrza, jakbym dochodziła do siebie po zatruciu i migrenach spowodowanych krakowskim smogiem. Potem, kiedy zadomowiłam się w Mysiadle (nazwa pochodzi od istniejącego tam niegdyś bagna Myszadło), jeździłam na rolkach do sklepu znajdującego się nieopodal pustostanu po Dworku rodziny Eisele, który stał nad ogromnym stawem, w którym pływały kaczki, łabędzie i ryby. Na miejscu przytulałam się do tamtejszego pomnika przyrody rozłożystego dębu. Od dwóch lat rezyduję w niewillowej części Konstancina-Jeziorny, tuż nieopodal niesamowitego zjawiska przyrodniczego: tamtejszych mokradeł nieopodal Parku Zdrojowego. Niestety, jestem pełna obaw o ich losy.
Jakiś czas temu odwiedziłam Igora Stofiszewskiego w siedzibie Krytyki Politycznej, który opowiedział mi o bezwstydnym planie zamachu na olbrzymie tereny mokradeł w Wawrze, które są przygotowywane pod budowę jakiegoś patodewelopera. A przecież od zachowania podwarszawskich mokradeł będzie zależało to, czy w korycie Wisły będziemy mieli za kilkanaście lat wystarczającą ilość wody pitnej. Nie mogę uwierzyć, że tak elementarne zależności rotacji i regulacji wody na poziomie lekcji biologii z podstawówki są ignorowane przez osoby odpowiedzialne za plany zagospodarowania terenów przyrody i miast. Póki co, codziennie chodzę napawać się koncertami i choreografiami różnorodnego ptactwa, które tańczy na konarach obumarłych kilkusetletnich drzew lub pędach młodych brzóz, sosen, wierzb i wodnych szuwarów. Wokół tej rojnej opery złożonej z arii i skrzeków oraz skrzydlatego baletu i podskoków wykonywanych przez Krwawodzioby, Siwe i Białe Czaple, Szarobure Kszyki, Łęczki, Dziwonie i sikorkowate Wąsatki, oswojone Łabędzie i Kaczki, codziennie gromadzą się miejscowi fotoreporterzy z długimi obiektywami wycelowanymi w wielobarwne detale upierzenia. Godzinami w krzakach czekają nieruchomo na to jedno ujęcie. Jakby chcieli utrwalić coś, co staje się coraz bardziej ulotne gatunki, które jeszcze nie wyginęły.
Obraz 5. Przepis na kim chi, które zawsze wychodzi
Ponieważ to już mój ostatni felieton, podzielę się przepisem na kim chi, w dodatku na takie, które zawsze wychodzi! Poznałam go od Urszuli Wojciechowskiej, która od wieeelu lat prowadzi swojego bloga Kiszonki Tofalarii. Polecam raz na jakiś czas wytworzyć sobie słój tej witaminowej i bakteriofriendly bomby, gdyż kiszonki zbawiennie wpływają na regulację pracy jelit, o których w holistycznych podejściach medycyny mówi się, że są drugim mózgiem (analogicznie odrobina fermentu dobrze wpływa na artystyczny dyskurs). W rezultacie wspierają profilaktykę depresji, co w nadchodzących latach wydaje się niebagatelne. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym przez tyle lat nie zmodyfikowała nieco tego przepisu i nie opisała po swojemu. Oto on:
CHOREO KIM CHI
1. Rozmasuj stopy. Poczuj, które miejsca są boleśnie spięte i, oddychając trochę głębiej i robiąc dłuższy wydech niż zwykle, rozmasuj je kciukiem kolistymi ruchami siedem razy w lewo i siedem razy w prawo.
2. Następnie wstań, zostaw telefon w domu i spokojnym krokiem, z uważnością na otoczenie udaj się na targ lub do sklepu po dobrej jakości pekińską kapustę, marchew, czerwoną paprykę, imbir, miód, kalarepę lub białą rzodkiew, szczypiorek, miód, sos sojowy i czosnek (chyba że masz już część tych produktów w domu).
3. Po powrocie do domu rozciągnij tyły nóg, wykorzystując do tego krzesło. Ręce połóż na oparciu i zegnij się w taki sposób, aby tułów był równolegle do podłogi, a tył nóg prostopadle do tułowia. Zrób siedem wdechów i wydechów. Następnie rozluźnij nadgarstki i weź się do siekania kapusty, marchwi i białych warzyw. Możesz teraz wyrzucić całe napięcie ciała, wydając przy tym bojowe okrzyki lub aharmoniczne dźwięki. Namocz to wszystko w soli i pozostaw, aż nieco puści sok. Teraz połóż się na chwilę na plecach na ziemi i wyobraź sobie, że wraz z wydechem całe napięcie z rąk i brzucha spływa do jądra ziemi, a z wdechem do komórek Twojego ciała powracają nowy tlen i energia.
4. Po siekańcu czas na miksowaniec. Weź blender i ciach, do środka zamaszystym i luźnym ruchem w stylu tanecznej techniki release wrzuć czerwoną paprykę, sos sojowy, miód czosnek i imbir i zrób sos. Daj hałas! Następnie otrzyj to, co się rozbryzgało ze ścian i z twarzy i w wielkim garze lub miednicy zmieszaj wszystko. Wypowiedz swoje prywatne zaklęcia i intencje, a następnie zamknij w słojach.
5. Pozostaw na kilka dni. Kilka razy dziennie dociskaj Twoje dzieło, chwaląc warzywa i bakterie, jakie są cudowne. Jeśli sok nie zakrywa kiszonki, zalej ją solanką, a gdy jest go za dużo, odlej do szklanki i wypij. Najlepsze słoje według mnie to te typu Weck z uszczelkami. Ale w zwykłym też wyjdzie.
6. Po trzech dniach odstaw w chłodne ciemne miejsce albo do lodówki. Po około dwóch tygodniach czas na degustację. Smacznego!
Proporcje znajdziecie w oryginalnym przepisie Uli[iv]. W razie gdyby któryś/któraś/ktosio z Was potrzebował* konsultacji, dzwońcie śmiało!
Wydawca
taniecPOLSKA.pl