Ja, my, wy, pięknie żyliśmy. Tańczyliśmy na rubieżach zmiksowanego systemu lewicowo-liberalno-konserwatywnego, i przyglądaliśmy się z nadzieją słupkom wzrostu dobrobytu krajowego brutto. Państwo środkowo-europejskie rozdawało niektórym stypendia, oddawało życie prze-twórcze w ręce wyspecjalizowanych w metajęzyku i szalenie prospołecznych w autoopisie kuratorów, dofinansowywało randomowo taneczne festiwale, produkowało zastępy zbędnych, ale jakże wspaniale przygotowanych artystów gotowych zrealizować każdy z możliwych performansów scenicznych, tudzież antyscenicznych. Krótko mówiąc: były kawiarniane apokalipsy i piękne perspektywy na elizejskich polach niewzruszonego paneuropeizmu. Dla nadwrażliwców były otwarte granice oraz miasto Berlin, czyli sanatorium dla Jamesów Cooków tańca i wszelkiej maści odmieńców. Aż tu nagle…

Wersja do druku

Udostępnij

Targają mną sprzeczności. Część mojej natury chciałby wykopać ziemiankę w lesie i przeczekać w niej do dnia, kiedy ktoś zrzuci na tę leśną pustelnię zdezelowaną lodówkę, co będzie wymownym znakiem, że świat wrócił na swoje odwieczne tory. Siedziałbym w tej lepiance w ciszy. Nie gadałbym, nie słuchałbym, nie martwiłbym się na spacerze w parku o to, czy ten, którego mijam, nie dymi przypadkiem gorączką i czy jego chrząknięcie przed „dzień dobry” nie jest aby zabójczym kaszlnięciem. Nie musiałbym oglądać na fejsie kolejnej lekcji jogi lub też wielkich dokonań artystycznych zapisanych w wieczności cyfrowych technologii.

Z drugiej strony galopują gorączkowo… Tfu! wypluj to słowo! Z drugiej strony galopują mi pod czaszką myśli nieposkładane, ale potrzebujące ujścia i zapisania, które mimo że pojedynczo mogą nie mieć jakiegokolwiek sensu, to wyrzucone na stół i zobaczone w kontekstach niespodziewanych, stworzą z całą pewnością jakiś wzorzysty patchwork, dadaistycznie nieokiełznany, i mimo wszystko jakoś tam, i dla kogoś tam, zszyty widmową nicią znaczenia.
Dlatego też nie jestem w lepiance w lesie. Piszę ten felieton.

Zacznijmy od starego dowcipu. Niegdyś bawił mnie bardzo. Ale, ilekroć próbowałem go opowiedzieć, to ponosiłem fiasko – nikt się nie śmiał. W tych dniach zarazy wraca do mnie dzień w dzień i zaczynam wreszcie rozumieć, dlaczego nie bawił innych. Prawdopodobnie podświadomie przerażał.

Wyścigi psów. Przybiega koleś do kolesia i krzyczy:

– Obstawiamy buldoga!

Ten drugi pyta:

– Dlaczego?

– Buldog powiedział, że wygra!
– ??? – drugi koleś patrzy na pierwszego, jak na wariata. Ten pierwszy ciągnie go do buldoga, który rzeczywiście mówi ludzkim głosem:
– Chłopaki. Postawcie na mnie wszystko, co macie. Wygram.
Kolesie w te pędy do bukmacherów, obstawiają za całą kasę, wyścig się zaczyna, od początku buldog zamyka stawkę, ledwo co dobiega do mety. Kolesie pędzą do buldoga i wrzeszczą:
– Buldog, buldog! Co jest?!

Na co buldog:
– Chłopaki… miało być inaczej, jest inaczej.

A teraz ciut poważniej. (Dygresja: założenie, że będzie poważniej, mimo zdiagnozowanej infantylizacja ludzkości i geometrycznego wzrostu zaburzeń psychicznych homosapiensów w pierwszych dekadach XXI wieku, jest w istocie mało przekonujące. Ale brnijmy dalej.)

Jeszcze kilka tygodni temu martwiliśmy się płonącymi lasami Australii, zatrwożeni wizją wybuchu wojny światowej oglądaliśmy kolejną odsłonę tragifarsy granej przez policjantów demokracji i irańskich ajatollahów, retuszowaliśmy ze sztafażu naszych wewnętrznych perspektyw syryjskich Kurdów, lub też laliśmy kiczowate łzy (à la Kundera) dzieląc się obrazkami krwawiących syryjskich dzieci – dzień później o naszym Wielkim Smutku zapominaliśmy, wklejaliśmy w świętym oburzeniu do swoich społecznościowych relacji strefy wolne od LGBT lub z nieświętym sprzeciwem walczyliśmy przeciwko nim, bezwolnie słuchaliśmy tyrad herosów polityki nawołujących swoje nacje, by zakręciły dumnie przepiękne tornadowe piruety nacjonalizmu. I tak dzień w dzień wypatrywaliśmy nowej apokalipsy, jak kolejnego odcinka serialu na Netflixie.

Dygresja: przepraszam, że użyłem zaimka „my”. To był mój serial. Każdy z nas miał swój stream iluzji, o co troszczyły się HBO, Showmax, FB i inne medialne szczęściodajnie. Twój algorytm podniecających seriali, droga czytelniczko/drogi czytelniku, mógł być zupełnie odmienny, na przykład: wygórowane aspiracje lekarzy rezydentów, życie seksualne bojownika ISIS, nikła progresywność przedstawień w wyborze ostatniej Polskiej Platformy Tańca, ustawa zasadnicza, dlaczego nie ma pieniędzy na moje szóste z kolei solowe przedstawienie taneczne?

Ja, my, wy, pięknie żyliśmy. Tańczyliśmy na rubieżach zmiksowanego systemu lewicowo-liberalno-konserwatywnego, i przyglądaliśmy się z nadzieją słupkom wzrostu dobrobytu krajowego brutto. Państwo opiekuńcze, mimo że kąsane z prawa – lub jeszcze bardziej z prawa od prawa – a czasami też zdradziecko i z lewa, działało siłą bezwładu lub też siła przyzwyczajenia. Państwo środkowo-europejskie rozdawało niektórym stypendia, oddawało życie prze-twórcze w ręce wyspecjalizowanych w metajęzyku i szalenie prospołecznych w autoopisie kuratorów, dofinansowywało randomowo taneczne festiwale, produkowało zastępy zbędnych, ale jakże wspaniale przygotowanych artystów gotowych zrealizować każdy z możliwych performansów scenicznych, tudzież antyscenicznych. Nie zanudzano w mediach państwowych promocją sztuki, bo przecież państwo opiekuńcze było świadome tego, że intelektualna forpoczta państwowego narodu nie ufa swojemu państwu wręcz atawistycznie, a z całą pewnością zaczęłaby nasza inteligencka szpica buczeć, gdyby jej udowadniano równoważność „polskiej techniki tańca współczesnego” i, podobnie śląskiego, przemysłu węglowego. Krótko mówiąc: były kawiarniane apokalipsy i piękne perspektywy na elizejskich polach niewzruszonego paneuropeizmu. Dla nadwrażliwców były otwarte granice oraz miasto Berlin, czyli sanatorium dla Jamesów Cooków tańca i wszelkiej maści odmieńców.

Aż tu nagle…
Zawieszam się na trzykropku, żeby wzbudzić, przebudzić, dać chwilę na nabranie oddechu…
Aż tu nagle czytamy słowa byłego przewodniczącego, byłego premiera, i równie byłego przewodniczącego byłej Europy: „Gospodarka europejska w najbliższych tygodniach się zawali. Całe sektory zamarzną na długie lata. Tak długo, jak zagrożenie będzie się utrzymywać, ludzie będą preferowali pracę na dystans. Każdy będzie dbał o siebie.”

Miało być inaczej, jest inaczej. Wiadomo było niektórym, że będzie inaczej. Astrologowie babilońscy przepowiadali, że już, już, już za chwilę pojawi się kometa, która zderzy się z Ziemią i wszystko diabli wezmą. A i jajogłowi naukowcy napomykali cichutko, że pandemia jakaś prędzej, czy później rozpełznie po naszym globalnym świecie, i że warto się przygotować. Ale kto słucha jajogłowych? Wyblakły dywan iluzji państwa opiekuńczego właśnie się rozpada na strzępy i nie wiadomo, czy pojawi się kiedykolwiek jakiś odnowiciel, który natchnie najbliższe lata nadzieją na wzrost dobrobytu krajowego brutto w połączeniu z troską o wolnych strzelców z rozproszonej, ale walczącej o przetrwanie partyzantki tanecznej. Wspominam partyzantkę taneczną, bo przecież zmartwieniem domniemanych czytelników tego portalu nie jest los cechu fryzjerstwa krajowego, a kondycja tańca w Polsce.

Moje fiku-miku stylistyczne może prowadzić na manowce rozszyfrowywania akapitów podrzędnie złożonych. Zatem wracam do słów polityka, którego wilczym spojrzeniem straszy się dzieci w przedszkolach:
– „Gospodarka europejska się zawali”, co znaczy, że skończy się święto naddatku, który można rozdzielać na fanaberie. Zabraknie na kulturotwórcze projekty taneczne wzbogacające życie społeczne miast i miasteczek.
– „Całe sektory zamarzną na długie lata”, co znaczy, że jedyny regularny odbiorca progresywnej sztuki tanecznej, czyli niższa klasa średnia i jej dzieci, zahibernują się na czas nieokreślony. Czy ktoś ich kiedyś odmrozi?
– „Tak długo jak zagrożenie będzie się utrzymywać, ludzie będą preferowali pracę na dystans”, czyli w obiegu pozostaną tylko streamy z solowych tańców w przedpokoju i we wnęce kuchennej (przecież nie z sypialni!), a meetingi improwizacji kontaktowejbędę okraszane podtytułem: Rosyjska ruletka.
– „Każdy będzie dbał o siebie”. Hmm… W tym zdaniu trudno zauważyć jakieś novum. Tak było i jest. A jeśli to „będzie” nadejdzie, to jedynie wyzbyte hipokryzji.

Zdaję sobie sprawę, że ten felieton jest czarny jak to, co widać nocą pod ogonem kruka. Prawdopodobnie lepiej byłoby dla mnie i jakiejś znerwicowanej persony, która doczytała ten tekst do tego miejsca, gdybym nie wyrzucał mojego panicznego bałaganu na stół. Powinienem wykopać sobie ziemiankę w lesie. I poczekać.

Copyright taniecPOLSKA.pl (miniaturka)

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

powiązane

Bibliografia

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close