Zestawienie gości było dość eklektyczne. Zaproszono jeden duży i słynny zespół zagraniczny – w tym przypadku doskonale znany Cullberg Ballet. Z dwoma spektaklami pojawił się zespół baletowy Narodowego Teatru Opery i Baletu z Wilna (połączony niejako unią personalną w osobie dyrektora artystycznego Krzysztofa Pastora z PBN). Oczywistym było, że goście z Wilna pokażą nam najnowszą pracę Roberta Bondary, członka warszawskiego baletu, a przede wszystkim utalentowanego choreografa wyłonionego z zespołu m.in. dzięki udziałowi w corocznych warsztatach choreograficznych „Kreacje”. Drugim baletem była Barbara Radziwiłłówna.

Wersja do druku

Udostępnij

V Dni Sztuki Tańca w warszawskiej Operze Narodowej zakończyły spektakle Snu nocy letniej Johna Neumeiera w wykonaniu Polskiego Baletu Narodowego, gospodarza tego mini festiwalu tanecznego. Były to bez wątpienia najjaśniejsze punkty tegorocznej edycji przeglądu. Na tle większości zaproszonych zespołów i prezentowanych przez nie spektakli stołeczny balet zaprezentował się znakomicie. Trudno jednak podejrzewać, że gospodarzom przy zapraszaniu nieciekawych lub po prostu niedobrych realizacji zagranicznych chodziło o stworzenie dla siebie odpowiedniego tła.

 

Zestawienie gości było zresztą dość eklektyczne i powielające słuszny skądinąd schemat z lat poprzednich. Zaproszono jeden duży i słynny zespół zagraniczny – w tym przypadku doskonale znany Cullberg Ballet. Z dwoma spektaklami pojawił się zespół baletowy Narodowego Teatru Opery i Baletu z Wilna (połączony niejako unią personalną w osobie dyrektora artystycznego Krzysztofa Pastora z PBN). Oczywistym było, że goście z Wilna pokażą nam najnowszą pracę Roberta Bondary, członka warszawskiego baletu, a przede wszystkim utalentowanego choreografa wyłonionego z zespołu m.in. dzięki udziałowi w corocznych warsztatach choreograficznych „Kreacje”. Drugim baletem była Barbara Radziwiłłówna, której prezentacja przed polską publicznością  z powodu tematu właściwie sama się narzucała.  Miało to być coś własnego i „współczesnego” baletu wileńskiego, coś, co reprezentuje jego rozwój, przekraczający wyłącznie klasyczny balet. Rodzime produkcje wybrano spośród niedawnych, najciekawszych premier różnych ośrodków tanecznych–   od baletu Opera Nova, poprzez Kielecki Teatr Tańca, aż po Bałtycki Teatr Tańca (z dwoma tytułami). Wydawałoby się zatem, że oferta to – choć skromna – dość atrakcyjna, pozwalająca stołecznym miłośnikom sztuki tańca spojrzeć zarówno na scenę baletową za granicami naszego kraju, jak i na sceny polskie, które mają spore znaczenie.

 

Trzeba zacząć od tego, że na Dni Sztuki Tańca przychodzą głównie widzowie związani z Teatrem Wielkim i ci, choć złaknieni ciekawostek i poszerzania swojej wiedzy o współczesnym tańcu celują głównie w wielkie widowiska baletowe. A to oznacza, że oczekują przede wszystkim znakomitego tańca, wspaniałych tancerzy prezentujących swoje mistrzostwo techniczne i artystyczne. Tymczasem Cullberg Ballet w swoim najnowszym spektaklu Plateau Effect w choreografii Jefty van Dinthera pokazał niemal krańcowo nietaneczny eksperyment, w którym tancerze są jedynie „ożywicielami” wielkiej płachty materiału, która występuje w roli głównego bohatera. Artyści stają się czymś w rodzaju mrówek, które walczą z ogromnym liściem, próbują go opanować, coś z niego zbudować, a gdy im się to nie udaje – upadają i umierają. Wszystko to może się wydawać ciekawym pomysłem, ale pomysł ten nie jest ujęty w jakieś artystyczne ramy, towarzyszący mu ruch jest w większości ruchem przypadkowym, wynikającym z potrzeby przytrzymania, złapania, lub zwinięcia płachty, a przede wszystkim – trudno tym pomysłem wypełnić godzinny spektakl. Mimo najlepszej woli i zrozumienia dla idei i potrzeby eksperymentu, trudno było się tu czymś zachwycić.  Wszystkie słabości spektaklu Plateau Effect  zostały obnażone poprzez wystawienie go na dużej scenie w Operze Narodowej. Gdyby inna grupa widzów oglądała go w innym miejscu i w ramach innego festiwalu być może zdobyłby aplauz. Szkoda też, że baletomani właśnie te produkcje zobaczyli w wykonaniu Cullberg Ballet, który, jak wiemy z innych produkcji, nie traci swojej tanecznej klasy – pozostającej tu jednak zupełnie poza oceną.

 

Z kolei występy wileńskiego baletu to casus trudny do jednoznacznej oceny. Na pewno nasze kulturalne, a tym bardziej baletowe stosunki nie należą do ożywionych, choć tancerze PBNu występują gościnie w Wilnie, warto więc było skorzystać z okazji i poznać zespół baletowy z Litwy. Czy jednak zaprezentował się on w całej krasie? Na konferencji prasowej poprzedzającej Dni Tańca dyrektor Krzysztof Pastor stwierdził, że jest to zespół do tej pory wykonujący głównie choreografie klasyczne ,a  dwa spektakle, które przywozi do Warszawy, to wyjątki dopiero budujące inne jego oblicze. Trudno stwierdzić, czy stało się tak  dlatego, że tancerze nie czują się do końca komfortowo w tych baletach, czy też po prostu jakość choreografii przeważyła, ale Litwini nie zrobili na warszawskiej publiczności olśniewającego wrażenia. Barbara Radziwiłłówna Anželiki Choliny okazała się nadmiernie długim baletem zawieszonym pomiędzy estetyką wielkiego baletu kostiumowego, a bardziej umownego teatru baletowego prezentowanego np. przez Borisa Ejfmana, ale bez jego polotu i choreograficznej fantazji. Powtarzalne korowody taneczne i statyczność wielu scen nie pomogły artystom w wykrzesaniu z historycznych postaci prawdziwych emocji.  I choć drugi akt pod wieloma względami wypadł lepiej niż pierwszy, całość pozostawiła wrażenie niedosytu.

 

Wyczekiwany przez warszawską publiczność Čiurlionis Roberta Bondary mógłby być znakomitym spektaklem, gdyby choreografowi udało się bardziej zdynamizować taneczną akcję. Trudno oczywiście zrobić żywy balet o popadaniu w depresję i chorobę umysłową, ale widać było, że Bondarze ta część opowieści o kompozytorze i malarzu pasuje jako twórcy dużo bardziej niż rodzajowe obrazki z pierwszej części życia bohatera. Może więc trzeba było skupić się tyko na tym aspekcie losu Čiurlionisa, nie siląc się na przedstawienie jego całego życia? Nie brak w tym spektaklu pięknych scen, interesujących pomysłów scenograficznych, inscenizacyjnych i choreograficznych, ale te ostatnie pozostają na dalszym planie. Bondara pokazał się tu jako bardzo sprawny reżyser i inscenizator, ale gdzieś zagubił swobodę opowiadania tańcem i kreowania  nastroju (pierwszy akt). Dla wielbicieli jego talentu znających mniejsze formy stworzone przez choreografa oraz przedstawienia Zniewolony umysł i Persona  – Čiurlionis nie okazał się kolejnym aż tak znaczącym krokiem w rozwoju tego artysty, choć na pewno krokiem śmiałym.

 

Po trzech wieczorach poświęconych pełnospektaklowym widowiskom przyszła pora na wieczory złożone z dzieł mniejszych, ale o nie mniejszej randze. Warszawa rzadko ma okazję podziwiać dokonania sztuki tańca z innych polskich miast. Absolutny brak wymiany i gościnnych występów powoduje, że jeśli ktoś nie podróżuje po kraju może nigdy nie dowiedzieć się, jak prężnie działa np. Kielecki Teatr Tańca, czy jak specyficzny charakter ma Bałtycki Teatr Tańca z Gdańska. Z tych właśnie ośrodków oraz z Bydgoszczy zaproszono cztery zupełnie różne choreografie. Dwie inscenizacje Święta wiosny Igora Strawińskiego dopełniały obchody jubileuszu 100-lecia premiery tego dzieła. Na scenie Opery Narodowej można było oglądać już kilka realizacji tego kultowego baletu, dzięki Dniom Sztuki Tańca do tej „reprezentacji” dołączyły wersje Angelina Preljocaja i Izadory Weiss. Obie kontrowersyjne, mocne, skoncentrowane na tym, co w naturze człowieka brutalne, zwierzęce, ciemne. Jednak to kontrowersyjna swego czasu wersja Preljocaja pozostawia cień szansy na odrodzenie, na zwycięstwo człowieczeństwa nad bezrozumną rządzą. Wersja BTT jest skupiona na poniżeniu kobiety przez mężczyznę, czasem bardzo dosłowna – bardziej niż nagość Dziewczyny Ofiarnej u Angelina Preljocaja, a cały balet bardziej drapieżny i „brudny”. Do widza należy wybór i porównanie z innymi odczytaniami.   

 

Lżejszymi, ale ważnymi elementami polskiej części V Dni Sztuki Tańca były 1st Flash  Jormy Elo w wykonaniu tancerzy Opera Nova z Bydgoszczy i Sen nocy letniej Izadory Weiss. 1st Flash to przedziwna choreografia, w której widać jak na dłoni, że Jorma Elo swoje choreograficzne szlify zdobył w Holandii, w zetknięciu z twórczością Jiri’ego Kyliana, Hansa van Manena i Williama Forsythe’a. Trzy pary tancerzy zmieniają się jak w kalejdoskopie w choreografii o bardzo szybkim tempie, dostosowanej co prawda motorycznie do części wykorzystanej muzyki Sibeliuisa, ale i często zupełnie z nią nie związanej. Chodzi o to, że taniec w bardzo małym stopniu skorelowany jest z muzyką, jej akcentami i nastrojem. Można nawet sądzić, że tylko przypadkowo ruchy tancerzy trafiają w muzyczne przepływy i przez moment im towarzyszą. Sama choreografia wypełniona jest bardzo efektownym zmieszaniem elementów tańca klasycznego (skoki, piruety, wysokie arabeski) i plastyki tańca współczesnego z uruchomieniem tułowia, falowaniem rąk, gestami połamanymi, drobnymi, czasem nawet zabawnymi. 1st Flash przemawia swoją energią, plastycznością i nasyceniem ruchu, sporymi umiejętnościami tancerzy, choć niektóre elementy techniczne i swobodę wykonania można by doszlifować. Z przyjemnością obejrzałabym cały wieczór baletowy Fascynacje Opera Nova, z którego na potrzeby gościnnego występu został wyjęty.

 

Sen nocy letniej przywieziony przez Bałtycki Teatr Tańca to gra – gra z tradycją, z ludycznością dramatu Szekspira, z gustem widza. Jak dla mnie balansowanie na tak cienkiej granicy między artyzmem a kiczem jest trudne do zaakceptowania, nie wszystkie zabiegi inscenizacyjne w tym spektaklu mieszczą się w moim pojęciu dobrego smaku. Ale taneczna sprawność solistów BTT i fantazja niektórych scen mogą budzić uznanie. W tym Śnie (do muzyki Gorana Bregovicia, a nie tradycyjnej Mendelssohna) trudno rozróżnić, co jest na serio, a co żartem, co grą z przyzwyczajeniami i konwenansami, a co –  zwykłą naiwnością. Wiele scen jest do przesady ckliwych, zwłaszcza w połączeniu z ogranymihitami Bregovicia. Nie wiem – tak miało być, czy to wypadek przy pracy? To na serio, czy to wszystko przyjęta konwencja? Jeśli na serio – to budzi mój niesmak, a czasem zażenowanie, jeśli konwencja… no cóż – można i tak. Wątpliwości nie budzi tylko rozrywkowy finał, nastawiony na wspólną zabawę wykonawców i publiczności finał.

 

Jak widać po tym krótkim podsumowaniu V Dni Sztuki Tańca mogły wywołać wrażenie niedosytu, a nawet niezadowolenia z zaprezentowanej oferty. Wybór poszczególnych elementów był właściwie umotywowany i dość zrozumiały poza jednym kryterium – artystycznym. Czy warto sprowadzać ciekawostki? Czy ktoś oglądał produkcję Cullberg Ballet przed jej zaproszeniem? Czy warto wszystko zapraszać, bo „warto wszystko oglądać”? Polski widz ma bardzo ograniczony dostęp do prezentacji sztuki baletowej na żywo. Zespół warszawski gra bodaj najwięcej spektakli tanecznych w kraju, ale wciąż są to liczby nieporównanie mniejsze niż w innych stolicach posiadających kompanie baletowe. Gościnnych występów większych zespołów jest jak na lekarstwo, zagranicznych prawie wcale. W tym przypadku chciałoby się, aby nieliczne okazje takie, jak Dni Sztuki Tańca czy Łódzkie Spotkania Baletowe prezentowały ofertę w miarę możliwości najlepszą z najlepszych. Jeśli zespół baletowy należący do światowej czołówki może nas odwiedzić raz na rok, niech przyjedzie ze spektaklem prezentujący wszystkie jego walory. Niech Dni Sztuki Tańca będą świętem tej sztuki, a nie jednym z festiwali czy przeglądów.

 

Copyright taniecPOLSKA.pl (miniaturka)

 

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

Litewski Narodowy Teatr Opery i Baletu, Čiurlionis. Fot. Fot. Martynas Aleksa.
Litewski Narodowy Teatr Opery i Baletu, Barbara Radziwiłówna. Fot. Martynas Aleksa
Kielecki Teatr Tańca, Święto wiosny. Fot. Bartosz Kruk.
Bałtycki Teatr Tańca, Święto wiosny. Fot. K. Mystkowski.
Bałtycki Teatr Tańca, Sen nocy letniej. Fot. S. Ćwikła.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close