Mikołajczyk sięga po postać Henryka Tomaszewskiego w nieprzypadkowym momencie – w 25-lecie rozpoczęcia z nim współpracy (rymująca się nam wszystkim rocznica roku ‘89 nie jest bez znaczenia, i nie chodzi mi o polityczną przeszłość Tomaszewskiego, ale o symboliczny charakter tego czasu, jako nowego początku, nie tylko w wymiarze narodowym, ale – dla Mikołajczyka – osobistym i artystycznym). Ich wspólną historię opowiada, jak się wydaje, w jedyny możliwy sposób: dzieląc się nią z widzami. A raczej: dzieląc ją z widzami. […] Tańczy sam, tańczy nago, tańczy z widzami, tańczy z zawiązanymi oczami. Mikołajczyk po raz kolejny udowadnia, że jest gotowy na ryzyko porażki, jakie niesie ze sobą szczerość i intymność sztuki.

Wersja do druku

Udostępnij

Jako współczesny widz często zastanawiam się nad motywacjami artystów. Powstające spektakle często budzą kontrowersje, są nowatorskie i obrazoburcze, zawoalowane wieloma środkami artystycznymi, ale trudno się w nich doszukać odpowiedzi na bardzo proste i ważne pytanie: dlaczego? Całkiem niedawno miałam okazję uczestniczyć w spektaklu Mikołaja Mikołajczyka Projekt: Tomaszewski, który skłonił mnie do kolejnego pytania w tym kontekście: czy współczesną sztukę motywuje potrzeba miłości? Chyba nietrudno w to wątpić. Chodzi mi o miłość wyrażoną chęcią bliskości i szczerości z widzem, pragnieniem dzielenia się swoim światem, współuczestniczenia w akcie sztuki. Często mam wrażenie, że współczesny widz czuje się bardzo samotny. Wręcz opuszczony, wyizolowany, zmuszony do wikłania się w opowieści, których nie rozumie. Imperatyw kontrowersyjności czy nowatorstwa często staje się ekwiwalentem szczerości i dialogu. Co więcej – mam wrażenie, że artyści obawiają się wzruszeń, emocjonalności, czy wzniosłości, bo według nich prowadzą one do ośmieszenia. Wstyd przed obnażeniem słabości prowadzi do cynizmu. Jakby mówili: jesteśmy obojętni, inteligentni, rozszyfrowaliśmy, zrozumieliśmy, przejrzeliśmy świat; widzimy lepiej, jesteśmy wyrachowanym głosem z głębi, nie ma dla nas tematów tabu, ale nie ma też niczego, co nas wzrusza.

 

Przecież wzruszenie jest integralną częścią ludzkiej emocjonalności, w pewnym sensie jedną z rzeczy, która stanowi o naszym człowieczeństwie. Jest obecne tam, gdzie nie ma kontroli nad emocjami, czyli także, a może nawet przede wszystkim, w sztuce. Kiedy zastanawiam się nad fenomenem Mariny Abramović, artystki, która zyskała niezwykłą sławę , zauważam, że choć na tę zaskakująca drogę złożyło się wiele czynników, to chyba główną kartą przetargową było to, że artystka jest obecna (The Artist Is Present – fraza ta towarzyszyła jej jako tytuł słynnej wystawy w MoMA i filmu Matthew Akersa, czyli w dwóch newralgicznych punktach zyskiwania popularności). Tym, co porusza widzów w przypadku Abramović, czy w ogóle w sztuceperformerów, jest ich ciągła, intensywna, namacalna obecność, próba żywego dialogu z widzem-partnerem; a co za tym idzie – gotowość do ryzyka, bo performans nie może być do końca zaplanowany. Wykraczając poza bezpieczną sferę sceny, twórca ryzykuje i zmusza do podjęcia ryzyka widza, który staje się równoprawnym uczestnikiem artystycznego przedsięwzięcia.

 

Prezentacja spektaklu Projekt: Tomaszewski w pewnym sensie zaczyna się od „porażki”. Najpierw przedstawienie opóźnia się o 15 minut, po czym Mikołajczyk przychodzi do foyer i mówi, że pojawił się problem techniczny – zepsuły się rzutniki – i pyta się nas, czy chcemy, żeby spektakl odbył się w niepełnej formie. Za tancerzem podąża kamera, więc od razu wiemy, że nie to do końca zgodne z prawdą i uczestniczymy w rozpoczynającym się właśnie spektaklu. Tancerz podchodzi do każdego widza i dotykając go, prosząc o uścisk dłoni, pocałunek, poczochranie po włosach. Swoją zwyczajnością, prostolinijnością i namacalną bliskością burzy stereotyp niedostępnego, wyizolowanego, wyniesionego na scenę artysty. Po tym przywitaniu zaprasza nas na scenę, sadza na ziemi dookoła niej i siada tuż obok.

 

Mikołajczyk sięga po postać Henryka Tomaszewskiego w nieprzypadkowym momencie – w 25-lecie rozpoczęcia z nim współpracy (rymująca się nam wszystkim rocznica roku ‘89 nie jest bez znaczenia, i nie chodzi mi o polityczną przeszłość Tomaszewskiego, ale o symboliczny charakter tego czasu, jako nowego początku, nie tylko w wymiarze narodowym, ale – dla Mikołajczyka – osobistym i artystycznym). Ich wspólną historię opowiada, jak się wydaje, w jedyny możliwy sposób: dzieląc się nią z widzami. A raczej: dzieląc ją z widzami. Dzięki temu jest to opowieść wyjątkowa, w bardzo indywidualny sposób inspirowana postacią Mistrza; jak podkreśla sam Mikołajczyk: odwołuję się bezpośrednio do wypowiedzi Tomaszewskiego o poszukiwaniu swojego JA. Fascynujące dla mnie jest również wykorzystanie charakterystycznego rytmu wypowiedzi, jaką stosował Tomaszewski. Jego specyficzny język, dobór słów, barwnych opowieści, anegdot, a także, a może przede wszystkim rytm wypowiedzi będzie głównym bohaterem przedstawienia.[i] Najpierw posługuje się słowami kogoś innego, a mianowicie wyświetla fragment wykładu Joanny Klass o Tomaszewskim, skupiający się na charakterze i znaczeniu jego twórczości. Później sam o nim opowiada: przybliża widzom dość nietypową historię o tym, jak trafił do jego zespołu. A później wszystko to, estetykę i ekspresję twórczości Tomaszewskiego, emocjonalny, intymny charakter jego sztuki, miłość i geniusz będące jej sednem, wyraża tym, co jest mu najbliższe: ciałem.

 

Tańczy sam, tańczy nago, tańczy z widzami, tańczy z zawiązanymi oczami. Mikołajczyk po raz kolejny udowadnia, że jest gotowy na ryzyko porażki, jakie niesie ze sobą szczerość i intymność sztuki. Zaprasza nas bardzo blisko, bo chce się dzielić miłością. Jego ciało, ludzkie ciało, jest piękne, tak jak wierzył w to Tomaszewski. Tak samo ekspresja ciała jest genialna, nieskończona, silna. Artysta zatraca się we własnym spektaklu, co poniekąd jest sensem performansu: utrata kontroli umożliwia pokazanie tego, co nie zmieściłoby się w strukturalnych ramach spektaklu, czyli wspomnianej już  owej szeroko rozumianej miłości, nieprzerwanie będącej motywacją obu artystów.   

 

Spektakl Mikołajczyka jest pełen nostalgii, przybiera niemal charakter hołdu, ale nie ma w nim żalu czy resentymentu. Artysta w swoich licznych, szczerych i intymnych relacjach z widzami stara się podtrzymać wiarę w motto Tomaszewskiego. Nie żyjemy co prawda w czasach wielkich Mistrzów takich jak Kantor, Grotowski, czy właśnie Tomaszewski, ludzi, których się podziwia i kocha, za którymi się podąża. Ale to nie znaczy, że sztuka nie powinna mieć w sobie tej samej motywacji.. Słowa samego Tomaszewskiego tłumaczą to niemal tak, jak jego sztuka (która, jak zauważa, Mikołajczyk, jest już nieco archaiczna): Stoimy przed pustką, przed niczym… I jedynym celem jest wieczne dążenie. Człowiek wierzy w swoją ideę i ma nadzieję na jej spełnienie, dopóki tworzy, dopóki jest twórcą… demiurgiem. Mimo bowiem porażek i katastrof człowiek nabiera nowych doświadczeń, zdobywa wiedzę, przede wszystkim wiedzę o sobie, tworzy w sobie tego Graala… po prostu żyje… żyje w idei. I wydaje mi się, że tworzenie i realizowanie każdej idei, nawet tak szczytnej, że aż utopijnej, jest jedyną drogą do zachowania nadziei…[ii]

 

Hołd oddany Tomaszewskiemu nie zatrzymuje się na przypomnieniu o nim i jego sztuce. Mikołajczyk dzieli się innym, ważniejszym „dziedzictwem”: własnym głodem artystycznym i potrzebą tworzenia. Tancerz opowiada o wpływie i geniuszu Tomaszewskiego, ale robi to własnym językiem artystycznym. Podkreślając silny wpływ Mistrza i osobistą z nim relację, dowodzi swojej emancypacji, a poprzez nią – realizacji najważniejszego postulatu Tomaszewskiego: tego o byciu człowiekiem niezaspokojonym, demiurgiem, artystą. m Wychodząc od postaci Mistrza, monodram zwraca się ku osobie Mikołajczyka. Droga, którą przechodzimy wraz z artystą opowiada o tworzeniu, o tańcu, o niezaspokojeniu, o sobie samym. Bardzo wyraźnie widać jak osobistego tematu podejmuje się Mikołajczyk, bo tancerz ryzykuje i nie boi się przed nami obnażyć (dosłownie i metaforycznie). W końcowej scenie spektaklu, widoczny na nagraniu Tomaszewski w pełnej uniesienia narracji powtarza: Tomaszewski, Tomaszewski!; natychmiast, nieco przewrotnie, Mikołajczyk odkrzykuje: Mikołajczyk!

 

Projekt: Tomaszewski

Pomysł i realizacja: Mikołaj Mikołajczyk

Muzyka: Zbigniew Kozub i Devendra Banhart

Instalacja video: Marek Kaczmarek

Projekt RE//MIX  Komuny//Warszawa, 2012



[i] Cytat ze strony: http://komuna.warszawa.pl/2012/10/19/mikolaj-mikolajczyk-remix-henryk-tomaszewski/

[ii] Ibid.

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

Fot. Jakub Wittchen.
Fot. Jakub Wittchen.
Fot. Jakub Wittchen.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close