Jak fakt, że sam jesteś osobą niepełnosprawną, zmienia Twoją pracę z niepełnosprawnymi?

Mam pierwszą grupę inwalidzką i całkowitą niezdolność do samodzielnej egzystencji, gdybym taki nie był, to nie robiłbym takiego projektu. […] Nie o to jednak chodzi. Wolę działać w przestrzeni języka i relacji interpersonalnych. Podczas pracy nad W Przechlapanem udało się nam (bo to w 90% zasługa dziewczyn) stworzyć sytuację, w której mogliśmy o wszystkich naszych odmiennościach względem siebie mówić wprost, żartować z siebie, nawet czasem bardzo w stylu Burtona. […] Ludzie wzruszają się  – dlaczego? Bo jesteśmy paralitami. Taki uruchamia się w nas mechanizm, gdy widzimy teoretycznie słabszych od samych siebie. Udało nam się podczas prób obejść język politycznej poprawności i wejść we własną przestrzeń, a potem wykorzystać to doświadczenie podczas spotkania z widzami na scenie i po przedstawieniu. Widzowie zobaczyli kilka pułapek, które są zastawione przez kulturę przy kontaktach z osobą o alternatywnej motoryce i zaczęli pytać – lub od razu zasymilowali sobie nowe normy językowe. Pytanie – na jak długo?

Wersja do druku

Udostępnij

W przedstawieniu W Przechlapanem kpisz z reakcji widzów na występy niepełnosprawnych artystek. Czy po tym spektaklu ktoś już zdążył się na Ciebie obrazić lub oburzyć?

No wiesz co… Przecież to jest taki wzruszający projekt o paralitach i z paralitami. Przecież w Przechlapanem śpiewamy, tańczymy, czytamy swoje wiersze, robimy stand-up ze swojego cierpienia. Każdy z nas jest „specjalnym gościem” tego wyjątkowego festynu w tym wyjątkowym miejscu. Gościmy publiczność tak jak potrafimy najlepiej, mimo wszystko, więc i publiczność, wychowana już przez media odwdzięcza się nam długimi owacjami. W tym projekcie większy nacisk położyliśmy – wraz z dziewczynami, które performują – na język, jaki stosuje się wobec nas, i na zakamuflowaną za polityczną poprawnością lub dyskursem chrześcijańskim przemoc większości wobec mniejszości, w tym wypadku osób o alternatywnej motoryce. Sądzę, że oburzeni pojawią się niebawem, gdy na W Przechlapanem trafią oddani beneficjenci medialnych stowarzyszeń i fundacji na rzecz niepełnosprawnych, wykorzystujący mniej lub bardziej świadomie tenże właśnie udupiający język, gdzie z jednej strony są „słoneczka”’ a z drugiej „ludzie dobrej woli” albo „anioły”. Pierwszą taką osobą był mój znajomy dziennikarz o alternatywnej motoryce, który robił ze mną wywiad i obawiał się umieścić nazwy festiwalu „Zaczarowana Piosenka” – w kontekście, w jakim jej użyłem – gdyż sam jest podopiecznym fundacji, która go organizuje. Niepełnosprawni obawiają się sami wyjść poza ten język, bo tracąc współczucie, mogą stracić np. dofinansowanie. Powszechny jest strach przed utratą renty. Nie można pokazać, że jest się zbyt sprawnym, bo traci się stały dochód (560 zł/miesiąc). Ogromną odwagą dziewcząt i – i zarazem siłą projektu – jest przekroczenie norm językowych i obnażenie intencji emocji, z którymi stykają się paralici na co dzień.

Czyli reakcje na spektakl nie były tak ostre, jak przy Twoim solo – Mt 9,7?

Tym razem nie uraziłem niczyich uczyć religijnych, ani nikt nie poczuł się ofiarą ekshibicjonizmu emocjonalnego… Może Przechlapane jest lepsze, a może widzami wciąż powodują współczucie i litość. Mike Urbaniak w tekście o Mt 9,7 przytacza słowa jednej z odbiorczyń, kobiety na wózku, tuż po spektaklu – „nie rozumiem, przecież niepełnosprawność to nie choroba, a homoseksualizm tak”. Mniejszość wyklucza mniejszość. Z kolei po tym samym przedstawieniu do Instytutu Teatralnego przyszedł mail od pani krytyk sztuki, której uczucia religijne zostały urażone. Była również zawiedziona, bo oczekiwała spektaklu „afirmującego życie osób niepełnosprawnych” a zobaczyła „spektakl pełen nienawiści do Kościoła i obrażonego na cały świat geja”. Zażądała zwrotu pieniędzy za bilety. Podczas 20. Tanztage w Berlinie jedynymi widzami, którzy wyszli z mojego pokazu w Sophiensaele byli reprezentanci Polonii, którzy na głos komentowali, że „w głowie się nie mieści, żeby tak obrażać Polskę”. Spora część środowiska tanecznego nieprzychylnie przyjęła ten lecture performance – mówiąc, że jest zbyt ekshibicjonistyczny i że są „pewne granice prywatności w sztuce”. Chyba najbardziej nieprzyswajalne dla widza jest zderzenie dyskursu katolickiego z gejowskim – i użycie dewocjonaliów. Mt 9,7 było pierwszą częścią mojej trylogii o świętości; nie wiem, czy było bardziej radykalne niż W Przechlapanem… Może po prostu widz jest radykalniej wstawiony w sytuację podbramkową przez użyte środki poparte kontekstem mojej historii.  Poza tym część widzów łapie się na te „przechlapane” ckliwości – i pozostaje przy swoich bezpiecznych przyzwyczajeniach odbiorczych.

 

Zderzasz ze sobą bardzo różne dysfunkcje czy formy niepełnosprawności. Te widoczne są na pierwszy rzut oka – i te, które niekoniecznie widzimy. W bardzo różnym stopniu rzutują one na codzienność i społeczne postrzeganie Twoich performerek. Czy naprawdę społeczne postrzeganie osoby z Zespołem Downa i osoby z urazem kolana ma cechy wspólne?

Uraz kolana, który uniemożliwia realizację w swoim zawodzie, jakim dla Anieli Presko jest zawód tancerki, to dość spore ograniczenie, którego nie widać na pierwszy rzut oka, poza tym porusza się normalnie i tańczy, ale nie wolno jej tego robić, z uwagi na zużywanie się stawu kolanowego. Upośledzenie umysłowe, które najczęściej łączy się z zespołem Downa, uniemożliwia Barbarze podjąć pracy w każdym zawodzie. Są różnego typu dysfunkcje, które dyskredytują albo przebudowują życie osób, które nagle znajdą się w Przechlapanem. Jedne widać od razu, a drugie to już bardziej złożona sprawa. Ogromnie trudną rolę miały: Aniela, grająca kogoś w rodzaju ducha pewnej wybitnej krakowskiej aktorki, działaczki społecznej na rzecz niepełnosprawnych – i Magda Olszewska, która w ramach wioski jest odmienna motorycznie – bo nic jej nie dolega i przez to jest w mniejszości. Aniela miała zadanie poprowadzenia z nami lekcji tańca ludowego „w ramach aktywizacji zawodowej mieszkańców Przechlapanego” i zetknięcia się z naszymi dysfunkcjami, często bardziej utrudniającymi codzienność niż jej uraz kolana. Magda jest tą osobą, która wyzywa nas od kalek, a potem skacząc przed nami pyta czy nas to boli, że ona potrafi a my nie?

 

Nie bałeś się, że pracując z amatorami, wejdziesz łatwo w relację władzy?

Owszem. Zwłaszcza, że jestem jedynym facetem w tym projekcie i w dodatku reżyserem, większość dziewczyn nie występowała nigdy wcześniej. Maciek Ulewicz w jednym z wywiadów zadał mi na antenie pytanie, czy nie boję się, że zostanę posądzony o „użycie”, czy „manipulację” uczestniczkami projektu. I wtedy zdałem sobie po raz kolejny sprawę, jak ogromna odpowiedzialność spoczywa na reżyserze projektu społecznego… Anna Dzieduszycka – karlica miała opory przed zatańczeniem choreografii Lady Gagi i czesaniem białego jednorożca. Obawiała się nadmiernej infantylizacji swojego wizerunku, ale po wielu rozmowach doszliśmy do wniosku, że, by pokazać widzowi, jaki obraz karłów ma w głowie, takie przegięcie jest dobrym środkiem scenicznym i mieści się we własnym wizerunku Anki, która ma ogromny dystans do siebie. Podobna sytuacja miała miejsce podczas procesu twórczego z Mają Tur, która opowiada o swoim stwardnieniu rozsianym, padaczce i zespole Hashimoto w konwencji stand-up. Majka po raz pierwszy zdała sobie sprawę na scenie jak dalece język jej narracji jest odległy od faktów związanych z jej schorzeniami i tournée po szpitalach. Język i ekspresja, której używała w codziennych opowieściach o swoich utrudniających normalne uczestnictwo w społeczeństwie chorobach, nie różni się wiele od tego na scenie i ma niesamowitą siłę. Teraz, jak siebie słucham, to zastanawiam się, czy w tym momencie nie wpisuję się w rolę kogoś, kto ma władzę, bo to ze mną robi się kolejny wywiad i to ja mówię o sukcesie – „Urbacki i amatorzy”, anonimowe amatorki, bez których odwagi nie byłoby tego projektu. To mnie się pyta i to ja mogę udzielać odpowiedzi. To media kreują dyskurs władzy, kto o kim może mówić i w jaki sposób. A poza mną to też nie są anonimowe osoby.

Sam uczestniczyłeś w wielu „projektach społecznych”.

Oj, tych projektów było sporo… i mam nadzieję, że większość nie została zarejestrowana. Gdyby nie one – nie robiłbym tego, czym teraz się zajmuję, ale swoje już przepracowałem, by integrować światy niepełnosprawnych i sprawnych. Irytują mnie projekty społeczne, które mają na celu wyłącznie pokazanie na scenie wybranej wg pewnego kwantyfikatora grupy, która może zrobić cokolwiek – i będzie cudownie, bo robią to po raz pierwszy. W pracy nad W Przechlapanem starałem się nie popełnić błędów, których ofiarą sam padłem, sygnując niejako swoim nazwiskiem instytucje, które włączały do swojej działalności moją twórczość jako działalność na rzecz krzewienia sztuki tańca wśród różnych grup społecznych. A to przydatne informacje, to się chwali, gdy instytucja stara się o granty na inne projekty.

Jak fakt, że sam jesteś osobą niepełnosprawną, zmienia Twoją pracę z niepełnosprawnymi?

Mam pierwszą grupę inwalidzką i całkowitą niezdolność do samodzielnej egzystencji, gdybym taki nie był, to nie robiłbym takiego projektu. Mieszkam w Przechlapanem codziennie. Ale mam też określony stosunek do siebie i otoczenie znajomych wokół mnie, które bez obciachu nazywa czule moją działalność na scenie jako „twórczość zawistnego kaleki”. Zaufanie, większa poufałość, na jaką mogę sobie pozwolić wśród innych osób o alternatywnej motoryce, to akurat jest dość proste. Nie o to jednak chodzi. Wolę działać w przestrzeni języka i relacji interpersonalnych. Podczas pracy nad W Przechlapanem udało się nam (bo to w 90% zasługa dziewczyn) stworzyć sytuację, w której mogliśmy o wszystkich naszych odmiennościach względem siebie mówić wprost, żartować z siebie, nawet czasem bardzo w stylu Burtona. W moim duecie z Magdą Gałaj ostentacyjnie epatujemy naszą niepełnosprawnością – niedowładami nóg, historiami o rozszczepie kręgosłupa i postępującym zaniku mięśni – do tematu muzycznego z Pięknej i Bestii. Ludzie wzruszają się  – dlaczego? Bo jesteśmy paralitami. Taki uruchamia się w nas mechanizm, gdy widzimy teoretycznie słabszych od samych siebie. Bullshit. Udało nam się podczas prób obejść język politycznej poprawności i wejść we własną przestrzeń, a potem wykorzystać to doświadczenie podczas spotkania z widzami na scenie i po przedstawieniu. Widzowie zobaczyli kilka pułapek, które są zastawione przez kulturę przy kontaktach z osobą o alternatywnej motoryce i zaczęli pytać – lub od razu zasymilowali sobie nowe normy językowe. Pytanie – na jak długo?

Nie wolno się wzruszać?

Wzruszenie, które wynika z nieuświadomionego współczucia – a nie z przeżycia estetycznego – może stać się przejawem dyskryminacji. Gdy odczuwam wzruszenie słuchając śpiewającej Agaty Wąsik, która jest niesłysząca, jako widz odczuwam podziw, że mimo wszystko ona to potrafi i to jest refleksja ważniejsza niż to, jak śpiewa. W takiej sytuacji myślenie o „osobliwości” jest istotniejsze niż talent wokalistki.

Jakie zatem – poza wzruszeniem – pułapki czekają na widza odwiedzającego Przechlapane?

Wymyśliłem sobie podczas pracy nad W Przechlapanem, że skoro chcę zmienić świat, to może można by to spróbować zrobić także na poziomie codziennej gestyki. W programach w stylu Spotkajmy się albo Rozmowy w toku prowadzący używają języka ruchowego z poziomu opiekuńczości, ciepła, zrozumienia, który wpisują zaproszonych gości w pewien model, który – jako zawistny kaleka – wciąż piętnuję. Gdy opowiadam swoją historię o tym, jak byłem na wózku i szukałem drogi w Krakowie, zapytałem o drogę jakiegoś mężczyznę – „Czy mógłby mi pan…” – nawet nie skończyłem, tylko od razu usłyszałem – „Nie mam”. I taka historia w tych programach jest komentowana słowami – „to musiało być dla Ciebie trudne” i tu wchodzi system zachowań gestycznych – pocieszenie przez delikatne oparcie dłoni na ramieniu „jak spadający śnieg”, albo wzięcie w dłonie rąk mówiącego na znak „jestem z tobą”, albo pogłaskanie po głowie – „już dobrze”.

Skoro na poziomie werbalnym można zmienić język debaty społecznej, to może dałoby się to zrobić również na poziomie proksemiki. Taki jest mój pomysł na choreografię krytyczną. We W Przechlapanem umieściłem też kilka obrazków, które są projekcjami kogoś, kto nie należy do wioski – na temat np. karłów i osób z zespołem Downa. Wyostrzony obraz karlicy na białym jednorożcu z parafrazą piosenki Lady Gagi „don’t be a dwarf, just be a queen” albo Barbara Lityńska z zespołem Downa niewyraźnie czytająca swoje wiersze , w których pokazuje, jak ogromną świadomość swojej wady genetycznej posiada – to kolejne takie punkty. Finał, gdy zapraszam widzów, aby odczarowali wózek, siadając na nim, wbrew przesądowi, że „jak się raz usiądzie na wózek, to kiedyś się na niego wróci”, to moment w którym widzowie są postawieni w sytuacji nieco niepewnej, przecież nie są przesądni, albo nie wypada im być przesądnymi… Choć po zejściu z wózka, mówię każdemu „do zobaczenia”. Z różnym wyrazem twarzy ludzie odchodzą na miejsca.

W spektaklu powraca wielokrotnie Święto wiosny Strawińskiego; w tańcu – symbol transgresji. Największej transgresji dokonuje tu widz, zmuszony do zmierzenia się z tym, jak bardzo jego spojrzenie jest uwarunkowane przez kulturę. Ale przecież – jakby na to nie patrzeć -dziewczyny, które z Tobą pracowały, też dokonały sporej transgresji; musiały jakoś wejść w tę sytuację publicznego uprawiania autoironii, które daje ich wystąpieniom olbrzymią siłę. W jaki sposób dochodziliście do tego w pracy?

Najważniejsze były nasze pierwsze spotkania, gdy ustaliliśmy sobie nasze normy i stopnie dystansu do siebie, ale potem wszyscy zaczęliśmy uczestniczyć w dynamicznym procesie weryfikacji tego, co założyliśmy sobie na początku, ze stanem faktycznym, bo przykrywane śmiechem żarciki z siebie trzeba było wrzucić na scenę. I tutaj zaczął się prawdziwy proces, który zmienił i nas wszystkich, i satelitów tego projektu – a zrobiło się ich niemało. Ten proces, jak każda zmiana i adaptacja do niej, wciąż jest żywy, bo jesteśmy w nieustannym kontakcie. Rozmawiamy o feedbacku widzów i otoczenia, sygnalizującym, że wszyscy się zmieniliśmy. To dla mnie znak, że nikt tu nie został użyty, tylko każdy się rozwija.  Wiele razy zastanawialiśmy się nad tym, jak o tym wszystkim mówić -jak powiedzieć, że ktoś ma rozszczep kręgosłupa, albo postępujący zanik mięśni – bezwzględnie wprost i całkowicie otwarcie, bez przyczajania się i konfuzji: „przepraszam, czy mógłbym zapytać, czemu jeździsz na wózku.”

I do czego doszliście?

To kwestia przesunięcia barier języka. Rozmowy – spotkania człowieka z człowiekiem bez kurtuazji, politycznej poprawności. Pamiętam jak podczas jednej z ostatnich prób miałem wytłumaczyć komuś przy Agacie Wąsik, która ma nieco odmiennie wykształconą twarzoczaszkę i bez aparatu słuchowego jest niesłysząca, dlaczego po zaśpiewaniu Listen mówi tekst „Beyonce jest piękna, a przecież nie płaczecie na jej koncertach” i złapałem się wtedy na czymś takim w środku, że czy mi wypada tak przy Agacie. I powiedziałem wprost – dlatego, że Agata ma głos, który wydaje się, że powinien należeć do kogoś, kto inaczej wygląda i ludzie wzruszają się, gdy to śpiewa – czego nie chcemy. Agata po prostu świetnie śpiewa. Święto Wiosny Strawińskiego w interpretacji Piotra Olszewskiego pojawiło się jako oczywisty kontekst – to jest spektakl, w którym każde z nas ma swoje 5 minut, swój własny finał, gdzie (śmiech) „performujemy do bólu”.

TaniecPolska (miniaturka)

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

Fot. Krzysiek Krzysztofiak.
Fot. Krzysiek Krzysztofiak.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close