Gra przeciwieństw może intrygować. Tytuł sugeruje, że będzie emocjonalnie, wzruszająco, ale twórcy konsekwentnie trzymają emocje na wodzy. Ich pomysł jest taki, żeby o ekstazie, rozpaczy i pozostałych silnych emocjach opowiedzieć na wdechu, trzymając widza w niekończącym się zawieszeniu. Budują napięcie, które nie znajduje ujścia w ruchu. Katharsis nie będzie.

Wersja do druku

Udostępnij

Gra przeciwieństw może intrygować. Tytuł sugeruje, że będzie emocjonalnie, wzruszająco, ale twórcy konsekwentnie trzymają emocje na wodzy. Ich pomysł jest taki, żeby o ekstazie, rozpaczy i pozostałych silnych emocjach opowiedzieć na wdechu, trzymając widza w niekończącym się zawieszeniu. Budują napięcie, które nie znajduje ujścia w ruchu. Katharsis nie będzie. 

 

Początek jednak jest obiecujący – tancerzy  (Marta Ziółek i Przemysław Kamiński) zastajemy w czymś w rodzaju poczekalni. Po obu bokach sceny stoją długie gładkie ławki, pomiędzy nimi rozłożona biała podłoga. Na jej środku ustawiony został niewielki biały sześcian, sprawiający wrażenie podium dla jednego gracza. Przestrzeń-nic, dobrze gra w pierwszych minutach przedstawienia, kiedy dopiero schodzi się publiczność, rozmowy na widowni prowadzone są półtonem, ale jeszcze rozbrzmiewają – zupełnie  jak przed wizytą u lekarza lub w oczekiwaniu na pociąg na dworcu. Wypełniają się ostatnie minuty „przed”. Nie wiemy, co nas czeka dalej, ani gdzie jesteśmy. Przestrzeń jest biała, bezosobowa, aseptyczna, tylko na tylnej ścianie sceny jaskrawy akcent – rozedrgana projekcja w piętnastu kolorach gorączkowo wypytuje: „so emotional?”.

 

Możemy się domyślać, że ta niby-poczekalnia nie jest docelowym miejscem gry. Tancerze szykują się tutaj do czegoś. W dalszej perspektywie spodziewamy się rozbudowanej akcji, intensywnego ruchu, a nawet eksplozji emocji, obiecanego katharsis. Tymczasem oni trwają w zawieszeniu. Ubrani są jak bokserzy, ale nie są gotowi do walki. Ziółek w obszernej białej bluzie spokojnie siedzi na swoim podium, z jedną ręką uniesioną niczym do pozdrowienia. Twarz ma zasłoniętą gładką białą maską, na głowę naciągnięty kaptur, nie wiadomo, czy to jeszcze ludzka postać. Z pewnością jej oblicze nie wyraża żadnej emocji. Obok – w identycznym stroju, choć bez maski – stoi Przemek Kamiński i łagodnie kołysze opuszczonym kijem bejsbolowym. Raz po raz ustawia się w pozycji jak do odbicia, ale zaraz rezygnuje. Jest opanowany, a jego ruch wystudiowany. Łagodnym ruchom towarzyszy niski i niepokojący dźwięk.

 

Tancerze przez większość spektaklu grają osobno, bardzo „obok” siebie. Nawet kiedy w scenie rozpaczy Kamiński układa się na kolanach Ziółek w pozie piety, sprawia wrażenie samotnego. Ona również nie wygląda, jakby była właśnie w jakimkolwiek kontakcie fizycznym z drugim człowiekiem. O ile na tylnej ścianie wciąż pojawiają się liczne, nieraz ohydne obrazy w abstrakcyjnych konfiguracjach – płuca, wątroby; po nich niepohamowany zalew grafik jakby odzyskanych z pamięci jakiegoś starego komputera, słowem jeden wielki cyfrowy misz-masz – o tyle performerzy pozostają zimni, obojętni na otoczenie oraz siebie nawzajem. Nawet, kiedy poruszają się synchronicznie, nie patrzą na siebie, jakby każde odpowiadało wyłącznie za swoją część sceny. Trudno jednak odbierać ten spektakl jako krytykę technologii prowadzącą do znieczulicy. To bardziej artystyczne badanie tego, jak bardzo ciało może zachować się wbrew potocznym wyobrażeniom o silnych, ludzkich emocjach, a także do jakiego stopnia nie reagować na to, co gwałtowne i zewnętrzne. Kiedy więc Whitney Houston śpiewa My love is your love, tancerze powstrzymują się od ruchu, są jakby zamrożeni. Nie dają widzom komfortowego poczucia, że oto przekazywana jest reakcja na uczucie, którą tamci mogą zrozumieć i do której potrafią się odnieść. W tej choreografii nie widać gniewu ani rozpaczy, a jedynie planowo prowadzone ruchy budowane na opak, jak gdyby wbrew odczuwanym przez ludzi emocjom.

 

Jedyną emocją, która zostaje tutaj oddana jeden do jednego jest strach. Odbywa się to przez ciągłe budowanie napięcia między tym, co podpowiada umysł (emocje-rozładowanie), a tym, co widzimy na scenie. Działaniom towarzyszy niepokojący dźwięk niepokojący oraz nieprzyjemne, gwałtowne wizualizacje. Autorzy konsekwentnie usuwają ze sceny elementy ludzkie – czy to nakładając postaciom bezosobowe maski, czy nakazując im przedstawiać emocje (o ile wciąż trwamy przy założeniu, że rzecz jest o emocjach) w sposób właściwy jednostkom może zaburzonym, a może tylko bardzo, bardzo powściągliwym. Zwraca uwagę mimika Marty Ziółek w momentach, kiedy zdejmuje swoją maskę – dziwna i nieadekwatna… Ruch, jako ekspresja ciała, zaczyna działać wbrew ciału. To przeciwstawienie musi budzić opór. Podobnie, jak wyświetlane w tle uproszczone rysunki ludzkich organów (płuca, wątroby) stają się nagle czymś przerażającym. Wiemy przecież, że to są elementy znane i bezpieczne, bo będące częścią nas samych, ale ukazane w ten sposób stają się obce. Tak samo ruch w tym spektaklu nie jest ludzką reakcją, tylko jakimś zewnętrznym obiektem, poddanym przez autorów obserwacji i badaniu.

 

W ostatniej scenie Marta Ziółek już bez maski śpiewa do mikrofonu zapętloną frazę „lift me up”, podczas gdy Przemysław Kamiński tyłem do widowni wykonuje ekstatyczny taniec. Takie rozwiązanie nie przynosi jednak ulgi, bo to scena gorączkowa, która następuje po serii scen zimnych, a układ bodźców w niej drażni, zamiast koić. Na śpiew Ziółek nałożona jest muzyka z głośników, na ruch Kamińskiego rozhuśtane pasmo światła, na tylną ścianę rzucona kolejna projekcja.

 

Na poziomie koncepcji So emotional to utwór bardzo spójny i interesujący, ale w praktyce – męczący. Po obejrzeniu można mieć wątpliwości, czy jego przedmiotem na pewno są emocje oraz – jak to niefortunnie ujęli autorzy – „rozszczelnianie ich emancypacyjnego potencjału” przez ciało. Niestety w spektaklu Kamińskiego, Ziółek i Szymanówki nie znajduję nic z tego, co zostało zapowiedziane w programie. Nie ma „rzeźbienia powierzchni ciał i tożsamości” ani „zasiedlania obrazów ekstazy i rozpaczy, gniewu i strachu”, ani tym bardziej „katharsis, grupowej ekstazy i zbiorowej histerii”. Wreszcie – jak  na spektakl, który miał być „so emotional”, jest on bardzo powściągliwy.

 

 

Copyright taniecPOLSKA.pl (miniaturka)

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

Fot. Katarzyna Szugajew
Fot. Katarzyna Szugajew
Fot. Katarzyna Szugajew
Fot. Katarzyna Szugajew
Fot. Katarzyna Szugajew
Fot. Katarzyna Szugajew
Fot. Katarzyna Szugajew

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close