Kairos i Hirsch to mocny, taneczno-ruchowy esej o przemianach. Jazgoczący świat dźwiękowy jest tu metaforą industrializacji prowadzącej do degradacji środowiska. Żyjącym w nim istotom – nie tylko ludziom, ale także (a może przede wszystkim) zwierzętom i przyrodzie – grozi wyginięcie. Czy jako ludzie możemy jeszcze odwrócić bieg zdarzeń? Czy jest szansa na zmiany rozumiane pozytywnie, a nie na katastrofę, do której zmierzamy? Co moglibyśmy zrobić, by ocalić siebie i planetę?
Aleksandra Grącka-Baczyńska, choreografka pracująca nad spektaklem wspólnie z Bartłomiejem Gąsiorem, przyznała, że chodzi w nim o oddanie w ruchu przemian zachodzących w ciele i umyśle osoby postawionej w sytuacji granicznej. Twórcy wyłonili grupę tancerzy (Pamela Bosak, Andżelika Fafanów, Rafał Gajek, Radosław Lis, Agnieszka Tańska, Dawid Tas i Zofia Żwirblińska) podczas otwartego naboru, jednak mimo że nie był to zespół współpracujący ze sobą na stałe, pięknie połączył się w jeden organizm. Wyraziście, z precyzją i mocą zaistniało na scenie zarówno to, co kolektywne, jak i to, co indywidualne.
Spektakl rozpoczyna się w totalnej ciszy i gęstej ciemności rozjaśnionej jedynie słabym, niebieskim światłem. Cisza i bezruch trwają i trwają – na tyle długo, że nasze oczy powoli przyzwyczajają się do mroku i zaczynają dostrzegać kontury skulonych, siedzących na podłodze tancerzy w czarnych kostiumach. Pierwsze poruszenie dokonuje się dopiero po kilku minutach. Jedna z postaci wstaje i zbliża się do siedzącej w niewielkim oddaleniu grupy. Druga czyni to samo, później dołącza trzecia, tym samym cała siódemka znajduje się w jednym kręgu. Dopiero wówczas scena się rozświetla, a z głośników zaczyna płynąć niepokojąca, transowa muzyka. Jedna z postaci, wygoniona do środka koła, czyni gest wiązania na głowie i twarzy czarnej chusty, pozostałe mają je już nałożone. Grupa powstaje i rozpoczyna różne działania ruchowe. Raz są one synchroniczne i spójne, innym razem nie. Artyści tańczą powoli i zmysłowo, to znów szybko i energicznie, a ich ruchom towarzyszy coraz intensywniejsza pod względem rytmu muzyka i zabawa światłem.
Hipnotyzująca jest scena, podczas której sześcioro tancerzy najpierw w spowolnionym tempie, potem w takt coraz szybszej muzyki zbliża się do postaci tańczącej wewnątrz okręgu stworzonego z pionowych pasów białego materiału. Ta w końcu dołącza do „stada”, wchodzi z jego członkami w interakcje, po czym czyni wymowny gest – zdejmuje z głowy i twarzy chustę. Czy reszta jest z takiego obrotu spraw zadowolona? Wnioskując z agresywnych, skierowanych przeciwko temu, kto się wyłamuje ruchów – raczej nie. Symboliczna przemiana jednej postaci pociąga jednak za sobą metamorfozy kolejnych. Na różne sposoby oddzielają się od jednorodnej dotąd grupy – każda z osób tańczących czyni to w swoim tempie, przemiany dokonują się powoli i trwają właściwie przez cały spektakl.
Kolejną cezurą spektaklu jest zmiana w warstwie wizualnej. Scena zostaje przyciemniona; dudniącą, chropawą muzykę zastępują spokojne, choć podszyte niepokojem dźwiękami, a tancerze i tancerki przyjmują nieruchome pozycje. Zatrzymany zostaje wszelki ruchu i pojawia się nowe narzędzie komunikacji – słowo pisane. Na tylnej ścianie sceny wyświetlają się litery, które stopniowo układają się we fragmenty słynnego przemówienia Grety Thunberg w Davos: „I want you to panic. I want you to feel the fear I feel every day. And then I want you to act. I want you to act as if the house were on fire. Because it is. [Chcę, żebyście wpadli w panikę. Chcę, żebyście poczuli strach, który ja odczuwam każdego dnia. I zaczęli działać. Chcę, żebyście działali tak, jakby płonął Wasz dom. Bo on płonie.]
W trakcie tej projekcji jedna z tancerek zaczyna odtwarzać serie gwałtownych ruchów, które odczytać można jako ilustrację rozpaczy, śmierci a potem transformacji w kogoś lub coś nowego. Następnie przy coraz bardziej drażniących uszy dźwiękach obserwujemy trzy grupy postaci. Dwa duety w tle, a na pierwszym planie trio, w którym jedna z osób, po odłączeniu się od grupy, przechodzi swój moment transgresji, z nieodłącznym już gestem odsłonięcia twarzy. Po raz pierwszy pojawia się krzyk – spazm strachu, który jednak po chwili znika, opuszcza miotane niepewnością ciało. Rodzi się nowa bogini uwodząca mężczyzn. Pantomima tej trójki (niektórzy być może dostrzegą w niej figurę jelenia) przenika się z namiętnym duetem, w którym tancerze poruszają się w uścisku, a potem rozłączają na dwa pojedyncze istnienia.
Intrygująca jest także scena, podczas której sześcioro tancerzy odtwarza sekwencje ruchów zwierząt, a wszystkiemu przygląda się siódmy wykonawca, z ciałem ułożonym na kształt ciała Chrystusa na krzyżu, co jest oczywistym symbolem ofiary, przemiany i miłości. Następuje kolejna, ostatnia już cezura – na ekran powracają ciągi liter, a beztroskiej zabawie towarzyszy odprężający, donośny śmiech. W finale metamorfozę przechodzi ostatnia postać. Muzykę zastępuje odgłos morskich fal, gasną światła, ustaje wszelki ruch, milkną odgłosy, nastaje ciemność.
Jaki sens wyłania się z tych obrazów, tańca, gestów, muzyki i słów? Rozszyfrujmy tytuł spektaklu. Pierwszy człon – „Kairos” – jest starożytnym greckim słowem oznaczającym właściwy lub krytyczny moment (we współczesnej grece termin ten odnosi się również do pogody lub czasu). Kairos jest więc tu rozumiany jako coś nieuniknionego, co dokona w nas pewnej przemiany. Słowo to związane jest również z poczuciem sprawczości – jeśli nadarza się okazja, należy ją wykorzystać, bo inaczej szansa przejdzie nam koło nosa. Z kolei „Hirsch” w języku niemieckim oznacza jelenia, co może sugerować, że akcja spektaklu toczy się w osobliwie przedstawionym lesie. Przestrzeń jest sterylna – biała, czysta, do bólu sztuczna; pozbawiona zieleni, naturalności, przyrodniczego rozgardiaszu, w którym tak miło się czasem zanurzyć. Stajemy się więc obserwatorami zwierząt i ich środowiska naturalnego w trakcie zmian, do których chcą się przystosować.
Takie spojrzenie na sceniczne działania rezonuje z przytaczaną przemową Grety Thunberg. Młoda aktywistka ekologiczna otworzyła nam przecież oczy (jednym szerzej, innym mniej) na problem dewastacji środowiska – domu dla człowieka i dla wszelkich innych istot. Świat się pali, musimy podjąć kroki, by zapobiec jego unicestwieniu, bez wątpienia żyjemy więc w czasach transformacji. Oby była to zmiana na lepsze – taki apel czytam między wierszami.
Można też interpretować ten spektakl, posiłkując się grecką mitologią. Znany jest bowiem mit o Akteonie, w którym człowiek zostaje zamieniony w jelenia. Myśliwy z Teb podglądał niegdyś w kąpieli Artemidę – boginię łowów, zwierząt, lasów, gór i roślinności – wraz z jej nimfami. Za to zamieniony został w jelenia, a następnie rozszarpały go własne psy. Tak tęskniły za swoim panem, że dopiero wyrzeźbiony na jego podobieństwo posąg zmylił je i dał im ukojenie. Jeleń staje się więc symbolem przemiany, przez którą przechodzą bohaterowie spektaklu. Czy zostaną symbolicznie zjedzeni, rozszarpani przez swoich towarzyszy czy może jednak uratowani? Oglądając przedstawienie, nie mogłam się też oprzeć porównaniu z historią ze Snu nocy letniej Williama Szekspira. Tutaj też mamy do czynienia z transformacjami osób, czynów,uczuć, a miejscem akcji jest czarodziejski las. Postaci komedii kończą nocną eskapadę odmienieni, na pewno dojrzalsi. Być może my również musimy dojrzeć, by zacząć działać.
Spójrzmy jeszcze raz na bohaterów przedstawienia. Ich czarne kostiumy i zakryte twarze kojarzyć się mogą ze światem arabskim i kulturą islamu, pod wieloma względami restrykcyjną. Jeśli podążyć tym tropem, możemy interpretować oglądane obrazy jako starcie cywilizacji wschodniej z zachodnią. Gest odsłonięcia twarzy staje się wówczas równoznaczny z wyborem tej drugiej, przejściem w inną rzeczywistość, dokonaniem transgresji. Czy coraz widoczniejsza na ulicach naszych miast niejednorodność kulturowa nie pociąga ze sobą pewnych zmian?
Sądzę więc, że słowem, które najpojemniej opisuje spektakl Kairos i Hirsch są właśnie „przemiany” – przemiany w ruchu postaci, muzycznym pejzażu, relacjach między bohaterami i bohaterkami, w sekwencjach tanecznych, które z łagodnych przechodzą w pełne ekspresji, a czasem agresji. Wreszcie – przemiany samych tancerzy.
Mówi się, że jedyna stała w życiu to właśnie zmiana. Może przyjść ze świata zewnętrznego albo narodzić się w nas. Wydaje się, że to, czy staniemy się lepsi czy gorsi, zależy wyłącznie od nas samych. Mamy wpływ na to, jaką wybierzemy kulturę, na co skierujemy uwagę, w jaki sposób i kogo będziemy kochać, jak zadbamy o innych, jak zadbamy o planetę. Czy zatem jesteśmy w stanie jako ludzie przystosować się do wielu krytycznych sytuacji, które są lub wkrótce staną się naszym udziałem? Myślę, że nie mamy wyjścia, musimy.
Wydawca
taniecPOLSKA.pl