Przyjęło się, że obchodzimy tylko okrągłe rocznice wydarzeń, narodzin, śmierci, tak jakby te po drodze były mniej ważne, jakieś pośrednie, niewarte pamięci. Ja, hołdując zasadzie, że nigdy dość o tym, co zmienia świat, chciałabym przypomnieć, że 11 lat temu 30 czerwca 2009 zmarła w Wuppertalu Pina Bausch. […] Powroty do postaci i dzieła najwybitniejszej uczennicy Kurta Joossa są jak mantra, ale czy okazjonalne teksty wystarczą, by ten obraz nie ulegał uproszczeniu, zikonizowaniu, za którym coraz mniej jest Piny Bausch, a coraz więcej Wima Wendersa? Warto poszukać swojej drogi do Piny Bausch, warto wyzwolić się z niewiele znaczących formułek i doświadczyć teatru, który był poszukiwaniem życia. Etykietowanie twórców, których dzieło należy do przeszłości, to najprostszy sposób, by to dzieło zamordować. Obawiam się, że ten los spotkał w Polsce Janinę Jarzynównę-Sobczak. Na to hasło wszyscy zgodnie odpowiadają „matka baletu gdańskiego”, co znaczy i dużo, i nic. Wszystkie materiały o niej opatrzone są jednym zdjęciem, utrwalającym obraz miłej starszej pani, który w niczym nie kojarzy się z rewolucyjnymi dokonaniami Jarzynówny, będącej, obok Conrada Drzewieckiego, prekursorką teatru tańca w Polsce.

Wersja do druku

Udostępnij

Przyjęło się, że obchodzimy tylko okrągłe rocznice wydarzeń, narodzin, śmierci, tak jakby te po drodze były mniej ważne, jakieś pośrednie, niewarte pamięci. Ja, hołdując zasadzie, że nigdy dość o tym, co zmienia świat, chciałabym przypomnieć, że 11 lat temu 30 czerwca 2009 zmarła w Wuppertalu Pina Bausch. W tym czasie jej zespół przebywał w Polsce, na wrocławskim festiwalu „Świat miejscem prawdy”, organizowanym przez Instytut Grotowskiego. Zaplanowany, bogaty program uległ natychmiastowej weryfikacji, odbyło się co prawda spotkanie z zespołem, poprowadzone przez prof. Ewę Wycichowską, ale wyczuwało się napięcie tancerzy, oczekujących na wiadomości z Wuppertalu. Tanztheater Wuppertal tylko zagrał w hołdzie dla Piny Bausch pochodzący z 2003 roku spektakl Nefes (Oddech). Powroty do postaci i dzieła najwybitniejszej uczennicy Kurta Joossa są jak mantra, ale czy okazjonalne teksty wystarczą, by ten obraz nie ulegał uproszczeniu, zikonizowaniu, za którym coraz mniej jest Piny Bausch, a coraz więcej Wima Wendersa? Należę do tej, pewnie niezbyt licznej grupy odbiorców, którzy nie przeżyli zachwytu filmem Pina. Za wiele w nim barw, za dużo nerwowości w obrazach, naznaczonych dekonstrukcyjną nonszalancją, jakby rodem z parodii Jaquesa Derridy i Harolda Blooma, razem wziętych. Kolażowa konwencja filmowa, w założeniu mająca nawiązywać do epizodyczności i wielowątkowości spektakli Tanztheater Wuppertal, moim zdaniem nie zdała tu egzaminu. Jako nauczyciel akademicki nieustannie natykam się na skutki „wendersyzmu” w rozumieniu twórczości Piny Bausch. Ze smutkiem konstatuję, że studenci w większości nie czują potrzeby obejrzenia jej spektakli – a przecież spora ich część jest dostępna choćby w serwisie YouTube – ograniczając się do swoistego bryku, jakim stał się film Wendersa, którego jako reżysera Lisbon Story i Buena Vista Social Club przecież cenię, ale nie w tym przypadku.

Dzieło Piny Bausch, wbrew pozorom, nie jest jednorodne, nie da się go zamknąć wyłącznie w gatunkowej definicji Tanztheater. Nie bez racji to właśnie ją, jako pierwszą kobietę w historii uhonorowano w roku 2007 Nagrodą Kyoto, przyznawaną przez japońską Fundację Inamori i będącą odpowiednikiem Nagrody Nobla, która w wyborze laureatów docenia też wartości humanistyczne. Bausch została nagrodzona za całokształt dokonań w dziedzinie sztuki i filozofii. To bardzo znacząca kategoria, która kieruje nas na te tory w analizie fenomenu twórczości Piny Bausch, który często umyka powierzchownym biografom, w czym niestrudzenie sekunduje Wikipedia. A przecież dobrych źródeł nie brakuje. Napisano o niej wiele książek, najcenniejsze refleksje pochodzą od Norberta Servosa. Każdy, kto chce poznać istotę dzieła Piny Bausch, powinien sięgnąć po jego, wydane w wielu krajach, fundamentalne dzieło Pina Bausch Tanztheater. Ale przecież mamy też ważne prace polskich autorek: Aleksandry Dziurosz Fenomen twórczości Piny Bausch i Aleksandry Rembowskiej Teatr tańca Piny Bausch. Warto poszukać swojej drogi do Piny Bausch, warto wyzwolić się z niewiele znaczących formułek i doświadczyć teatru, który był poszukiwaniem życia.

Etykietowanie twórców, których dzieło należy do przeszłości, to najprostszy sposób, by to dzieło zamordować. Obawiam się, że ten los spotkał w Polsce Janinę Jarzynównę-Sobczak. Na to hasło wszyscy zgodnie odpowiadają „matka baletu gdańskiego”, co znaczy i dużo, i nic. Wszystkie materiały o niej opatrzone są jednym zdjęciem, utrwalającym obraz miłej starszej pani, który w niczym nie kojarzy się z rewolucyjnymi dokonaniami Jarzynówny, będącej, obok Conrada Drzewieckiego, prekursorką teatru tańca w Polsce. To ta pani o łagodnym uśmiechu, pracując za tzw. „żelazną kurtyną”, miała energię i odwagę, by w 1952 roku, przy realizacji Piotrusia i wilka w Operze Bałtyckiej „wypróbować nową metodę. Polegała ona na improwizacji – na wprowadzeniu tancerza w sam proces tworzenia”.[1] W 1967 roku Jarzynówna wyprowadziła swoich tancerzy na nadmorską plażę i w tej scenerii powstał jeden z najwybitniejszych filmów baletowych w polskiej historii: Niobe do muzyki Juliusza Łuciuka, w reżyserii Stefana Szlachtycza, z fenomenalną kreacją Alicji Boniuszko:

„Wiedziałam, że właśnie w Niobe pierwiastek dramatyczny można będzie realizować przy pomocy plastyki ciała. Praca była trudna. Każdy, nawet najprostszy skok pozostawiał głębokie ślady na piasku. Ciągle trzeba było przerywać pracę, aby pług mógł wyrównać teren. Czasem jedno ujęcie powtarzaliśmy kilkakrotnie. Dodatkowo wykonawców męczył upał, przeżywali niemal gehennę. Podczas sztormu wicher niósł tumany piasku, ziąb przeszywał do szpiku kości. Nawet kamera się zapiaszczyła i trzeba było ją wymieniać. Tylko Alicji Boniuszko nie można i nie trzeba było wymienić. Niemal fizycznie cierpiała, ale wytrwała do końca zdjęć… Kreacja, którą stworzyła Alicja, należała do jej największych, artystycznych osiągnięć”. [2]

Niobe to obok Cudownego Mandaryna opus magnum Janiny Jarzynówny-Sobczak, która swoje przeczucie nowego świata tańca realizowała pod prąd ówczesnych konwencji estetycznych, oficjalnie obowiązujących dyrektyw, w strukturach teatru operowego. Swoją wizją potrafiła zarazić tancerzy, z którymi wspólnie stworzyła w Gdańsku enklawę awangardy polskiego tańca. Polecam bardzo obejrzenie Niobe[3], która po ponad pięćdziesięciu latach wciąż poraża swoją siłą. Wznieśmy się ponad widok siermiężnych, marszczących się na kolanach trykotów tancerzy. Lekcja tańca, którą dała pół wieku temu Janina Jarzynówna-Sobczak wciąż imponuje odwagą, a bez tej nie warto wykonać nawet jednego ruchu.

Copyright taniecPOLSKA.pl (miniaturka)

 


[1] Janina Jarzynówna-Sobczak, Barbara Kanold, Rozmowy o tańcu, Oskar, Gdańsk 2003.

[2] Op.cit.

[3] Nagranie dostępne jest w archiwum Opery Bałtyckiej

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

Lekcja techniki wyrazu scenicznego prowadzona przez prof. Janinę Jarzynównę-Sobczak w Państwowej Szkole Baletowej w Gdańsku, fot. Janusz Uklejewski, CAF. Fot. z wyd. "Twórcy Baletu Polskiego", arch. Pracowni Dokumentacji Teatru Instytutu Teat
Na zdjęciu: Janina Jarzynówna-Sobczak, z archiwum Pracowni Dokumentacji Teatru Instytutu Teatralnego

powiązane

Bibliografia

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close