Rozmowa w kuluarach kończącej się powoli Platformy Tańca prowadzona przez adeptów krytyki tanecznej[1].
− O którym spektaklu będziecie pisać? – Po kolei pojawiają się deklaracje, drobne, nie zdradzające konkretów wyjaśnienia. Przychodzi moja kolej. Lekko zaniepokojona, że nikt nie wspomniał tytułu, który ja wybrałam (wiadomo, co to oznacza), zaczynam powoli:
− Myślałam też o Mute, ale… − dodaję szybko − …będę pisać o KIO in Motion.
Obok mnie – jak eureka – pada sformułowanie:
− A! I jeszcze to?! Zaintrygowało mnie to „to”, więc słucham dalej. I tutaj, z zadziwieniem, u większości moich rozmówców zauważam poruszenie. Radość? Rzec można nawet – pewną dozę ekscytacji. Następuje nieudana próba ubrania w słowa przeżycia. Wygląda na to, że pozostaje tylko pozawerbalny powrót do wspomnienia ulotnej chwili, jak do wspólnie przeżytego zachodu słońca.
[1] Uczestnicy warsztatów krytyki tańca Pisz dobrze o tańcu odbywających się w ramach Polskiej Platformy Tańca 2019.
Martyna Jagodyńska
„I jeszcze to?!” – o KIO in Motion Małgorzaty Haduch i Pauliny Owczarek
Rozmowa w kuluarach kończącej się powoli Platformy Tańca prowadzona przez adeptów krytyki tanecznej[1].
− O którym spektaklu będziecie pisać? – Po kolei pojawiają się deklaracje, drobne, nie zdradzające konkretów wyjaśnienia. Przychodzi moja kolej. Lekko zaniepokojona, że nikt nie wspomniał tytułu, który ja wybrałam (wiadomo, co to oznacza), zaczynam powoli:
− Myślałam też o Mute, ale… − dodaję szybko − …będę pisać o KIO in Motion.
Obok mnie – jak eureka – pada sformułowanie:
− A! I jeszcze to?!
Zaintrygowało mnie to „to”, więc słucham dalej. I tutaj, z zadziwieniem, u większości moich rozmówców zauważam poruszenie. Radość? Rzec można nawet – pewną dozę ekscytacji. Następuje nieudana próba ubrania w słowa przeżycia. Wygląda na to, że pozostaje tylko pozawerbalny powrót do wspomnienia ulotnej chwili, jak do wspólnie przeżytego zachodu słońca.
Bo do czego „to” przyrównać?[2] Nikomu do głowy nie przychodzi słowo spektakl. A już nikt nie myśli o tym, jak o projekcie, jak to zostało nazwane w opisie. Więc czym jest to „to”?
Z pełną świadomością ryzyka porażki podejmę próbę opisania tego, co się wydarzyło. Zacznijmy od początku.
Po pierwsze: włączenie.
Wchodzimy na widownię. W półkolu na scenie czekają artyści. Mała ich armia. Tancerze drobnymi ruchami rozgrzewają ciało, muzycy siedzą ze swoimi instrumentami, wokalistka trzyma mikrofon. Wpatrują i wsłuchują się w siebie, w nas, jakby próbowali czegoś zaczerpnąć. Jakbyśmy to my mieli zaraz przed nimi wystąpić? Domykamy krąg swoim wejściem. Zostajemy podłączeni. Zaciera się granica między nami – widzami, a nimi – wykonawcami. Wszyscy stajemy się członkami „wspólnoty poszukiwań”[3].
Po drugie: wsłuchiwanie.
Mimo tego że na scenie pozornie nic się nie dzieje, wiemy, że się zaczęło. Czujemy wzmożoną uważność – na siebie, innych, na przestrzeń. Oczekiwanie. Jak na urodzinowy prezent. Spojrzenia. Gotowość na wszystko, co się wydarzy. Tylko bądź otwarty.
Po trzecie: podążanie.
Tancerka ruszyła w przestrzeń. Czy najpierw nastąpiło wyodrębnienie dyrygenta? Przewodnika poszukiwań? A może to muzyk zaczął grać? Nadawać rytm? Punkt odniesienia. Coś pochwycono i nie pozostało nic, tylko współrezonowanie. Nadążanie za ciągłą transformacją. Improwizacją. Pozaintelektualna partycypacja.
Od tej pory włączanie, wsłuchiwanie i podążanie splatają się. Następują w nieoczekiwanych konfiguracjach.
Nad wszystkim czuwa dyrygentka. To ona panuje nad chaosem. Przejmuje odpowiedzialność za współbrzmienie. Daje znaki. Czy to język migowy? Nawet bez znajomości kodu podświadomie rozumiemy sugestie. To ona wycisza, wyhamowuje, by znów wprowadzić wsłuchiwanie – by nie ominąć czegoś istotnego, by się od siebie nawzajem nie oddzielić. By być tu i teraz. To ona pozwala wybrzmieć, wypowiedzieć się ruchem. Jednostce. Parze. Grupie. Wydobywa potencjał. To ona pospiesza i uspakaja. Jednocześnie nie narzuca. Daje przestrzeń. Podąża. Jej partyturą są ludzie.
Ruch. Duży. Mały. Urywany. Płynny. W przestrzeń. W siebie. Kontakt ciał. Dźwięk. Dysonans. Konsonans. Rytm. Struny. Perkusja. Saksofony. Punkty kulminacyjne. Zerwanie. Zwroty akcji. Rozwinięcia. Rozpłynięcie. Bez oceniania. Wszystko wydarza się tak, jak trzeba, jeżeli tylko włączasz się, wsłuchujesz, podążasz.
Nawet lider się zmienia. Potrafi oddać władzę. Czy stracił dystans? Czy po prostu chce podążyć, bez odpowiedzialności czuwania nad całością?
Wszystko przypomina przemieszczanie się komandosów w trakcie akcji. Wyczekiwanie, próba orientacji, rozeznanie, znaki dowodzącego. I ruszamy naprzód. Każdy wie, co ma robić. Sprawdzać przestrzeń i reagować na to, co zastanie za kolejnym rogiem.
Czy to ludzka potrzeba? Nasze ewolucyjne dziedzictwo? Izopraksja[4], koordynowanie, jednoczenie się. Intuicją ciała i rytmem. Porozumienie poza językiem. Nie ograniczone pojęciami.
I znowu włączenie. Tancerze wkraczają na widownię. A wraz z nimi bosy muzyk ze swym instrumentem. Ktoś wspina się na krzesło. Chce wyżej. Ktoś inny opanowuje balustradę. To nie próba przejęcia i podbicia czyjegoś terenu, ale niezobowiązująca propozycja przyłączenia się.
W mojej głowie pojawiają się myśli: czy będą zaskoczeni, gdy się włączę? Jeśli się poruszę? Podążę? Czy to tylko moja, rozgrzana do czerwoności, kinestetyczna empatia? Tancerz przeskakuje mi nad głową. I nagle sygnał do rozładowania. Szał. Kakofonia. Naraz cisza.
Krzyk muzyka. Spojrzenia na dyrygenta. Czy nie za daleko się wypuściłem? Czy jestem tu? Czy jestem teraz? Szloch. Szepty. Mówi. Wyrzuca. Prowokuje. Podkreśla. Zachęca. Gaworzenie? A może modlitwa w językach? Synkretyzm dźwięku, słowa, ruchu.
Wreszcie decyzja. Mistrz ceremonii daje znak. Domyka. Kończy proces. Wybrzmienie. Chociaż nie mogę pozbyć się wrażenia, że wszystko kończy się tylko z powodu adnotacji w programie – o pięćdziesięciominutowym czasie trwania. „To” mogłoby trwać aż do fizycznego wyczerpania.
Coś się wyłoniło, przepłynęło i rozpuściło. Pozostaje tylko poczucie lekkości, że ktoś cię zaprosił, że byliśmy ze sobą tu i teraz. Był uważny na Ciebie i współbraci artystów.
Czy to była praktyka mindfulness? Czy uczestniczyliśmy w greckiej chorei? A może w rytuale pierwszych ludzkich wspólnot?
Trudno skwitować to terminem real time composition. Bezlitośnie ogranicza on zrozumienie przeżycia. Pomija pierwiastek rytuału. Duchowości. Wiesz, że to, co widziałeś, nie wydarzy się drugi raz, nikt nie będzie próbował tego odtworzyć, zagrać lepiej. Wszystko wydarzyło się tak, jak miało się wydarzyć. I pozostaje tylko powiedzieć: Tak! I jeszcze „to”!
KIO in Motion
Koncepcja, dyrygentura: Małgorzata Haduch, Paulina Owczarek
Wykonanie: Małgorzata Haduch, Katarzyna Firlej, Aniela Pramik, Jan Lorys, Maria Mavridou, Aya Toraiwa
Muzyka: Krakowska Orkiestra Improwizatorów
Czas trwania: 50 minut
[1] Uczestnicy warsztatów krytyki tańca Pisz dobrze o tańcu odbywających się w ramach Polskiej Platformy Tańca 2019.
[2] W Polsce może tylko do Zdarzeń Jacka Owczarka. Na pewno do żadnego z pozostałych spektakli prezentowanych na Polskiej Platformie Tańca 2019.
[3] Takiego zwrotu używa Wojciech Klimczak w książce Wizjonerzy ciała. Panorama współczesnego teatru tańca, by spróbować opisać zjawisko współczesnego teatru tańca.
[4] Odzwierciedlenie w zachowaniu nie będące efektem uczenia się (pojęcie stworzone przez neurobiologa Paula D. MacLeana).
Natalia Szafrankiewicz
Nieskończenie wiele powtórzeń – o Matrycy Pawła Grali
Popchnąć, przesunąć, postawić, przyłożyć, czy usiąść, odpocząć, oswoić, pobyć? Obraz w Matrycy stale pulsuje, zmienia się bez ustanku. Spektakl to ciągłe reorganizowanie przestrzeni i relacji postaci względem niej. Dwoje ludzi, performerów pracuje z formami przestrzennymi – różnej wielkości prostopadłościanami (jeden w rozmiarze solidnych drewnianych drzwi i dwa mniejsze, na których można usiąść), znajdując dla nich raz po raz nowe miejsce i zastosowanie. Animują je, otwierając sobie drogę do rozmaitych działań w przestrzeni oraz interakcji z partnerem.
Trzy białe prostopadłościany, którym możemy nadawać całe bogactwo znaczeń, formują się wielokrotnie i na nowo – w stół, łoże, ścianę, siedzisko. Operujący nimi performerzy stwarzają wciąż nowe konfiguracje, by już za chwilę je zdekonstruować, rozkodować. Ich ciała funkcjonują w rozmaitych układach wzajemnie się sprawdzając i prowokując. Pragnąc namiastki stałości, oswajają przestrzeń na nowo stworzoną. Mocno zaznaczyła to Joanna Jaworska wynajdująca kolejne sposoby poruszania się po konstrukcji, która na moment przybrała formę zjeżdżalni. Kiedy indziej kompozycja zamienia się w mebel i performerzy próbują znaleźć wspólny kod ruchowy, by ułożyć się wspólnie do wyobrażonego łóżka. Na tym etapie okazuje się to jeszcze niemożliwe, przez co wyglądają jak niepasujące do siebie klocki w grze Tetris. Podejmują też trud wspólnego działania, by stworzyć konstrukcję, która w efekcie oddzieli ich barierą nie do pokonania.
W spektaklu architektonika przestrzeni silnie oddziałuje na strukturę relacji między tancerzami. Właściwie spektakl został oparty na zależności organizacja przestrzeni-organizacja relacji. Paweł Grala, reżyser, osadzając sceniczne zdarzenia w czasie i miejscu, używa określenia „typowe M2”, konotującego z blokami z wielkiej płyty. Budynki te są tak typowe, pozbawione cech indywidualnych, że sprawiają wrażenie surowych, zimnych i bezdusznych. Ruch tancerzy wtłoczonych w tę przestrzeń wydaje się robotyczny, a jego mechanika bardzo długo jest wręcz odczłowieczająca. Postaci odtwarzane przez Jaworską i Michała Ratajskiego przywołują na myśl postaci z gry The Sims, w której dowolnie można manipulować losami bohaterów, również w sposób bardzo okrutny.
W tym przypadku zostali potraktowani okrutnie. Zamknięci we wspólnej przestrzeni, ale jakby pozbawieni narzędzi, by się ze sobą prawdziwie spotkać. Początkowo tylko się mijają. Rozbicie, rozedrganie wizji dodatkowo uwypukla dysharmonia fonii (muzyka autorstwa Macieja Maciaszka). Dźwięki momentami bezradnie zderzają się ze sobą, tak jak bezradni wobec siebie zdają się być tancerze. Ich spojrzenia skierowane do wewnątrz sugerują zredukowanie odbioru rzeczywistości do własnego „ja”. Automatyzacja ruchu performerów staje się wręcz transowa. Ich wprowadza w stan pewnego rodzaju wygłuszenia, a widzów w stan hipnozy. Wydaje się, że Paweł Grala roztacza przed nami wizję świata, w którym zbliżenie z drugim człowiekiem, czy jakakolwiek próba kontaktu z nim jest odruchem, instynktem, a nie zaplanowanym i motywowanym emocjonalnie działaniem.
W opisie spektaklu znajdujemy takie zdanie: „Dwa ciała (…) tworzą rzeźbę, która zaczyna rezonować na takie pojęcia jak: bliskość, brak, miłość, tęsknota”. Ja jednak niemal cały spektakl czułam przede wszystkim ogromny brak, próżnię. Trwałam w lęku o bohaterów scenicznych zdarzeń. Czułam narastający niepokój i niepewność wynikającą z tej emocjonalnej obojętności. Tak po ludzku pragnęłam, żeby ci dwoje wreszcie przestali patrzeć, a zaczęli widzieć. Zaczęłam się zastanawiać, czy to ja nie wyczuwam rezonowania na wspomniane przez reżysera pojęcia, czy po prostu ich tam nie ma?
Kiedy ten stan emocjonalnego wycofania stawał się nie do wytrzymania, zupełnie nieoczekiwanie na scenę, pomiędzy tancerzy i obiekty wleciała ćma[1] (olbrzymia w scenicznym świetle), która – w swej szczerej nieporadności i lęku o własny byt – próbowała znaleźć wyjście, uwolnić siebie i, zupełnie przypadkiem, także ich, przebijając tę bańkę dystansu, burząc porządek zdarzeń. W gwałtownym przyspieszeniu rytm ruchu tancerzy się wyrównał. Wcześniejsze zadaniowe aranżowanie przestrzeni ustąpiło stopniowemu nastrajaniu się na siebie. Performerzy, jak Kochankowie Magritte’a, znajdują drogę do siebie w pewnego rodzaju ślepocie. Być może chodzi tu o odcięcie się od bodźców zewnętrznych, zajrzenie w głąb siebie, ponowne nastrojenie się na relację z drugim człowiekiem?
Paweł Grala, posługując się metaforą architektoniki przestrzeni, snuje opowieść o relacjach międzyludzkich, tak indywidualnych a jednak uniwersalnych. Prześwietlił dla nas wielką płytę, by odkryć pewną jednostkową historię, z której zapewne udałoby się zrobić tysiące odbitek.
Matryca [Prześwit]
Koncepcja/reżyseria: Paweł Grala
Wykonanie: Joanna Jaworska, Michał Ratajski
Muzyka: Maciej Maciaszek
Scenografia: Agnieszka Zawartko
Premiera: 30 marca 2017, Akademicki Ośrodek Inicjatyw Artystycznych, Łódź
Czas trwania: 50 minut
[1] Taki przypadek wydarzył się podczas grania spektaklu w Gdańsku podczas Polskiej Platformy Tańca 2019.
***
Teksty powstały w ramach warsztatów Pisz dobrze o tańcu, które redaktorki portalu przeprowadziły podczas Polskiej Platformy Tańca 2019 w Gdańsku.
Wydawca
taniecPOLSKA.pl