Oszczędne światło, proste kostiumy, muzyka elektroniczna świetnie skomponowana przez Marcina Janusa i przede wszystkim taniec dwojga tancerzy dają nam spektakl dojrzały i kompletny. Nie znajdziemy w nim kontrowersyjnego performansu czy zaangażowanego manifestu politycznego. Jest to raczej snująca się opowieść o kobiecie i mężczyźnie, o obalaniu mitów na temat ról, które odgrywamy każdego dnia, o sporach i próbach ich łagodzenia, a przede wszystkim o prawdzie w relacji łączącej dwoje ludzi.

Wersja do druku

Udostępnij

Monika Sobota o spektaklu Ewa i On

„Gdziekolwiek była ona, tam był raj”

Mark Twain, Pamiętniki Adama i Ewy

Ewa i On to spektakl stworzony przez artystyczne trio Iwony Olszowskiej, Pawła Koniora i Marcina Janusa (muzyka). Współpraca tych artystów (zapoczątkowana przez Adama Kamińskiego, który w 2014 roku zaprosił ich razem na Laboratorium Ruchu we Wrocławiu) już wcześniej pozwoliła stworzyć duety odnoszące się do relacji dwojga ludzi – nie inaczej jest tym razem. Zawsze jednak widzimy ją w innych układach i okolicznościach, jakby po raz pierwszy.

Historia Jego i Ewy wciąga w nienachalny sposób. Zamiana ról, zabawa konwencją, redefiniowanie stereotypów płciowych to wątki przewijające się przez cały spektakl. Subtelna gra między tancerzami pozostawia sporo miejsca na odkrywanie emocji, poszukiwanie znaczeń czy też zwykłą kontemplację dobrej sztuki.

Duet Pawła Koniora i Iwony Olszowskiej to przede wszystkim – co wiemy choćby z opisu spektaklu – pokaz improwizacji strukturalnej w tańcu współczesnym; pokaz – można dodać – najwyższej jakości. Tancerze w czasie rzeczywistym kreują i współtworzą; na naszych oczach powstaje magnetyzująca choreografia. Improwizacja osadzona w konkretnej strukturze nie powoduje wrażenia chaosu czy przypadkowości.

Nie bez znaczenia jest dojrzałość obojga artystów wcielających się w postaci na scenie. Biblijni partnerzy, a może ich alegoryczne ego – Adam i Ewa – uwodzą nie tylko ruchem, ale także np. spojrzeniem, opowiadając ciągle zmieniającą się historię. Ich relacja często wymyka się poza definicje partnerstwa, ról płciowych czy standardów społecznych.

Przez większą część spektaklu tancerze ubrani są w proste kostiumy w stonowanych kolorach – dominuje błękit, beż i delikatny brąz. Wchodzą we wzajemne interakcje, przyciągając się wzajemnie i odpychając. Zamieniając się kostiumami, neutralizują bariery narzuconych im norm. Mężczyzna w spódnicy, ona w jego spodniach – to swoista gra między nimi. Ta widoczna swoboda, zabawa także samym ruchem, przeradza się w spektakl, w którym każdy może znaleźć swoją własną definicję związku, stałą i kruchą jednocześnie.

Pomimo ogromnego zaangażowania obojga artystów, wyróżniającą postacią na scenie jest właśnie Ewa (Iwona Olszowska). Momentami tak dominuje swoją obecnością, że widz patrzy tylko na nią. Są to jednak chwile, które nie zaburzają spójności całego spektaklu. Możemy odnieść wrażenie, że to tytułowa Ewa kreuje sceniczną rzeczywistość. Ona jest kołem napędowym, ona również wymyka się wszelkim próbom prostego zdefiniowania. Być może jest to zasługa samej Iwony, która z pełną świadomością bawi się swoim partnerem, tworząc mu jego raj, kusząc i odpychając jednocześnie.

Oszczędne światło, proste kostiumy, muzyka elektroniczna świetnie skomponowana przez Marcina Janusa i przede wszystkim taniec dwojga tancerzy dają nam spektakl dojrzały i kompletny. Nie znajdziemy w nim kontrowersyjnego performansu czy zaangażowanego manifestu politycznego. Jest to raczej snująca się opowieść o kobiecie i mężczyźnie, o obalaniu mitów na temat ról, które odgrywamy każdego dnia, o sporach i próbach ich łagodzenia, a przede wszystkim o prawdzie w relacji łączącej dwoje ludzi.

Ważne są tu też proste rekwizyty. W jednej ze scen Ewa z wiklinowym koszykiem w ręku siedzi obok Adama. Oboje mają zasłonięte twarze, Ewa bambusową podkładką pod talerz, Adam – drewnianym koszykiem. Ta kompozycja daje widzom szerokie możliwości interpretacyjne. Czyżby Ewa przyniosła kosz na jabłka z zakazanego drzewa? Dlaczego oboje ukrywają swoje twarze za drewnianymi maskami? Może w poczuciu wstydu po odkryciu grzechu pierworodnego, a może jest to swoista gra ewoluująca pomiędzy partnerami, ukrywająca ich prawdziwe oblicze? Przecież każdy z nas codziennie kryje się za jakąś maską.

Spektakl kończy wymowna scena przytulonych tancerzy – pogodzonych ze sobą, w swoim prywatnym raju, a może w zwykłej, codziennej rzeczywistości przepełnionej miłością, zazdrością, szczerością i kłamstwem, zaufaniem i lękiem, prawdziwej po same koniuszki palców.

Ewa i On

Koncepcja, score, taniec, improwizacja: Paweł Konior, Iwona Olszowska

Muzyka: Marcin Janus

Premiera: 17 czerwca 2017 roku, Dom Rzemiosł, Kraków

Czas trwania: 45 minut

Natalia Kozakiewicz

Poza spojrzeniem – o spektaklu Mute Janusza Orlika

Po prawej fiordy. Po lewej długi, drewniany pomost, a na nim trzy postaci – dwie w oddali, jedna z przodu, en face. Czerwień, błękit, żółć, brąz i szarość. I cała paleta emocji, wmalowanych w Krzyk. Co czuje odbiorca dzieła Edwarda Muncha, zwykły obserwator, podziwiający kunszt norweskiego mistrza pędzla? Wstręt, przerażenie, zachwyt, współczucie? A może… pustkę?

Czy niewypowiedziany krzyk wyraża to samo co werbalny? I czy da się go przekazać z taką samą intensywnością? Czy w ruchu da się „krzyczeć” bez słów, podobnie jak za pomocą pędzla i płótna?

Współcześni tancerze i choreografowie, tworzący w nurcie tzw. nowej choreografii udowadniają, że tak. Taniec, ruch, podobnie jak kolor czy kształt, mogą przemawiać do odbiorcy bez słów – opowiadać historie, manifestować wartości, oddawać emocje. Artyści nieraz sięgają po środki wyrazu, których zadaniem jest nie tylko przykuć uwagę widza, ale także zaangażować go w oglądany spektakl – tak, aby zamienić biernego obserwatora w aktywnego współuczestnika sztuki.

Do twórców tych należy z pewnością Janusz Orlik. Mute to najnowsze solo polskiego tancerza (premiera odbyła się 2 lutego 2018 roku w Starym Browarze w Poznaniu). Minimalistyczne w formie, przemawia do widza bogactwem przekazywanej przez ruch performera treści. Scenografia spektaklu to wyrazista prostota. Biała podłoga kontrastuje z czernią ścian, sufitu i krzeseł na widowni, a także umieszczonych na krawędziach sceny dwóch głośników i rzuconego pośrodku mikrofonu.

Spektakl rozpoczyna się w kompletnej ciemności. Z głośników dobiegają dźwięki skrzypiec i fortepianu, rozbrzmiewa dostojna melodia utworu muzyki klasycznej. Przez kilka pierwszych chwil performance’u publiczność jedynie „wsłuchuje się” w mrok sali. Wraz ze światłem, w ciszy pojawia się solista – Janusz Orlik. Ubrany w czerwone spodnie, koszulkę polo i białe trampki wchodzi w przestrzeń sceniczną pewnym krokiem. Zajmuje miejsce na najbardziej oddalonym od widowni krańcu sceny i zaczyna niemy dialog z publicznością.

Początkiem ruchu, a także początkiem interakcji z widzami jest spojrzenie. Ono uruchamia resztę ciała, które, sterowane impulsami, wykonuje serię dynamicznych, ciętych ruchów. Orlik krzyczy na scenie, ale krzyk ten wychodzi nie z ust, ale z ruchów ciała. Później pojawiają się gesty – wyrażające irytację, złość, bezsilność, prowokujące widza.

Orlik nie współpracuje z widzem. Nie zachęca do podziwiania swojego ruchu, ale też nie pozwala na obojętne śledzenie kolejnych kroków w choreografii. Wciąga, ale nie zmusza do podążania za historią poruszającego się ciała. Współgra z towarzyszącą mu na scenie muzyką, choć zdecydowanie nie poddaje się jej rytmowi. Jest jednocześnie bardzo obecny – w ciele – i zupełnie niedostępny – poza nim. Gra, zwodzi, manipuluje, momentami przeraża.

Mute to opowieść przekazana wzrokiem i gestem. To historia opowiedziana spojrzeniem utkwionym gdzieś głęboko w ciele i dopełniona ruchem, naruszającym granicę mentalną widz-performer, historia o samotności, o izolacji, o braku poczucia bezpieczeństwa. To także refleksja, którą możemy odnieść do kondycji współczesnego świata. Smutna kompozycja, której głównym tematem mogą być: poczucie osamotnienia, wewnętrzna pustka, emocjonalne wyczerpanie – tematy przytłaczająco aktualne w dzisiejszych czasach.

Orlik w Mute dotyka tego, co bolesne, jednocześnie zachowując dystans wobec widza. Jego obecność na scenie głęboko zapada w pamięć i porusza. Niczym Krzyk Muncha – jednocześnie przeraża, wzbudza współczucie, zachwyca.

Mute

Reżyseria, choreografia, wykonanie, scenografia: Janusz Orlik

Muzyka: Alex Catona

Reżyseria światła: Janusz Orlik, Łukasz Kędzierski

Realizacja techniczna: Łukasz Kędzierski

Produkcja: Janusz Orlik

Koprodukcja: Art Stations Foundation by Grażyna Kulczyk, Michał Łuczak

Premiera: 2 lutego 2018, Stary Browar, Poznań

Czas trwania: 45 min

Copyright taniecPOLSKA.pl (miniaturka)

***

Teksty powstały w ramach warsztatów Pisz dobrze o tańcu, które redaktorki portalu przeprowadziły podczas Polskiej Platformy Tańca 2019 w Gdańsku.

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

Iwona Olszowska, Paweł Konior „Ewa i On”, fot. Jakub Wittchen © Instytut Muzyki i Tańca
Iwona Olszowska, Paweł Konior „Ewa i On”, fot. Jakub Wittchen © Instytut Muzyki i Tańca
Janusz Orlik „Mute”, fot. Marta Ankiersztejn © Instytut Muzyki i Tańca
Janusz Orlik „Mute”, fot. Marta Ankiersztejn © Instytut Muzyki i Tańca
Janusz Orlik „Mute”, fot. Marta Ankiersztejn © Instytut Muzyki i Tańca
Janusz Orlik „Mute”, fot. Marta Ankiersztejn © Instytut Muzyki i Tańca

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close