Podczas XXIII edycji Łódzkich Spotkań Baletowych wątek baletowy wyraźnie korespondował z nazwą Festiwalu. To właśnie balet i jego historyczny wymiar stanowiły główną linię repertuarową tegorocznej odsłony. Pojawił się jednak także wątek historyczny w innym wydaniu, związany z faktem, że jedna z najbardziej utalentowanych tancerek naszych czasów po 35 latach kończy swoją karierę sceniczną. W związku z tym na otwarcie zagranicznej części Spotkań przewidziany został z pewnością najbardziej wyczekiwany punkt programu. Paradoksalnie – wielkie pożegnanie. Na deskach światowych scen do końca roku Sylvie Guillem wykonuje swój ostatni spektakl Life In Progress, zaprezentowany w Łodzi jeszcze przed londyńską premierą.

Wersja do druku

Udostępnij

Podczas XXIII edycji Łódzkich Spotkań Baletowych wątek baletowy wyraźnie korespondował z nazwą Festiwalu. To właśnie balet i jego historyczny wymiar stanowiły główną linię repertuarową tegorocznje odsłony. Pojawił się jednak także wątek historyczny w innym wydaniu, związany z faktem, że jedna z najbardziej utalentowanych tancerek naszych czasów po 35 latach kończy swoją karierę sceniczną.

 

W związku z tym na otwarcie zagranicznej części Spotkań przewidziany został z pewnością najbardziej wyczekiwany punkt programu. Paradoksalnie – wielkie pożegnanie. Na deskach światowych scen do końca roku Sylvie Guillem wykonuje swój ostatni spektakl Life In Progress, zaprezentowany w Łodzi jeszcze przed londyńską premierą. Z folderowego zdjęcia patrzy na nas kilkuletnia dziewczynka, która za chwilę rozpocznie swoją przygodę najpierw z gimnastyką artystyczną, potem z tańcem klasycznym i wreszcie – z tańcem współczesnym. Trudno pogodzić się z myślą, że tego wieczoru obserwujemy proces dochodzenia do końca tej drogi. Dzieje się tak dlatego, że na scenie staje kobieta dysponująca najwyższą wirtuozerią techniczną, zestawioną z rodzajem obecności, która wciąga przy każdym najmniejszym ruchu…i podczas bezruchu. Guillem absorbuje uwagę tak bardzo, że na spektakle w jej wykonaniu nie tylko się patrzy, ale przede wszystkim się je przeżywa. Technika pozostaje w jej przypadku na usługach pasji i pielęgnowanego zwątpienia, dzięki któremu – jak podkreśla sama artystka – człowiek staje się nagi.

 

Trzy choreografie – autorstwa Akrama Khana, Russella Maliphanta i Matsa Eka – pokazały to, na co wielu widzów czekało od ostatniego wystąpienia Guillem w Łodzi w 2011 roku. Dwie ostatnie  prace stworzone zostały specjalnie na jej pożegnalną trasę, a choreografowie tego wieczoru to twórcy, którzy wywarli największy wpływ na przebieg kariery tancerki. Obok wymienionych, choć nie w jej wykonaniu, podczas wieczoru pojawiła się również propozycja Williama Forsythe’a.

 

Techne (chor. Khan) to opowieść z innego świata. Leżące na podłodze ręce i nogi próbują się od niej oderwać;  szukając podparcia, przybierają pajęczy kształt, dzięki czemu postaci udaje udźwignąć tułów. Nadal w pozycji bliskiej podłogi ciało obrotowym ruchem zaczyna poruszać się po orbicie, w centrum której znajduje się obiekt przypominający statyw. Chwilę później okazuje się, że śledzi on ruch tancerki, „obserwuje” go i w konsekwencji także zaczyna wędrować po orbicie. Wywiązuje się dialog pełen zabawy przestrzenią, technologią, ruchem i dźwiękiem. Trudno stwierdzić, kto rozdaje karty – tancerka, czy niezidentyfikowany obiekt. Wzajemnie się prowokują, próbują znaleźć wspólny język, są siebie ciekawi,  pozostając jednak nadal osobnymi, odrealnionymi bytami. Akcji towarzyszy warstwa dźwiękowa generowana na żywo przez kolektyw trzech wykonawców. Określają oni przestrzeń, która sprawia wrażenie jakby dźwięki były umieszczone w konkretnych miejscach, albo jakby pojawiały się za sprawą poszczególnych ruchów czy zachowań postaci. Techne uwodzi abstrakcyjnością, lekkością i dramaturgią sprawiającą, że wraz z końcem spektaklu w wyobraźni widza historia toczy się dalej.

 

Duo w wykonaniu męskiego duetu (Brigel Gjorka i Riley Watts) to praca Williama Forsythe’a, która pozwala towarzyszyć tancerzom trwającym w bezpretensjonalnym, nieprzerwanie płynnym ruchu. Obaj po prostu są, co staje się szczególnie ważne ze względu na wielokrotnie podkreślaną, niezwykłą umiejętność Guillem do bycia obecną. Ruch toczy się tu i teraz, od niechcenia, po prostu, ale z niezwykłą dbałością o precyzję i detal. Wrażenie zupełnej naturalności sytuacji wzmaga dresowy strój tancerzy. Właściwie mamy wrażenie, że trwa próba, lub rozgrywająca się zaraz po niej swobodna, pełna ładu i harmonii opowieść dwóch osób na ten sam temat. Subtelne dźwięki, właściwie na granicy słyszalności, wzmacniają poczucie uczestnictwa w spotkaniu, które mimo swojej lekkości pozbawione jest przypadkowości i które mówi o rzeczach ważnych. O trwaniu, spokoju, aktywności, ruchu, naturalności, przepływie, współistnieniu, dialogu, kontynuacji. Fascynuje obserwacja ruchu, który w swojej swobodzie wydaje się improwizowany, da się jednak również zauważyć precyzyjne ramy strukturalne, charakterystyczne dla Forsythe’a.

 

Temat czasu i jego znaczenia w dzisiejszym świecie zdaje się kontynuować Russell Maliphant w spektaklu Here & After, w którym na scenę powraca Guillem w towarzystwie Emanueli Montanari (tancerki z La Scali). Łódzka publiczność miała okazję zobaczyć jak istotna w budowaniu spektaklu jest dla Maliphanta gra świateł (Shift) tworzona przez jego wieloletniego współpracownika Michaela Hullsa. Tu także odgrywa ono kluczową rolę. Jednostajny w tempie ruch ciał wraz z dynamicznymi efektami świetlnymi tworzy jeden organizm. Ruch obu tancerek wykonywany synchronicznie i symetrycznie – scala je w perfekcyjnej dokładności i jedności. Nawet gdy oddalają się od siebie, pozostają ze sobą w wyczyuwalnym kontakcie. Ta i poprzednia choreografia zdają się mówić jednym głosem. Rezygnacja z linearnej narracji, jednostajność i spokój bijący z tych prezentacji dobitnie uwidacznia kontrast z tempem życia codziennego. Można mieć zwykłe (niezwykłe?) poczucie kojącego, artystycznego przeżycia.

 

Wreszcie ostatni spektakl o symbolicznym tytule Bye, to opowieść prowadzona językiem charakterystycznym dla Matsa Eka. Choreografia pozostająca w ścisłym związku z muzyką  (Sonata Beethovena Op. 111, wyk. Ivo Pogorelić) pełna jest dynamicznych sekwencji, gestykulacji, ruchowej narracji wyraźnie obrazującej stany emocjonalne wykonawczyni. Spektakl rozpoczyna obraz centralnie ustawionego ekranu z wizualizacją tancerki, która ostatecznie zamienia się w realną postać. Podczas spektaklu element projekcji ma swoje znaczące miejsce i staje się klamrą, gdy finalnie Guillem znika wmieszana w tłum na ekranie. Jak twierdzi tancerka – w tym solo jest wiele kobiet. Jest taka, która wciąż nie dorosła, inna – pełna rezerwy, kolejna – domagająca się zmian. Jedni widzą w bohaterce dziewczynkę, inni kobietę zmagającą się z upływem czasu. Dla niej samej Bye to dobry sposób na podsumowanie, choć nie potrzebowała spektaklu, by wiedzieć już od dawna, że różne etapy życia w którymś momencie mają swój koniec. Dla Guillem jest to moment, gdy  nadal czerpie z tańca satysfakcjonującą radość i towarzyszy jej pasja.

 

Łódzka publiczność zdążyła przekonać się, że ma do czynienia z kimś wyjątkowym, gdy zobaczyła spektakl Two (chor. Russell Maliphant) najpierw w wykonaniu Guillem, a dwa lata później – Carys Staton. Nieuniknione porównanie dobitnie wyostrzyło znaczenie osobowości tancerza i tego, jak radykalnie potrafi on wpłynąć na kształt scenicznej prezentacji. Tym razem, ze względu na szczególne okoliczności występu tancerki, każdy moment wydawał się na wagę złota. Niezależnie od zawartości programu Life In Progress.

 

Men In Motion to spektakl zaprojektowany pod kątem przyjrzenia się historycznej zmianie roli mężczyzny w tańcu klasycznym. Ivan Putrov, tancerz pochodzenia ukraińskiego, były solista The Royal Ballet i autor przedstawienia, odwołał się do wieloletniej tradycji obsadzania mężczyzny  jedynie jako wsparcia dla dominującej kobiety – błyszczącej jak klejnot bohaterki romantycznych baletów. Za punkt przełomowy Putrov obiera choreografię Michaiła Fokina do baletu Duch Róży wraz z pamiętnym, ekwilibrystycznym skokiem Wacława Niżyńskiego. Men In Motion rozpoczyna jednak inne dzieło, gdzie Niżyński występował również w roli choreografa. Popołudnie Fauna do muzyki Debussy’ego otwiera wieczór wypełniony prezentacjami solowymi oraz kilkoma duetami. Oglądamy w oryginalnych choreografiach Pietruszkę (chor. Michaił Fokin), solo z baletu Who Cares? do muzyki Georga Gershwina (chor. George Balanchine), Prousta (chor. Roland Petit) – balet poświęcony w całości męskiemu bohaterowi – wspomnianego Ducha Róży, ale we współczesnej choreografii Marco Goecke. Pojawia się także postać słynnego francuskiego „boga tańca” – Vestrisa (chor. Leonid Jacobson), duet Swan Lake autorstwa Matthew Bourne’a obsadzającego mężczyzn w rolach pierwotnie przeznaczonych dla kobiet, dwie prace Ludovica Ondivideli Berlin i Adagietto, Barocco Renato Zanelli oraz zjawiskowe wizualnie solo Sinnerman (chor. Alan Lucien Øyen) w wykonaniu znakomitego Daniela Proietto. Na zakończenie oglądamy premierowy duet jego autorstwa we two boys – propozycję mówiącą językiem współczesnym, którą warto podkreślić ze względu na dominującą technikę klasyczną w kilku poprzedzających propozycjach, stworzonych przecież także w ostatnim czasie.

 

Formuła Men In Motion nie jest prosta w odbiorze. Nie ma ona układu zamkniętego, bo zgodnie z zamierzeniem Putrova z czasem nieco się zmienia – jedne choreografie zastępują inne, zmianom ulega także kolejność prezentacji. To powoduje, że brakuje w niej elementów spajających i staje się niekiedy monotonna wizualnie. Słabość takiego zestawiania ma też inny oddźwięk. Nie mając wiedzy o zmienności tego programu choreograficznego, można odnieść wrażenie, że   jakkolwiek rola mężczyzny wraz z rozwojem tańca uległa zmianie, to jednak język baletowy niezupełnie – a przecież nic bardziej mylnego. Nie można jednak odebrać spektaklowi wartości historyczno-edukacyjnej. Dla wszystkich, którzy nie mieli okazji zobaczyć wielu baletów w całości, „wyciąg” kanonicznych fragmentów i ich reinterpretacje były dobrą okazją do weryfikacji i pogłębienia swojej wiedzy. Wykonania skrupulatnie dobranych tancerzy na pewno zaś nie zawiodły wielbicieli technicznej precyzji.

 

Jak zostało już wspomniane, balet i jego rys historyczny zdominował tegoroczne Spotkania. Widzowie oczekujący zespołów na wskroś współczesnych  – zarówno pod kątem repertuarowym, jak i ruchowym – mogli jednak się przekonać, że w Monaco tworzy się balet dla widza współczesnego. Zgodnie z powiedzeniem – sto procent cukru w cukrze. Najwyższy poziom techniki wykonawczej, olśniewające kostiumy i scenografia, klasyczna fabuła, wciągająca dramaturgia, muzyka symfoniczna, spektakularna choreografia. Wszelkie cechy baletowego widowiska zapełniającego cały wieczór zostają tu spełnione, choć do maksimum luksusu brakować może jedynie pełnego orkiestronu.

 

Zespół Les Ballets de Monte Carlo obchodzi w tym roku swoje 30-lecie. Jego historię rozpoczyna rezydujący wówczas w Monte Carlo zespół Ballets Russes Diagilewa i premiera legendarnego baletu Duch Róży w 1911 roku. Sprawujący nad nim  aktualnie pieczę dyrektor artystyczny, po latach przerwy zbudował jakość o rozpoznawalnym kształcie. Jean-Christophe Maillot zaproponował łódzkiej publiczności spektakl LAC stworzony na kanwie Jeziora łabędziego. Można być pełnym rezerwy i obaw co do podejmowania się reinterpretacji kultowych dzieł, jednak nie w przypadku tego zespołu. Źródło okazuje się być trampoliną dla podjęcia ponadczasowego tematu ścierania się dobra ze złem, namiętności z niewinnością. Mimo wszystko główne postaci zarysowane są dość wyraźnie i narracja przebiega linearnie w sposób zbliżony do oryginału, ale na pewno nie jest to opowieść typowo romantyczna.

 

LAC rozpoczyna się projekcją czarno-białego filmu, w którym zarysowana zostaje intryga, a główni bohaterowie są jeszcze dziećmi. Zaraz potem następuje feeria kolorów i ruchu zapełniającego dynamicznie całą scenę. Wszystko do muzyki Piotra Czajkowskiego, co nie ulega zmianie do końca przedstawienia. Choć tancerze brylują techniką i skomplikowanymi partnerowaniami, wybrzmiewają tu również elementy gry z konwencją, gdy księżna i książę upadają upuszczani, czy przepychani w tłumie; kandydatki na żonę dla Zygfryda obchodzą się z nim całkiem niedelikatnie, a Królowa Nocy ma do towarzystwa dwóch umięśnionych pomagierów. Wokół historii, którą wszyscy znają, rozgrywa się wiele innych wątków dotykających tematu relacji małżeńskiej i towarzyszących temu pokus, uroku uwodzenia w zetknięciu z niewinnością, roli męskości i kobiecości. W drugiej części przedstawienia zaczyna konsekwentnie zarysowywać się rzeczywistość, w której to kobiety odgrywają główną rolę, a mężczyźni dość bezradnie przyglądają się potyczkom dobra ze złem. Podczas gdy Odetta próbuje wyrwać się z sideł Królowej Nocy, zalękniony Zygfryd rozkłada ręce. Nawet podczas romantycznych partnerowań to kobieta zawsze inicjuje pierwszy gest. Akcja nie bez dramatycznego tonu nabiera jeszcze większego tempa niż dotychczas, aż wreszcie kończy się pochłonięciem przez siły zła zakochanej pary, na którą spada olbrzymia czarna płachta. Koniec widowiskowy i – rzecz jasna – owacyjny.

 

Założenia choreografa są widoczne jak na dłoni. Obrał sobie on bowiem za cel odświeżenie baletu za pomocą uwspółcześnionej inscenizacji i narracji oraz wirtuozerskiej choreografii tak, aby stworzyć propozycję dostępną dla każdego. Dzieje się to z taką umiejętnością, świadomością i wyczuciem, że nie sposób nie ulec urokowi pracy Maillota. Swoim tancerzom oferuje on najbardziej urozmaicony trening, na jaki go stać, a przy znaczącym wsparciu finansowym Jej Wysokości Księżnej Hanoweru, praca przebiega intensywnie, ale w pełnym komforcie. Jego wrażliwość artystyczna nie jest spolaryzowana. Jak podkreśla – jest zbyt współczesny dla klasyki i zbyt klasyczny dla współczesności. Buduje on balet „środka” – ale na najwyższym poziomie.

 

Tegoroczne Łódzkie Spotkania Baletowe rzeczywiście obfitowały w propozycje bezpośrednio związane z baletem klasycznym. Dla entuzjastów tej techniki tańca, były okazją do podziwiania kunsztu baletowego na najwyższym poziomie. Obecność Sylvie Guillem oddała obraz tego, w jaki sposób tancerz klasyczny może pokierować swój język ruchowy ku współczesności. Okoliczności pożegnalne podkreśliły jednak głód takich osobowości – charyzmatycznych indywidualistów potrafiących stworzyć jedyną w swoim rodzaju jakość taneczną. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że widowni nie pozostanie czekać długo na podobne wrażenia artystyczne.

 

 

XXIII Łódzkie Spotkania Baletowe, Teatr Wielki w Łodzi, 9-31 maja 2015

 

Copyright taniecPOLSKA.pl (miniaturka)

 

 

 

 

 

Sylvie Guillem – Life In Progress

Sadler’s Wells Theatre

muzyka: Alies Sluiter, Tom Willems, Andy Cowton, Ludwig van Beethoven

choreografia: Mats Ek, William Forsythe, Akram Khan, Russell Maliphant

 

Men In Motion

Ivan Putrov

muzyka: Jan Sebastian Bach, Gennadij Banszczikow, Johnny Cash, Piotr Czajkowski, Claude Debussy, George Gershwin, Gustaw Mahler, Wim Mertens Steve Reich, Nina Simone, Igor Strawiński, Antony & The Johnsons

choreografia: George Balanchine, Thiago Bordin, Matthew Bourne, Michaił Fokin, Marco Goecke, Leonid Jacobson, Peter Leung, Kristen McNally, Aleksiej Miroshnichenko, Wacław Niżyński, Alan Lucien Øyen, Daniel Proietto

 

Lac

Les Ballets de Monte Carlo

muzyka: Piotr Czajkowski, Bertrand Maillot
choreografia: Jean-Chritophe Maillot

 

 

 

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

Sylvie Guillem „Life in Progress”. Fot. Lesley Leslie-Spinks.
Ivan Putrov „Men in Motion”. Fot. Angela Kase.
Ivan Putrov „Men in Motion”. Fot. Angela Kase.
Les Ballets de Monte Carlo „LAC”. Fot. Alice Bangero.
Les Ballets de Monte Carlo „LAC”. Fot. Alice Bangero.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close