Zaczynamy w „Małym piekle” – jak głosi napis wyświetlany na ekranie. Tym piekłem jest szpitalna poczekalnia. Kto choć raz do niej trafił, z łatwością wyobrazi sobie poczucie znużenia i niepewności oczekiwania na konsultację z lekarzem, w których początkowo zanurzeni są bohaterowie spektaklu W końcu nauczyć się żyć w reżyserii i choreografii Tomasza Jana Wygody.

Wersja do druku

Udostępnij

Po lewej stronie sceny ustawiony jest rząd krzeseł. Wraz z rozpoczęciem przedstawienia stopniowo zostają one zajęte przez wchodzących tancerzy-aktorów. Wśród nich zauważyć można starszą panią, która robi na drutach, młodych mężczyzn, elegancko ubraną kobietę oraz narciarkę, którą przywiodła pewnie doznana na stoku kontuzja. Na początku siedzą w milczeniu, lecz z upływem czasu ich wyczekiwanie zaczyna przejawiać się poprzez ruch. Choreografia pierwszej części spektaklu oparta jest na przemierzaniu sali tam i z powrotem. Zbudowana jest przede wszystkim z kroku zniecierpliwionego oczekującego, który usiłuje zająć się czymkolwiek, by oszukać czas. Między powoli kroczącymi pacjentami widzimy ubranych w kitle lekarzy, którzy przemieszczają się znacznie szybciej, zdecydowanym, celowym krokiem, jakby w „wiecznym pośpiechu”. Dokąd? Dla pacjentów to prawdziwa zagadka.

Na tylnej ścianie umieszczono ekran, na którym wyświetlane są miejskie krajobrazy, natomiast z przodu znajduje się wanna. Po prawej stronie biurko, szafka i krzesła tworzą przestrzeń gabinetu lekarskiego, a między nimi  rozmieszczone są abstrakcyjne obiekty. Stopniowo nasza uwaga przenosi się w stronę gabinetu. Tam choreografię zastępuje akcja oparta na słowach i psychologicznym stylu gry aktorskiej. Widzimy pacjenta, czyli mężczyznę na wózku (Tomasz Jan Wygoda) i lekarkę (Urszula Kiebzak). To kobieta ma władzę. Zdecydowanym tonem nakazuje pacjentowi rozebranie się, używając charakterystycznej formy gramatycznej – „rozbierze się”. Kilka razy opuszcza gabinet bez podania przyczyny. Pacjent może bronić się sarkazmem i ironią, ale w tym świecie jest jasne, że wszelkie przejawy buntu pozbawione są sensu.

W końcu pada diagnoza – gruźlica kręgosłupa – a za nią wizja terapii – ekskluzywne sanatorium we Francji, które lekarka określa jako „Monte Carlo dla pacjentów na wózkach”. Ma to być miejsce spokojne i pełne luksusów, mające nie tylko przywrócić pacjentowi zdrowie, ale też zapewnić mu wypoczynek godny wakacji z najlepszym biurem podróży. Twórcy spektaklu przywołują w ten sposób postać Maxa Blechera, rumuńskiego pisarza, który również dotknięty był gruźlicą kości. Wiele czasu spędził w szpitalach, sanatoriach, i opisał swoje doświadczenia w literaturze, której fragmenty cytowane są ze sceny.

W spektaklu odnajdziemy wiele erudycyjnych odniesień. Surrealistyczna twórczość Maxa Blechera jest porównywana z tekstami Franza Kafki, co wyraźnie ujawnia się w atmosferze przedstawienia, która przypomina przestrzeń akcji tworzoną przez autora Procesu. Pojawiają się tu wątki tajemniczych działań instytucji, w tym przypadku w odsłonie szpitalnej. Kreowana na scenie rzeczywistość jest nasycona tajemnicą, zaś postaciom (przynajmniej w dwóch pierwszych częściach spektaklu) towarzyszy poczucie niepokoju i zagubienia. Jednostka jest skazana na zmaganie się z nieznanym, trudnym do opisania zagrożeniem. Tematyka choroby i pobytu w tajemniczym sanatorium przywołuje z kolei powieść Czarodziejska góra Tomasza Manna. Tam sanatorium staje się mikrokosmosem, w którym świat się zatrzymuje, a rzeczywistość skłania do refleksji i poznania samego siebie. Sam tytuł spektaklu W końcu nauczyć się żyć jest tożsamy z tytułem ostatniego wywiadu Jacquesa Derridy, opublikowanego w formie książkowej na dwa miesiące przed śmiercią filozofa. Dodatkowo w ostatniej, trzeciej części pojawiają się fragmenty dramatu Savannah Bay Marguerite Duras, który opowiada o przemijaniu i problemach z odzyskiwaniem własnych wspomnień.

Choreografia i ruch sceniczny są w spektaklu podporządkowane tekstowi. Jedynie druga część, którą rozpoczyna pojawiający się na ekranie napis „Mały czyściec”, jest prawie w całości pozbawiona słów i oparta na subtelnym ruchu. Na początku fragmentu personel medyczny wprowadza głównego bohatera na scenę. Obserwujemy, jak nakładany jest na jego ciało gips – to początek zapowiedzianej terapii, a także moment przekroczenia granicy między dwoma światami: intensywnym życiem miejskiej poczekalni szpitalnej, gdzie splatają się losy różnych ludzi i odległym sanatorium, dostępnym jedynie dla specyficznej grupy chorych. Ta sekwencja wydarzeń, podobnie jak układ całego spektaklu, odzwierciedla klasyczną koncepcję podróży bohatera, w której główna postać przechodzi transformację w wyniku doświadczeń, wyzwań lub prób. Opisywana jest nie tylko zewnętrzna podróż, ale także wewnętrzna zmiana postaci, jej rozwój emocjonalny i duchowy. W przywołanym fragmencie pojawia się również wiele odniesień do przemiany Chrystusa, który umiera, przebywa przez trzy dni „po drugiej stronie” życia, by triumfalnie powrócić, dając świadectwo swojej boskości.

Wnoszony na scenę bohater rozpościera ramiona, oddając swoim ciałem figurę krzyża. Stopniowo okładany jest nad wanną kolejnymi warstwami gipsu. Układ ciał lekarz – pacjent przypomina pietę. Widoczne jest cierpienie spowodowane zarówno chorobą, jak i samą terapią. Scena ta ma wprowadzić widza w stan skupienia poprzez wydłużenie trwania poszczególnych ujęć. Towarzyszy jej klasyczna muzyka, a światło jest przyćmione, skupione jedynie na środku sceny, gdzie znajduje się główny bohater. Niestety, mam wrażenie, że opisana akcja trwa jednak zbyt długo, napięcie zaczyna ustępować miejsca rozproszeniu, wkrada się monotonia.

Zupełnie inna jest energia zakończenia. Ostatnia część przedstawienia rozgrywa się już w samym sanatorium i nazwana zostaje „Małym rajem”. Idąc za tytułem fragmentu, można dostrzec skojarzenia z filmem Raj: miłość w reżyserii Ulricha Seidla, opowiadającym o niemieckiej emerytce, która wybiera się do Kenii, by przeżyć erotyczną przygodę z jednym z tamtejszych młodych mężczyzn. W spektaklu samo sanatorium bardziej przypomina zagraniczny kurort niż tradycyjny ośrodek leczniczy. Na leżakach w centrum sceny odpoczywają zrelaksowane kuracjuszki, rozmawiając, trochę żartując i przekomarzając się. Wyglądają jak królowe plaży, emanują pewnością siebie i majestatycznym wdziękiem. W te role wcielają się dojrzałe aktorki. Szybko dołączają do nich młodzi mężczyźni. Jeden z nich jest wnukiem odwiedzającym babcię, reszta natomiast obsługuje kobiety, oferując im masaż i delikatny dotyk. Domyślamy się między nimi relacji erotycznej. Ten fragment wydaje mi się najciekawszą sceną spektaklu. Aktorki prezentują fascynujący rodzaj obecności na scenie. Siedzą tam jakby trochę prywatnie, bawią się świetnie, przyciągając uwagę i wnosząc na scenę ogromną energię.

Z czasem na pierwszym planie ponownie pojawia się główny bohater. Na plaży wciela się nie tylko w rolę kuracjusza, lecz także kochanka starszej kobiety. Prosi partnerkę, by przywołała ponownie romantyczną historię z przeszłości. Jej pamięć zawodzi, lecz mimo to udaje się odtworzyć wspomnienia o pierwszym spotkaniu z jednym z ukochanych. Sanatorium jawi się więc jako idealne miejsce do odświeżania pamięci o przeszłości. Wydaje się, że czas się tam zatrzymał i niemrawo płynie do przodu – jedynie wtedy, gdy przypomni sobie, że to konieczne.

Wygodnie rozłożone na leżakach kobiety zupełnie nie skupiają się na rozmowie pary. Mimo chorób, które sprowadziły je do sanatorium, priorytetem jest dla nich zabawa. Stopniowo wstają i gotują się do tańca. Ich ruchy nie wydają się profesjonalne – przypominają raczej wesołe potańcówki, karnawałowe szaleństwo, emanują radością. Intelektualne dyskusje stopniowo zostają przysłonięte przez beztroskie tańce. Okazuje się, że radość, działanie, euforia są lepszymi nauczycielami życia niż godziny dyskusji i setki pytań, które pozostają bez odpowiedzi. Być może bohater przez cały spektakl oczekiwał właśnie na tę lekcję, tę mądrość miał wynieść z podróży.

W scenie zabawy pojawia się również postać kosmonauty, jednak skąd ona przybyła i jakie znaczenia za sobą niesie, pozostaje dla mnie zagadką. Podobny chaos panuje na scenie również w innych momentach spektaklu, co chwilami wprowadza widza w stan dezorientacji. Stabilnej narracji nie sprzyja również mnogość nawiązań i liczne skojarzenia, które wywołują. Najciekawsze wydaje się to, co wymyka się słowom – gra energią, obecnością, a także karnawałowy finał. Radosny ruch wygrywa z owiniętą kontekstami, melancholijną refleksją.

Fundacja ArtTrakcja "W końcu nauczyć się żyć", reż. i chor. Tomasz Jan Wygoda. Fot. Mikołaj Pływacz

Fundacja ArtTrakcja "W końcu nauczyć się żyć", reż. i chor. Tomasz Jan Wygoda. Fot. Mikołaj Pływacz

Fundacja ArtTrakcja "W końcu nauczyć się żyć", reż. i chor. Tomasz Jan Wygoda. Fot. Mikołaj Pływacz

Fundacja ArtTrakcja "W końcu nauczyć się żyć", reż. i chor. Tomasz Jan Wygoda. Fot. Mikołaj Pływacz

Fundacja ArtTrakcja "W końcu nauczyć się żyć", reż. i chor. Tomasz Jan Wygoda. Fot. Mikołaj Pływacz

Fundacja ArtTrakcja "W końcu nauczyć się żyć", reż. i chor. Tomasz Jan Wygoda. Fot. Mikołaj Pływacz

Fundacja ArtTrakcja "W końcu nauczyć się żyć", reż. i chor. Tomasz Jan Wygoda. Fot. Mikołaj Pływacz

Fundacja ArtTrakcja "W końcu nauczyć się żyć", reż. i chor. Tomasz Jan Wygoda. Fot. Mikołaj Pływacz

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close