Dramaturgia przedstawienia została pomyślana tak, by schizofrenia stała się doświadczeniem wspólnym. Publiczność widzi obrazy, które mogłyby powstać w umyśle schizofrenicznego podmiotu. Na najbardziej dosłownym poziomie ujawnia się to  w multimedialnej  scenie (wideoklipie) objawienia będącej parodią Trójcy Świętej, która została utrzymana  w estetyce przegięcia, korespondującej z, kłopotliwym skądinąd, zjawiskiem kiczu religijnego.

Wersja do druku

Udostępnij

Materiały promocyjne towarzyszące premierze Jestem miłością Barbary Bujakowskiej i Darii Kubisiak z muzyką Marcina Janusa są wyjątkowo enigmatyczne. Syntetyczny opis przedstawienia, charakterystyczny dla tego rodzaju narracji, zostaje bowiem zastąpiony nieszczególnie obszernym wyimkiem ze Schizofrenii, fascynującej rozprawy Antoniego Kępińskiego. W przytoczonym fragmencie polski psychiatra ukazuje schizofreniczne „ja” jako podmiot, który „jakby był z innego świata, a nie stąpał po tej samej ziemi”. Spodziewać można się zatem z jednej strony opowieści o osobowościach rozszczepionych, z drugiej– choreograficznej wariacji na temat chrześcijańskiego Boga i jego trzech wcieleń, na co wskazywałby już sam tytuł, odnoszący się wprost do słów Jezusa. Performerki łączą obie perspektywy, jednocześnie je przekraczając. Schizofrenia staje się tutaj wywrotową metaforą-diagnozą, organizującą dramaturgię spektaklu. Za jej pomocą artystki opowiadają jednak nie tyle o  religii i instytucji Kościoła, ile o, bezpośrednio z nimi związanym,  patriarchalnym społeczeństwie. W tym porządku kobieta jest przede wszystkim obiektem, co zresztą w trakcie spektaklu tancerki ironicznie odgrywają. Kolażowa struktura przedstawienia, skomponowanego w rytmie zapętleń i powrotów, podporządkowana zostaje groteskowo-ironicznej dekonstrukcji absurdów wpisanych zarówno w ideę miłosierdzia, jak i w obietnicę zbawienia, której towarzyszy imperatyw niedbania o to, co doczesne. Z tym ostatnim wiążą się, również obecne w krakowskim spektaklu, wątki martyrologiczne, które pracę Bujakowskiej i Kubisiak pozwalają czytać w kontekście krytycznej refleksji nad mitem Polski jako „Chrystusa narodów”. Co ciekawe, te wszystkie motywy uspójnia (auto)ironiczna refleksja performerek na temat tańca – jego złożoności, różnorodności i niedefiniowalności.

 

Dramaturgia przedstawienia została pomyślana tak, by schizofrenia stała się doświadczeniem wspólnym. Publiczność widzi obrazy, które mogłyby powstać w umyśle schizofrenicznego podmiotu. Na najbardziej dosłownym poziomie ujawnia się to  w multimedialnej  scenie (wideoklipie) objawienia będącej parodią Trójcy Świętej, która została utrzymana  w estetyce przegięcia, korespondującej z, kłopotliwym skądinąd, zjawiskiem kiczu religijnego. Na ekranie pojawiają się performerki przebrane za Boga Ojca i Chrystusa w wersji kabaretowo-popkulturowej oraz plamę światła – Ducha Świętego. Nagranie zakłócają szmery; obraz wydaje się prześwietlony, niekiedy zupełnie tracąc kontury. Bujakowska i Kubisiak wyjaśniają publiczności fenomen jednego Boga w trzech osobach, zachowując przy tym nieadekwatną do sytuacji powagę, która tylko wzmacnia efekt komizmu.

 

Co jednak istotne, omawiana tutaj scena jest nie tyle krótkim wprowadzeniem do takiej analizy Prawd Wiary, która punktowałaby ich schizofreniczne sprzeczności, ile próbą zainscenizowania i ucieleśnienia sposobu, w jaki schizofrenik doświadcza świata. W swojej rozprawie Kępiński pisze o niesamowitości, wypełniającej rzeczywistość „ja” schizofrenicznego, które nieustannie mierzy się z tajemniczymi siłami, spotyka duchy, anioły, diabły i umarłych, a tym samym – w swoim przekonaniu wi(e)dząc więcej niż inni, odkrywa istotę bytu Zamierzona niedoskonałość wyświetlanego filmu okazuje się zatem karykaturalną wizualizacją majaków umysłu przeświadczonego  o własnej wyjątkowości.

 

Schizofrenik, zdaniem polskiego psychiatry, permanentnie ściera się z przeciwstawnymi mocami, a jego duchowa walka rozgrywa się w trzech wymiarach: ontologicznym, eschatologicznym i charyzmatycznym. W spektaklu Bujakowskiej i Kubisiak najmocniej eksploatowany jest ostatni z nich, związany z wyobrażeniem podmiotu o jego powołaniu do wielkości, do misji o często mesjańskim charakterze. Nie przypadkiem w Jestem miłością powraca temat powstania narodowowyzwoleńczego jako czynu  wymagającego od jego uczestników zarówno przemocy, jak i poświęcenia, często niewyobrażalnego i nadludzkiego. Męczeństwo to zresztą lejtmotyw całej pracy, obudowywany zmieniającymi się kontekstami. Z jednej strony mamy bowiem scenę do melodii z pieśni Boże, coś Polskę, w której performerki zapętlają prostą choreografię: przechodzą parkiet po linii skośnej, by na końcu drogi groteskowo upaść, co staje się błyskotliwą alegorią cierpienia jako czynnika konstytuującego tożsamość (prawdziwego) Polaka w religijno-patriotycznym imaginarium. Z drugiej strony powtarza się wątek Stwórcy jako tego, kto wpędza wiernych w wieczne poczucie winy, czego przykładem jest zarówno powracająca niczym upiorny refren piosenka Przepraszam Cię Boże, jak i filmowa karykatura, na której postać Kubisiak wyznaje terapeutce (Bujakowska), że w obcowaniu z Bogiem towarzyszy jej przede wszystkim strach – lęk przed piekłem i odrzuceniem.

 

Z motywami strachu i winy wiąże się chyba najważniejszy dla dramaturgii całego spektaklu wątek niebezpiecznych związków religii chrześcijańskiej, będącej prototypem patriarchalnej kultury, z kobiecością, a innymi słowy – pogardy patriarchów Kościoła do kobiet, której źródeł, co oczywiste, należy szukać już w biblijnej Księdze Rodzaju, a właściwie – w jej mizoginicznych interpretacjach. W jednej ze scen Jestem miłością oglądamy pokaz slajdów, któremu towarzyszą żenujące żarty świętego (sic!) Tomasza z Akwinu, a właściwie – jego autentyczne myśli, np. „Dziewczynki powstają z uszkodzonego nasienia” , „Wartość kobiety polega na jej zdolnościach rozrodczych” albo „Kobieta uczona to coś gorszego niż brodata”. Kobieta w męskim (chrześcijańskim) świecie jest Innym, który jednocześnie fascynuje i odstręcza, uruchamiając mechanizmy pożądania i wstrętu. Bujakowska i Kubisiak ze zmyślnością i (auto)ironicznym dowcipem obnażają tę dychotomię już w pierwszej scenie. Jednakowo uczesane i ubrane w dopasowane getry, które od tyłu zdobią królicze ogonki (urocza wariacja na temat estetyki porno), kwieciste bluzy oraz wyzywające chokery tancerki – kobieta numer 1 i kobieta numer 2 – siedzą obok siebie na krzesłach. To obiekty wyprodukowane przez patriarchat, wystawiane na pokaz, by zadowalać męskie spojrzenie, które na scenie niejako zyskuje akustyczny kształt. Beznamiętnymi, jednostajnymi głosami performerki pytają, jak funkcjonują oraz jak myślą kobiety, jednocześnie zachęcając publiczność do przyglądania się ich (swoim) poczynaniom. Motyw kobiecości jako odmienności zostaje tutaj doprowadzony do groteskowego extremum, a twórczynie absurdem rozsadzają absurd.

 

Przewrotność Jestem miłością polega między innymi na tym, że tancerki przystrojone w stereotypową kobiecość wcale nie poruszają się tak, jakby ich ruch był choreografowany przez męskie spojrzenie. Wręcz przeciwnie – kroki performerek są albo w przerysowany sposób mechaniczne, albo groteskowo ekstatyczne, przy czym ekstaza wynika tu raczej z obłędu, rozumianego jako opętanie, niż z erotycznych uniesień, chociaż, jak wiadomo, transowe konwulsje obłąkanych lub opętanych bliskie są drganiom roznamiętnionych ciał. To komiczne połączenie obrazów hiperkobiecości z udziwnionym, nienaturalnym ruchem odsyła do zjawiska gender bender, rozumianego jako performatywne odginanie czy odkształcanie płci w celu dekonstrukcji opresyjnych schematów. W spektaklu  powracają także gesty symbolicznego rozkładania rąk, charakterystycznego dla księży sprawujących Eucharystię, oraz krzyżowania ich na piersiach. Twórczynie z jednej strony odtwarzają kościelne czy liturgiczne „choreografie”, z drugiej – naśladują ruchy ciał ekstatycznych, charakteryzujących  religijne rytuały. W jednej z najbardziej komicznych scen Bujakowska wciela się w rolę szamanki, która wypędza „złego” z opętanej Kubisiak. Ruchową dramaturgię tego egzorcyzmu tworzy mistrzowskie połączenie dowcipu z tragizmem – proces wypędzania jest równie śmieszny, co przejmujący, a całej scenie zdaje się towarzyszyć pytanie o związki schizofrenii i opętania.  W spektaklu mamy bowiem do czynienia z reprezentacjami dwóch sposobów rozumienia kategorii obłąkania, która można być wpisana zarówno w porządek medyczny (obłąkanie byłoby symptomem schizofrenii), jak i mistyczny.

 

Co ważne, w Jestem miłością artystki nie tylko tworzą swoisty ruchowy esej na temat szeroko pojętego tańca rytualnego i religijnego, ale także (auto)ironicznie pytają o istotę tańca w ogóle. Przywołują jego różne definicje, niekiedy karykaturalnie je ilustrując. Niemniej, w centrum ich opowieści pozostają tańczący chrześcijanie oraz taniec rozumiany jako świadome powtarzanie ruchów dla Boga, w którego wiara usprawiedliwia ewentualne niedoskonałości tańczących.  Artystki analizują bowiem  nie tylko mechanikę ruchu ciała w ekstazie, ale także przyglądają się choreograficznym aspektom dramaturgii mszy oraz praktykom takiego śpiewania kościelnych piosenek, którym towarzyszą ilustracyjne układy ruchowe.  Warto jednak dodać, że sarkastyczną prezentację choreografii religijnych można potraktować także jako autoironiczny komentarz performerek do tańca konceptualnego –

 dobry koncept usprawiedliwia programową niewidowiskowość (w porównaniu chociażby do baletu) tego nurtu.

Można by odnieść wrażenie, że niespełna godzinny spektakl Bujakowskiej i Kubisiak został przesycony motywami, których wzajemne powiązania się upłynniają, a może nawet zacierają, budując wrażenie schizofrenicznego rozszczepienia. Wydaje się jednak, że w tym nadmiarze jest metoda, a choreografia pozostaje zaskakująco spójna, na co składają się dwa czynniki. Po pierwsze, Jestem miłością to kolejne przedstawienie świadczące o artystycznej konsekwencji Bujakowskiej[1] – choreografki, która na tanecznej mapie Polski pozostaje osobną wyspą. Jej prace charakteryzują się napięciem między powagą a groteskowo-ironicznym humorem, wybrzuszającym absurdy właściwe społeczno-politycznej rzeczywistości z jednej strony oraz paradoksy wpisane w naturę tańca i ruchu – z drugiej. W najnowszym przedstawieniu krakowskiej artystki powracają znane z jej wcześniejszych choreografii rozwiązania estetyczno-dramaturgiczne (kiczowata i urocza jednocześnie antyestetyka, ujawniająca się także w obecnych na scenie przedmiotach, często kojarzących się z dziecięcą zabawą, poetyka udziwnienia, kolażowa struktura, zapętlanie wątków, narracja multimedialna) i tematy (techniki taneczne, różne wizje „bycia tancerką”, kobiecość i jej przekleństwa, mechanizacja relacji międzyludzkich). Co jednak istotne, ta powtarzalność, która niekiedy nabiera znamion obsesji, nie stanowi o wyczerpaniu Bujakowskiej jako twórczyni, przeciwnie – jest elementem świadomej strategii twórczej, która pozwala artystce na utrzymanie plastyczności jej tanecznego mikrokosmosu i generowanie nowych opowieści ze „starych dekoracji”.

 

Drugim czynnikiem świadczącym o spójności Jestem miłością są nawiązania do  Wacława Niżyńskiego i jego Święta wiosny, które jednak nie pojawiają się w tej choreografii wprost. Legenda tancerza-schizofrenika, przekonanego o podwójności swojego istnienia, o byciu bogiem i człowiekiem jednocześnie, staje się tutaj kontekstem umożliwiającym takie spojrzenie na związki tańca i religii, które w centrum narracji stawia uniwersalny motyw artysty-demiurga jako tego, kto tworząc (tańcząc), w pewnym sensie powtarzała dzieło stworzenia. Powracające w spektaklu Bujakowskiej i Kubisiak wątki męczeństwa oraz sceny transowego tańca odsyłają zaś do Święta wiosny – opowieści o okupionym ofiarniczą śmiercią dziewczyny odrodzeniu. Pamiętając o wpisanej w krakowską choreografię krytyce feministycznej, chciałoby się rzec, że Jezusowe „jestem miłością” wypowiada tutaj, oczywiście ironicznie, kobieta jako symboliczna ofiara umożliwiająca reprodukcję patriarchalnego porządku. Taką interpretację uwierzytelniałaby scena, w której performerki cytują Pietę, męskie ciało zastępując ciałem kobiecym.

 

Schizofrenia w Jestem miłością staje się metaforą świata ufundowanego na sprzecznościach i rozdarciach. Chociaż twórczynie rezygnują z dosłowności i jednoznacznych aluzji do bieżących wydarzeń w kraju, nie sposób interpretować ich pracy w oderwaniu od   dyskusji o nacjonalizmie, prawach kobiet ani, wciąż odnawia(l)nym, przymierzu państwa i Kościoła. Warto jednak zaznaczyć, że performerkom, które mierzą się przecież z tematami trudnymi i zwyczajnie frustrującymi, obce pozostają zarówno patos, jak i poetyka skandalu. Ich utkany ze scen-gagów spektakl jest przaśny i niesamowicie śmieszny, przy czym jego żartobliwość wydaje się raczej satyryczna niż zwyczajnie komediowa czy żenująco-obsceniczna. Dowcip podszyto bowiem goryczą, a parodystyczne fragmenty nie tylko przepuszczono przez filtr krzywego zwierciadła, ale przede wszystkim wzbogacono o już-nie-takie-zabawne pointy. Dzięki temu Bujakowska i Kubisiak rozsadzają chrześcijańsko-patriarchalny porządek, krok po kroku odkrywając jego, mniej lub bardziej oczywistą, schizofreniczność.

 

Copyright taniecPOLSKA.pl (miniaturka)

 

Studio Krakowskiego Centrum Choreograficznego

Jestem miłością

Koncept: Barbara Bujakowska, Daria Kubisiak

Choreografia: Barbara Bujakowska

Wykonanie: Barbara Bujakowska, Daria Kubisiak

Muzyka: Marcin Janus

Premiera: 23 marca 2018

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



[1] W tym fragmencie piszę tylko o Bujakowskiej, ponieważ Daria Kubisiak nie współtworzyła jej wcześniejszych prac.

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

Fot. Robert Siwek.
Fot. Robert Siwek.
Fot. Robert Siwek.
Fot. Robert Siwek.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close