Idea łączenia wielu środków wyrazu – słowa, ruchu i muzyki od początku towarzyszyła działaniom twórczym CHOREI. W programie tegorocznej edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego RETROPERSPEKTYWY, organizowanego przez zespół Tomasza Rodowicza znalazły się więc spektakle różnorodne: jedne klasyfikować można jako typowe przedstawienia teatru dramatycznego, oparte przede wszystkim na słowie; inne – jako eksplorujące przede wszystkim ruch oraz fizyczność tancerzy. Każdy dzień zaprogramowano jednak w taki sposób, by poszczególne wydarzenia uzupełniały się nie tylko pod względem formy, ale też poruszanej tematyki.

Wersja do druku

Udostępnij

Idea łączenia wielu środków wyrazu – słowa, ruchu i muzyki od początku towarzyszyła działaniom twórczym CHOREI. W programie tegorocznej edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego RETROPERSPEKTYWY, organizowanego przez zespół Tomasza Rodowicza znalazły się więc spektakle różnorodne: jedne klasyfikować można jako typowe przedstawienia teatru dramatycznego, oparte przede wszystkim na słowie; inne – jako eksplorujące przede wszystkim ruch oraz fizyczność tancerzy. Każdy dzień zaprogramowano jednak w taki sposób, by poszczególne wydarzenia uzupełniały się nie tylko pod względem formy, ale też poruszanej tematyki.

 

Sztuka promieniuje

 

Miasto w działaniu to tytuł wystawy otwierającej tegoroczną edycję  RETROPERSPEKTYW. Jej kuratorzy – Zofia Dworakowska, Paweł Korbus i Dorota Porowska – odwołali się do koncepcji pracy CHOREI: podejmowania działań, w których istotne są konteksty społeczne, interwencje w przestrzeni miejskiej. Oprócz inicjatyw zespołu Tomasza Rodowicza (dziesięć wybranych przedsięwzięć) wyeksponowany został tu także wątek międzynarodowego projektu Ekspedycje, zorganizowanego we współpracy galerii, uniwersytetów i organizacji pozarządowych z Hiszpanii, Polski i Francji w 2013 roku. Znaleźć możemy tu przykłady działań, zainicjowanych przez artystów w Łodzi, Warszawie, Rennes i Tarragonie. Za pomocą fotografii, materiałów audio i wideo twórcy udokumentowali swoje działania, animujące społeczności i dzielnice uważane za zmarginalizowane i zaniedbane, których poziom ekonomiczny jest niewysoki, przez co ich miejsce w społeczeństwie wydaje się mało istotne. Różnorodność form prezentacji sprawia, że każde z dzieł jest tu zauważalne. Mimo że składają się w jedną całość, traktować je można jako w pełni autonomiczne, dlatego, że zwracają uwagę na poruszane problemy, a także na społeczne konsekwencje podejmowanych przez artystów interwencji.  

 

W ostatnim czasie bardzo popularna stała się sztuka, w której uwaga widza kierowana jest na grupy wykluczone – na przykład seniorów czy niepełnosprawnych. Projekt Vidomi, zakłada uaktywnienie młodzieży niewidomej i słabo widzącej oraz włączenie jej we wspólne działania artystyczne z młodymi łódzkimi tancerzami. Należy zaznaczyć, że podczas festiwalu zaprezentowano jedynie pokaz pracy, jeden z etapów tworzenia spektaklu, którego premierę zaplanowano na listopad 2014 roku. Nie oznacza to jednak, że był on  niespójny. Jan Adam Biedrzycki i Magdalena Paszkiewicz – reżyserzy przedsięwzięcia, starali się bowiem wypracować wraz z uczestnikami autonomiczny język komunikacji. Poszczególne sekwencje ukazują ograniczenia osób niewidomych, a także podkreślają znaczenie zmysłu wzroku. Patrzymy codziennie, ale czy zastanawiamy się nad samym procesem widzenia? Dzięki Vidomym mamy taką szansę, możemy dostrzec też, jak wiele bodźców wpływa na nasze zachowania – i nie są to jedynie czynniki wizualne. Widać tu niezwykłą więź między występującymi, którzy starają się współgrać ze sobą i działać synchronicznie. W jednej ze scen wydają sobie polecenia, wymagające od nich dużej koncentracji i szybkości w wykonywaniu ruchów. W innej niewidoma dziewczyna wchodzi w interakcję z pozostałymi uczestnikami, przez kilka sekund pozostając z każdym w pozie kojarzącej się z tańcem towarzyskim. Ciekawe momenty ruchowe uzupełniono natomiast subtelnym światłem i energetyczną muzyką, dzięki czemu podkreślone zostało znaczenie zmysłu wzroku.

 

Lokal usługowy przy ulicy Abramowskiego to miejsce, jakich zapewne w Łodzi istnieje wiele. Zwyczajne pomieszczenia na kilka dni stały się miejscem teatralnym, w którym zaprezentowano spektakl Przygaszeni – przeżyj to sam w reżyserii Joanny Lewickiej. Już samo wejście do lokalu jest zaskakujące – można odnieść wrażenie, że weszło się do prywatnego mieszkania. W dwóch pomieszczeniach, w których pozostawiono miejsca dla widzów, znajdują się meble i przedmioty codziennego użytku, sygnalizujące ludzką obecność. Ciekawym zabiegiem było ustawienie w pomieszczeniach kamer, by widzowie siedzący w jednej sali mogli widzieć działania aktorów, rozgrywające się w drugiej. Bohaterowie przedstawienia (Katarzyna Tadeusz i Dariusz Jeż) to para aktorów bez pracy, czekających na kolejne propozycje. Publiczność wchodzi do ich mieszkania, uczestniczy w ich kłótniach, przegląda z nimi zdjęcia z podróży i kolorowe magazyny.  Część scen oparta została na tekście Fausta Goethego, umiejętnie umieszczonym w scenariuszu – na przykład w jednej z nich kobieta odgrywa fragment utworu, przygotowując się do kolejnego castingu. Poważne sytuacje skonfrontowane zostały tu z nieco lżejszą formą: choć położenie bohaterów nie jest korzystne, potrafią śmiać się z tego, rozbawiając przy tym publiczność. Choreografia, którą wykonują w jednej z sekwencji przypomina układy gimnastyczne z telewizyjnych programów czy zajęć sportowych, gdzie podstawowymi ruchami jest podniesienie ręki czy nogi, podskok, obrót. Kobieta instruuje mężczyznę, którego ruchy są wolniejsze i nieudolne, co wywołuje wśród publiczności śmiech. Podobnie jak kostiumy aktorów, eksponujące niedoskonałości ich ciał (szczególnie mężczyzny – bardzo kolorowy, obcisły trykot). Po wielu niepowodzeniach i chwilach refleksji bohaterowie postanawiają założyć teatr we własnym mieszkaniu i opowiadać o sobie – wydaje się, że właśnie obejrzeliśmy pierwszy spektakl scenicznych postaci. Czy Przygaszeni – przeżyj to sam to więc historia autentyczna? Ile w niej fikcji i komentarzy autorskich?

 

Hasło tegorocznych RETROPERSPEKTYW brzmiało: „Sztuka promieniuje”. Można interpretować je jako ingerencje w przestrzeń miejską, ale także jako próbę dotarcia do jak największej liczby widzów – nie tylko dorosłych, ale też najmłodszych. Stało się tak dzięki Zwięrzątkom, małym zwierzeniom w reżyserii Pawła Passiniego –świetnej propozycji dla odbiorcy w każdym wieku. Leśne stworzenia – wśród nich między innymi Niedźwiedź, Zając, Jeż, Pies, Sowa, Ryś, Wiewiórka – miewają rozterki i refleksje, podobne do ludzkich. Są przy tym ciekawe świata, boją się jednak tego, co nieznane. Czasem zadają pytania proste, innym razem trudniejsze, mające wymiar egzystencjalny. Zrealizowany na podstawie bajek Sergieja Kozłowa spektakl przyciąga przede wszystkim warstwą wizualną. Scenografia, imitująca las doskonale koreluje z projekcjami wideo, wyświetlanymi na białej materii – koronach drzew. Ciepła kolorystyka światła łączy się z nagraniami, przedstawiającymi nie tylko aktorów, ale też uczestników warsztatów, prowadzonych w trakcie przygotowań przedstawienia. Passini umiejętnie posłużył się tekstem rosyjskiego autora, stwarzając kilka interesujących sytuacji scenicznych. Epizodyczność nie jest tu wadą – pozwala zwrócić uwagę na problemy postaci oraz ich cechy charakterystyczne. Momenty poważne i nieco smutniejsze przeplatają się z żywiołowymi, muzyczno-tanecznymi. Ruch i muzyka są tu bardzo dobrym uzupełnieniem; sprawiają, że las, w którym mieszkają tytułowe zwierzątka nie wydaje się mroczny – przeciwnie,  jest barwny i przyjazny, a postaci przyciągają swoim ciepłem i otwartością.

 

Literackie inspiracje

 

Hedda Gabler to jedna z kanonicznych sztuk Ibsena. Tragiczna historia głównej bohaterki wystawiana była na wielu światowych scenach, w rozmaitych krajach i językach. Organizatorzy festiwalu postanowili jednak powrócić do jej pierwowzoru i zaprezentować adaptację dramatu dokonaną przez Teatr Visjoner z Norwegii. Co ciekawe, spektakl odegrany został w całości w języku norweskim, bez tłumaczenia – widzowie potrzymali jedynie kartki ze skróconym opisem akcji dramatu. Oglądanie przedstawienia bez zrozumienia poszczególnych kwestii było jednak doświadczeniem interesującym. Pozwoliło na skupienie się nie na tym, co rozegrane zostało w tekście Ibsena, a na zachowaniach bohaterów względem siebie. Wyraźniejsze stały się wyważone ruchy aktorów oraz ich emocjonalne uniesienia.. Decyzja o wystawieniu Heddy Gabler w Skansenie Centralnego Muzeum Włókiennictwa była zdecydowanie walorem przedsięwzięcia – na widzów oddziaływała bowiem nie tylko ekspresja wykonawców, ale też sama przestrzeń niewielkiej willi, w której publiczność została umieszczona bardzo blisko artystów. Działania na zewnątrz budynku wzbogacały akcję, dynamizowały ją, a także wprowadzały niewielką dozę niepewności.

 

Jedna z ciekawszych propozycji RETROPERSPEKTYW to natomiast Balladyny i Romanse wyreżyserowane przez Konrada Dworakowskiego. Za scenariusz posłużyła tu powieść Ignacego Karpowicza o tym samym tytule. Spektakl rozpoczyna (jeszcze przed wejściem do sali) monolog Narracji (Anna Makowska), będącej przewodniczką po fabularnym świecie. Tłumaczy ona swoją rolę, zapowiada kolejne zdarzenia, a w kolejnych scenach tka niewidzialną nić (czyżby symbolizowała ona przebieg ludzkiego życia?) – gubi ją i rozplątuje, stwarzając ruchowe tło dla działań reszty artystów. Dworakowski sprawnie połączył tu dwa plany: sceny w wykonaniu aktorów przeplecione zostały sekwencjami lalkowymi. Można donieść wrażenie, iż Balladyny i Romanse prezentują dwa światy: ludzki – ukazany za pomocą niezwykle precyzyjnie animowanych  lalek, a także boski, w którym poszczególne postaci (wśród nich między innymi Afrodyta, Atena, Jezus,  Ozyrys, Balladyna) opowiadają o sobie. Wyglądają niczym celebryci, których jedynymi problemami są rozterki miłosne i kwestie akceptacji w swoim środowisku. Każdy z bohaterów zarysowany został bardzo wyraziście, ich charaktery mniej lub bardziej odpowiadają tym, które znamy z literackich pierwowzorów. Można odnieść wrażenie, że to już nie bogowie, a współczesne społeczeństwo, mające bardzo przyziemne, czasem błahe problemy i potrzeby. W pracy Dworakowskiego zauważalne są kontrasty – podczas gdy sceny lalkowe są bardziej intymne i wyciszone, wymagają dużego skupienia, aktorskie popisy wydają się pewnego rodzaju walką o odbiorcę, o to, która z postaci znajdzie się w centrum uwagi. Należy zaznaczyć, że reżyser nie stosuje tu płynnej fabularności, spektakl składa się z epizodycznych fragmentów. Narracja została wyzwolona ze schematyczności, spod władzy narratora. Każda z postaci ma prawo głosu, każda jest też wyjątkowa.

 

Ciała w bliskim kontakcie

 

 Wśród łódzkich grup artystycznych ważne miejsce zajmuje KIJO, kojarzona przede wszystkim z techniką improwizacji kontaktowej. Wszystko to, z czym się (nie)urodziliśmy również oparte jest na partnerowaniach, wymagających dużego zaangażowania fizycznego. W krótkiej formie tancerze ukazują wady i zalety swoich ciał, badają granica możliwości metamorfozy i bólu, jakim można je poddać. Zastanawiające, jak wrażliwa jest ludzka skóra, ile zadawanego przez drugą osobę bólu może wytrzymać. Artyści ukazują ten stan szczególnie w dwóch sekwencjach, w których dwoje z nich wchodzi ze sobą w interakcję, podczas gdy trzeci pozostaje bierny. Początkowo wydaje się, że jeden z tancerzy poznaje ciało drugiego, naciągając skórę twarzy i szyi, potem jednak jego działania stają się bardziej gwałtowne – fałdy skórne, które powstają przez bardzo mocne naciskanie korpusu tancerki są nieestetyczne i budzą obrzydzenie. Dopiero teraz zastanowić możemy się nad budową człowieka, nad każdą cząstką, z której się składa. Ciało, ukazywane przez wykonawców jest przede wszystkim fizjologiczne, nie ma tożsamości czy cech charakterystycznych, jest jedynie fizyczną materią. Mimo iż w jednej ze scen partnerowanie rozgrywa się między kobietą a mężczyzną, ich relacja nie jest typowo płciowa czy seksualna, to po prostu moment zbliżenia dwóch ciał-obiektów. W ostatniej sekwencji odbywa się działanie całej trójki tancerzy. Mimo że nie jest ono tak radykalne, pozostaje podobnie intensywne. Ruch jest tu bardziej wyrazisty, pojawiają się skoki czy wzajemne podnoszenia. Pracę KIJO można uznać za rodzaj eksperymentu. Widz umieszczony zostaje w przestrzeni niczym obserwator w laboratorium, w którym badana jest ludzka wytrzymałość.

 

Fizyczność tancerzy istotna jest także w Enclave 4/7 Teatru Dada von Bzdülöw. Nie jest to spektakl typowy dla tego zespołu, na scenie bowiem nie oglądamy Leszka Bzdyla czy Katarzyny Chmielewskiej (pełniącej tu rolę jedynie asystentki choreografa).  Reżyser  spektaklu – pochodzący z Hiszpanii Roberto Olivan – dał szansę zaprezentowania się siódemce młodych artystów: związanych z łódzkim środowiskiem improwizacji kontaktowej Ilonie Gumowskiej, Adrianowi Bartczakowi i Sebastianowi Fleglowi; współpracujących już wcześniej z Dada von Bzdülöw Uli Zerek i Tatianie Kamienieckiej; Piotrowi Stankowi – studentowi PWST, Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu; związanej głównie z Trójmiastem Katarzynie Ustowskiej. Należy zaznaczyć, że ich umiejętności techniczne są na wysokim poziomie. Tancerze współpracują ze sobą, wykonując ruchy wymagające od nich bardzo dużego zaangażowania – szerokie skoki, podrzucanie się, momenty intymnego dotyku. Dynamiczna choreografia sprawia, że skupiamy się głównie na niej, a poszczególne sekwencje są przede wszystkim popisem możliwości tancerzy – nie tylko technicznych, ale też przekraczania granic własnej cielesności. W jednej ze scen rozbierają się i owijają kocami, by po chwili imitować masturbację dokonywaną pod nimi. Innym razem  symulują oddawanie moczu, nie czując wstydu wystawiają swoje ciała na widok publiczny. Enclave 4/7 jest więc nie tylko wymagające fizycznie, ale też emocjonalnie. Najmniej spójna wydaje się jednak warstwa znaczeniowa oraz dramaturgia spektaklu, w którym dominuje fragmentaryczność, brak ciągłości opowieści. Każdy z wykonawców ma prawo głosu i każdy przez chwilę niego korzysta – ich osobiste manifesty nie składają się jednak w koherentną całość. Tym, co ich łączy jest hasło zapisane sprayem na białym prześcieradle „I was here”. To manifest ich pokolenia, próba zwrócenia uwagi na własną obecność – nie tylko na scenie, ale też w środowisku, w którym tworzą.

 

Kryzys płci?

 

Białoruski reżyserEwgienij Korniag w ramach RETROPERSPEKTYW pokazał dwie prace: Latent Men oraz premierowe Z drugiej strony (koprodukcja Korniag Theatre i Teatru CHOREA). W obu pracach znaleźć można podobne wątki – walkę o dominację między płciami, kryzys jednej z nich. W Latent Men  widzimy bardzo wyraźne opozycje – trzy kobiety wydają się niezaprzeczalnie dominować nad płcią przeciwną. Sześciu młodych mężczyzn potraktowanych zostało  jako jedna grupa – żaden nie się nie wyróżnia, ma mają cech indywidualnych, pozostają  raczej zbiorowością. Kobiety natomiast ukazane zostały niczym femme fatale – atrakcyjne, w krótkich czarnych sukienkach i butach na obcasach. Prowokują mężczyzn do działania, dają im szansę na prezentację swoich umiejętności, która,  jak się okazuje, jest  niewystarczająca, by zadowolić sceniczne partnerki. W jednej ze scen zakładają one trzem z nich szpilki, w których tancerze poruszają się bardzo nieudolnie. W innych stosują bardzo proste zabiegi, by uaktywnić partnerów – przelewają wodę ze szklanki do szklanki, rozciągają gumę do żucia i przyklejają ją do ściany. Obnażają przy tym słabości płci męskiej, pokazują, że każdy jej przedstawiciel w pewnym momencie przechodzi sytuacje kryzysowe, w których nie jest w stanie sprostać wymaganiom, jakie się mu stawia. Czy jednak poruszone przez reżysera wątki nie są potraktowane zbyt schematycznie i stereotypowo? Czy Korniag nie stosuje tu za dużej generalizacji, skłaniając się jedynie ku jednemu punktowi widzenia? Warstwie ruchowej towarzyszą także bardzo intensywne dźwięki, będące dopełnieniem znaczenia damskiej dominacji. Zbyt mocno  atakują one  jednak widza swoją intensywnością, przez co ruch traci  wyrazistość.    

 

W przedstawieniu Z drugiej strony sytuacja wygląda nieco inaczej. Spektakl rozpoczyna scena wejścia gości weselnych do sali. Długie stoły ustawione zostają tak, by pozostawiać aktorom miejsce do działania. Scena zazdrości kończy śmiechy i uroczysty nastrój – rywalizacja dwóch kobiet o pana młodego zakończyła się dla jednej z nich niepowodzeniem, teraz prezentuje ona swój żal, zakłócając przy tym przebieg radosnego święta. O ile w Latent Men głównym tematem była walka o dominację między kobietą a mężczyzną, w nowej produkcji Korniaga na plan pierwszy wysuwa się rywalizacja między osobami tej samej płci. Każda z kobiet chce dorównać scenicznej partnerce, być tak samo piękna i wartościowa. W kolejnych sekwencjach zakładają podobne sukienki – najpierw suknie ślubne, a potem wieczorowe, ciemnoczerwone. Przez chwilę każda z nich staje się delikatną damą w bieli, by po chwili zmienić się w pewną siebie, zdecydowaną osobę. Mężczyźni w tym gronie pełną raczej rolę drugoplanową, mają jedynie ulegać swym scenicznym partnerkom. Warstwę muzyczną stanowią tym razem śpiewy wykonawców – wzbogacające ruch i bardzo emocjonalne. Raz śpiewają w języku białoruskim, innym razem– po polsku, cały czas jednak wprowadzając do scenicznej opowieści nowe wątki lub rozwiązania już istniejących konfliktów. Oprócz panny młodej (Joanna Chmielecka) i jej rywalki (Milena Kranik) interesującą postacią jest też kobieta z kamerą (Małgorzata Lipczyńska). Jej  obecność budzi zastanowienie – kieruje kamerę na uczestników zabawy: ich ruchy, zbliżenia twarzy możemy zobaczyć na purpurowej materii zawieszonej w tle sceny. Nie ogranicza się jedynie do roli biernego obserwatora zdarzeń, wygłasza też negujący stereotypy monolog o roli kobiety, a także inicjuje jeden z zabawniejszych momentów przedstawienia: sekwencję, w której wraz z pozostałymi artystami (każdy oprócz niej – będącej w rzeczywistości w ciąży ma na sobie imitacje piersi i dużego brzucha) wykonuje taniec ciężarnych, w przerysowany sposób ukazujący trudy tego stanu. Po raz kolejny Korniag obnaża stereotypy, tym razem jednak robi to w sposób wyważony, używając bardziej zróżnicowanych środków wyrazu. Z drugiej strony zamknęło teatralną część festiwalu . Takie połączenie tańca, słowa i muzyki było najlepszym wyrazem interdyscyplinarności RETROPERSPEKTYW.

 

Copyright taniecPOLSKA.pl (miniaturka)

 

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

Miasto w działaniu. Fot. Anna Jędrzejak.
Miasto w działaniu. Fot. Anna Jędrzejak.
Miasto w działaniu. Fot. Anna Jędrzejak.
Fot. Anna Jędrzejak.
Przygaszeni – przeżyj to sam. Fot. Anna Jędrzejak.
100 Wounded Tears. Fot. Anna Jędrzejak.
Vidomi. Fot. Anna Jędrzejak.
Vidomi. Fot. Anna Jędrzejak.
Enclave 4/7. Fot. Tomek Kowalski. www.harmonyart.pl
Enclave 4/7. Fot. Tomek Kowalski. www.harmonyart.pl
Wszystko to, z czym się (nie) urodziliśmy. Fot. Janusz Ratecki.
Wszystko to, z czym się (nie) urodziliśmy. Fot. Janusz Ratecki.
Wszystko to, z czym się (nie) urodziliśmy. Fot. Janusz Ratecki.
Latent Men. Fot. Julia Shablovskaya.
Latent Men. Fot. Julia Shablovskaya.
Latent Men. Fot. Julia Shablovskaya.
Z drugiej strony. Fot. Anna Jędrzejak.
Z drugiej strony. Fot. materiały organizatorów.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close