Wersja do druku

Udostępnij

George Balanchine był wybitnym, nieprzeciętnym twórcą, o czym świadczą nie tylko stworzone przez niego choreografie. Swoją charyzmatyczną osobowością wywierał również ogromny wpływ na życie swoich tancerzy, z których bardzo wielu w swoich autobiografiach dało ujście wrażeniom i wspomnieniom z pracy z artystą. Pisały przede wszystkim kobiety, jako że to one pełniły w zespole Balanchinea szczególną rolę były najdoskonalszymi narzędziami twórczości choreografa, muzami, czasem wręcz stawały się jego obsesją. Sdla nich kreował taneczne partie, odkrywając cały potencjał i wachlarz ich artystycznych możliwości. Często wzbudzał ambiwalentne uczucia, czego dowód można znaleźć na kartach ich wspomnień. Wiele z nich porównywało rolę, jaką pełnił w ich życiu, do drugiego ojca, niejednokrotnie wyznając przy tym otwarcie, że się w nim (z wzajemnością) zakochiwały. Część z nich ośmielała się jednak wyznać, że w pogoni za ideałem tancerki nie wahały się podejmować działań autodestrukcyjnych, prowadzących w efekcie do wyniszczania ciała oraz pogarszania się ich zdrowia psychicznego. Mimo to, cieszył się wśród członków New York City Ballet niekwestionowanym, wręcz boskim autorytetem. Balanchine nigdy nie ukrywał swojej fascynacji kobietami. Stanowiły dla niego esencję piękna sztuki baletowej i pobudzały jego inwencję twórczą. Podobnie jak wiek wcześniej Petipa, Balanchine wyniósł balerinę na piedestał i podporządkował wszystkie komponenty spektaklu jednemu celowi jak najwyraźniejszemu uwypukleniu jej talentu i piękna. Oczywistym jest jednak, że wśród tancerzy New York City Ballet byli również mężczyźni. Jak zatem odnajdowali się oni w tym sfeminizowanym świecie Kim był dla nich Balanchine i kim oni byli dla niego Na pytania te można znaleźć odpowiedź w autobiografii Edwarda Villelli (ur. 1936), przez wiele lat występującego z New York City Ballet na stanowisku pierwszego tancerza. Książka nosi tytuł Syn marnotrawny. Tańcząc dla Balanchinea w świecie bólu i magii. Ukazała się w 1992 roku i powstała we współpracy z amerykańskim pisarzem i publicystą, Larrym Kaplanem[1]. Villella zadedykował ją najbliższym członkom swojej rodziny słowami: Mojej żonie Lindzie, która pokazała mi ludzką stronę życia oraz moim dzieciom, Roddyemu, Lauren i Cristy, którzy tak wiele mnie nauczyli[2]. Autor podzielił swoją książkę na dwadzieścia jeden rozdziałów pozbawionych tytułów, obejmujących okres od jego pierwszych lekcji tańca w wieku dziewięciu lat, aż do wspomnień z ostatnich występów z New York City Ballet, które miały miejsce w latach 90. XX wieku.  

 

Walcząc o marzenia

 

O rozpoczęciu przez Villellę nauki tańca klasycznego zadecydował przypadek. Pierwsza lekcje baletu zaczęła pobierać jego siostra Carolyn, która jeździła do lokalnej szkoły baletowej wraz z matką Mildred di Giovanni, zdeterminowaną, by zapewnić swoim dzieciom lepsze warunki do rozwoju niż te, w których sama wyrastała. W wychowaniu dzieci pomagał jej mąż, ojciec Edwarda Joseph Villella, zarabiający na życie jako kierowca ciężarówki. Gdy matka wraz z siostrą udawały się na lekcje tańca, mały Edward bawił się z kolegami na podwórku. Pewnego razu zabawa ta skończyła się nieomal tragicznie chłopiec został mocno uderzony piłką w głowę, w wyniku czego stracił przytomność. Wydarzenie to wstrząsnęło jego matką, która odczuwała wyrzuty sumienia z powodu pozostawiania syna bez nadzoru. Dlatego, aby mieć go pod opieką, postanowiła zabierać go wraz z siostrą na lekcje tańca. Początkowo tylko siedział na ławce i przyglądał się ćwiczącym, rozchichotanym dziewczynkom. Szybko sama obserwacja zaczęła go jednak nudzić, zwłaszcza że z natury był ruchliwym i żywiołowym dzieckiem, toteż po kilku lekcjach dołączył do nich. Był tam jedynym chłopcem, nie miał nawet osobnej szatni, w której mógłby się przebrać. Dodatkowo, co sam otwarcie przyznawał: nienawidził[em] baletek i rajstop[3]. Ćwiczenia przy drążku postrzegał jako nużące i monotonne. Ożywiał się natomiast na koniec zajęć, kiedy następowały skoki. Błagał jednak mamę, aby jego lekcje pozostały tajemnicą. Zawsze kiedy szedł do szkoły baletowej, brał ze sobą kij bejsbolowy i rękawice, stwarzając pozory, że będzie grał w baseball na znajdującym się nieopodal boisku. Kiedy prawda wyszła na jaw, padał ofiarą drwin i zaczepek ze strony kolegów, na które reagował agresją, co prowadziło do wywiązywania się bójek. Szybko jednak, dzięki podjętym lekcjom tańca, stał się silniejszy i sprawniejszy, toteż koledzy Villelli zaprzestali ataków. Wkrótce również, z powodu ambicji matki, wraz z siostrą pojechali do Nowego Jorku na audycję do najlepszej ówcześnie amerykańskiej szkoły baletowej School of American Ballet (SAB). Carolyn otrzymała częściowe stypendium na naukę, a on całkowite. Początkowo Villella bał się snobistycznej atmosfery w nowej szkole, jednak szybko okazało się, że bezpodstawnie. Mimo że w tym czasie razem z nim uczyło się tylko trzech chłopców w jego wieku, dziesięcioletni Edward polubił swoje nowe obowiązki i wyzwania, jakie stawiał przed nim każdy dzień spędzony w SAB. Czuł się wyjątkowy i wybrany, a codzienne rozwijanie swoich umiejętności pod kierunkiem doświadczonych, charyzmatycznych pedagogów, dodawało mu energii do pracy. Villella pisze, że od samego początku nauka techniki tańca przychodziła mu łatwo miał wrodzony talent. Dużo gorzej było natomiast z muzykalnością i wyrazem artystycznym brakowało mu subtelności, wyczucia i finezji. W wieku czternastu lat po raz pierwszy miał możliwość występu na scenie wraz z członkami zespołu New York City Ballet, po którym wiedział, że to praca jego życia. Niestety dwa lata później jego siostra, która również przez cały ten czas kształciła się w School of American Ballet, oznajmiła rodzicom, że kończy z tańcem i nie chce spełniać marzeń matki o karierze scenicznej, lecz pragnie rozpocząć realizowanie własnych planów zawodowych. Wywołało to w rodzinie Villellów prawdziwy skandal. Wzburzona Mildred musiała w końcu ustąpić córce, postanawiając równocześnie, że w takim razie Edward również powinien znaleźć sobie inny zawód. Na decyzję tę miał również wpływ Joseph Villella, który marzył o tym, że jego syn zdobędzie wyższe wykształcenie. Edward był zrozpaczony, planował nawet ucieczkę z domu, jednak w końcu uległ woli rodziców. Rozpoczął naukę w przypadkowo wybranej Uczelni Morskiej (na kierunku transport morski) w Nowym Jorku, całkowicie zaprzestając edukacji tanecznej. Sytuacja ta trwała cztery lata, w czasie których Edward był rozdarty między uszanowaniem woli rodziców, a własnymi odczuciami i marzeniami. Nie potrafiąc żyć bez aktywności fizycznej i próbując radzić sobie z rozterkami, zaangażował się w boks i baseball, odnosząc na tym polu duże sukcesy. W końcu jednak potrzeba tańca wygrała i Edward zaczął w tajemnicy przed rodzicami i władzami uczelni uczęszczać na zajęcia baletowe. Po pewnym czasie sekret ten wyszedł na jaw, ale tym razem chłopak się nie poddał. Oznajmił rodzicom, że ukończy college (udało mu się to w 1959 roku), ale później za ich zgodą lub bez niej zostanie tancerzem. Rozprawa z rodzicami była niczym w porównaniu z trudnościami, jakie wiązały się z powrotem do szkoły baletowej, dlatego też Villella pracował do granic swoich możliwości, by odzyskać dawną formę i otrzymać zgodę na kontynuację nauki, po tak nagłej i długiej przerwie. Dzięki swojemu uporowi udało mu się to. Nie tylko dołączył na zajęcia do szkoły baletowej, lecz również niedługo później, w 1957 roku, pomyślnie przeszedł audycję do New York City Ballet, stając się pełnoprawnym członkiem zespołu i tym samym spełniając swoje marzenia o uczynieniu z tańca sposobu na życie.

 

Wychodząc z cienia

 

Początki nie były łatwe. Jako nowy członek zespołu Villella musiał w dwa tygodnie nauczyć się choreografii z czternastu baletów, a pamięć ruchowa nie należała do jego najmocniejszych stron. Miał również problemy z opanowaniem makijażu scenicznego, którego tajniki poznawał, podglądając kolegów. Znacznie szybciej nauczył się natomiast, że jedynym i niepodważalnym autorytetem w zespole, prawdziwym geniuszem, był George Balanchine, od którego zależała kariera każdego tancerza New York City Ballet. Villella pisze na kartach swojej autobiografii, że w czasie prób choreograf nieustannie flirtował z tancerkami, ignorując mężczyzn. Choć był serdeczny i pogodny, zawsze trzymał swoich tancerzy na dystans, nie pozwalając im zapomnieć, że to on jest szefem. Dbał również o to, aby nic nie przyćmiewało sławy jego balerin, dlatego jeśli czuł, że zainteresowanie i uznanie publiczności kieruje się bardziej lub nawet w równym stopniu w stronę solistów, dokonywał zmian w obsadzie lub nawet w samej strukturze spektaklu (Villella wspomina sytuację, w której po jednym z występów Balanchine zmienił jego kostium na bardzo niekorzystny). Choreografowi zdarzały się również wybuchy w czasie których dyskredytował swoich tancerzy, mówiąc im: Mężczyźni, jesteście nikim! Nikim! Porteurs. Służącymi. Nosicie dziewczyny. To wszystko[4].

 

Pierwszą solową rolę Villella otrzymał w 1957 roku w balecie Jeromea Robbinsa Popołudnie fauna. W choreografii tej najbardziej przerażał go fakt, że będzie musiał tańczyć razem z baleriną, a nie miał najmniejszego pojęcia o partnerowaniu, jako że jego przerwa w tanecznej edukacji przypadła właśnie na etap, w którym uczniowie uczyli się tańca w parze. Villella szczerze opisuje swoje niepowodzenia na tym polu, przytaczając przykłady kilku tancerek, które uciekały się do najróżniejszych forteli, aby tylko uniknąć tańca z nim. Solista New York City Ballet był jednak na tyle zdeterminowany i zawzięty, że nie poddał się, mimo jawnej niechęci ze strony swoich partnerek. Opanowanie umiejętności tańca w duecie zajęło mu, co prawda, kilka lat, lecz za to osiągnął w nim taką biegłość, że zaczął udzielać wskazówek młodszym, mniej doświadczonym w tej dziedzinie kolegom.

 

Po swoim debiucie w balecie Robbinsa, Villella zaczął być coraz częściej obsadzany w solowych partiach w baletach Balanchinea, takich jak m.in.: Agon, Stars and Stripes, Symfonia C-dur, czy Western Symphony. Miał również to szczęście i zaszczyt, że niektóre role i układy tworzone były specjalnie dla niego. Wymienić tu można Tarantellę, Arlekinadę (Arlekin), Sen nocy letniej (Oberon), czy Klejnoty (solista w Rubinach). W 1960 roku otrzymał tytuł Pierwszego Tancerza (Principal Dancer), zdobywając sobie stopniowo coraz większą sławę i uznanie zarówno w Ameryce, jak i w Europie.

 

Syn marnotrawny

 

Tytułowa rola w balecie Syn marnotrawny była jedną z najsłynniejszych w repertuarze Villelli. Po raz pierwszy wystąpił w niej w 1960 roku, a następnie tańczył aż do końca swojej kariery. Po zejściu ze sceny przekazywał ją jako pedagog kolejnym pokoleniom tancerzy. Balet ten można jednak równocześnie odnosić w formie metafory do relacji Villelli z Balanchineem. Pierwsze poważne rysy w ich stosunkach pojawiły się, kiedy tancerz przestał uczęszczać do niego na codzienne lekcje tańca klasycznego, negując ich wartość pedagogiczną. Villella uważał bowiem (a nie był odosobniony w swoich sądach), że służą one wyłącznie pobudzeniu inwencji twórczej choreografa, a nie rozgrzaniu ciał tancerzy i przygotowaniu ich do wielogodzinnych prób i występów. Lekcje te, prowadzone zazwyczaj od samego początku w bardzo szybkim tempie, były dla niego tym bardziej wyniszczające, że Villella miał tendencje do uporczywych, niezwykle bolesnych skurczy mięśni, dlatego potrzebował starannej, dokładnej rozgrzewki w zrównoważonym tempie, i odpowiednio skomponowanych ćwiczeń, które zarówno wzmocnią, jak i uelastycznią jego ciało. W swojej autobiografii tancerz wiele stron poświęca opisowi cierpień, przez które przechodził w wyniku nieodpowiedniej dla jego ciała pracy. Doszedł do momentu, w którym ból sprawiało mu nawet chodzenie. Na pogarszający się stan jego zdrowia miały również wpływ luki w tanecznej edukacji, przez które wiele elementów z techniki tańca klasycznego (zwłaszcza skoków) wykonywał nieświadomie, bez odpowiedniej amortyzacji, przez co narażał się na poważne kontuzje, które zresztą zaczęły się u niego coraz częściej pojawiać. Na szczęście los postawił na drodze Villelli Stanleya Williamsa, tancerza związanego z Królewskim Baletem Duńskim. W wyniku poważnej kontuzji zmuszony był do zakończenia kariery tanecznej, zyskując uznanie i renomę jako znakomity nauczyciel. Villella od pierwszych lekcji zrozumiał, że metodyka nauczania tańca klasycznego przez Williamsa jest właśnie tym, czego potrzebuje jego ciało. Dlatego, choć nie przyszło mu to łatwo, zrezygnował z zajęć u Balanchinea i kiedy tylko mógł, uczył się u Williamsa. Balanchine poczuł się urażony, choć nigdy nie powiedział tego Villelli wprost. Dawał mu jednak odczuć swoje niezadowolenie nie tylko w chłodnym stosunku do niego, lecz również w bieżącym repertuarze, nie obsadzając go w jego najsłynniejszych partiach. Tancerz NYCB wyznał również w swojej książce, że źródła niechęci Balanchinea miały głębsze i bardziej osobiste powody. Villella twierdził, że choreograf był zazdrosny o jego taneczną karierę (z powodu kontuzji kolana Balanchine bardzo szybko musiał zejść ze sceny, zajmując się praktycznie wyłącznie twórczością choreograficzną) oraz o jego powodzenie wśród kobiet. Jakby nie było, wszystkie niewierności Villelli były mu zawsze wybaczane i wracał on do NYCB jak do swojego domu, a Balanchine, mimo skrywanych animozji, doceniał jego talent i pracę.

 

Podsumowanie

 

Edward Villella jest jednym z najsłynniejszych amerykańskich tancerzy. Poza pracą w NYCB znany jest również z występów w filmach i serialach telewizyjnych. Po zakończeniu kariery tanecznej w 1979 roku zaczął pełnić funkcję dyrektora artystycznego w renomowanych zespołach baletowych m.in.: Eglevsky Ballet (1979-1984), Ballet Oklahoma (1983-1985), Miami City Ballet (1985-2012), rozpowszechniając choreografie Balanchinea. Był dwukrotnie żonaty: z tancerką NYCB Janet Greschler (z tego małżeństwa pochodzi jego syn Roddy) oraz do chwili obecnej z łyżwiarką figurową Lindą Carbonetto (mają dwie córki: Lauren i Cristę). Syn marnotrawny. Tańcząc dla Balanchinea w świecie bólu i magii to książka, w której Villella zawarł wiele cennych obserwacji i wspomnień. Pisał w niej zarówno o blaskach, jak i cieniach swojego zawodu, o bólu i magii, nieodłącznie z nim związanych, a życie nie poskąpiło mu ani jednego, ani drugiego. Taniec, wypełniając mu życie po brzegi, stał się sensem jego istnienia.

 

Copyright taniecPOLSKA.pl (miniaturka)



[1] Kaplan pomagał w spisywaniu wspomnień również innym tancerzom New York City Ballet: Merrill Ashley (Dancing for Balanchine) oraz Marii Tallchief (Maria Tallchief. Americas Prima Ballerina).

[2] Edward Villella, Prodigal Son: Dancing for Balanchine in a World of Pain and Magic, Pittsburgh 1998, s. 7.

[3] Ibidem, s. 17.

[4] Ibidem, s. 101.

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close