Bartosz Porczyk ma za sobą bezprecedensowe doświadczenie odegrania pełnego tekstu roli Gustawa/Konrada w Dziadach „bez skrótów” w reżyserii Michała Zadary w Teatrze Polskim we Wrocławiu (2014-2016). […] Improwizacja Porczyka to dokładne przeciwieństwo słynnej interpretacji Gustawa Holoubka z owianych „marcową” legendą Dziadów Kazimierza Dejmka z 1967 roku w Teatrze Narodowym. [….] Holoubek osadzał głos w tekście, cel Porczyka był niejako odwrotny: osadzić tekst w ciele. Toteż Porczyk wykonuje monolog Konrada całym sobą – dla siebie, narcystycznie zasłuchany w swój „song”. Rola jest tak ustawiona, że prawie nie widzimy twarzy aktora, bo albo obrócony jest do nas plecami, albo leży na pryczy. To bodaj najbardziej cielesna Improwizacja w dziejach scenicznych, właściwie rodzaj tańca fizycznego. Konrad przedstawia się najpierw jako kosmiczny wodzirej – jego pieśń jest zarazem kompozycją muzyczną i układem choreograficznym żywiołów.

Wersja do druku

Udostępnij

Bartosz Porczyk ma za sobą bezprecedensowe doświadczenie odegrania pełnego tekstu roli Gustawa/Konrada w Dziadach „bez skrótów” w reżyserii Michała Zadary w Teatrze Polskim we Wrocławiu (2014-2016). Jeszcze w fazie przygotowań do roli Konrada opowiadał o granym już Gustawie: „Przez pierwsze próby czułem się głupio, ponieważ od ukończenia szkoły nie spotkałem się z podobną klasyką. Trochę się wstydziłem takiego szerokiego grania”[1]. W programie teatralnym zamieszczono reprodukcję kartek zapisywanych przez Porczyka: aktor po wielokroć przenosił z pamięci na papier tekst roli, nadpisując jeden dukt nad drugim, coraz gęściej, aż do zatarcia czytelności: tekst tracił swój drukowany, książkowy status i stawał się najpierw odręcznym pismem, a z czasem, tracąc coraz bardziej czytelność, okazywał się mową wewnętrzną aktora. To wielokrotne zapisywanie było nie tylko wypróbowanym sposobem na zapamiętanie wyjątkowo rozległego tekstu. Pracująca do zmęczenia ręka, synekdocha ciała, czyniła Mickiewiczowski tekst organiczną częścią cielesnej kondycji odtwórcy roli. Jakby aktor chciał tekst roli „wpisać w ciało”[2].

Na scenie Porczyk eksponował nabytą w siłowni muskulaturę, niczym umięśnieni bohaterowie kultowych filmów w rodzaju Rambo czy Mad Max albo któryś ze sportowych gwiazdorów. Z pewnością nieprzypadkowo przedostało się do mediów zdjęcie z próby sceny Wielkiej Improwizacji, podczas której Porczyk miał na sobie koszulkę z numerem „10” i napisem „Gustaw-Konrad”, a nie był to element kostiumu, w jakim ostatecznie występował w przedstawieniu. Trudno nie skojarzyć, że z magiczną „dziesiątką” na koszulce występowali na murawie nie tylko najwięksi w historii futbolu: Pele, Maradona, Zidane, ale także „nasi” niezapomniani piłkarze, Włodzimierz Lubański i Kazimierz Deyna. To skojarzeniowe zbliżenie romantycznego „bohatera Polaków”, jak postać Gustawa-Konrada określił swego czasu Ryszard Przybylski, do „naszych chłopców”, jak stadionowych bohaterów zwykli nazywać sprawozdawcy sportowi, było zapewne jednym z pozascenicznych wybiegów reżysera w przygotowaniu aury odbioru spektaklu. W jednym z wywiadów aktor żartował nawet (a może mówił to serio?), że w przerwie czternastogodzinnego spektaklu Dziadów „bez skrótów” pójdzie zrelaksować się do siłowni. W scenach więziennych Porczyk jako Konrad przypomina charakteryzacją po trosze Waleriana Łukasińskiego czy katorżnika z ikonografii z epoki, a po trosze rockmana czy hipisa. Ale ten Konrad jest raczej buńczuczny niż zbuntowany, a takich fraz jak „patrzę na ojczyznę biedną” prawie się nie zauważa, bo głównym tematem wydaje się zachwyt i upojenie euforią twórczą, jakiś nadmiar trwonionej na prawo i lewo energii.

Improwizacja Porczyka to dokładne przeciwieństwo słynnej interpretacji Gustawa Holoubka z owianych „marcową” legendą Dziadów Kazimierza Dejmka z 1967 roku w Teatrze Narodowym. Nie wiem, czy w historii teatru można znaleźć drugą taką kreację aktorską, która przez tyle lat tak intensywnie przetrwała w pamięci tak przecież nielicznych widzów. Większość z nas może raczej pamiętać Wielką Improwizację Holoubka z Lawy. Opowieści o „Dziadach” Tadeusza Konwickiego (1989), gdzie Konrad był „gadającą głową”, ale podobnie jawił się recenzentom w przedstawieniu Dejmka. „Holoubek nie potrzebuje »grać ciałem«, uprawiać akrobatyki czy prestidigitatorstwa aktorskiego – jego gra – pisała Anna Tatarkiewicz – to wewnętrzny dialog człowieka z samym sobą”[3]. Podobnie grę Holoubka widział Zbigniew Raszewski: „Gest jest dosyć skąpy w tej roli, można by powiedzieć, konwersacyjny. Chwilami Konrad wytrząsa z siebie całe tumany słów, ale prawie nie rusza się z miejsca”[4]. Holoubek osadzał głos w tekście, cel Porczyka był niejako odwrotny: osadzić tekst w ciele.

Toteż Porczyk wykonuje monolog Konrada całym sobą – dla siebie, narcystycznie zasłuchany w swój „song”. Rola jest tak ustawiona, że prawie nie widzimy twarzy aktora, bo albo obrócony jest do nas plecami, albo leży na pryczy. To bodaj najbardziej cielesna Improwizacja w dziejach scenicznych, właściwie rodzaj tańca fizycznego. Konrad przedstawia się najpierw jako kosmiczny wodzirej – jego pieśń jest zarazem kompozycją muzyczną i układem choreograficznym żywiołów:

Zgadzam je, dzielę i łączę,

I w tęcze, i w akordy, i we strofy plączę

To taniec gwiazd, taniec dźwięków, taniec obrazów, taniec myśli, taniec słów. Konrad jest twórcą metafizycznego baletu, a Porczyk przekłada go na ziemską choreografię. Nim powie „Zrzucę ciało i tylko jak duch wezmę pióra…”, ogrywa swoją cielesność z całym męskim seksapilem. Mówi o formowaniu pieśni językiem ciała. „Szklanne harmoniki kręgi” skojarzone zostają z konsolą didżeja, a gra na harmonice upodabnia się do skreczowania. Porczyk rozrywa tok wiersza asemantycznymi wokalizami, a ruchy aktora bliskie są manierze zachowania muzyków rockowych, rozbijających na estradzie gitary. Chwilami zdaje się wręcz naśladować występ tancerza erotycznego. Tak, to Improwizacja grana rękami i pośladkami! To nie wieszcz, to performer. Najbardziej „patriotycznym” momentem Porczykowej Improwizacji jest powtórzenie gestu Władysława Kozakiewicza na olimpijskim stadionie w Moskwie w 1980 roku. W istocie Kozakiewicz, który wzleciał o tyczce na wysokość pięciu metrów i siedemdziesięciu ośmiu centymetrów, poniekąd ucieleśnił fantazmat Mickiewiczowskiego Konrada: „Jam tu, jam przybył, widzisz, jaka ma potęga, / Aż tu moje skrzydło sięga;” i na oczach całego świata zamienił „Ja kocham cały naród” we wspólnotę „My, naród”, jaką tworzyli Polacy przed telewizorami.

A swoją drogą, czy nie pora ponowić taki performans?

Copyright taniecPOLSKA.pl (miniaturka)

 


[1] Z rozmowy z Alicją Szumańską, zamieszczonej w programie teatralnym do drugiej części tryptyku, Teatr Polski we Wrocławiu, 2015.

[2] Określenia tego użył Jan Błoński w rozmowie z Konradem Swinarskim, jaką odbył z reżyserem krakowskich Dziadów przed premierą jego Wyzwolenia w Starym Teatrze w 1974 roku.

[3] Anna Tatarkiewicz, „Czas przypomnieć ojców dzieje”, „Pamiętnik Teatralny” 2005, z. 3-4.

[4] Zbigniew Raszewski, Raptularz, s. 420.

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

Bartosz Porczyk jako Gustaw. Fot. Natalia Kabanow

powiązane

Bibliografia

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close