
„Balety polskie”: „Świtezianka” – chor. Robert Bondara. Fot. Ewa Krasucka/ Teatr Wielki – Opera Narodowa.
Wieczór choreograficzny Balety polskie, którego premiera odbyła się 10 listopada w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej okazał się skrywać pod mało interesującym tytułem potężną dawkę zaskoczeń i wrażeń muzycznych, estetycznych i emocjonalnych. Przygotowując się do setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, Polski Balet Narodowy postanowił zinterpretować tanecznie trzy dzieła trzech kompozytorów Dwudziestolecia międzywojennego, dwa zresztą skomponowane pierwotnie dla baletu. Dzięki temu uniknięto patriotycznej „akademii ku czci”, przypominając ciekawe muzycznie dzieła Eugeniusza Morawskiego (Świtezianka), Aleksandra Tansmana (Sextuor, tu pod tytułem Na pięciolinii) i Karola Szymanowskiego (II Koncert skrzypcowy) i dając im nowe sceniczne życie. We wszystkich trzech przypadkach – z dobrym skutkiem.
Wieczór choreograficzny Balety polskie, którego premiera odbyła się 10 listopada w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej okazał się skrywać pod mało interesującym tytułem potężną dawkę zaskoczeń i wrażeń muzycznych, estetycznych i emocjonalnych. Przygotowując się do setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, Polski Balet Narodowy postanowił zinterpretować tanecznie trzy dzieła trzech kompozytorów Dwudziestolecia międzywojennego, dwa zresztą skomponowane pierwotnie dla baletu. Dzięki temu uniknięto patriotycznej „akademii ku czci”, przypominając ciekawe muzycznie dzieła Eugeniusza Morawskiego (Świtezianka), Aleksandra Tansmana (Sextuor, tu pod tytułem Na pięciolinii) i Karola Szymanowskiego (II Koncert skrzypcowy) i dając im nowe sceniczne życie. We wszystkich trzech przypadkach – z dobrym skutkiem.
Największym zaskoczeniem była interpretacja Świtezianki, jaką przygotował Robert Bondara. Z jednej strony choreograf przybliżył akcję baletu do Mickiewiczowskiego oryginału (bo Morawski i jego librecista nieco ją skomplikowali), z drugiej – uwspółcześnił. Okazało się, że historię młodzieńca, który poznaje nieznajomą dziewczynę o tajemniczym, nieludzkim pochodzeniu można opowiedzieć prosto, klarownie i pięknie, dodając jej nawet dreszczyku grozy, tak pożądanego i w literaturze romantycznej, i we współczesnej popkulturze. W inscenizacji Świtezianki wszystkie elementy dzieła składają się na doskonałą całość. Piękna i pomysłowa scenografia autorstwa Julii Skrzyneckiej przedstawia zarys widnokręgu jeziora i pomost nad nim. Upływ dnia, a jednocześnie nastrój poszczególnych scen, zaznacza stopniowo zmieniające się światło, od jasności poranka i ciepłego słońca południa, poprzez czerwieniejący zachód słońca, aż po mrok spowijający finałową tragedię. Proste eleganckie kostiumy ujednolicają grupę przyjaciół głównego bohatera (Strzelca), a jednocześnie służą charakterystyce głównych postaci dramatu: kolor biały przypisany jest Świteziance, czarny – jej przyjaciółce – Dziewczynie lub też swoistemu alter ego, a czarno-biały – niestałemu w uczuciach Strzelcowi. Pod względem choreograficznym akcja jest poprowadzona klarownie, duety Strzelca ze Świtezianką i z Dziewczyną przeplatają się ze scenami zbiorowymi, które nadają baletowi charakteru swobody i pozornej beztroski. Grupa przyjaciół bawi się, opala i kąpie w jeziorze, chłopcy i dziewczęta flirtują. Czyste linie w tańcu, zindywidualizowane epizody rozgrywające się na drugim planie dodają naturalności. Partie solowe w najintensywniejszych momentach są natomiast połączeniem wyrazistości emocjonalnej i technicznej ekwilibrystyki. Robert Bondara rzadko w swoich baletach używa point, w Świteziance jednak wszystkie tancerki tańczą na czubkach palców, co dodaje nie tylko oczywistej lekkości, ale także ostrości i wertykalności poszczególnym ruchom i pozycjom. Cały balet jest też wyjątkowo precyzyjnie osadzony w muzyce, choreografia jednak odzwierciedla i podkreśla nie akcenty muzyczne czy rytmiczne, ale emocje wypływające z partytury Morawskiego. W duetach choreograf stawia wysokie wymagania solistom, każąc Świteziance niemal nieustannie fruwać w rękach Strzelca, a Dziewczynie wić się wokół niego jak wąż. Wszyscy wykonawcy zrealizowali swoje zadania doskonale, za pomocą wyrazistego, ale naturalnego aktorstwa jednocześnie budując postaci i ukazując relacje między nimi. Gdy Yuka Ebihara (subtelna Świtezianka) patrzy na zdradę Strzelca (znakomity Kristóf Szabó) to efekt jest mocniejszy, niż gdyby wykonała w tym momencie najwymyślniejszy skok. Anna Lorenc-Bondara, do tej pory wcielająca się raczej w dobre wróżki w baletach klasycznych lub postaci nienacechowane charakterystycznie w baletach współczesnych, tu pokazała zupełnie nieznaną stronę swojej scenicznej osobowości, wcielając się w wyrachowaną, bezwzględną, ale i namiętną Dziewczynę.
Jacek Tyski w swojej interpretacji utworu Tansmana nawiązuje do stylistyki scenicznej i lekkości teatralnej dwudziestolecia międzywojennego. Na scenie króluje czerń i biel kojarząca się z art déco, ale także z czernią nut i bielą i papieru nutowego, czy klawiatury fortepianowej. Scenę wypełniają postaci instrumentów, które za sprawą kompozytora, także obecnego na scenie (elegancki Carlos Martín Peréz), przeżywają swoje miłostki, związki i kłótnie. Choreograf swobodnie potraktował oryginalne libretto i miłość instrumentów do siebie nawzajem, i choć poszczególni tancerze odtwarzają postaci Skrzypiec, Wiolonczeli, Bębna czy Puzonu, to widz dostrzega w nich raczej czarno-białe istoty, może nuty, a może „ludziki-muzyki”, które tańczą ze sobą, kłócą się i godzą, rywalizują i flirtują, a ich kaprysy i nieporozumienia skrzętnie notuje asystujący im kompozytor. Tak powstaje końcowa „partytura” – zabawny obrazek pięciolinii w tle sceny. Balet Tyskiego jest pełen wdzięku i wesołości. Ma też kilka ciekawych momentów, zwłaszcza tych, w których dwie solistki albo dwaj soliści tańczą synchronicznie albo rywalizują ze sobą. Mimo to odczuwa się pewien niedosyt lub może brak zdecydowania choreografa, czy chciał pójść w stronę niemal czystej formy, swobodnie odzwierciedlającej wskazówki librecisty, czy też stworzyć balet fabularny, łatwy do oczytania przez starszych i młodszych widzów. Czasem taniec i gra aktorska są bowiem wyraziste, czytelne i naznaczone wzajemnymi interakcjami , kiedy indziej wydają się czystą ilustracją muzyki. W tej części wieczoru także można było podziwiać Yukę Ebiharę, tym razem jako zalotny Flet oraz dwie pary: Mai Kageyamę (Bęben) i Biankę Teixeirę (Trąbkę) i Patryka Walczaka (Skrzypce) zRinaldem Venutim (Wiolonczelą). Żartobliwą partię Puzonu tańczył Jordan Bautista. Mała uwaga jedynie do pięknych i zwracających uwagę kostiumów według projektu Renaty Boner-Jędrzejewskiej. Ich powiewające elementy – rękawy lub spódniczki – mocno zasłaniały i czyniły nieczytelnym część ruchów artystów, co wywoływało czasem wrażenie pewnego choreograficznego chaosu.
Jacek Przybyłowicz nie sięgnął po muzykę dedykowaną baletowi, ale postarał się zinterpretować tańcem II Koncert skrzypcowy Karola Szymanowskiego (solistą był skrzypek Jakub Jakowicz). Choreograf zarówno w programie wieczoru, jak i podczas wywiadów i spotkania z publicznością podkreślał, że jego balet choć afabularny, nie będzie abstrakcyjny. Rzeczywiście, choćby z powodu wielkiej emocjonalności muzyki Szymanowskiego nie da się oglądać tej choreografii, tylko zachwycając się układami ciał na scenie. To żywa pieśń, ucieleśnienie tej muzyki, które, zwłaszcza w duetach, buduje również napięcie między solistami, choć jest ono czysto emocjonalne, w warstwie ruchowej nie zaakcentowane żadnymi działaniami quasi-aktorskimi, ani nawet zmianą wyrazu twarzy. A jednak pod powierzchnią tego, co widzialne skrywają się miłość, zauroczenie, zdziwienie, tęsknota, czasem może poczucie wspólnoty, kiedy indziej jej braku. Od strony wizualnej balet prezentuje się elegancko i subtelnie, a to za sprawą fantazyjnych, chłodnych w kolorycie, a burzliwych w formie wizualizacji autorstwa Mikołaja Molendy na scenografii Borisa Kudlički, utrzymanych w niebiesko-morskich odcieniach kostiumów Pawła Grabarczyka i wyrafinowanej gry świateł Marca Heinza.
Tym razem Przybyłowicz niemal całkiem odrzucił charakterystyczny dla siebie język choreograficzny, któremu w większym stopniu pozwala dojść do głosu tylko we fragmencie do kadencji skrzypcowej solo (kiedy skrzypek wchodzi na scenę i z bliska partneruje tancerzom). W scenie tej grupa mężczyzn odgrywa coś w rodzaju tańca plemiennego, pewnego zjednoczenia wokół liderów (Robert Bondara, Kurusz Wojeński). Powraca tu charakterystyczna dla Przybyłowicza plastyka tułowia, wyrzucane i „zarzucane” nad głową ręce, ciążenie ku podłożu. Większość duetów, a jest kilka naprawdę znakomitych „mikro pas de deux”, zbudowana jest poprzez połączenie własnego języka tańca i techniki neoklasycznej z bardzo wysokimi pozami nóg, aż do nadszpagatów. W sekwencjach grupowych kobiecych i męskich jest pewna doza wirtuozerii, która przywodzi na myśl Études Haralda Landera, zwłaszcza fragment, gdy tancerze w trzech grupach wykonują synchronicznie kombinacje małych skoków. Grupa tancerek z kolei raz i drugi przepływa przez scenę na czubkach palców, co kojarzy się z klasycznym kanonem baletowym, nie naśladuje do jednak, a przetwarza. Mimo wykorzystania w tak dużym stopniu techniki klasycznej balet ten faluje, wznosi się i opada wraz z tonami muzyki Szymanowskiego, co podkreślają wizualizacje kojarzące się już to z wirami i falami, już to z ośnieżonymi szczytami, czy oszronionymi głazami. To skojarzenie prowadzi myśl widza w stronę gór , bo przecież to właśnie tatrzańskie nuty pobrzmiewają w II Koncercie . W ten sposób, nie nawiązując bezpośrednio do góralszczyzny, Przybyłowicz wszystko złączył i pogodził w swojej bogatej wizji tego utworu, ozdabiając go na koniec potężnym finałem. Warto podkreślić, że w II Koncercie skrzypcowym bierze udział ponad 50 tancerzy – tak duża obsada rzadko zdarza się we współczesnych baletach, a silnie oddziałuje na emocje publiczności.
Wieczór Baletów polskich nie odniósłby takiego sukcesu, gdyby nie doskonała gra orkiestry Teatru Wielkiego – Opery Narodowej pod batutą Łukasza Borowicza. Dyrygent ten, choć tak wszechstronny i zapracowany, chętnie współpracuje z baletem, zarówno przy spektaklach z klasycznego repertuaru (porywająco dyrygował m.in. Bajaderą), jak i bardziej nowatorskich. W tym przypadku potrafił pogodzić własną interpretację utworów muzycznych, które aż proszą się, by w nich trochę poszaleć artykulacyjnie, z partnerowaniem tancerzom. Wydaje się więc, że Balety polskie (oby prezentowane nie tylko w tym sezonie, ale przede wszystkim na 100-lecie Niepodległości) mają szanse w równym stopniu zadowolić miłośników tańca i melomanów. Jednych skłonią do poznania mniej znanych utworów i kompozytorów dwudziestolecia międzywojennego, drugich – do zainteresowania się sztuką tańca i odkryciem różnych jej twarzy dla siebie.
Świtezianka
Choreografia: Robert Bondara
Muzyka: Eugeniusz Morawski
Scenografia i kostiumy: Julia Skrzynecka
Światła: Maciej Igielski
Obsada:
Yuka Ebihara – Świtezianka
Strzelec – Kristóf Szabó
Dziewczyna – Anna Lorenc
Na pięciolinii
Choreografia: Jacek Tyski
Muzyka: Aleksander Tansman (Sextour)
Scenografia i światła: Olga Skumiał
Kostiumy: Renata Bonter-Jędrzejewska
Projekcje wideo: Piotr Bednarczyk
Obsada:
Tansman – Carlos Martín Pérez
Flet – Yuka Ebihara
Bęben – Mai Kageyama
Trąbka – Bianca Teixeira
Skrzypce – Patryk Walczak
Wiolonczela – Rinaldo Venuti
Puzon – Jordan Bautista
II Koncert skrzypcowy
Choreografia: Jacek Przybyłowicz
Muzyka: Karol Szymanowski
Scenografia: Boris Kudlička
Kostiumy: Paweł Grabarczyk
Światła: Marc Heinz
Wizualizacje: Mikołaj Molenda
Solista (skrzypce): Jakub Jakowicz
Obsada:
Yuka Ebihara i Dawid Trzensimiech
Palina Rusetskaya i Vladimir Yaroshenko
Patryk Walczak I Shunsuke Mizui
Dawid Trzensimiech i Maksim Woitiul
Aneta Zbrzeźniak i Maksim Woitiul
Sae Kwon i Carlos Martín Pérez, Anna Czeszejko i Kristóf Szabó
Polski Balet Narodowy
Dyrektor: Krzysztof Pastor
Orkiestra Teatru Wielkiego – Opery Narodowej
Dyrygent: Łukasz Borowicz
oraz soliści, koryfeje i corps de ballet Polskiego Baletu Narodowego
taniecPOLSKA.pl