Marta Bury to niezależna twórczyni, tancerka i choreografka, założycielka Teatru O.de.la, który w tym roku obchodzi dziesięciolecie działalności. Wraz ze swoją córką, Olgą — tancerką, choreografką, reżyserką —  założyła Fundację Teatru O.de.la. Niecodzienna konfiguracja więzi rodzinnych i zawodowych owocuje porozumieniem, przepływem inspiracji i twórczymi przemianami. Z okazji Dnia Matki z artystkami rozmawiała Katarzyna Borza.

Wersja do druku

Udostępnij

Nad jakimi artystycznymi projektami pracowałyście i pracujecie wspólnie? Jak wygląda u Was proporcja między działaniem razem a działaniami osobno?

M.B: Działałyśmy razem szczególnie na początku drogi Olgi. Kształciła się tanecznie tutaj, w Rzeszowie, zanim wyjechała na studia. Prowadziłam lekcje tańca współczesnego w Studiu Baletowym Laili Arifuliny, więc uczyłam też Olgę. Później w założonym przeze mnie Teatrze O.de.la, Olga była jedną z osób należących do zespołu. Teraz, kiedy jest dorosła, mieszka w innej części Polski, poszukuje swojej drogi twórczej, pracujemy wspólnie dużo mniej. Jednak mam poczucie, że utrzymujemy kontakt twórczy. W tym momencie jesteśmy w trakcie tworzenia obrazów choreograficznych Triggers na Festiwal Wschód Kultury. Planujemy też trzecią edycję Festiwalu Nowe Strategie Choreograficzne, który współorganizuję od dwóch lat w Rzeszowie. Przestrzeń do współpracy na polu sztuki tańca jest dosyć duża. Lubię  spotykać się z Olgą we wspólnej pracy twórczej. Olga, tak jak ja i Tomasz Kuliberda, jest założycielką Fundacji Teatr o.de.la.

O.B.: Bardzo lubię i doceniam nasze spotkania, są odświeżające. Tym bardziej teraz, kiedy jestem po studiach, współtworzę i tworzę swoje projekty, spotykam się z różnorodnymi strategiami pracy, przyjemnie jest ponownie się spotkać, wymienić zebranym doświadczeniem, podzielić inspiracjami.

Czy mówiąc o „spotkaniach” macie na myśli spotkania prywatne, wymiany myśli i dyskusje, czy raczej spotkania artystyczne i wspólny proces twórczy?

M.B.: W moim odczuciu to jest to samo. Rozmawianie o sztuce i o jej znaczeniu, o naszych inspiracjach, czym jest dla nas sztuka i spotkanie przy tworzeniu działań performatywnych czy choreografii, jest dla mnie w jakimś sensie tym samym. Tak samo jak w spotkaniu rodzinnym, spotykając się z Olgą w pracy, po prostu widzę jak się rozwija, zmienia.

Czyli rozumiem, że te dyskusje, kiedy spotykacie się osobiście w kontekście niezawodowym, często schodzą na tematy związane z pracą?

O.B.: Wydaje mi się, że to naturalne, bo to jest nasze życie. Dużo rozmawiamy, wymieniamy się doświadczeniami i spostrzeżeniami z pracy.

M.B.: Z mojej perspektywy ciekawe jest to, że mogę porównać w jakiej sytuacji twórczej, zawodowej byłam w wieku Olgi, jak to wyglądało wtedy w Polsce i jak to wygląda teraz. Jakie zmiany nastąpiły, jakie zmiany wciąż nie następują, jakie są potrzeby teraz, których nie było wcześniej. Dla mnie to jest ciekawe, to obserwowanie, co przez te wszystkie lata, kiedy ja wchodziłam w świat tańca się zmieniło i dzięki tym rozmowom dużo uczę na temat tego, jak teraz młodzi tancerze podchodzą do swojego zawodu.

A jak to się zmieniło w takim razie?

M.B.: Kiedy miałam 20 lat i chciałam się rozwijać zawodowo w tańcu to mogłam i ukończyłam kurs instruktorki tańca współczesnego z Witoldem Jurewiczem i Katarzyną Migałą, ten dwu i pół letni kurs był w Polsce najskuteczniejszą możliwością rozwoju zawodowego w tańcu. Inna możliwość kontynuacji swojego wykształcenia w tym kierunku w Polsce to uczestnictwo w  warsztatach i festiwalach tańca w Lublinie, Gdańsku, Kaliszu, Warszawie, Bytomiu. Czerpałam swoją wiedzę o tańcu od środowiska tancerzy budującego się w Kaliszu przy Witku Jurewiczu, w Gdańsku, przy Leszku Bzdylu i w Bytomiu przy Jacku Łumińskim, w Lublinie przy Hannie Strzemieckiej. Ich decyzje, ich patrzenie na taniec i sposób, w jaki oni rozwijali swoje ośrodki, dawał mi pewne wskazówki, jak pracować nad swoim warsztatem tanecznym, jak tworzyć spektakle. Później miałam okazję wielokrotnie prezentować swoje prace choreograficzne na Międzynarodowych Spotkaniach Teatrów Tańca, na Dance Explosion Wojtka Mochnieja w Gdańsku, na Polemiqach Anny Piotrowskiej w Warszawie. Możliwość studiowania tańca w Polsce pojawiła się później. To, że powstały wyższe uczelnie taneczne i one kształcą zawodowych tancerzy z dokumentacją swoich kwalifikacji, dużo zmienia. Przede wszystkim zmienia postrzeganie siebie jako tancerza i profesjonalnego artysty, a także postrzeganie kwalifikacji przez inne, zawodowe środowiska teatralne.  Oczywiście teraz, kiedy tancerze mają wykształcenie wyższe zawodowe, potrzebne są miejsca gdzie mogą tworzyć, rozwijać się zawodowo i prezentować swoje prace regularnie. Myślę, że do tego zmierzamy jako środowisko twórców szeroko pojętego tańca.

A czy ma Pani takie poczucie, że z biegiem czasu utraciło się coś, co było ważne, kiedy Pani wchodziła w ten świat?

M.B.: Nie mam takiego poczucia. Wydaje mi się, że cały czas taniec jako narzędzie dojrzałej wypowiedzi teatralnej czy twórczej jest uważany za sztukę rozwijająca się, nową, słabo znaną szerszej publiczności. Artyści zajmujący się tą dziedziną sztuki potrzebują dużej determinacji, aby utrzymać się w zawodzie. Z tej perspektywy dużo się nie zmieniło. Widzę natomiast szansę i mam ogromną nadzieję na większe możliwości tworzenia sztuki choreograficznej, na większe budżety produkcyjne, na większy szacunek do twórców, do choreografów i tancerzy, na większe zrozumienie, na czym tworzenie sztuki tańca polega. Czekam na czasy kiedy tancerze, choreografowie będą zawodowo traktowani z szacunkiem w kwestii wynagrodzenia i ubezpieczenia. Sytuacja ekonomiczna twórców tańca w naszym kraju jest nie do przyjęcia.

Ogólnie jeśli chodzi o to, co było, nie mam sentymentu do przeszłości, bardziej interesuje mnie i mobilizuje przyszłość. Oczywiście szanuję wszystko, co spotkało mnie na mojej drodze zawodowej, ale interesuje mnie to, co dostaję w tym momencie, to co może się wydarzyć.

Co jest najważniejszą rzeczą, Waszym zdaniem, której się od siebie nauczyłyście?

O.B.: Odwagi, tego że nie muszę czegoś wiedzieć od razu, mogę poszukiwać, że nigdy nie jest za późno na podejmowanie nowych wyzwań. Nauczyłam się wiele o kreatywności i sposobach poszukiwania inspiracji, odbierania sztuki, rozmowie o sztuce. Mama inspiruje mnie swoją otwartością na nowe doświadczenia, tym w jaki sposób tworzy atmosferę pracy i otwiera platformę porozumienia dla artystów podczas współtworzenia proponowanego przez nią świata. Inspirujące jest dla mnie to, ile ma w sobie siły na podejmowanie nowych wyzwań artystycznych i naukowych, determinacji w zdobywaniu wiedzy i nowych umiejętności, ciekawości i zrozumienia.

M.B.: Od Olgi nauczyłam się wielu, wielu rzeczy. Radości z tańca. Pamiętam małą dziewczynkę na dużej scenie w widowiskach baletowych, która bez tremy z ogromnym szczęściem na buzi tańczy. Po spektaklach mówiła, że jak tańczy, to nie może przestać się uśmiechać. Zawsze mnie zaskakiwała jej pracowitość i pokora wobec tego, co robi. Taki rodzaj profesjonalizmu, wzięcia odpowiedzialności za wszystko, co robi, od zmycia podłogi, przez sposób traktowania innych ludzi z którymi tworzy, po samo tworzenie. Najbardziej mnie fascynuje jej wyobraźnia i sposób myślenia, konstruowania swoich myśli twórczych. Myślę, że jest na początku swojej drogi, i bardzo mnie to ciekawi, co się będzie działo dalej, jakich wyborów będzie dokonywać i w którą stronę zawodowych możliwości pójdzie.

Czy czujecie, że wzajemna inspiracja przebiega też na płaszczyźnie estetycznej, związanej z tematyką, którą się zajmujecie?

M.B.: Myślę, że mnie inspiruje to, w jaki sposób Olga myśli o tańcu i jak konstruuje swoje wypowiedzi choreograficzne, ale też to, jak buduje swoje role w tańcu. Kiedy wspólnie tworzymy, to jej zmiany w postrzeganiu tańca wpływają na mnie, czuję potrzebę dostrzegania i rozumienia jej perspektywy. Zresztą jak każdego, z kim pracuję. Zmiana to dla mnie cel tworzenia.

Czy ta przemiana się zadziała u Pani w momencie, kiedy Olga się na świecie pojawiła, czy w momencie, kiedy zaczęła iść w kierunku sztuki?

M.B.: Oczywiście kiedy Olga pojawiła się na świecie, pojawiłam się też nowa ja – matka. Najpiękniejsza i najważniejsza część mnie. Natomiast zawodowo zaczęła na mnie wpływać w momencie, kiedy zaczęła konstruować siebie jako artystkę. Wtedy, gdy zaczęła podejmować niezależne decyzje o tym, jak chce mówić i co chce mówić. Te decyzje twórcze wydają mi się bardzo odważne, oryginalne i podejmowane jakby intuicyjnie i bez lęku,  podziwiam to.

Czy od początku czułaś, że to jest to, że to jest droga dla Ciebie, że taniec jest tym kierunkiem, czy może czułaś jakąś presję?

O.B.: Nie czułam żadnej presji, to była swobodna decyzja. Od dziecka chodziłam na zajęcia do Studia Baletowego Leili Arifuliny, dwa razy w roku prezentowaliśmy widowiska baletowe w Filharmonii Podkarpackiej, w obsadzie było kilkadziesiąt dzieci tańczących do muzyki granej przez orkiestrę filharmonii. To było dla mnie zawsze dużym przeżyciem. Od początku wiedziałam, że taniec sprawia mi ogromną radość. Przez chwilę wydawało mi się, że będę stomatologiem, jednak cały czas kontynuowałam swoje aktywności artystyczne, czułam, że są mi one potrzebne, dzięki nim czułam się swobodnie. Podejmując decyzję o kierunku studiów, zastanawiałam się nad tym, czy to jest na pewno to, co chcę robić. W międzyczasie zrobiłam studia dziennikarskie, jednak potrzeba rozwoju artystycznego była silniejsza, potwierdziło się moje poczucie z dzieciństwa, że to jest miejsce, w którym czuję się bezpiecznie, w którym czuję, że jestem sobą.

Czy czujesz, że ze względu na mamę było Ci trochę łatwiej odnaleźć się w tym świecie?

O.B.: Myślę, że i łatwiej i trudniej. Łatwiej ze względu na to, że mam z kim porozmawiać o tym, co się dzieje, mam z kim skonfrontować swoje doświadczenia, czuję od mamy dużo wsparcia i zrozumienia, wiem, że mnie wysłucha i podzieli się swoim doświadczeniem. Uważam, że to ważne i bardzo to doceniam. Równocześnie trudniej, ze względu na to, że wybrałam ten sam zawód.

Czy czujesz się trochę tą kontynuatorką myśli swojej mamy czy raczej to jest kontynuacja zawodu?

O.B.: Mama ma swoją wypracowaną, konkretną  metodę pracy, popartą przeprowadzonymi badaniami i doświadczeniem. Pracujemy w tym samym zawodzie, jednak moje poszukiwania artystyczne i inspiracje czerpię z innych źródeł. Bardzo inspirująca jest dla mnie sztuka filmowa. Zwracam uwagę na kadrowanie, ukazywanie przestrzeni, to w jaki sposób scenografia, światło, kostiumy i rekwizyty w konkretnych ujęciach wpływają na odbiór bohatera, te obserwacje staram się później przenieść na sposób konstruowania tworzonej przeze mnie rzeczywistości. Spotkanie z filmem jest dla mnie zawsze wielkim świętem.

M.B.: Nawet ostatnio o tym rozmawiałyśmy, Olga mówiła, jak ją inspirują filmy, dla mnie ważniejszy jest teatr, bezpośredni kontakt. Film jest wspaniały, oczywiście doceniam tę sztukę, ale kojarzy mi się z pewnego rodzaju dystansem, a ja mam dużą potrzebę bezpośredniego kontaktu w sztuce.

Pani Marto, jak Pani znalazła się na tej drodze na samym początku?

M.B.: Dosyć szybko zaczęłam reagować na ruch, dostrzegać ruch i tańczyć. Mama zauważyła, że mam potrzebę tańca, więc zapisała mnie do zespołu, najmodniejszego wtedy na początku lat osiemdziesiątych w Rzeszowie. Na przesłuchanie dwuetapowe przyszło około 100 dzieci, przyjęto dziesięć. Pamiętam, że mama dała mi prezent za to, że się dostałam, a ja nie rozumiałam dlaczego, bo dla mnie największym prezentem było dostanie się do zespołu, niczego więcej nie potrzebowałam. Jak miałam trzynaście lat, zaczęłam tworzyć  choreografię dla zespołu, w którym tańczyłam. W wieku 15 lat wiedziałam, jak chcę tańczyć, ale niestety nie miałam w Rzeszowie dostępu do tańca, jakiego potrzebowałam. Chodziłam na lekcje tańca klasycznego, jogi, należałam do grupy teatralnej, szukałam. W 1994 roku przyjechał do Rzeszowa Witold Jurewicz i poprowadził zajęcia ze współczesnego. Wiedziałam, że to właśnie na to czekałam. Kończąc kurs instruktorski u Jurewicza w wieku 20 lat, byłam już dorosła, byłam też matką. To uważam był początek mojej przygody z tańcem i teatrem.

Czy pojawienie się Olgi na świecie zmieniło to postrzeganie rzeczywistości artystycznej i ogólnej?

M.B.: Generalnie pojawienie się dziecka zmienia wszystko całkowicie. Olga pojawiła pod koniec grudnia, a ja w lutym już zdawałam egzaminy kończące kurs. I pamiętam, że jeszcze w takim dosyć ciężkim stanie zdawałam egzaminy z technik tańca współczesnego, z klasyki, tańców narodowych…. Olga mi towarzyszyła w wózku za drzwiami. Często jeździłam z nią na festiwale, warsztaty. Jak miała 2,5 roku zabrałam ją na wakacje nad morze na Bałtycki Uniwersytet Tańca, obejrzała wtedy prawie wszystkie spektakle.

Oczywiście pojawienie się Olgi ustawiło mi odpowiednio priorytety. Taniec spadł z pierwszego miejsca na zawsze.

Czy miała Pani jakieś takie poczucie, że może trzeba zacząć coś robić coś innego, bo to trudny zawód?

M.B.: Tak, dlatego pracowałam 15 lat w teatrze na etacie jako aktorka. Chciałam  dziecku zapewnić stabilizację,  zatrzymać się i zapewnić bezpieczeństwo na ten najważniejszy czas rozwoju i dorastania. Kiedy Olga poszła na studia, ja odeszłam z teatru. Ten czas w teatrze mnie bardzo dużo nauczył, prawie od razu zaczęłam tworzyć  choreografie do spektakli teatralnych w których grałam, później w teatrach w całej Polsce. Zdobyłam ogromne doświadczenie i wiedzę, za którą jestem wdzięczna, ale miałam silną potrzebę powrotu do własnych idei twórczych związanych z tańcem. Teraz pracuję w wolnym zawodzie.

Jakie są Wasze nadzieje i plany, wspólne lub osobne?

M.B.: Bardzo bym chciała, żeby festiwal Nowe Strategie Choreograficzne się rozwijał. Cały czas próbuję forsować w mieście Rzeszowie, żeby powstała instytucja zajmująca się sztuką tańca czy sztuką współczesną.  Chciałabym prowadzić instytucję, rezydencyjną i otwartą cały czas na przepływ artystów z różnych miejsc w Polsce i za granicą.  Chciałabym, żeby Olga była szczęśliwa w tym zawodzie, który sobie wybrała i żeby cały czas miała możliwości rozwoju twórczego. Czy ze mną? W ogóle nie mam takiej potrzeby, z ogromną przyjemnością i wdzięcznością zawsze się z nią spotykam, ale myślę, że jako  młoda twórczyni potrzebuje dystansu, nowych idei, młodych, różnych współtwórców. Potrzebuje budować swój świat, a ja czekam na spotkanie, jeśli nie zawodowe, to przy kawie w domu.

O.B.: Uważam, że bardzo ważne i potrzebne byłoby pojawienie się takiego miejsca spotkań, wymiany, współpracy. Tego nam wspólnie życzę. Mam też nadzieje, że napełniane różnorodnymi nowymi spotkaniami i doświadczeniami twórczymi nadal będziemy miały okazję do podejmowania wspólnych działań.

Czy chciałybyście coś jeszcze dodać, podkreślić na koniec?

M.B.: Mam tylko takie poczucie takiej dużej wdzięczności. Za to, że mogę dzielić z Olgą taką przestrzeń, że jest w niej bardzo dużo piękna i możliwości doświadczania świata i innych ludzi. To, że mogę ją ze swoją córką dzielić jest naprawdę wyjątkowe.

O.B.: To prawda, też mam poczucie wyjątkowości tej relacji, jestem za nią bardzo wdzięczna.

Zdjęcie pochodzi z projektu Przemysława Wiśniewskiego PANDOMIA. Więcej o projekcie: http://pandomia.przemekwisniewski.pl/

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close