Scena Tańca Studio to cykliczny program, w ramach którego co miesiąc w przestrzeni Teatru Studio w Warszawie prezentowany jest taniec teatralny w najróżniejszych swoich formach. Znajdują tu miejsce artyści wybierający odmienne estetyki, poruszający zróżnicowaną tematykę, tworzący w różnorodnych gatunkach scenicznych. Pojawiają się spektakle komunikujące się na poziomie stricte emocjonalnym, i te oparte na koncepcie intelektualnym, publiczności proponuje się kameralne, niekiedy wręcz intymne prace solowe, ale i wieloobsadowe spektakle nasycone rozmachem inscenizacyjnym, można spotkać się z różnymi językami tańca i szeroką paletą proponowanych nim treści. Pierwsza odsłona STS odbyła się w dniach 4-6 września 2015; w ciągu tych trzech dni zaprezentowano dwanaście spektakli.

Wersja do druku

Udostępnij

Scena Tańca Studio to cykliczny program, w ramach którego co miesiąc w przestrzeni Teatru Studio w Warszawie prezentowany jest taniec teatralny w najróżniejszych swoich formach. Znajdują tu miejsce artyści wybierający odmienne estetyki, poruszający zróżnicowaną tematykę, tworzący w różnorodnych gatunkach scenicznych. Pojawiają się spektakle komunikujące się na poziomie stricte emocjonalnym, i te oparte na koncepcie intelektualnym, publiczności proponuje się kameralne, niekiedy wręcz intymne prace solowe, ale i wieloobsadowe spektakle nasycone rozmachem inscenizacyjnym, można spotkać się z różnymi językami tańca i szeroką paletą proponowanych nim treści. Pierwsza odsłona STS odbyła się w dniach 4-6 września 2015; w ciągu tych trzech dni zaprezentowano dwanaście spektakli.

 

Przegląd otworzył Naiwny rekreacyjny taniec – duet Iwony Olszowskiej i Natalii Iwaniec, zaprzeczający popularnemu przekonaniu, że taniec współczesny jako forma sceniczna ze sobą jedynie treści mroczne, trudne i „poważne”. Dwie kobiety w wygodnych, niekrępujących ruchów, sportowych  kostiumach w intensywnych kolorach siedzą na ustawionych przodem do widowni krzesłach, są wyraźnie zrelaksowane. Sytuacja nasuwa  skojarzenia z wakacyjnych wylegiwaniem się na leżakach, zresztą wyraźnie słychać przypominający śmiech głos mew – może więc scena jest plażą albo przynajmniej nasłonecznionym tarasem przyjemnego kurortu? Kuracjuszki wygrzewają się w świetle reflektora, moszczą się na niewidocznym miękkim piasku czy mchu, bawią się, na przemian walcząc z silnymi podmuchami wiatru i poddając się im. Przywołują wspomnienie minionych wakacji i ukazują projekcję tych, które nadejdą, prowadzą myśli publiczności w kierunku realizacji potrzeb, o których wśród miejskiego pędu nie zawsze się pamięta: zwolnić, wyluzować, powygłupiać się z koleżanką, odpocząć w niemodny, najzwyklejszy na świecie sposób. Mówiąc językiem GaGa, którym inspirowany jest spektakl, Olszowska i Iwaniec podłączają publiczność do uczucia przyjemności. Wojowniczki swobodnego ciała, wyraziste performerki, błyskotliwe improwizatorki w trio z muzykiem Marcinem Janusem karmią widownię czystą rekreacją i przypominają, jak bardzo potrzebną postawą jest czasem naiwność.

 

To był jedyny duet podczas pierwszej odsłony STS, wystawiono natomiast szeroką grupę prac solowych. Jako pierwszy zaprezentował się Mikołaj Mikołajczyk w swoim spektaklu poLY-RHy-tm inspirowanym rytualnym charakterem Święta wiosny Wacława Niżyńskiego, postaci przewodniej pierwszej odsłony STS. Stosując częste dla siebie ustawienie wprowadzonej na scenę widowni choreograf-tancerz znalazł się w dość wąskim i długim, pokrytym czarną podłogą baletową prostokącie, którego dłuższe boki zostały wypełnione rzędami publiczności. Z krótszych boków pole gry zamknięte jest silnymi reflektorami o trójdzielnej strukturze – na wzór ulicznej sygnalizacji świetlnej. Przy jednym z nich stoi dwoje muzyków (Anna i Zbigniew Kozubowie), którzy obsługując konsolety na oczach widza, stają się performerami. Solista białą taśmą wykleja na skraju podłogi kontur kwadratu, w który wchodzi i w dialogu z muzyką wypełnia go ruchem opartym przede wszystkim na liniach prostych semaforycznie aktywowanego precyzyjnego ciała. Później na środku sceny pojawi się drugi kwadrat, w którym podstawowym motywem stanie się koło. Tancerz krąży wewnątrz pola, izolując poszczególne części ciała, które rysują w powietrzu mniejsze i większe fragmenty okręgów. Gdy powstanie trzeci kwadrat, artysta wypełni go przemieszczając się po skrzyżowanych diagonalach wewnątrz figury, a przewidywana regularność ruchu zostanie zaburzona, powrócą tematy z wcześniejszych przestrzeni. W ten sposób cały czarny prostokąt został pokryty tańcem, śpiewem ciała współbrzmiącym z coraz mocniejszą, coraz silniej transową muzyką, ale rytuał jeszcze się nie dokonał. Dopiero gdy społeczność widzów zaproszona przez szamana przekroczy linię dzielącą obserwowanego od obserwujących, obrzęd będzie można uznać za spełniony. Trójdzielny tytuł, trójsegmentowe światło, trzyczęściowa scena, trio performerów – matematyczna konstrukcja rozpływa się w organicznym, wspólnotowym przeżyciu.

 

 

W zupełnie inny świat zabierają publiczność Sławomir Krawczyński, Tomasz Wygoda i Anna Godowska, czyli twórcy spektaklu Niżyński. Święto snów. Biała podłoga do połowy zasnuta jest mrokiem. Na granicy światła i ciemności stoi samotny mężczyzna. Na jego twarzy widnieje uśmiech kogoś, kto ciałem jest wśród ludzi, ale myślą przebywa wewnątrz siebie. Znajduje się tak głęboko w swoim własnym świecie, że nie wiadomo, czy obowiązuje w nim ten sam język, co na zewnątrz. Fascynujący wewnętrzny krajobraz kusi, przyciąga; chęć powrotu do świata dzielonego z innymi słabnie, a tzw. rzeczywistość wydaje się coraz mniej realna. Natrętne myśli i uczucia obsypują ciało jak mrówki, nie da się ich strząsnąć, nie da się wyzwolić spod ich zarazem delikatnej i palącej presji. Bohater nie jest anonimowy, a jego tożsamość łatwo rozpoznać. Warstwa muzyczna i maniakalnie powtarzane struktury ruchowe czytelnie odsyłają do Popołudnia fauna i Święta wiosny stworzonych przez Niżyńskiego ponad sto lat temu. Bohater na przemian zanurza się coraz głębiej w trawiące go procesy myślowe i próbuje zakomunikować je otoczeniu. Dobrano jedne z najbardziej chyba przejmujących fragmentów Dziennika, te o miłości do boga w człowieku. Kompulsywnie rozmnażane warianty jednego zdania mieszają się z deklaracjami o budowie teatru, spod waty słownej zbudowanej na trzech słowach przeziera dojmująca i niezaspokojona potrzeba wyrażenia się przez sztukę oraz towarzyszący jej wstręt do brudu codzienności i przyziemnych zasad rządzących funkcjonowaniem w zbiorowości. Ciąg dalszy tej historii wszyscy znamy, wiemy, że drzwi wiodące do zewnętrznego świata nie otworzą się, a jednak w napięciu śledzimy kolejne kroki prowadzące do spełnienia ofiary.

 

Podobny ciężar emocjonalny niesie ze sobą praca Solove Anny Steller, odnoszące się do Łaknąć Sary Kane, którego najbardziej znany fragment ręcznie przepisany na kartkach w linie widzowie otrzymują podczas zajmowania miejsc. Chcę zasypiać przy tobie i robić ci zakupy i nosić za tobą torby… – tak zaczyna się monolog, do którego odniesie się performerka. W bardzo małą przestrzeń otoczoną siedzącą na podłodze publicznością wchodzi, jak gdyby wróciła do domu z pracy, ze spaceru, z wyjścia do kina i zdejmując buty zarazem zrzucała fałszywą tożsamość przybraną na potrzeby otoczenia. Tak wracała Carol ze Wstrętu Polańskiego, wyjmując z torebki głowę królika, tak stawała się sobą Karolina z Teraz Drotkiewicz, kładąca się w ubraniu do wanny. Teraz można zdjąć maskę, przestać odpowiadać na głupie pytania, można skupić się na tym, co naprawdę ważne, co cały dzień było tłumione, odsuwane, uciszane. Na tym, co wprawia całe ciało w drżenie przemożnej tęsknoty, co krąży pod skórą, jak dłoń tancerki pod bluzką, co obraca się w myślach jak cukierek w ustach, z czego chce się wyssać każdą kroplę znaczenia, co jest nieprzeparte, dozgonne, przemożne, bezwarunkowe, wszechogarniające. Bycie sobą i zdjęcie maski nie oznacza relaksu. Przeciwnie, teraz można przestać udawać spokojną i rozluźnioną. Performerka jest napięta, sprężona, czujna, jej ruch jest nieznaczny, wszystko rozgrywa się w obrębie ciała. . Bohaterka Solove nie jest Niżyńskim, który zatonął w swoim wnętrzu, ona umie z tych podróży powracać – jeszcze. Nie wiadomo, czy kiedyś nie okaże się, że nad ruchomymi piaskami drogi powrotnej nie ma już rozpiętej liny, po której – z trudem, ale jednak – można było się przedostać.

 

Insight Janusza Orlika i Joanny Leśnierowskiej również jest relacją z introspektywnej podróży, o innym jednak charakterze. Tu jest zimno. Nie ma namiętności, nie ma uczuć, jest wielkie nic, przez które z trudem przedziera się performer. Akustyczno-wizualny atak przypuszczony w pierwszej scenie na zmysły widza szaleńczym migotaniem i hałasem przygotowuje na przejście w zupełnie inny świat. Ulga nagłej ciszy dźwiękowej i milczenia ruchowego przenosi publiczność ku kontemplacji zatrzymanej w stop-klatce sytuacji: biała podłoga, czarne ściany, w lewym, bliskim rogu sceny wisząca nisko nad podłogą duża lampa, w prawym, dalekim – samotny siedzący mężczyzna. Otumaniony pierwszym atakiem wzrok dzięki zaskoczeniu kontrastowym ukojeniem wyostrza się, śledząc każde drgnięcie ciała. Znienacka wyczulony słuch wychwytuje tykanie zegara i wyciszone do granic słyszalności przez grube szyby szczelnie zamkniętych okien głosy bawiących się dzieci czy ścieżkę dźwiękową filmu oglądanego za ścianą przez sąsiadów. Neurotyk przygnieciony ciężarem swojej wrażliwości mierzy się z przestrzenią, pokonuje ją w aż boleśnie powolnym tempie, koncentrując się na mikroskopijnych odcinkach dalekiej drogi przez przekątną sceny. Klarowny rysunek ciała performera przykuwa uwagę do prowadzonej w wielkim napięciu, a zarazem w bardzo małym stopniu eksponowanej na zewnątrz akcji. Osamotnienie i bezradność bohatera oraz jego podejmowane mimo wszystko próby osiągnięcia nieznanego widzowi celu symbolizowanego przez nierozświetloną lampę uaktywniają zarówno intelektualny przepływ osaczających myśli, jak i emocjonalne fale empatii. Wgląd w siebie to wyprawa w angażujący bez reszty świat wymagający stuprocentowej koncentracji.

 

Spektakl Polska Agaty Maszkiewicz przyjmuje wobec publiczności zupełnie inną strategię. Proponuje się widzom z pytającym uśmiechem, uprzejmie zaprasza do obejrzenia, z dystansem zachęca – od początku jasno uświadamiając, że podczas tych trzydziestu pięciu minut, a zwłaszcza podczas prowokacyjnie powolnego początku, oczekuje się od publiczności cierpliwości i chęci towarzyszenia performerce, ale nikt tu nikogo nie będzie do niczego zmuszał. Gdy jeden z widzów zaczyna ostentacyjnie czytać gazetę, a następnie wchodzi w dialog z tancerką, po czym demonstracyjnie opuszcza salę, głośno życząc zebranym miłego wieczoru, pojawia się pytanie, czy akcja nie była zaplanowana. Nie, nie była, ale doskonale wpisała się w wypowiedź, której tytułem jest nazwa kraju kipiącego biegunowym zróżnicowaniem postaw na chyba każdy temat. Jaka jest więc Polska według Maszkiewicz? Śmieszna poczuciem humoru raczej odrażającym niż wyrafinowanym – za sprawą genitalno-fekalnych żartów padających ze sceny. Ubawiona cudzymi porażkami ukazanymi w popularnych internetowych nagraniach nieudanych skoków na główkę czy zjazdów na deskorolkach ze stromych powierzchni zakończonych bolesnym finałem. Upojona sukcesami reprezentowanymi przez sportowy czerwono-biały kostium performerki; rozsypana na części i metaforycznie postawiona na głowie jak ciało tancerki w odwróconych pozycjach zastygające na długie chwile bez ruchu; przywiązana do narodowych tradycji w uschematyzowanym kształcie, z którego dawno wyparowała rzeczywista treść, jak ze stylizowanych form kanonu tańców narodowych, do których nawiązuje choreografka, umknęła niesiona z nimi charakterystyka życia tańczących je społeczności; osadzona w kontekście międzynarodowej popkultury, skupiona na rekreacji, unikająca realnego przeżycia i doświadczenia, znieczulona, tępo uśmiechnięta, zastygła w bezrefleksyjnym błogostanie. Smutna i przygnębiająca.

 

Z kolei Polski Teatr Tańca we fragmentach Szkoda, że Cię tu nie ma oraz w spektaklu Już się zmierzcha snuje opowieść budującą i podnoszącą na duchu. Pierwsze przedstawienie to wspomnienie Conrada Drzewieckiego, założyciela i wieloletniego dyrektora PTT, będące nie tylko edukacyjno-sentymentalnym przypomnieniem ważnego rozdziału historii polskiego tańca, lecz również spojrzeniem na relacje między przeszłością a teraźniejszością. Zestawienie filmowych materiałów ze spektakli sprzed kilku dekad z poruszającymi się na scenie współczesnymi ciałami pozwala przyjrzeć się przemianom, jakie przez dekady na scenie PTT przeszło tworzywo taneczne, porównać różnice w sposobie podejścia do kompozycji scenicznej czy wreszcie zaobserwować, jak zmieniały się wymogi stawiane tańczącym ciałom, nadające im określony kształt. Z kolei Już się zmierzcha jest spektaklem zbudowanym już w języku Ewy Wycichowskiej, następczyni Drzewieckiego na dyrekcyjnym stanowisku, żegnającej się obecnie z Polskim Teatrem Tańca. Przedstawienie mieści się w dominującym nurcie twórczości Wycichowskiej, chętnie dotykającej na scenie tematyki doświadczeń transgresyjnych, często poruszającej się w przestrzeniach filozoficznych i egzystencjalnych. Wychodząc od inspiracji pojedynkiem ze Śmiercią z Bergmanowskiej Siódmej pieczęci, choreografka początkowo kreuje poczucie zagrożenia i lęku. Ubrani na biało bohaterowie podlegają władzy mrocznej postaci wyniesionej przez szczudła do nadludzkich wymiarów niczym lalki znajdujące się w mocy władcy marionetek. W geometrycznych kompozycjach opartych na liniach prostych ujednolicają się, mając świadomość nieodwołalności wyroków górującej nad nimi potężnej siły. Nie pytają, kogo co czeka, bo to jest jasne, pytają tylko, kto odejdzie pierwszy. Tymczasem jednak zantropomorfizowana Śmierć pozwala ludzkiej istocie stanąć do nieoczekiwanego pojedynku, podważając w ten sposób fatalistyczne przekonania wyznawców determinizmu.

 

 Kielecki Teatr Tańca zaprezentował się w różnorodnym wieczorze, składającym się z trzech spektakli: Stół bez szczęścia Elżbiety Szlufik-Pańtak, Sen Jakuba Grzegorza Pańtaka i Monochrome Jacka Przybyłowicza to całkowicie odmienne spektakle powstałe w tym samym teatrze. Stół bez szczęścia jest fabularną, psychologiczną opowieścią o losach pewnej rodziny, Sen Jakuba to biblijny obraz duchowego przeżycia ojca plemion izraelskich, Monochrome zaś to kompozycja estetyczna osnuta wokół tematu relacji między jednostką a społecznością. Pierwszy spektakl opowiada historię Matki i Ojca z punktu widzenia Dziecka. Między dorosłymi nie ma porozumienia, rozmijają  się ich oczekiwania względem związku, kierują się innymi życiowymi priorytetami. Nie mogąc znaleźć jednego kierunku wspólnego życia, tracą z oczu uczuciowość Dziecka, które rozumiejąc więcej, niż może się wydawać, chłonie emocje rodziców, wypełniające jego świat smutkiem i poczuciem odrzucenia. Oparte na literackim obrazie i muzycznym utworze Pendereckiego Przebudzenie Jakuba, drugie przedstawienie w malarski sposób rozsnuwa przed publicznością wizję nieziemskich – w ujęciu judaistycznym i chrześcijańskim: anielskich – postaci podążających ku niebu i ku ziemi, łączących w ten sposób oba światy. Podczas snu Jakub otrzymuje od Jahwe obietnicę opieki i błogosławieństwa, która to obietnica stała się punktem wyjścia do zbudowania przyszłej potęgi potomków założyciela rodu. Wreszcie Monochrome to kolaż płynnie przechodzących jeden w drugi obrazów, z których każdy w wyrazisty sposób opowiada stany emocjonalne postaci łączących i rozplatających swoje losy. Spektakl w abstrakcyjny sposób ukazuje proces budowania społeczności i wyodrębnianie w jej ramach mniejszych grup. Relacje między postaciami, a także między jednostkami i wspólnotą oscylują od czułej współpracy do nasyconych gniewem konfliktów; ich wspólnym mianownikiem jest współbrzmiąca z silnie ekspresyjną muzyką dynamiczna zmienność i dążenie do harmonijnej, dającej oparcie równowagi.

 

Każdy ze spektakli posługuje się innymi środkami wyrazu również w warstwie plastycznej: teatralne wyposażenie sceny i intensywna kolorystyka Stołu… niesie skojarzenia z estetyką Matsa Eka; zwiewna biel, w jakiej skąpany jest Sen… i proste, ale bogate w znaczenie płonące świece odrealniają obraz; podkreślająca fizyczność tancerzy czerń Monochrome i usłanie ciemnej sceny niepokojąco ruchomą scenografią z balonów dodają spektaklowi siły i wyrazistości. Zróżnicowanie przedstawień ukazało wieloaspektowość twórczości KTT, pozwalając wybrać widzom najciekawszy z ich perspektywy nurt.

 

 Zamknięciem STS był Projekt Jezioro łabędzie Mikołaja Mikołajczyka,zrealizowany wspólnie z seniorami z Zakrzewa. Jest to zamknięcie Trylogii Zakrzewskiej, na której wcześniejsze części składają się przedstawienia Teraz jest czas oraz Projekt Noce i dnie. Spektakl otwiera bezpośrednia interakcja z performerami we foyer. Do wtóru hipnotycznej narracji na temat mandali, obrazu-symbolu duchowości buddyjskiej, powiązanego z pojęciami czasu, trwania i przemijania, można usiąść naprzeciwko wybranej osoby i przez piętnaście sekund patrzeć jej w oczy lub unikać jej wzroku, komunikować się niewerbalnie albo po prostu przez chwilę z nią współistnieć we wspólnym czasie. Do sali teatralnej widzowie przenoszą się we własnym tempie, nadal kontemplując wypełniający przestrzeń kobiecy głos omawiający symbolikę mandali. Wyświetlane na horyzoncie sceny  nagranie procesu tworzenia tejże będzie powracać w czasie spektaklu, splatając wątek przemijania z innymi tematami spektaklu: pamięcią, zapomnieniem, byciem z innymi, odciskaniem swoich śladów w delikatnej tkance rzeczywistości. Wielopokoleniowy skład performerów oraz ich zróżnicowanie pod względem doświadczenia scenicznego i sposobów posługiwania się  tańcem jako środkiem wyrazu tworzą fascynujący kolaż, którego obserwowanie niejako pod powierzchnią głównego nurtu przedstawienia stanowi doświadczenie medytacyjne. Kojarzyć się ono może z  uczestnictwem wyświetlanym filmem z ceremonii niszczenia mandali, mającej uświadamiać równocześnie harmonię i nietrwałość obecnego tu i teraz.

 

Kuratorzy Sceny Tańca Studio – Jadwiga Majewska i Mikołaj Mikołajczyk – wybrali propozycje dobrze reprezentujące zróżnicowanie polskiej sceny tanecznej. Nie da się „lubić” wszystkiego, nie wszystko może się „podobać” – wiele zależy nie tylko od indywidualnego gustu widza, lecz także od jego osobowości, emocjonalności, zainteresowań czy wreszcie przeżyć składających się na jednostkowy bagaż życiowy. Na pewno jednak można wszystkie zaprezentowane spektakle docenić: za wysoki poziom teatralnej realizacji, za konsekwentne kreowanie spójnego świata scenicznego, za poruszanie istotnych tematów, wreszcie za poziom dojrzałości stricte performerskiej. Jeżeli w swoich założeniach STS ma kierować się nie tylko ku publiczności wyspecjalizowanej w oglądaniu spektakli tanecznych, lecz również tej nieskupionej na tańcu, a poszukującej różnych doświadczeń teatralnych, to na pewno  warto zauważyć, że program został skonstruowany bogato i barwnie. Ta różnorodność będzie cechować również odsłonę październikową: intelekt i emocje, tematyka osobista i polityczna, introspekcja i widowisko – językiem tańca można wypowiedzieć się na każdy temat.

 

Stopki do opisywanych spektakli

 

Copyright taniecPOLSKA.pl (miniaturka)

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

poLY-RHy-tm. Fot. Ernest Wińczyk.
Niżyński. Święto snów. Fot. Jakub Wittchen dla Art Stations Foundation by Grażyna Kulczyk.
Solove. Fot. a crhiwum Anny Steller.
Insight. Fot. jakub Wittchen dla Art Stations Foundation by Grażyna Kulczyk.
Polska. Fot. Vincent Timarche.
Już się zmierzcha. Fot. Beata Ziemowska.
Stół bez szczęścia. Fot. Bartosz Kruk.
Szkoda, że Cię tu nie ma (fragmenty). Fot. Maciej Zakrzewski.
Sen Jakuba. Fot. Bartosz Kruk.
Monochrome. Fot. Bartosz Kruk.
Projekt Jzeioro łabędzie. Fot. Piotr Brzeziński.
Projekt Jzeioro łabędzie. Fot. Piotr Brzeziński.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close