Naszym podstawowym założeniem jest chęć prezentowania twórczości młodych artystów. Jednocześnie chcemy pokazywać dorobek polskich tancerzy, tworzących w różnych stylach. Wśród artystów, których zapraszamy, jest wielu absolwentów kierunków tanecznych powstających w ramach wyższych szkół – ludzi, którzy dopiero rozpoczynają karierę. Krakowskie Centrum Choreograficzne oprócz SPACERU koordynuje także inne duże wydarzenie, czyli Konkurs choreograficzny 3… 2… 1… TANIEC!, w którym często nagradzani są absolwenci Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu (filia krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej). Staramy się zapraszać ich na SPACER, co często stanowi dla nich dodatkową nagrodę.
Czym kierowała się pani tworząc program V edycji Festiwalu SPACER?
Naszym podstawowym założeniem jest chęć prezentowania twórczości młodych artystów. Jednocześnie chcemy pokazywać dorobek polskich tancerzy, tworzących w różnych stylach. Wśród artystów, których zapraszamy, jest wielu absolwentów kierunków tanecznych powstających w ramach wyższych szkół – ludzi, którzy dopiero rozpoczynają karierę. Krakowskie Centrum Choreograficzne oprócz SPACERU koordynuje także inne duże wydarzenie, czyli Konkurs choreograficzny 3… 2… 1… TANIEC!, w którym często nagradzani są absolwenci Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu (filia krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej). Staramy się zapraszać ich na SPACER, co często stanowi dla nich dodatkową nagrodę. O ile bowiem w konkursie mogą pokazać wyłączenie małe formy (sola, duety, tria), mocno ograniczone czasowo (od 6 do 12 minut), o tyle w czasie Festiwalu SPACER mają okazję, by zaprezentować pełnospektaklowe realizacje. Powoli staje się też naszą tradycją, że na inaugurację festiwalu prezentujemy spektakl dyplomowy studentów PWST w Bytomiu. W tym roku było to Out Cry.
Staramy się śledzić to, co dzieje się w innych ośrodkach w Polsce. W tym roku zaprosiliśmy Pracownię Fizyczną z Łodzi – jednak nie pokazaliśmy spektaklu w choreografii bardzo znanego Jacka Owczarka, a Ćmy w reżyserii Pawła Grali. Interesowało nas bowiem pokazanie, co robią uczniowie Owczarka. To zresztą spektakl, który między marcową premierą a krakowskim pokazem jeszcze niewiele osób mogło zobaczyć. Bardzo zależało nam na posiadaniu w repertuarze festiwalu takiej nowości.
Bardzo ważna jest dla nas także działalność w jako Centrum Choreograficzne, które powinno być ośrodkiem wspierania artystów. Dlatego obok konkursu choreograficznego i Festiwalu SPACER koordynujemy także odbywający się w listopadzie BalletOFFFestival, czyli festiwal rezydencyjny. W tym roku po raz pierwszy udało się pokazać spektakl rezydencyjny także na Festiwalu SPACER. Zaprosiliśmy do Krakowa na miesiąc grupę artystów cyrkowych z Hiszpanii, którzy przygotowali prezentowany na festiwalu spektakl In-Confort.
I wreszcie ostatniego dnia mogliśmy zobaczyć wieczór etiud zebranych przez Marcina Kuźmińskiego. Pokazaliśmy w jego ramach prace polskich artystów, którzy zostali uhonorowani nagrodami na zagranicznych festiwalach. Można powiedzieć, że w małej skali, odpowiadającej naszym możliwościom (festiwal nie ma żadnego zewnętrznego finansowania, utrzymuje się wyłącznie ze środków Nowohuckiego Centrum Kultury), zrealizowaliśmy wszystkie cele misyjne, które sobie wyznaczyliśmy.
A jaką rolę przeznacza pani warsztatom tanecznym organizowanym w czasie festiwalu?
Moim zdaniem pełnią one bardzo ważną funkcję edukacyjną. W Nowohuckim Centrum Kultury od dawna odbywają się warsztaty tańca współczesnego. W tym roku stworzyłyśmy Grupę PRO, która ma być pracownią repertuarową. Jej celem jest –oprócz nauczania techniki tańca – umożliwienie kontaktu ze sceną na dość wczesnym etapie, sprawdzenia na niej swoich umiejętności. Generalnie obserwujemy jednak znaczący spadek zainteresowania warsztatami, zwłaszcza takimi, które odbywałyby się regularnie w weekendy. Warsztaty przeżywały duży boom w latach 90. i na początku lat 2000. Wtedy były one dla tancerzy właściwie jedynym sposobem na podniesienie swoich kwalifikacji. Sytuacja zmieniła się wraz z pojawieniem się profesjonalnej edukacji tanecznej – część osób, które chce się związać z tańcem od razu decyduje się na ubieganie o miejsce na wyższej uczelni. Te osoby nie zawsze mają czas, środki i siły, żeby dodatkowo doszkalać się na warsztatach weekendowych. Oczywiście nadal jest wiele osób, które tańczą, chociaż nie studiują tańca, ale ta grupa jest już mocno zróżnicowana – są w niej ludzie bardzo zdolni, dobrzy technicznie i tacy, którzy choć tańczą od piętnastu lat, wciąż pozostają na poziomie amatorskim. Dla nas edukacja jest bardzo ważna i myślę, że SPACER będzie wzmacniał swoją ofertę warsztatową. W tym roku można było u nas nabyć umiejętności cyrkowo-akrobatyczne, ale uczyliśmy też form takich jak parkour czy B-boying (forma breakdance’owa). Naszym zdaniem dla tancerzy jest to świetna możliwość uzupełnienia swojej techniki o dodatkowe zdolności ruchowe.
Skąd pomysł na uzupełnienie warsztatów tanecznych warsztatami fotograficznymi?
Sądzę, że fotografia tańca jest bardzo ważna, a jednocześnie bardzo w Polsce niedoceniana. Oprócz tego, że zdjęcia są oczywiście dziełami artystycznymi, mogą odgrywać ważną funkcję w promowaniu tańca. Współpracuje z nami Katarzyna Machniewicz, ostatnio nagrodzona w prestiżowym konkursie [1], pomyślałam więc, że powinniśmy wykorzystać jej obecność i zorganizować warsztaty fotograficzne. Fotografka uznała to za bardzo dobry pomysł, bo gdy sama uczyła się sięfotografii , szukała tego typu warsztatów i nie była wcale zadowolona z większości tych, w których ostatecznie wzięła udział. Prowadząca ała więc uczestnikom naszych warsztatów dużą wiedzę teoretyczną, a my stworzyliśmy im warunki do sprawdzenia swoich umiejętności w praktyce. Mogli wziąć udział w próbach a potem fotografować spektakle pokazywane w czasie SPACERU. W zwykłym trybie musieliby starać się o specjalną akredytację, co w praktyce wiąże się z tym, że już musieliby być uznanymi fotografami. U nas mogli próbować swoich sił bez konieczności posiadania doświadczenia. Myślę, że to było dla nich bardzo atrakcyjne.
Za nami V edycja SPACERU. Pierwsze lata istnienia festiwalu zawsze są najtrudniejsze, bo wydarzenie musi „zadomowić się” w świadomości widzów. Czy Pani zdaniem SPACER już przeszedł przez ten proces i zdobył stałą widownię?
Już przy II i III edycji otrzymywaliśmy sygnały, że pojawili się stali widzowie. Dostawaliśmy pytania, czy planujemy kolejną edycję albo czy festiwal się odbędzie, bo osoba pytająca nie wie, jak zaplanować majówkę. To oczywiście bardzo miłe, że ktoś o nas pamięta. Jednocześnie sytuacja jest trudna, bo pojawia się coraz więcej przystępnych cenowo wydarzeń i każdy może zdecydować, jak spędzić długi weekend majowy. Nauczyliśmy się dokonywać selekcji i uważnie wybierać najlepsze wydarzenia, dlatego czasami nawet zupełnie nowa inicjatywa potrafi zdobyć ogromną widownię, o ile jest odpowiednio ciekawa. Czuję więc, że o publiczność ciągle musimy walczyć. Od zawsze zastanawiamy się też, czy wybraliśmy dla SPACERU dobry termin. Długi weekend to dla osób pracujących dobry czas na udział w warsztatach, bo nie muszą dodatkowo starać się o urlop. Z drugiej strony jest to także moment, kiedy wielu ludzi wyjeżdża. I tutaj pojawiają się problemy z promocją festiwalu, bo SPACER mógłby stać się atrakcyjny dla osób przyjeżdżających do Krakowa. Ale wtedy impreza musi być rozpoznawalna nie tylko przez mieszkańców miasta, ale również przez turystów. Niemniej mamy nadzieję, że SPACER coraz mocniej będzie wpisywał się w kalendarz kulturalny, nawet jeśli będzie się to w przyszłości wiązało ze zmianą daty.
Chciałam zapytać też o prezentowany podczas festiwalu spektakl w pani choreografii – Płaczki. Interpretowałam go go jako ironiczną, niekiedy groteskową opowieść o formułach płaczu, która jednak – jak wskazuje sam tytuł – mocno odwoływała się do zanikającej instytucji płaczki pogrzebowej. Dlaczego zdecydowała się pani podjąć ten temat?
Profesja płaczki fascynuje mnie od dawna, chociaż nigdy nie miałam okazji uczestniczyć w pełnym wymiarze w wydarzeniu z ich udziałem. W Polsce są jeszcze nieliczne miejsca, gdzie ta tradycja, wywodząca się z ludowej obrzędowości, przetrwała. Profesja płaczki wydaje mi się niesamowita. Ktoś wymyślił, że można zebrać grupę osób obcych zmarłemu, które mają go opłakać, wyrazić żal w imieniu rodziny. A z drugiej strony, istnieją kobiety, które potrafią rozpłakać się zawodowo na pogrzebie. Czyli robią to samo, co aktorzy… Dla mnie jako tancerki i performerki ciekawe było zetknięcie się z tematem emocji, żalu, rozpaczy, pytanie o to, na ile rzeczywiście można kogoś opłakać w tak wystudiowany sposób. Kiedy mam stanąć na scenie, czy powinnam słuchać tych, którzy mówią, że trzeba się dogrzebać do swojej prawdziwej emocji i na jej podstawie wywołać płacz, czy też tych, którzy twierdzą, że dla ochrony swojego zdrowia psychicznego trzeba poznać technikę reprezentacji płaczu, wytwarzania [jego] obrazu, który widz może ocenić jako autentyczny? Interesujące jest też to, jak trenować te techniki. Dlatego zrobiłyśmy przedstawienie o pracy nad spektaklem, o ćwiczeniu się w ukazywaniu emocji. Zauważmy, że płacz różnie brzmi – inaczej płacze dziecko, inaczej wdowa, jeszcze inaczej opłakuje się własne dziecko. Interesujące jest wychwytywanie z rzeczywistości momentów, które można przenieść do spektaklu. Na przykład dziecko, które w sklepie zaczyna płakać, bo chce lizaka – nauczyliśmy się rozpoznawać, że w ten sposób próbuje coś ugrać. Ciekawa wydała mi się możliwość ukazywania poprzez ruch różnych odcieni żalu, ale też momentów, w których emocje stają się wystudiowane, co doprowadziło nas do posłużenia się w wielu scenach groteską i pastiszem..
A na ile to jest spektakl, który posiada potencjał polityczny? Taki, w którym kobiety, zwykle stereotypowo oceniane jako przesadnie emocjonalne, walczą o prawo do płaczu?
Nie, ja nie walczę i jestem daleka od takich skojarzeń. Kobiety są uważane za bardziej empatyczne czy emocjonalne, ale myślę, że taki ich obraz w pewnym sensie jest uzasadniony. Chyba dlatego to właśnie kobiety pełnia rolę płaczek, ponieważ są bardziej wyczulone na odbieranie emocjonalnych sygnałów… Pomyślałam też, że to idealny temat dla żeńskiego składu, z którym chciałam pracować. Wydaje mi się również, że kobiety do perfekcji opanowały wymuszanie określonych działań poprzez płacz – mężczyźni nie stosują takich zabiegów. Kobieta ma jednak kulturowe prawo do okazywania emocji.
To, że kobiety mogą sobie pozwolić na okazywanie emocji może właśnie stać się ich siłą…
Ale nauczyły się również to wykorzystywać, więc mogą np. manipulować innymi poprzez swoje emocje. Gdybym miała skład damsko-męski, spektakl siłą rzeczy byłby o czymś innym. Obawiam się, że widzowie mogliby odebrać płaczącego mężczyznę jako mazgaja, że groziłoby nam całkowite przesunięcie się w stronę groteski.
A czy Pani zdaniem płacz ma swoje miejsce w przestrzeni publicznej czy raczej z niej znika razem ze zanikaniem takiej instytucji jak płaczka?
Wydaje mi się, że dziś płacz w przestrzeni publicznej może być używany. Na przykład osoby, które występują w mediach i chcą być postrzegane jako wrażliwe, mówiąc ze łzami w oczach, mogą podkreślać wagę swoich słów, a jednocześnie dokonywać w ten sposób autokreacjiswojej osobowości i jej odbioru przez innych . Ponieważ coraz więcej wiemy o technikach używania emocji i o strategiach, które ludzie stosują we wzajemnych kontaktach, możemy nabrać do nich dystansu. Wiemy, że jeśli ktoś płacze, to niekoniecznie dlatego, że został skrzywdzony – możliwe, że próbuje coś uzyskać albo chce w ten sposób wzmocnić swój wizerunek. Wiele emocji, które możemy zobaczyć w telewizji jest postrzegane jako puste i wystudiowane.
Chciałabym jeszcze zapytać o szczególny moment w finale spektaklu, w którym na scenie pojawiła się Pani mama. Rozumiem, że to nie było zaplanowane…
Nie, nie było, a ja byłam zaskoczona, że ona siedzi wśród publiczności. Cała scena jest zaplanowana w taki sposób, że w improwizowanym monologu szukam sytuacji, w której mogłabym się rozpłakać. Tym razem wymyśliłam, że zacznę płakać, bo potrzebuję wsparcia mojej mamy, której nie ma na widowni. Tymczasem ona tam była i ku mojemu zaskoczeniu wyszła na scenę, co z kolei spowodowało natłok kolejnych emocji, w tym łzy wzruszenia, że jednak jest. Myślę, że jeszcze kilka lat temu moja mama nie zdecydowałaby się na takie działanie, ale ponieważ uczestniczyła w mojej edukacji tanecznej i teraz ogląda dużo różnych spektakli, stała się dużo odważniejszym widzem.
Ale to chyba dowód na to, że udało się stworzyć bardzo otwartą strukturę spektaklu, w ramach której widz nie boi się wejść na scenę. Czuje, że zaproszenie czy wyzwanie nie jest retorycznym chwytem…
Tak, widz nie boi się wnieść nowego pierwiastka. Strach przed pokazaniem się na scenie to jedno, ale z drugiej strony blokujące dla publiczności może być samo wrażenie spektaklu jako czegoś zamkniętego i skończonego. Widz wtedy obawia się, że jego pojawienie się na scenie może coś zepsuć, w czymś przeszkodzić. Cieszę się, że udało nam się wytworzyć sytuację, w której nie ma tej blokady, a wiemy , że jego obecność może spowodować, że coś się wydarzy. W swojej pracy szukam takich przestrzeni otwarcia, co nie znaczy, że jestem zwolenniczką zostawiania przedstawienia przypadkowi. Interesuje mnie po prostu sytuacja, w której w zaprogramowanej strukturze zostawia się pewne przestrzenie na improwizacje czerpiące z tego, co dzieje się tu i teraz.
[1] I edycja Konkursu Fotografii Teatralnej (2015), którego organizatorem jest Instytut Teatralny, więcej informacji: http://www.250teatr/artykuly,407,katarzyna_machniewicz_i_adam_golec_laureatami_pierwszej_edycji_konkursu_fotografii_teatralnej.html- – przyp. red.
Wydawca
taniecPOLSKA.pl