Pod koniec lat pięćdziesiątych XX wieku japoński choreograf i tancerz, Tatsumi Hijikata, zapoczątkował nowy gatunek z pogranicza teatru i tańca – butoh. Jest to gatunek tak żywotny, że jego definicja wielokrotnie ulegała przemianom na przestrzeni ostatnich sześćdziesięciu lat, podobnie jak formy, które wciąż mnożą się i ewoluują, inspirując coraz to nowych widzów i artystów. Podobnie jak inne dziedziny sztuki, butoh jest nie tylko formą – owocem kreacji artystycznej – ale także wchodzi w dialog z otaczającą rzeczywistością, odzwierciedlając ducha czasu i miejsca, w jakich powstaje. Dlatego nowa inicjatywa, „Butohpolis”. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Butoh, to niezwykła okazja, aby przyjrzeć się również zachodniemu butoh oraz twórczości europejskich, w tym i polskich artystów.

Wersja do druku

Udostępnij

Rozmawiasz z czymś wewnątrz ciebie.

Wewnątrz ciała hodujesz dziwnego robaka.

Są nerwy, których nie znam,

które biegną przez moje ciało i rozciągają się we wszechświat.[1]

Pod koniec lat pięćdziesiątych XX wieku japoński choreograf i tancerz, Tatsumi Hijikata, zapoczątkował nowy gatunek z pogranicza teatru i tańca – butoh. Jest to gatunek tak żywotny, że jego definicja wielokrotnie ulegała przemianom na przestrzeni ostatnich sześćdziesięciu lat, podobnie jak formy, które wciąż mnożą się i ewoluują, inspirując coraz to nowych widzów i artystów. Dziś butoh ma charakter ponadkulturowy, jest niezależne, ale jednocześnie czerpie z tego samego, co u początków źródła: głębokiej więzi artysty (tancerza, performera) ze światem zewnętrznym oraz jego wewnętrznych poszukiwań, podróży w głąb własnego ciała i psychiki.

Podobnie jak inne dziedziny sztuki, butoh jest nie tylko formą – owocem kreacji artystycznej – ale także wchodzi w dialog z otaczającą rzeczywistością, odzwierciedlając ducha czasu i miejsca, w jakich powstaje. Dlatego nowa inicjatywa, „Butohpolis”. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Butoh, to niezwykła okazja, aby przyjrzeć się również zachodniemu butoh oraz twórczości europejskich, w tym i polskich artystów.

Spektaklem otwierającym festiwal jest Niesen Anity Zdrojewskiej. Artystka w poetycki sposób zabiera widzów do innego wymiaru. Na scenie blady świt. Choć za chwilę wyobrażoną pustynię zaleje żar palącego słońca, teraz ustępująca noc jeszcze daje wytchnienie. Na granicy jawy i snu ziemia oddycha. Słychać miarowy rytm wdechów i wydechów. W oddali majaczy szara postać – jak wyłaniająca się z ciemności góra albo wielki popielaty głaz. Czuć ciężar powietrza, ciężar istnienia. Światło przybiera cieplejszą barwę, a nieruchoma postać porusza się i wstaje. Ruchy tancerki są powolne, ciężkie jak kamienie, które wypuszcza nagle z rąk, długie jak dźwięki didgeridoo Rafała „Ruff” Libnera. Przestrzeń drga od muzyki. Wszystko zdaje się krążyć wokół sceny i widowni: dźwięki, powietrze, oddechy widzów. Anita Zdrojewska również zatacza kręgi, przypomina szamankę odprawiającą pustynny rytuał. To wznosi ciało ku górze, to znów zagarnia rękoma niewidzialną przestrzeń wokół siebie, jakby widziała świat dostępny tylko jej, w tej jedynej chwili. Transowe ruchy rąk przerywają pojedyncze rytmiczne tupnięcia i gwałtowne gesty. Tancerka zdaje się istnieć w dwóch wymiarach jednocześnie, w przestrzeniach profanum i sacrum, które przenikają się wzajemnie. Czas zatacza koło, krąży jak nieprzerwany niski dźwięk didgeridoo, staje się czasem mitycznym. To czas snu – altjeringa[2] – bez początku i bez końca. Nie ma przeszłości, ani przyszłości. Jest tylko „tu i teraz”. Istnieje tak długo, jak istnieje wszechświat i duchy go zamieszkujące. Czas snu jest również częścią każdej istoty, bowiem wszystko, co kiedykolwiek się wydarzyło, ukształtowało świat, który znamy, a wraz z nim i nas samych.

Tancerka zrzuca wierzchnie kimono i zdejmuje luźną, długą do kostek suknię w kolorze piasku. Teraz tańczy odziana w zgrzebną sukienkę bez rękawów, uszytą z fragmentów czarnej tkaniny i grubego jutowego płótna. Jej włosy są w nieładzie, a podczas tańca stopniowo wypadają z nich misternie wpięte gałązki i kwiaty. Znów zatacza kręgi, zagarniając rękami to ziemię, to coś niewidzialnego przed sobą – tak, jakby próbowała na nowo uformować przestrzeń. Kiedy chwyta drewniany kostur, jej postać staje się jeszcze bardziej tajemnicza, ale i pełna wewnętrznej siły. Kreśląc nim linie i koła, emanuje pierwotną mocą. Nawet wtedy, gdy upada, ma w sobie tyle energii, by podnieść się znowu, by zatoczyć kolejne koło – wrócić do początków czasu i stać się śpiącym w półmroku kamieniem.

Świadkowie zmian i upływu czasu pozostają niemi, jak przydrożne drzewa, powoli rozpadające się domy, porzucone sprzęty, znoszone ubrania, czy stare buty stojące z boku sceny w spektaklu Magdaleny Jakubów Domy obecności. Anamnesis. To dopiero początek, a wszystko już było, przeminęło. Słychać tylko szum wiatru, z którym ulatują wspomnienia dawnych dni, lekkie jak duchy. Na zdjęciach wyświetlanych w głębi sceny przepływają milczące twarze, a wraz z nimi historie ludzi – bliskich, kochanych, obcych i tych, o których lepiej byłoby zapomnieć na zawsze. Tańcząc zanurzona w świetle projektora, artystka wchodzi w świat duchów. Na jej wyblakłej, postrzępionej, pełnej dziur sukience i na pobielonym farbą ciele odbijają się fragmenty starych fotografii, opuszczonych budynków, zarastających trawą ruin, rodzinnych zdjęć sprzed lat. Wszystko jest tu kolażem – obrazy, dźwięki, muzyka. Przeszłość przenika się z teraźniejszością. Magdalena Jakubów wędruje poza czasem, będąc jednocześnie tu i tam, wtedy i teraz – jak potępiona dusza, która błądzi, nie mogąc zaznać spokoju. Jej ruchy są pełne napięcia, a ciało w widoczny sposób cierpi. Choć co jakiś czas w oddali można usłyszeć śpiew ptaków, na twarzy performerki maluje się wyraz niewypowiedzianej tęsknoty i żalu za utraconym życiem. Czerwone od farby stopy zdają się krwawić, znękane wieczną tułaczką. Kiedy scenę zalewa intensywne czerwone światło reflektora, kobieta zdaje się płonąć wraz z otaczającym ją światem, gdy zaś chłodna niebieskawa poświata, przestrzeń wydaje się zimna jak ciała zmarłych. Podążanie śladem artystki staje się drogą pomiędzy ekstremami – psychologiczną katorgą, pokutną pielgrzymką w przeszłość, której nieustannie towarzyszy pytanie o własną tożsamość, o pamięć zbiorową i o to, ile z nas samych zawdzięczamy naszym przodkom.

Bohaterka performansu Maruski Ronchi Czerwony Księżyc również pozostaje zamknięta w pętli czasu. Wśród zgiełku głosów, niezrozumiałych słów i nawoływań, w jasnym świetle Księżyca w głębi sceny rysuje się sylwetka skulonego i owiniętego tkaniną ciała – czarna, nieruchoma granitowa skała. Po serii delikatnych, czasem ledwie zauważalnych drgań, statyczne dotąd ciało próbuje wydostać się z oplatającego je kokonu. Żyjąca w środku istota raz po raz przepoczwarza się, gdy tkanina napina się, ciasno otulając postać wewnątrz, to znów wiotczeje, nadając jej amorficzny kształt. Raz jest to kobieta w pełnej burce, innym razem nie dająca się zidentyfikować i tętniąca energią forma lub upiorna, choć ludzka postać o zakrwawionych po łokcie rękach. W półmroku słychać śpiew kobiet. Ich silne, przejmujące głosy wypełniają przestrzeń. W rytmie bębnów, wśród krwi, bólu i cierpienia rodzi się nowa istota, dokonuje się jakiś mityczny akt stworzenia. W centrum tego aktu jest kobieta – ta, która daje życie, wydając na świat potomstwo: matka, żywicielka, często utożsamiana z naturą, i ta, która w wielu kulturach uosabia śmierć. Jej taniec jest ekstatyczny, przybiera formę rytuału, podczas którego kapłanka ukazuje dwoistą naturę kobiety. Artystka sięga do najbardziej archetypowych pojęć dotyczących kobiecości. Jej obnażone do pasa, pomalowane czerwoną farbą ciało, emanuje pięknem i siłą – można je wielbić, czcić i zarazem się go bać. Szamański taniec Ronchi jest uwodzicielski i groźny jednocześnie. Przywołuje to, co nieznane, zakazane, podświadome, dzikie i pierwotne. Wytrzeszczone białka oczu tancerki zdają się widzieć światy inne niż ten widzialny. Jej ciało poddaje się woli ponadnaturalnych bytów, duchów, drzemiących w kobiecym ciele energii, wyzwolonych przez czerwone światło Księżyca – zwiastuna klęsk, wojen, cierpienia i miłości. Kobieta jest naczyniem, które mieści w sobie całą złożoność wszechświata, jednocześnie będąc ponad nim – naga, pełna mocy i prawdy.

***

Wszystkie trzy artystki wykraczają w swoich spektaklach poza świat widzialny. Anita Zdrojewska podróżuje w głąb siebie, aby odkryć to, co podświadomie wiemy: koło życia i śmierci toczy się nieustannie niezależnie od naszego udziału. Czas płynie linearnie tylko dla nas, w skali wszechświata jest on wiecznym trwaniem wraz ze zmieniającą się nieustannie przestrzenią. Magdalena Jakubów razem z niespokojnymi duchami tuła się w innym wymiarze, poszukując prawdy o sobie i oddając głos tym, którzy mówić już nie mogą. Maruska Ronchi oddaje ciało i przestrzeń pierwotnym energiom i siłom natury, usiłując dotknąć istoty i źródła kobiecości. Taniec artystek jest zaproszeniem, by choć na chwilę stanąć poza czasem, w przestrzeni sacrum, do której na co dzień nie mamy dostępu; jest jak bilet do innego wymiaru – wymiaru butoh.

Copyright taniecPOLSKA.pl (miniaturka)

„Butohpolis”. I Międzynarodowy Festiwal Sztuki Butoh, Teatr Akt w Warszawie 26-27 kwietnia 2019

Organizatorzy: Stowarzyszenie „Akademia Umiejętności Społecznych”, Teatr Limen Butoh

Anita Zdrojewska (Warszawa/Polska): Niesen

Magdalena Jakubów (Warszawa/Polska): Domy obecności. Anamnesis

Maruska Ronchi (Włochy): Czerwony Księżyc

 

 


[1] Tatsumi Hijikata, w: Katarzyna Julia Pastuszak, Ankoku butō Hijikaty Tatsumiego. Teatr ciała-w-kryzysie, s.481, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2014

[2] Czas snu – w mitach Aborygenów opisuje okres przed stworzeniem Ziemi, kiedy nie istniał jeszcze fizyczny, materialny świat. „Czas snu” według wierzeń nadal istnieje i można się do niego dostać lub też porozumieć się z żyjącymi tam duchami dzięki odpowiednim rytuałom magicznym. Tłumaczy się go również jako „czas tworzenia”, „czasy przodków”, „Sen” czy „odwieczny czas snów”. Jeśli chodzi o ten ostatni , dla Aborygenów jest to czas obecny w każdym człowieku i nie można go rozumieć tylko jako „czas” czy „historia stwarzania.” Sen jest również rodzajem opowieści o czasach i rzeczach, które kiedyś miały miejsce. Więcej na ten temat [w]: Colin Thomas Johnson, Mitologia Aborygenów, przeł. Mirosław Nowakowski, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 1997

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

Anita Zdrojewska „Niesen”. Fot. Sylwia Zawadzka.
Anita Zdrojewska „Niesen”. Fot. Sylwia Zawadzka.
Magdalena Jakubów „Domy obecności. Anamnesis”. Fot. Sylwia Zawadzka.
Magdalena Jakubów „Domy obecności. Anamnesis”. Fot. Sylwia Zawadzka.
Maruska Ronchi „Czerwony Księżyc”. Fot. Sylwia Zawadzka.
Maruska Ronchi „Czerwony Księżyc”. Fot. Sylwia Zawadzka.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close