Wersja do druku

Udostępnij

Tegoroczna 16. edycja Malty okazała się niezwykle łaskawa dla form tanecznych – obok debiutu, teatru, muzyki i variów stanowiły one jeden z bloków festiwalu.Część taneczna żyła swoim rytmem wieczornych spektakli – w Słodowni, w Starym Browarze i na dziedzińcu Centrum Kultury Zamek.

Potwierdziły się częste opinie, że taniec współczesny i teatr tańca rozwijają się na peryferiach życia teatralnego. Najczęściej pozostają w izolacji, pojawiają się przede wszystkim na festiwalach stricte tanecznych, tak jakby nie należały do szeroko rozumianego teatru. Jeśli „wpuszcza się” taniec do teatru, to tylko w charakterze alternatywy. Podobnie zdarzyło się na katowickim APART – festiwalu form niewerbalnych, gdzie formy taneczne znalazły się obok plastycznych. Oczywiście, nie ma co narzekać, lepiej żeby taniec wszedł do aktualnego życia teatru jako forma alternatywna, niż żeby pozostał dostępny tylko dla zamkniętego koła fascynatów.

Maltańskim organizatorom bloku tanecznego udało się stworzyć naprawdę ciekawy, w głównej mierze międzynarodowy program. Ciekawy, bo nieznany jeszcze polskiemu widzowi. Zaproszenie zagranicznych artystów niosło jednak za sobą pewne ryzyko. Stan tańca w Polsce ciągle jeszcze odbiega od zaawansowanego poziomu powszechności tej sztuki zagranicą. Trzeba powiedzieć, że kiedy polscy artyści ciągle odkrywają formy tańca współczesnego, wprowadzają do swoich spektakli elementy teatru tańca, Zachód już dawno tkwi w choreografii konceptualnej, instalacjach, czasem minimalizacji ruchu, przy jednoczesnym skupieniu na ciele. W tym właśnie tkwi owo ryzyko – jak przy tak różnym od naszego repertuaru zachwycić polskiego widza z jego przyzwyczajeniami i oczekiwaniami?

Maltański repertuar był przede wszystkim awangardowy. Większość spektakli wymuszała na widzu raczej aktywność intelektualną, niż tylko intuicyjne, estetyczne przeżywanie. Wyjątek stanowiło na pewno widowisko plenerowe – amerykański Project Bandeloop. Taniec w przestworzach na ścianie hotelu Novotel przyciągał masę przypadkowych widzów, przystawali oni na chwilę, by z podziwem i niedowierzaniem spojrzeć na tancerzy zwisających na linach, wykonujących w powietrzu skomplikowane układy. Kolorowe stroje tancerzy przylegały do ściany hotelu niczym pionki na planszy do gry w chińczyka, raz w konstelacji trójkowej, kiedy indziej czwórkowej. „Błękitny Balet” kpił sobie z praw grawitacji i obracał płaszczyznami, pionowa ściana hotelu pełniła dla tancerzy funkcję horyzontalnej, poziomej sceny. Właściwie przypominało to bardziej postawiony pionowo pas startowy. Tancerze, niczym cyrkowcy, wykonywali salta – nawet kilka pod rząd, obroty lub neoklasyczne układy. Wszystkie te kombinacje z żabiej perspektywy wyglądały fantastycznie. Amerykański zespół zawsze występuje na ekstremalnych scenach powietrznych, najczęściej w górskim pejzażu. Założycielka Amelia Rudolph chciała tworzyć spektakle – hybrydy, który łączą elementy tańca, rytuału i sportu.

Na scenie wertykalnej, ale już w Starym Browarze, zaprezentował swoją choreografię Aatt…enen….tionon, ustawioną na trzech tancerzy – Boris Charmatz (on sam również wykonywał ten układ taneczny). Na trzypoziomowej konstrukcji każde piętro zajmuje odizolowany tancerz. Już samo to ustawienie jest zaskakujące, taniec jest przecież sztuką fizycznego kontaktu artystów, interakcji – a tutaj wykonawcy są od siebie odseparowani, nie widzą się nawzajem, ewentualnie mogą się usłyszeć. Spektakl jest wizualnie ascetyczny – poza wysoką konstrukcją i trzema lampami z kloszami przypominającymi dmuchawce, nie ma niczego więcej. Jeszcze przed rozpoczęciem, tancerze bardzo stanowczym ruchem pozbywają się dolnej części garderoby, do końca spektaklu pozostaną tylko w białych podkoszulkach. Nie ma muzyki, w trakcie spektaklu parokrotnie nieoczekiwanie pojawią się różne dźwięki, po czym wszystko przycichnie. Tancerze poruszają się silnie zdeterminowanym ruchem, prawie brutalnym wobec swojego ciała. Padają głośno na podłogę, uderzają nogami o pręty. Balansują na granicy wytrzymałości fizycznej i psychicznej – także w sensie dosłownym – są bowiem usytuowani na krawędziach konstrukcji.. A jednak coś łączy tych więźniów samotności: czasem w niesamowity sposób potrafią zsynchronizować swoje kroki i ruchy, kiedy indziej miotają się po swojej klatce każdy w inny sposób, ale z taką samą siłą i determinacją. Tancerze wysunięci na środek, otoczeni widzami, są jakby wystawieni do oglądania, do podglądania ich. Jest w tym układzie jakieś ukryte okrucieństwo, sięgające tradycji igrzysk. Wzmacnia je kształt kolistej areny. To bardzo intensywny i fascynujący spektakl.

Boris Charmatz, Xavier Le Roy i Willi Dorner należą do najbardziej znanych choreografów i oczywiście byli wskazanymi przez organizatorów gwiazdami festiwalu.

Wieczór z Le Roy trudno zaklasyfikować jako spektakl, był to raczej wykład z elementami pokazów ruchowych. Nie miał wiele wspólnego z klasycznym dyskursem, gdyż łączył elementy biografii artysty i wywód poprzedzony badaniami naukowymi z zakresu  nowotworu piersi. Przed widzami odkrywa artysta swoje rozczarowanie środowiskiem naukowym i rosnące zainteresowanie tańcem, które przechodzi w fascynację i decyzję, że jemu tylko należy się poświęcić. Do poszczególnych etapów kształtowania się tego procesu Le Roy dołącza pokaz slajdów i sam konstruuje „ruchome obrazki”, ilustrujące jego naukę tańca. Tytuł spektaklu Le Roy tłumaczy: „Produkt okoliczności bada produkt, którym jest moje ciało jako surowy materiał dla społecznej i kulturowej organizacji oraz przedmiot krytyki”. Podobne zdarzenia już były – kiedyś Jêrome Bel, również francuski choreograf, w trakcie warszawskiego festiwalu „ciało_umysł” zamiast całowieczornego spektaklu prowadził wykład o spektaklu tanecznym dla publiczności, w którym na zasadzie przypisów pojawiały się wstawki ruchowe.

Natomiast spektakl 404 Willi Dornera, austriackiego choreografa, miał charakter choreografii laboratoryjnej, ignorującej widza. Na pustej scenie, w rozproszeniu, tańczy grupa młodych ludzi, ich ruchowi towarzyszy muzyka gitarowa, wykonywana na żywo. Nie ma stałych układów. Na scenie panuje właściwie chaos, wszyscy znajdują się w ruchu: zmieniają miejsca, czasem schodzą ze sceny, siadają, by po chwili niespodziewanie włączyć się w taniec. Utrzymują między sobą stały, intensywny kontakt wzrokowy; nieustannie wchodzą w  przypadkowe interakcje z innymi osobami na scenie, co przypomina technikę kontakt-improwizacji.

Spektakl pozbawiony jest zupełnie dramaturgii, nie ma punktu kulminacyjnego, na scenie ciągle panuje ten sam stan napięcia. Sama choreografia zwrócona jest w stronę czystego tańca. Tytuł nawiązuje do internetowego żargonu, oznacza błąd – może chodzi o błędy w komunikacji ludzkiej. Partnerskie kontakty pomiędzy tancerzami są brutalne i krótkotrwałe – zawsze kończą się rozstaniem, tak jak rozpadają się więzi międzyludzkie.

Do gustu publiczności bardziej jednak przypadł dość konwencjonalny spektakl AlineAlone w choreografii Granhoj Dans, w którym autobiograficzna opowieść – wywiad młodej kubańskiej tancerki Aline, łączyła się z żywiołową i porywającą melodią kubańskich ballad, tańcem oraz śpiewem. Równie entuzjastycznie został przyjęty zespół londyński New Art Club w spektaklu Electric Tales (Elektryczne opowieści), w którym elementy tańca przeplatały się z niezwykle śmieszną opowieścią a la Monty Python. Komizm sytuacyjny, skontrastowanie postaci głównych bohaterów, liczne gagi złożyły się na doskonałą i lekką taneczną komedią. Równie ciekawą propozycją był błyskotliwy spektakl w choreografii Simone Aughterlony Performers on Trial (Wykonawcy przesłuchiwani) – rozegrany w konwencji rozmowy, przeplatanej wstawkami tanecznymi. Widzowie mają jakoby oceniać spektakl, prowokuje ich do tego powtarzane wielokrotnie tzw. wejście, ale ponieważ publiczność jest dość bierna, zmienia się sens tej sceny, która przypomina raczej fragment z próby. Rzekome poczucie bycia przesłuchiwanym nie znajduje też żadnego odzwierciedlenia/uzasadnienia w kompozycji przestrzeni scenicznej.

Trzeba jeszcze dodać, że poza gośćmi z Europy, prezentowane były również polskie choreografie solowe. Tutaj najlepiej wypadł spektakl Katarzyny Chmielewskiej – Bonsai – wykonywany przez Leszka Bzdyla. Poza tym grupa Towarzystwo Gimnastyczne zaprezentowała Obcojęzyczność; pojawił się też warszawski zespół Bretoncaffe ze spektaklem Slam. In.

 

Pierwsza edycja prawdziwego tanecznego bloku na Malcie zakończyła się sukcesem. Można jedynie ponarzekać na złośliwość losu, która objawiła się w nałożeniu się terminów; amatorzy tańca stoją teraz przed trudnym wyborem, czy w czerwcu odwiedzać festiwal maltański czy konferencje w Bytomiu.

Scena - mała (miniaturka)

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close