
Imponujący dorobek artystyczny Borisa Ejfmana, rosyjskiego choreografa, twórcy /w 1977 r./ Sanktpetersburskiego Teatru Baletu, zadziwia od lat różnorodnością oraz niepowtarzalnym klimatem tanecznych inscenizacji. Od kiedy jego zespołowi, nie wypuszczanemu przez ówczesne władze do krajów spoza bloku socjalistycznego, udało się wystąpić w 1988 r. przed paryską publicznością, świat dosłownie oszalał na punkcie choreograficznych wizji rosyjskiego artysty, stawiając go z miejsca w rzędzie największych współczesnych twórców baletu. Sam Ejfman niechętnie i z dużymi oporami porusza spektakularnie eksponowany przez media obu półkul wątek „martyrologiczny” swojej biografii. Przyznaje, że bardzo przeżywał odizolowanie go w latach 70-tych i 80tych od dokonań zachodniej sztuki choreograficznej, jednocześnie z właściwą sobie skromnością i przekorą podkreśla, że to właśnie brak wzorów z „wielkiego świata” z tak modnym i wszechobecnym na Zachodzie tańcem modern uratował go jako artystę, pozwalając na stworzenie w izolacji własnego, niezwykle osobistego, unikalnego stylu opartego o wspaniałą tradycję baletowej sztuki rosyjskiej, wykorzystującego jednocześnie język współczesnej choreografii. To właśnie „rosyjskość” baletowych inscenizacji Ejfmana czyni jego zespół tak niezwykle oryginalnym, zupełnie nie podobnym do żadnego z istniejących zespołów tanecznych na świecie, przynoszi mu uznanie w całej Europie i w USA, gdzie występuje z olbrzymim powodzeniem niemal co roku (światowa premiera jego ostatniego baletu „Mewa” miała miejsce wiosną tego roku w Nowym Jorku).
Inspiracją dla choreograficznej twórczości Eifmana jest najczęściej wielka literatura rosyjska (m.in. balety: Bracia Karamazow, Idiota, Mistrz i Małgorzta, Anna Karenina, Mewa) oraz geniusz wybitnych twórców (jak głośny i kontrowersyjny balet Czajkowski – Misterium życia i śmierci poruszający problem homoseksualizmu kompozytora, czy Czerwona Giselle poświęcony tragicznym losom wybitnej baleriny rosyjskiej, Olgi Spiesiwcewej). Kreując swoje sceniczne wizje, artysta korzysta z bogactwa i dokonań różnych technik tańca i ruchu, w tym akrobatyki, która w połączeniu z tańcem klasycznym daje niezwykłe efekty artystyczne, zachwycające światową publiczność na równi z psychoanalitycznym przesłaniem jego tanecznych spektakli.
Związki Eifmana z Polską sięgają 1975 roku, kiedy to podczas Łódzkich Spotkań Baletowych zaprezentował swoją wersję choreograficzną baletu „Gajane” do muzyki Chaczaturiana. Artysta podkreśla, że Polska, a szczególnie warszawski Teatr Wielki, jest jego drugim domem: nie dysponując własną sceną w Rosji, zmuszony jest prezentować swe prace głównie poza nią; a nasz kraj odwiedza niemal co roku. Ma tu zresztą swoją wierną, oddaną publiczność, która nie zawiodła i tym razem, wypełniając przez cztery kolejne wieczory salę Teatru Wielkiego podczas jego najnowszej premiery i nagradzając ją każdorazowo stojącą owacją.
Mający swą europejską premierę w dniu 20 września br. w Operze Narodowej inspirowany dramatem Czechowa balet Mewa do muzyki Rachmaninowa i Skriabina, zaskoczył znawców twórczości Eifmana odmienną od dotychczasowych konstrukcją: być może wbrew intencjom samego choreografa ciężar inscenizacji został przeniesiony z charakterystycznej dla jego spektakli „fabularności” na taneczną finezję zespołu jakże trafnie obrazującą skomplikowany duchowo-emocjonalny świat czwórki głównych bohaterów. Wielbicieli tańca zachwycił pomysł przeniesienia akcji dramatu ze środowiska aktorsko-literackiego do środowiska tancerzy, gdzie perfekcyjna akademickość sławnego choreografa Trigorina zderza się z wrażliwą psychiką eksperymentującego w technice modern marzyciela Trieplewa, zaś młoda utalentowana tancerka Zarieczna podejmuje próbę rywalizacji ze sławną baleriną Arkadiną. Wielbicieli twórczości Czechowa takie odczytanie jego dzieła z pewnością nie przekona, jednak paradoksalnie pozwala ono lepiej zrozumieć dość skomplikowaną filozofię utworu, poprzez współprzeżywanie z – sugestywnie kreowanymi przez tancerzy – bohaterami ich duchowych rozterek oraz rozpaczliwego poszukiwania przez nich prawdziwych czy też pozornych wartości.
Głównym przesłaniem „Mewy” Eifmana wydaje się być destrukcyjny, prowadzący do nikąd spór o wartości i racje. Wzruszające, niezwykłej urody plastycznej sceny, w których Trieplew próbuje przekonać mistrzów klasyki do swoich nowatorskich wizji artystycznych, m.in. prezentacja jego choreografii o rannej mewie (wspaniały pomysł teatru w teatrze) przed zasypiającą podczas pokazu Arkadiną, dobitnie obrazują cierpienie młodego buntownika, dramat niezrozumienia i odrzucenia jego wizji świata, rozpaczliwe wołanie o akceptację. Z drugiej strony wirtuozeria tańca i układów choreograficznych hołdujących klasycznej (akademickiej) technice Trigorina i Arkadiny czynią niemożliwą jakąkolwiek krytykę wobec ich graniczącej z perfekcją pełnej pasji twórczości. Owo ścieranie się dwóch przeciwstawnych technik tanecznych, z których każda – w doskonałej interpretacji tancerzy zespołu Eifmana – ociera się niemalże o absolut, unaocznia absurdalność sporów o wartości, które są przecież pojęciem względnym.
Nowe dzieło Ejfmana jest niezwykle sugestywnym obrazem cierpienia i tragizmu życia twórczego człowieka ubezwłasnowolnionego zarówno monotonią codzienności jak i paraliżującą, bo pozbawiającą woli działania, obojętnością otoczenia wobec jego talentu, zmuszającymi go do zamknięcia się we własnym świecie wizji i urojeń (rozpoczynająca i kończąca przedstawienie scena uwięzionego w klatce Trieplewa). Spektakl stanowi wyraźną aluzję do życiorysu samego Ejfmana: odrzucenie przez mistrzów klasyki, Trigorina i Arkadinę, nowatorskich choreograficznych wizji Trieplewa nawiązuje do czasów, w których młodemu utalentowanemu choreografowi uniemożliwiano realizację własnych artystycznych wizji wykraczających daleko poza ramy obowiązującej w jego kraju klasyki akademickiej. Zwraca uwagę sposób, w jaki Ejfman rozlicza się w tym spektaklu ze swoją bolesną przeszłością: zamiast potępienia i nienawiści mamy przejmujący taneczny obraz wyważonej próby zrozumienia oraz usprawiedliwienia wszelkich ludzkich racji i przekonań. Potwierdza to niezwykłą cechę charakteru rosyjskiego choreografa, cenionego bardziej za granicą niż w ojczyźnie: jest zbyt mocno zakorzeniony i zakochany we wspaniałej spuściźnie kulturalnej swojego kraju, aby go potępiać za doznane krzywdy. Nienawiść i destrukcja nigdy nie leżały w polu zainteresowań tego artysty.
Trudno powiedzieć, czy było to celowe zamierzenie choreografa, próbującego przecież dochować wierności ideom dramatu Czechowa, jednak jego najnowszy spektakl jest także, a może przede wszystkim, hymnem na cześć tańca – sztuki która towarzysząc człowiekowi niemalże od czasu jego pojawienia się na ziemi, pozwala mu poprzez swoją siłę i emocje przetrwać wszelkie przeciwności losu. Tak jak miało to miejsce to w przypadku Ejfmana.