Wersja do druku

Udostępnij

Gdy zaczyna się przedstawienie, naprzeciw widowni jest tylko ekran; duży, biały – i pusty, jak scena. Słyszymy muzykę – to żelazny punkt kanonu baletowego, Romeo i Julia Piotra Iljicza Czajkowskiego. Gdy wybrzmią ostatnie akordy fragmentu wykonania Teatru Bolszoj, na ekranie pojawia się czołówka programu telewizyjnego – “Wieczór z mistrzem”. To właśnie sfabrykowany talk show oglądać będziemy przez większą część spektaklu. Gościem dziennikarki jest Violetta Martinez, , „wybitna tancerka i uznana choreografka”, postać stworzona przez Natalię Draganik w jej solowym debiucie. Pretensjonalna dama w kiczowatym makijażu, o powiekach ociekających skrzącym się brokatem, swoje wypowiedzi buduje z banalnych frazesów. Mówi o sztuce i pieniądzach, o tym, że każdy artysta powinien być swoim menadżerem; że każdy jest kowalem swego losu; że widz lubi tylko taką sztukę, jaką znał już wcześniej i pod to oczekiwanie należy obmyślać projekty artystyczne. Gdzieniegdzie z namaszczeniem wrzuci łacińską maksymę. Pecunia non olet. De gustibus non est disputandum. Komercyjny blichtr łączy się z pseudointelektualizmem.

Anatomia żenady

Zarówno wypowiedzi Violetty, jak i przewijające się między nimi wstawki choreograficzne, czytać możemy na kilku poziomach. Po pierwsze – publicystycznym, bardzo konkretnym i doraźnym, doszukując się w tanecznej „divie” różnych celebrytek tanecznego świata: błyszczących w wywiadach na błyszczących stronicach kolorowej prasy, biorących udział w pracach „jury” rozmaitych telewizyjnych show, albo też realizujących za spore sumy publicznych pieniędzy pompatyczne akademie ku czci wielkiego kompozytora czy największego Polaka. Dla „wtajemniczonego” widza Draganik przewidziała kilka bonusów. Lokalna publiczność z pewnością szybko zorientuje się, że wywiad przeprowadzany jest w autentycznym studiu miejscowej telewizji, przez znaną miejscową dziennikarkę. Ci natomiast, którzy preferują ogólnopolskich nadawców komercyjnych, w jednej z parodystycznych sekwencji tanecznych (reklama „Mrożonek Tango”) bez trudu odnajdą bezpośrednie nawiązanie do innych mrożonek, polecanych w tzw. prime time przez taneczną gwiazdę… (czytelnicy, którym na oglądanie telewizji szkoda czasu, podpowiedź znajdą tutaj).

Między kolejnymi fragmentami talk show, niczym przerwy na reklamy, oglądamy kilka tanecznych (wykonywanych przez artystkę „na żywo”) etiud – parodiujących swoiście estradowy, naiwny i „podkasany” popularny sposób rozumienia tańca, kreowany przez telewizyjne widowiska. Mamy tu wspomnianą zachętę do kupowania mrożonek, której towarzyszy płomienne tango – i dziarski taniec z biało-czerwonymi pomponami przy muzyce Chopina i deklamacji wiersza Bagnet na broń Broniewskiego – współczesną syntezę polskiego patriotyzmu z ducha męczeństwa i kultu ofiary z amerykańskim patriotyzmem z ducha parady, baloników i czirliderek. Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że te taneczne wstawki nie są niezbędne; akcja na ekranie jest zdecydowaną dominantą, można sobie wyobrazić Manifest w galerii – jako video art.

Raport o stanie tańca

Oczywiście, Manifest nie ma na celu jedynie wywołania salw śmiechu publiczności, co zresztą całkiem dobrze udaje się artystce. Ma być również wypowiedzią autotematyczną, jednak – w odróżnieniu od innych powstających do tej pory w tym nurcie polskich spektakli – mówiącą o tańcu nie tyle jako o medium, środku artystycznego wyrazu, co o jako praktyce kulturowej uwikłanej w sieć społecznych uwarunkowań. Zza głupich, konformistycznych, a nawet filisterskich wypowiedzi Violetty Martinez wyziera niewesoła sytuacja, w której są polscy tancerze i tancerki – problemy z prawnymi i socjalnymi uwarunkowaniami zawodu, edukacją i przede wszystkim – brak polityki finansowania tej dziedziny sztuki, który zmusza twórców do wyborów między „kompromisami” w rodzaju brania udziału w żenujących komercyjnych przedsięwzięciach, bądź znalezieniem się w bardzo trudnej sytuacji finansowej.

Tak oto w performans zostały włączone problemy, które do tej pory pojawiały się w konferencyjnych i prasowych dyskusjach, od ładnych paru lat przetaczających się przez środowisko. W różny sposób przytaczane są rozmaite dane i teksty odnoszące się do kondycji polskiego tańca – statystyki dotyczące udziału Polaków w życiu kulturalnym (oczywiście zatrważająco niskie), fragmenty z poprzedzającego tegoroczny Kongres Kultury Polskiej Raportu o tańcu współczesnym opracowanego na zlecenie Ministra Kultury, czy też wypowiedź krytyka Łukasza Drewniaka z ubiegłorocznej ankiety miesięcznika „Teatr”. Swoją drogą, Drewniak został już tyle razy „wywołany do tablicy” za swoją ironiczną, choć nad wyraz niefortunną wypowiedź na temat teatru tańca (który miał rzekomo sprawiać mu „niewyobrażalny psychiczny ból”), że trzeba teraz będzie straceńczej odwagi, by powtórzyć podobne zagranie… Środowisko taneczne, jak widać, nie wybacza.

Krok naprzód

Mieszający rozmaite dyskursy tekst nasuwa skojarzenia z teatrem René Pollescha. Na tym jednak podobieństwo się nie kończy. Podobnie jak przedstawienia niemieckiego reżysera, spektakl Natalii Draganik możliwy jest do odczytania jako coś więcej niż tylko satyra, w tym wypadku – na polski taniec. Krytykując taneczny rynek, Draganik czyni to niejako od środka – zawiesza więc, choćby częściowo, opozycję między krytykowanym a krytykującym i ukazuje mechanizmy determinujące artystę. Wbrew tytułowi – nie formułuje swojego tradycyjnie rozumianego manifestu, pozytywnej wizji, z perspektywy której mogłaby po prostu odrzucić obecne status quo.

Co więcej – neoliberalny dyskurs, którego krytyki podejmuje się tancerka, ogarnął wszystkie sfery naszego życia – nie tylko polski taniec współczesny. Tancerz staje się tu niejako figurą każdego wykluczonego z kapitalistycznej krainy szczęśliwości, zbywanego formułami w rodzaju – jeżeli ci nie wychodzi, sam jesteś sobie winny. Ironicznie ukazywane na ekranie wypowiedzi Violetty Martinez – wspomniana konieczność bycia własnym menadżerem i kowalem swego losu, stosowania się do niezłomnych praw podaży i pobytu, wychodzenia od swoistej „bazy”, czyli rozpoczynania każdego swojego działania od ułożenia budżetu – wskazują na trafną społeczną diagnozę. Polski liberalizm gospodarczy to jakiś (wulgarnie rozumiany) radziecki marksizm a rebours – wizja świata ekonomicznie zdeterminowanego przez metafizyczne, nieugięte prawa rynku, którym muszą poddać się nie tylko jednostka, ale i społeczeństwo. I ukazanie tego stanu rzeczy w spektaklu Natalii Draganik to w polskim tańcu nowość, na którą długo czekaliśmy.

Artykuł ukazał się w wortalu NowyTaniec.PL 3 listopada 2009

Wydawca

NowyTaniec.PL

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close