Twórcy Delii mówią wprost, że swoim spektaklem nawiązują do osiągnięć nowojorskiej awangardy tanecznej z połowy minionego stulecia. Jedno takie nawiązanie dostrzegłam na poziomie samego ruchu, w sposobie jego wykonania. Wśród zalożeń teoretycznych awangardowej grupy Judson Dance Theatre, która powstała w 1962 roku w Nowym Jorku znalazło się pojęcie „niespiesznej kontroli”. – Tańczyć powinno się używając małej energii, bez wzmożonego wysiłku, bez pośpiechu, za to wyraźnie akcentując poszczególne pozy – głosił jeden z postulatów. Anna Steller i Jacek Krawczyk tańczą właśnie tak. Są temu postulatowi wierni w każdej minucie swego ruchu, i jest to z pewnością świadome nawiązanie.

Wersja do druku

Udostępnij

Tytuł spektaklu Delia wywołuje raczej skojarzenia muzyczne niż ruchowe. Delia Derbyshire – angielska kompozytorka – w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, w początkach istnienia tego gatunku stworzyła muzykę elektroniczną do blisko 200 radiowych i telewizyjnych programów BBC, m.in. do popularnego serialu SF „Doctor Who”, który był jednym z pierwszych programów z wyłącznie elektroniczną ścieżką dźwiękową. Przywołanie imienia Delii Derbyshire w tytule choreografii Anny Steller i Jacka Krawczyka jest zapewne przypomnieniem współczesnemu widzowi postaci kojarzącej się z nowatorstwem w muzyce lat sześćdziesiątych, ale chyba nie tylko. To również ważne wskazanie na artystyczną inspirację bliską twórcom spektaklu Delia, a mianowicie na fascynację muzyką elektroniczną i jej mechanicznym brzmieniem, a także na upodobanie dla muzyki konkretnej – gatunku pozwalającego na łączenie dźwięków z odgłosami i szmerami życia codziennego.

Nie trzeba pewnie dodawać, że właśnie takie tło akustyczne ma spektakl Delia, będący ukłonem w stronę twórców awangardy muzycznej i tanecznej lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Jest to kolejny spektakl będący dowodem na to, że założenia tej awangardy – mimo upływu ponad pół wieku – nie przebrzmiały i wciąż towarzyszą artystom, którzy szukają nowych sposobów zaskakiwania, drażnienia, niecierpliwienia, męczenia i nudzenia widza tylko po to właściwie, aby wytrącić go z wygodniej roli odbiorcy dzieła gotowego, schlebiającego gustom i oczekiwaniom publiczności. Wśród artystów silna jest chyba także potrzeba stworzenia takiego spektaklu, który jeszcze czymś zaskoczy; nawet, jeśli się nie spodoba. Delia wpisuje się w tę tendencję – chce przykuć uwagę widza swoim zimnym, matematycznym uporządkowaniem, formalizmem nie zakłóconym nawet pojedynczą emocją czy nawiązaniem do świata zewnętrznego. Jest sztucznym, odrębnym bytem, balansującym na granicy odrzucenia, a jednocześnie perfekcyjną i bardzo świadomą realizacją swoich własnych założeń – pokazuje czysty ruch w pustej przestrzeni, i nic poza tym.

Ten czysty ruch ma swoją niepowtarzalną strukturę. Tancerze mierzą przestrzeń sceny i dzielą ją swoimi krokami na mniejsze odcinki. Kreślą stopami na podłodze geometryczne figury i rysują je ramionami na białym tle wiszącego z tyłu sceny ekranu. Ich ciała potraktowane są jak przybory geometryczne, przy pomocy których można precyzyjnie rysować trójkąty, koła, punkty i linie, nie zniekształcając ich. Ruch tancerzy – płynny, chwilami zatrzymywany w nieruchomej pozie – trochę przypomina ruch pionków na szachownicy, ślizgających się i przesuwających w różne strony wzdłuż linii przekątnych i prostych. Co ciekawe, rysując w przestrzeni tancerze przywołują tylko najprostsze figury geometryczne, od punktu po koło. Wracają do kształtów, które od zawsze służą komponowaniu ruchu w przestrzeni, jakby chcieli pokazać widzom na nowo ich wyrazistość. Jakby chcieli je nowo odkryć dla sztuki.

Twórcy Delii mówią wprost, że swoim spektaklem nawiązują do osiągnięć nowojorskiej awangardy tanecznej z połowy minionego stulecia. Jedno takie nawiązanie dostrzegłam na poziomie samego ruchu, w sposobie jego wykonania. Wśród zalożeń teoretycznych awangardowej grupy Judson Dance Theatre, która powstała w 1962 roku w Nowym Jorku znalazło się pojęcie „niespiesznej kontroli”. – Tańczyć powinno się używając małej energii, bez wzmożonego wysiłku, bez pośpiechu, za to wyraźnie akcentując poszczególne pozy – głosił jeden z postulatów. Anna Steller i Jacek Krawczyk tańczą właśnie tak. Są temu postulatowi wierni w każdej minucie swego ruchu, i jest to z pewnością świadome nawiązanie.

Pomijając nawet pojęcie „niespiesznej kontroli”, którego opis proszę potraktować jako historyczną ciekawostkę, sądzę, że ze swoimi poszukiwaniami mechanicznego ruchu, szokującym – bo całkowitym – oderwaniem od rzeczywistości i zamianą wątków tradycyjnie bliskich sztuce tańca na odległy od niej raczej temat przestrzennej geometrii, twórcy spektaklu Delia dobrze by się czuli w atmosferze rewolty kontrkulturowej lat 60 – tych. Ale myślę też, że to dobrze, iż Delia współcześnie przywołuje ducha tanecznej awangardy. Ten spektakl, w swojej istocie tożsamy z działaniami nowojorskich artystów, jest kolejną materializacją idei przedstawienia, podczas którego wszystko może się zdarzyć, na które trzeba iść się przekonać, co zdarzy się tym razem (albo co się nie zdarzy, a powinno). Wydaje mi się jednak, że powtarzanie tych działań o awangardowych korzeniach ma dzisiaj głęboki sens. Ponad pół wieku po manifeście Yvonne Rainer, który był negacją iluzjonizmu, związku tańca z rzeczywistością i wirtuozerskich wyczynów ruchowych, kontynuowanie tradycji – bo to już tradycja – ruchowych eksperymentów jest przede wszystkim szansą dla współczesnych widzów. Szansą doświadczenia ich „na żywo”, na sobie, szansą ich osobistego przeżycia i prawdziwego uczestnictwa, którego nie zapewni żadna rejestracja filmowa ani podręcznik do historii sztuki tańca. I chociażby dlatego warto takie spektale jak Delia tworzyć, a także doceniać starania ich twórców – przede wszystkim ich odwagę, świadome podjęcie ryzyka niepopularności.

Myślę, że warto jeszcze pamiętać o jednej sprawie. O tym, że awangarda taneczna narodziła się w Nowym Jorku, nie na polskim gruncie. Dla polskiej publiczności, która nie jest jeszcze przyzwyczajona do tego typu przekazu, propozycje takie jak „Delia” są wciąż pewnym wyzwaniem. Zapewne również dlatego spektale takie jak „Delia”, jak „Nic” Towarzystwa Gimnastycznego, jak „Prawa pólkula” Marii Stokłosy są potrzebne. Rewolucja choreograficzna i teatralna dokonała się być może w tańcu i w teatrze, ale niekoniecznie w gustach i oczekiwaniach widzów. Awangarda nie odniosła więc jeszcze ostatecznego zwycięstwa, o ile jest jej ono w ogóle pisane. Walka o zmiany trwa…

Artykuł ukazał się w wortalu NowyTaniec.PL 19 listopada 2009

powiązane

Bibliografia

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close