
Sposoby obchodzenia się z ciałem to nic innego jak tresura, którą zaczyna się od zwierząt, przenosi na dzieci, a wreszcie stosuje do siebie i świadomie praktykuje. Jan Fabre zaczynał od owadów. W performansie z 1978 roku pokazywanym w zrobionym własnoręcznie namiocie-wigwamie w kształcie dwóch opartych o siebie nosów, Fabre łapał muchy, a potem wyrwane muchom skrzydełka za pomocą skalpela umieszczał w ciałach wygrzebanych z ziemi robaków. Entomologia stanie się od tej pory jego pasją, i jak wynika z książki Luka van den Driesa Corpus Jan Fabre[1], wiedza na temat terytorializmu i organizowania przestrzeni przez owady stanie się jednym z podstawowych źródeł inspiracji tego performera, choreografa, scenografa, reżysera i pisarza.
Sposoby obchodzenia się z ciałem to nic innego jak tresura, którą zaczyna się od zwierząt, przenosi na dzieci, a wreszcie stosuje do siebie i świadomie praktykuje. Jan Fabre zaczynał od owadów. W performansie z 1978 roku pokazywanym w zrobionym własnoręcznie namiocie-wigwamie w kształcie dwóch opartych o siebie nosów, Fabre łapał muchy, a potem wyrwane muchom skrzydełka za pomocą skalpela umieszczał w ciałach wygrzebanych z ziemi robaków. Entomologia stanie się od tej pory jego pasją, i jak wynika z książki Luka van den Driesa Corpus Jan Fabre[1], wiedza na temat terytorializmu i organizowania przestrzeni przez owady stanie się jednym z podstawowych źródeł inspiracji tego performera, choreografa, scenografa, reżysera i pisarza.
Po fascynacji owadami Fabre przenosi zainteresowanie na inne zwierzęta, czasem obecne na scenie dosłownie, czasem w postaci wizerunków. W konsekwencji pracuje ze swoim zespołem aktorskim jak biolog – powiada van den Dries – „zafascynowany strukturą ich ciała, rozmieszczeniem kończyn, działaniem organów”[2]. Fabre swoim teatrem, któremu przyświeca filozofia człowieka złapanego niczym zwierzę w potrzask własnego instynktu i zbiorowego przymusu, mieści się w przestrzeni animal studies. W jego przedstawieniach nie brakuje haków rzeźniczych, zawieszonych na sznurkach słoików na przetwory, przechowujących wydzieliny ludzkie i zwierzęce, nagrań rejestrujących odgłosy udręki zwierząt w rzeźni, królika powieszonego za uszy na haku, eksperymentów na ciałach ludzkich i zwierzęcych. Fabre w swojej pracy wykorzystuje materiał dokumentalny, przygotowuje się do pracy w laboratoriach i bibliotekach. W jego spektaklach ludzie eksperymentują, niejednokrotnie okrutnie, na zwierzętach, a figury zwierząt na ludziach, profanując tym samym (oczywiście pozornie) antropocentrycznie ustanowione rozróżnienie człowieka i zwierzęcia, zarazem unieważniając (znowu pozornie) działanie władzy. W teatrze Fabre’a przemoc i terror stosowane przez człowieka wobec zwierząt zamieniają się w tresurę społeczną, co skłania do refleksji nad rolą zwierzęcia jako paradygmatycznej istoty żywej, „wobec której człowiek mierzy swoje siły życiowe na zawsze malejącej skali”.[3]
Zwierzę (animal) cóż za słowo!
Zwierzę (animal) jest słowem, jest określeniem wprowadzonym przez ludzi, którzy dali sobie prawo i władzę, by nazwę tę nadać każdej innej żywej istocie[4]
– zdecydował dawno Derrida. W przedstawieniu Papuga i króliki doświadczalne (któremu poświęcona j est prawie j edna trzecia książki Luka van den Driesa), tylko papuga była prawdziwa, a reszta zwierząt reprezentowana przez monstrualne pluszaki. Fabre podjął w tym przedstawieniu problem relacji między człowiekiem a zwierzęciem, pokazał świat, w którym to ludzie uczą się od zwierząt, mających wiedzę, jak przetrwać w najbardziej ekstremalnych warunkach. Nie zapominajmy, że w końcu nawet faktura kostiumów pływackich odwołuje się do właściwości, jakie ma skóra rekina. Świat Fabre’a podejmuje dialog inspirowany różnicami między człowiekiem a zwierzęciem, ale o porozumieniu nie ma mowy, bo schwytane przez człowieka zde- terytorializowane zwierzę daje odpór sileludzkiej ze zdwojoną intensywnością. Oznacza to, że zwierzęta cywilizowane przemocą, karą i zniewoleniem będą się bronić i atakować człowieka, intruza na ich terytorium, ze zdwojoną siłą.
W 1974 roku, po swoim słynnym per- formansie Lubię Amerykę i Ameryka lubi mnie, w którym usiłował nawiązać porozumienie z kojotem, Joseph Beuys powiedział: „Można powiedzieć, że powinniśmy wyrównać rachunki z kojotem, dopiero wtedy będzie można wyleczyć tę ranę”[5], czyli zażegnać konflikt z nieznanym, a więc odrzucanym światem. Zdaniem Fabre’a, Beuys nawiązał kontakt z kojotem tylko dlatego, że nie naruszył jego godności[6].
W teatrze Fabre’a zdarza się, że nadzy ludzie noszą głowy zwierząt. Już Agamben zauważył, że w biblii hebrajskiej z dwunastego wieku „reprezentanci ludzkiej perfekcji” byli przedstawiani z głowami zwierząt.[7] W przedstawieniach Fabre’a dzieje się tak pewnie dlatego, że z jednej strony, ciało zamaskowane lepiej potrafi oddawać immanencję zwierzęcą, z drugiej, że nagość tworzy istotną część pracy artysty, jako środek tworzenia obrazów ciała, z trzeciej, że eksperymenty nad ciałem człowieka i zwierzęcia wymagające ekstremalnych cielesnych sytuacji należą do ulubionych przez artystę. Na nagim ciele najlepiej można bowiem, jak komentuje van den Dries, „odczytać alfabet mięśni, ścięgien, kręgów i kości, i zobaczyć, jak wciąż powstają w nich nowe słowa” jako forma biomechaniki stosowanej, kinetyki demonstrowanej na skórze, jako odpowiedź na wstyd – wyraz dyscypliny ciała, „które musi nauczyć się przestrzegać reguł zachowania danego systemu”.[8] Ale może także dlatego, że artysta mierzy się z problemem podobnym do tego, jaki miał Derrida, zwierzając się: „kiedy zwierzę patrzy na mnie nagiego, jestem bardziej zawstydzony jako zwierzę, które nie posiada poczucia własnej nagości, czy przeciwnie, jako człowiek, który zachowuje poczucie nagości? kim zatem jestem kim jest ten, którym (w następstwie tego) jestem? Zwierzę patrzy na mnie. Co powinienem myśleć o tym zdaniu?”.[9]
Co myślał Joseph Beuys, kiedy obserwował go kojot, co przeżywała Marina Abramović, kiedy w jej performansach z lat dziewięćdziesiątych wbijały w nią wzrok oplatające ją pytony? Co myślał Jan Fabre, kiedy kazał ludziom przemieniać się w zwierzęta?
Narracja van den Driesa nie daje odpowiedzi, służy bowiem przede wszystkim pokazaniu Fabre’a jako cielesnego konceptualisty, którego interesuje ciało szukające granic własnych możliwości, cia- ło-archetyp, w którym „ja” rozmywa się i znika. Istotnie, Fabre w swoim teatrze pełnym dosłownej i umownej krwi, dzięki aktorom odtwarzającym mikrorytmy cielesne występujące w zachowaniach zwierzęcych, realizuje, jakby chciał Eugenio Barba, postulat organiczności, oznaczający umiejętność takiego wpływania na widza, aby odniósł on wrażenie obcowania z działającym ciałem w życiu.[10] Zdaje się zarazem odpowiadać na przesłanie arty styczne bliskiego mu performera Josepha Beuysa, który odrzuca historię pojmowaną jako abstrakcyjne uszeregowanie zdarzeń, na rzecz ujmowania jej w perspektywie organicznego formowania się świata – dokładnie jak w embriologii.[11] Określa to mechanikę i dynamikę ciała, niepowtarzalność jego motoryki zasadza się w tym, że zawsze będzie opowiadać własną historię.
Wytwórcy Nagrobków, Producenta Trumien, Tanatopraktora, Kata, Księdza, Wizażysty, Pacjenta-Kwiaciarza, Chińskiego Skazańca. Nietrudno zauważyć, że większość postaci reprezentuje zawsze budzące niepokój zawody związane ze śmiercią. W świecie Fabre’a nikt nie żyje i każdy żyje zarazem. Jego sztuka stanowi rodzaj szczególnej mszy za żywych zmarłych. Ten oksymoron nie dziwi, jeśli uznać prawdziwość teorii Doktora-Filozofa, który wierzy, że:
ludzie rozważają możliwość
powrotu i przemiany
poza swoim obecnym kształtem
Świadomość, że ludziom nie było i nie jest ze śmiercią po drodze, Fabre ujawnia wprowadzeniem do sztuki małej antologii „aforyzmów” autorów starożytnych: „ludzie boją się śmierci jak dzieci ciemności” (Eurypides), bo „śmierć to jedyny bóg, którego nie można przebłagać ofiarą” (Ajschylos), dług, „który każdy z nas musi spłacić”(Elektra Sofoklesa). Bohaterowie sztuki śmierci się jednak wcale nie boją. Nie boi się Pacjent-Kwiaciarz:
Wzlecę w spokoju, bo wiem, kiedy umrę
Zupełnie nie boję się śmierci
Ćwiczyłem się w ars moriendi
Nikt przecież tak naprawdę nie nauczy się żyć
jeśli najpierw nie nauczy się umierać.
Pacjent-Kwiaciarz wierzy w moc motyla metamorfozy, dlatego połknął przed śmiercią setki poczwarek ćmy zmierzchnicy trupiej główki, z których potem wyszły motyle i zrobiły to, co do nich należało: uniosły ciało. Pusty kokon znowu wypełnił jakiś motyl.
Fabre wychodzi bowiem z założenia, że w chwili śmierci na Boga nie ma co się oglądać, bo Bóg jej nie rozumie:
Nigdy nie umarł i nie umrze
Tę brudną robotę zwalił na syna
Jezus cierpiał za nas.
Nie inaczej myśli polski filozof Krzysztof Michalski, który myśl Fabre’a zdaje się dopowiadać: „gdy umierający Jezus woła Boga, nic mu to nie może pomóc. Bowiem… wiedza, która pozwoli pojąć śmierć i uczy-nić ją znośną, jest niemożliwa”.[12] Śmierć zdaniem Michalskiego stanowi najbardziej intymną charakterystykę własnego życia, jednostki, nie egzemplarza gatunku, nie członka jakiegoś społeczeństwa czy reprezentanta jakiejś grupy zawodowej. To śmierć zatem definiuje człowieka jako niepowtarzalną jednostkę, to dopiero jej perspektywa czyni życie indywidualnym. Ta myśl wyznacza filozofię śmierci Fabre’a: ludzie mogą oswoić śmierć jedynie przez własne działanie, bowiem mogą żyć wiecznie jedynie we własnym dziele. Ludzkie wyobcowanie we własnym dziele zatem, jak powiedziałaby Simone de Beauvoir[13], to najszlachetniejsza zatem forma własności – ta własność właśnie decyduje o życiu po śmierci. Dlatego Fabre zdaje się odrzucać myśl Sartre’a, dla którego absurdem jest, że się rodzimy, absurdem, że umieramy, a śmierć stanowi zanegowanie wszystkich możliwości. Idzie raczej tropem Jaspersa, traktującego śmierć jako jedną z sytuacji granicznych, w których następuje rozjaśnienie egzystencji, i Levinasa, który śmierć nazywa odejściem bez pozostawienia adresu. Dlatego Fabre przekonuje w wywiadach, że uważając się za martwego za życia, przygotowuje się do życia po śmierci we własnych spektaklach. To one stanowią jego reinkarnację, zapewniając nieśmiertelność. Fabre traktuje swoje performanse i spektakle jak umierające ciała, których dusza przenosi się w ciało widza. Wiara w metamorfozę i transformację jest jego religią artystyczną.
Requiem dla metamorfozy stanowi hołd dla idei „przepoczwarzania się” po śmierci:
Śmierć jest matką piękna
A tylko piękno
Podsyca nasze pragnienia i marzenia
I tylko śmierć
Zaspokaja nasze ciała i dopełnia naszych
katastrof
Śmierć jest ojcem metamorfozy śmierć
(to nie jest koniec)
Egzystencja więc nie może kierować się ku śmierci, bo to śmierć jest ciałem. Nie ma więc śmierci w ogóle – jak przekonuje JeanLuc Nancy – jest jedynie „śmiertelne prze- strzennienie ciała, które zapisuje, że egzystencji nie przysługuje istota ani nawet śmierć, ona jedynie wykracza poza siebie. Przez całe swoje życie jest również ciałem martwym, ciałem zmarłego, to jest zmarłego, którym jestem żyjąc. Martwy czy żywy – ani martwy ani żywy – jestem otwarciem, grobem lub ustami; grobem w ustach, ustami w grobie”. [14]
W Requiem dla metamorfozy motyl, symbol reinkarnacji, szuka grobu nieznanego artysty, fruwając wśród grobów, opowiada dowcipy i anegdoty, rozśmiesza umarłych. Bo to śmiech jest podstawowym motorem i siłą życia po śmierci. W spektaklu Requiem dla metamorfozy, zrealizowanym w 2007 roku w Felsenreitschule, w skalnej ujeżdżalni koni w Salzburgu, wykutej w kamieniołomie na górze Monschberger, gdzie kiedyś Max Reinhardt wystawił Sługę dwóch panów, Fabre pokazał teatr realizujący poniekąd ideę sztuki totalnej Kurta Schwittersa, łączącej w sobie artystyczną ekspresję rzeźby, architektury i malarstwa. Schwitters tworzone przez siebie groty i nisze, zapełniał przypadkowymi przedmiotami, odpadkami, resztkami.
W spektaklu Fabre’a w scenerii przypominającej wielki kamienny grób dwudziestoosobowa grupa aktorów i tancerzy z różnych stron świata zamienia się w „odpadki”, grając „pośmiertne stadium życia” swoich bohaterów. Na scenie pełnej dziwnych stworów, monstrualnych pająków, mieczy, nożyczek, prosektoryjnych narzędzi, „jelit” służących za śmiertelną pętlę wisielcom, mięsnych wnętrzności, obnoszonych przez ich byłych właścicieli, w surrealistycznych konfiguracjach cielesnych aktorzy przedstawiają najrozmaitsze stany ożywionego ciała i jego fizjologię, sposoby bycia, komunikacji, postaw, oddechów, usiłowań, zapaści, boleści, cierpienia. Jednak te ciała poranione, niedoszyte po sekcji zwłok, wieszane, nacinane, zdekomponowane – bo jak dowodzili już romantycy, ponowne złączenie z naturą może dotyczyć tylko ciała chorego, znajdującego się w stanie rozproszenia – tworzą wspólnotę tańczącą frenetyczną ta- rantelę. Skupiona wokół złotego – jak na alchemiczną magię przystało – motyla, wehikułu ich podróży przez „nowe życie”, powraca jednak bolesną pamięcią w traumatyczną przeszłość.
Requiem dla metamorfozy to taniec żywych trupów. Znawca sposobów obchodzenia się z trupem, Louis-Vincent Thomas, śmierć definiuje jako proces abolicyjny, niszczący żywego w jego rozkładzie[15], tymczasem spektakl Fabre’a pokazuje ją jako proces scalania rozkładu, a życie człowieka jako stale powtarzający się proces dezintegracji i scalania.
Dziwna to transformacja, której bohaterowie marzą o grobach pełnych ciał, by „obżerać się przedstawicielami własnego gatunku”. Nie dziwi to jednak w kontekście wyznawania metafizyki mięsa: aby uwierzyć w możliwość transformacji, trzeba siebie potraktować jako kupę mięsa, jako pokarm, którym się jest tak samo jak materia zwierzęca. Trzeba więc „dotknąć surowego mięsa – jak pisze Brach-Czaina – trzymać je w ręku. Ściskać. […] Trzeba dotknąć ciała zmarłego człowieka”, żeby przestać traktować śmierć jako tragedię, a spojrzeć na nią jak na metafizyczną przemianę, którą śmierć otwiera. Tylko przyjmując siebie za pokarm, możemy dokonać transformacji śmierci w życie, tylko wtedy, zdaje się wierzyć Fabre, może „błysnąć na chwilę świat”.[16]
Blisko czterdzieści lat temu, w 1969 roku, niemiecki kompozytor Bernd Alois Zimmermann skomponował inne pandemonium historyczne, Requiem dla młodego poety. Wśród muzyki rozlegały się głosy zmarłych, należących do epoki autora, który rok później, śmiertelnie chory, popełnił samobójstwo. Z głośników popłynęły rozmaite, przetworzone elektronicznie, archiwalne nagrania, między innymi przemówienie Hitlera z okazji inwazji na Czechosłowację z 16 marca 1939, Imre Nagya z czasu powstania węgierskiego z 31 października 1956, Aleksandra Dubczeka po upadku Praskiej Wiosny z 27 sierpnia 1968, zabrzmiały głosy Mao Tse-tunga, Churchilla, Stalina. Publiczność słuchała tekstów Alberta Camusa, Ludwiga Wittgensteina, Ezry Pounda, monologu Molly Bloom z Ulissesa Joyce’a i, co szczególnie wymowne, poezji samobójców: Władimira Majakowskiego, Siergieja Jesienina, Konrada Bayera. To do tego ostatniego należały słowa, mogące być mottem do requiem Zimmermanna „Nie ma nic do osiągnięcia z wyjątkiem śmierci”.
Nie ma raczej wątpliwości, że słowa te mogą stanowić także motto do sztuki i spektaklu Fabre’a. Dlatego na teatralnej scenie odbywają się obchody śmierci jako celebracji życia. Zapowiada to już sam początek spektaklu, kiedy z grobów pokrytych gąszczem pięknych kolorowych kwiatów, których widok sam już wywołuje przeczucie czyjejś niewyrażalnej, transcendentnej, ale rzeczywistej obecności, najpierw wydostają się ręce, a potem nagie, piękne ciała, które eksplorować będą cmentarną przestrzeń. Za chwilę połączą się z ciałami zdeformowanymi i będziemy świadkami danse macabre, łączącego realizm magiczny i absurdalny humor. Przy dźwiękach elektrycznych gitar i rozmaitych grzechotek, rytmom dynamicznego koncertu granego przez obecnych na scenie muzyków towarzyszy magia śmiechu. To śmiech jest siłą, która pozwala żyć po śmierci. Słuchamy więc anegdot opowiadanych przez Motyla Rozśmieszającego Umarłych, a to o Bogu, który stał się marksistą, a to o Hitlerze, który jest zadowolony, że go zabiją, bo o jednego Żyda będzie mniej, a to o żołnierzu, którego Bóg prosi, by oszczędził życie wroga – to będzie kiedyś polski papież – a który zgadza się na to pod warunkiem, że zotanie niemieckim papieżem. Smierć nie uzyskuje w teatrze należytej powagi, a ciało silnie eksplorowane od strony biologii generuje porządek symboliczny. Wynika zaś z niego, że życie to jedynie przygrywka do śmierci.
W finale spektaklu, wśród więdnących już kwiatów, cmentarnych tablic, tańcząc
i kopulując, w orgii biorą udział same szkielety. Wszyscy, nawet muzycy, mają przytroczone na plecach kościotrupy. Nie dziwi to, zważywszy, że, jak wynika ze słów Anatomopatologa, to goły szkielet właśnie gwarantuje życie pośmiertne, bo tylko on nie ulega rozkładowi:
Kiedy widzę trupa
Zawsze chcę wiedzieć więcej
0 tym co podczas naszego życia ulega zmianie
A po śmierci się rozkłada
Żyjemy bowiem ze śmiercią w środku
Kościec stanowi podstawowy kształt
To czynnik spajający
1 stadium terminalne.
Nie dziwi więc, że książka Luka van den Driesa poświęcona zarażonemu śmiercią teatrowi Jana Fabre’a nosi tytuł Corpus. Filozof francuski Jean-Luc Nancy tak zatytułował swoją książkę, także skoncentrowaną wokół ciała i cielesności człowieka. Pisał w niej, że „nie należy pisać o ciele, lecz zapisać ciało – ciało, a nie cielesność […] wystarczy włączyć telewizor, żeby zobaczyć, że ciał nie ma, są za to płaty mięsa, skóry, twarze, mięśnie, ciało zaś pozostaje ukryte w szpitalach, cmentarzach, kiedy indziej są tylko ciała wygłodzone, uszkodzone, czasem roześmiane i roztańczone. Ciało zapisane, poranione, ponacinane, wyżłobione to ciało drogocenne, ciało na granicy. Ciało jako skóra różnorako fałdowana, pozaginana, rozwarstwiona, wyżłobiona, monstrualnie przenicowana, porowata, podrażniona, oszołomiona, związana, rozwiązana, to tylko jeden ze sposobów, w których ciało daje miejsce egzystencji. Transcendentalność więc sytuuje się w bezustannej modulacji skóry”.[18] Taką właśnie transcendentalność ciała w swoim teatrze Jan Fabre usiłuje uchwycić i taką usiłuje opisać van den Dries, holenderski uczony a zarazem praktyk teatralny.
Napisał on bowiem książkę, która odtwarza „(al)chemię tworzenia” Fabre’a, dla której, zgodnie z myślą Maussa, „ciało jest pierwszym i najbardziej naturalnym przedmiotem technicznym człowieka. Albo dokładniej : pierwszym i najbardziej naturalnym przedmiotem i zarazem środkiem technicznym człowieka jest jego ciało”.[19] To książka, która daje syntetyczny przegląd i omówienie dokonań twórczych artysty, zawiera wspaniałą ikonografię – przewodnik po całej twórczości, indeks spektakli z podaniem pełnej obsady, cykl wywiadów ze współpracownikami Fabre’a. Wyłania się z niej obraz artysty działającego obrazem, o którego ekspresji decyduje potencjał plastyczny ciała, rygorystyczna, precyzyjnie harmonijna organizacja przestrzenna i rytmiczna, leżąca, jak chcieliby Meyerhold i Barba na antypodach rytmu rzeczywistości i codziennego życia. Książka van den Driesa, będąc rodzajem biografii artystycznej Fabre’a, stanowi jednocześnie przykład autobiografii. Zasadniczą bowiem, jak wspomniano, jej część tworzy zapis prawie pięćdziesięciu dni powstawania spektaklu Papuga i króliki doświadczalne, których van den Dries był bezpośrednim uczestnikiem. Jeśli uznać, że autor zwraca się głównie do siebie i jego narracja stanowi przykład autokomunikacji, a prowadzący dziennik skupia się na swoim życiu wewnętrznym i swoich stanach psychicznych, to może najlepiej byłoby nazwać zapis tych niespełna dwóch miesięcy wspólnej z Fabrem pracy – pamiętnikiem. Pamiętnik bowiem, jak zauważa Małgorzata Czermińska, różni się od autobiografii „tylko ukształtowaniem podmiotu, który w pamiętniku odgrywa mniejszą rolę, eksponuje raczej wydarzenia, w których brał udział, niż swoje przeżycia wewnętrzne”.[20] Ten szczególny więc rodzaj dokumentacji pracy Fabre’a, w sposób nieunikniony osobistej, podejmujący jednak próbę obiektywizacji, którą zaciera niekiedy metajęzykowa refleksja, ma charakter zjednej strony badawczy, z drugiej może budzić wątpliwości natury aksjologicznej. Badacz Luk van den Dries określi inspiracje Fabre’a, które nietrudno zidentyfikować (Artaud, Meyerhold, Craig, Grotowski, Foucault, Bataille, Chirpaz). Umożliwi myślenie o Fabrze jako ukrytym strukturaliście, dla którego ciało, tak jak język, jest myślącą strukturą. Jeśli bowiem uznać ciało za podmiot, czyli to, co jedno signifiant znaczy dla drugiego signifiant, to ciało jest w teatrze Fabre’a zawsze wychylone ku innemu ciału, a jego intymność realizuje się w tym wychyleniu na zewnątrz. Określa to, jakby powiedział Lacan, ekstymność ciała, co oznacza, że ciało chociaż jest światem samym w sobie, to formę i znaczenie uzyskuje dopiero w relacji z innymi ciałami.
W perspektywie aksjologicznej intryguj e pytanie Luka van den Driesa: „czy nagość jest jeszcze odpowiednią strategią w społeczeństwie, które samo nieustannie wykorzystuje (nagie) obrazy ciał w swojej produkcji towarów i wartości?”. Niepokoi natomiast niejedno. Wyznania Fabre’a, że męczarnia zwierząt jest piękna i że nie akceptuje on tolerancji dla współczucia. Praktyki reżysera, każącego aktorom sutkami pieścić parkiet, zlizywać jogurt z podłogi, pić własny pot. Opowieść o artyście, który chce „zobaczyć przyjemność z kopulacji”, wprowadza na scenę mówiącą kobiecą waginę. Przedstawianie widzom pękającej z nadmuchania żaby, zaszczutego pisklęcia, panien młodych w zakrwawionych sukniach, zdeformowanych noworodków, rzeźniczych odpadów. Fabre w wywiadach nie ukrywa, że prowokacja oznacza dla niego wywołanie świata do odpowiedzi, że szokowanie jest dla niego punktem wyjścia, że teatr jest miejscem, w którym leczy się rany umysłu, że przemocą zabiera w podróż widza, bo widzowie powinni się uczyć, tak jak wcześniej aktorzy, przez cierpienie. Fabre deklaruje zresztą, że o świecie, o miłości i śmierci „da się opowiedzieć więcej, gdy punktem odniesienia jest okrucieństwo”.
Jest więc Fabre skandalistą? Na pewno po lekturze książki niezdystansowanemu czytelnikowi Fabre może się wydać sadystą, pornografem, manipulatorem, dyktatorem. A tymczasem Requiem dla metamorfozy przynosi obraz inny: Fabre’a ironisty obdarzonego poczuciem humoru, wizjonera, poety. Nie pozostaje więc nic innego, jak tylko w miarę możliwości próbować go bliżej poznać.
Autorka jest historyczką teatru, pracuje naukowo w Instytucie Sztuki PAN, wykłada między innymi w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. Obecnie przygotowuje do druku książkę „Mięso i krew. Ciało w teatrze współczesnym”.
Jan Fabre (ur. 1958) już od początku kariery, jeszcze w latach siedemdziesiątych jeden z najbar¬dziej wszechstronnych i najważniejszych współczesnych artystów europejskich a także jeden z najbar¬dziej kontrowersyjnych twórców działających na po¬graniczu sztuk plastycznych, teatralnych, literackich. Związany jest z nową falą działań performatywnych, przypominających niekiedy klasykę tego gatunku (we wczesnych Money performances malował obrazy popiołem spalonych banknotów), ale także wprowa¬dzających nowe estetyki, tematy i środki. Jego „real time performances”, nazywane przez samego autora żywymi instalacjami, zmusiły współczesną sztukę sceny do nowego sposobu myślenia o cielesności i ruchu. Mimo ciągłego kwestionowania teatralnej narracji słownej, od początku lat siedemdziesiątych Fabre pisał wiele tekstów teatralnych – niekiedy są to scenariusze-dramaty, niekie¬dy sceniczne monologi (pisane najczęściej dla Els Deceukelier). Jego prace bliższe fascynacjom plastycznym prezentowane były na Weneckim Biennale i w najważniej¬szych muzeach Europy. Jest autorem rzeźb i dużych instalacji plenerowych – jedną z najbardziej cenionych jest dwudziestotrzymetrowa rzeźba Totem zrealizowana z oka¬zji 575. rocznicy założenia Katolickiego Uniwersytetu w Louvain, przedstawiająca chra¬bąszcza nabitego na pikę. O Fabrze pisaliśmy ostatnio w „Dialogu” nr 1/2011.
[1] Luk van den Dries, Corpus Jan Fabre, przeł. Iwona Mączka, Joanna Urbaniak, Sylwia Walecka, maltafundacja/korporacja ha!art, Kraków 2010.
[2] Tamże, s. 166.
[3] Por. Agata Bielik-Robson, Witalizm: reaktywcja, czyli o nowej filozofii życia w nowej postaci, „Konteksty” 2009 nr 4.
[4] Jacques Derrida The Animais Therefore I Am, cyt. za: Dariusz Czaja Filozofowie i zwierzęta. Poeci i zwierzęta. Wypisy z ksiąg użytecznych, „Konteksty” 2009 nr 4.
[5] Caroline Tisdall, Joseph Beuys, cyt. za: Erika Fischer-Lichte, Estetyka performatywności, przeł.Małgorzata Sugiera, Mateusz Borowski, Księgarnia Akademicka, Kraków 2008, s. 168.
[6] Por. van den Dries, op.cit.
[7] Giorgio Agamben, Das Offene. Der Mensch Und das Tier, cyt. za Arkadiusz Żychliński, Zwierzę, którego nie ma, „Konteksty” 2007 nr 4.
[8] Tamże, s. 166.
[9] Czaja, op.cit.
[10] Eugenio Barba Sekretna sztuka aktora, Ośrodek Badań Twórczości Jerzego Grotowskiego i Poszukiwań Teatralno-Kulturowych, Wrocław 2005, s. 137.
[11] Por. Każdy artystą, w: Zmierzch estetyki – rzekomy czy autentyczny, t. 2, przeł. Krystyna Krzemień, wybór i wstęp Stefan Morawski, Czytelnik, Warszawa 1987.
[12] . Śmierć Boga, „Gazeta Wyborcza” z 15 stycznia 2010.
[13] Druga płeć, przeł. Gabriela Mycielska, t. 1, Fakty i mity, Wydawnictwo Literackie, Kraków
1972, s. 91-92.
[14] Jean-Luc Nancy, Corpus, przeł.Małgorzata Kwietniewska, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2002, s. 16-17.
[15] Trup. Od biologii do antropologii, przełożył Krzysztof Kocjan, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1991.
[16] Szczeliny istnienia, Wydawnictwo eFKa, Kraków 1999, s. 182.
[17] François Chirpaz Ciało, IFiS PAN, Warszawa 1998, s. 89.
[18] Nancy, s. 12.
[19] W: Socjologia i antropologia, przełożył Marcin Król, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1973, s. 564
[20] Autobiografia, pod redakcją Małgorzaty Czermińskiej, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009, s. 14.