Wersja do druku

Udostępnij

GABRIELA ŻUK: Już w sobotę kolejna premiera Lubelskiego Teatru Tańca – Endo. Czego tym razem możemy się spodziewać?

RYSZARD KALINOWSKI: Bardzo trudno słowami opowiedzieć o nowym pomyśle. Sam spektakl będzie pewną próbą odkrywania kobiecości. A zaczęło się od fascynacji antykiem – jego doskonałością, harmonią i współczesnością, odartą z klasycznych pojęć piękna, dobra, pełną fizyczności. Kiedy zastanawiałem się jak połączyć te sprzeczności przyszło mi do głowy zderzenie subtelnej kobiecości z bardzo mocnym, emocjonalnym, fizycznym ruchem, podobnym do tego, który pojawia się w DV8 Physical Theatre. Ponadto dzięki antycznym fascynacjom dotarłem do mitu labiryntu, a dalej do próby odkrywania tego, co nieznane, niejasne, chęci drążenia czegoś, co należy poznać i się tego nauczyć – kobiecości. Z pewnością jest tutaj pewien wątek osobisty – mnie jako mężczyznę przecież fascynują kobiety. Kiedy z nimi rozmawiam, czytam o nich, często czuję, że jestem w labiryncie, nigdy nie wiem, w którym jego miejscu i to jest niesamowite.

GABRIELA ŻUK: Temat kobiecości jest bardzo obszerny i przez to wyjątkowo trudny do ogarnięcia. Czy stawiasz zatem na jakieś jej konkretne aspekty?

RYSZARD KALINOWSKI: Spektakl zatytułowałem Endo, gdyż marzy mi się swoista endoskopia, której celem jest poznanie kobiecego brzucha, podbrzusza, jego okolic, czyli tych miejsc, które symbolizują kwintesencję kobiecości, decydują o niej i są źródłem życia. Trudno tutaj mówić jednoznacznie, używając terminów anatomicznych, zwłaszcza, że chodzi o coś więcej – o połączenie fizyczności, biologii z odwołaniem do symboliki, kobiecej natury, archetypów, naznaczenia płcią, macierzyństwem, które może mieć zarówno pozytywne jak i negatywne konotacje. Chciałbym się zastanowić, co przezywa kobieta, odkryć jej świadomość. Wszystko buduję wokół tego pierwotnego impulsu, opieram na atawizmie i wyrwanych z kontekstu cechach charakterystycznych dla rodzaju żeńskiego. Z pewnością pojawią się tu jakieś klisze, kalki, karykatury, ale od tego nie uciekniemy.

GABRIELA ŻUK: No właśnie, nie boisz się popadania w stereotypy?

RYSZARD KALINOWSKI: Spektakl jest pewną próbą odkrywania kobiecości. Mam zatem nadzieję, że nie będzie to stereotypowe, cały czas bronię się przed tym, uciekając bardziej w stronę natury. Jeśli pojawią się jakieś utarte skojarzenia to jedynie w formie drobiazgów, przerywników, na pewno nie zdominują one całej prezentacji.

GABRIELA ŻUK: Na scenie zobaczymy trzy kobiety, co zadecydowało o takim składzie?

RYSZARD KALINOWSKI: Zaprosiłem do współpracy Beatę Mysiak, Barbarę Czajkowską i Justynę Konstańczuk, zależało mi właśnie na nich ze względu na ich emploi sceniczne. Z drugiej strony czułem, że jako kobiety będą one mogły zbudować coś zupełnie nowego, wyjątkowego, czego sam nie umiem zaplanować ani wymyślić. Każda z nich jest inna i staram się traktować je indywidualnie. W spektaklu nie ma jasno określonych postaci, główną rolę odgrywają emocje, które każda z tancerek rozumie po swojemu, inaczej je interpretuje, nawet jeśli proponuję jakieś konkretne rozwiązanie. Daję im możliwość wyrażenia siebie, chyba nie jestem tyranem, jestem w stanie wiele zaakceptować (śmiech). Zależy mi na tym, byśmy na postacie na scenie nie patrzyli w sposób fabularny, ale interpretowali je przez ich działania, energię, emocje, czyli rzeczy abstrakcyjne. Z drugiej strony duży nacisk kładę na fizyczny aspekt – chcę by spektakl dotykał bólu, podrażnienia, łaskotania, czyli wszystkiego, co po człowieku chodzi w różnych momentach. Tancerki maja być tylko przekazicielami różnych impulsów, nie chciałbym by opowiadały swoją własną historię. Wierzę, że dzięki współpracy z dziewczynami uda mi się zobaczyć coś więcej, odkryć nowe jakości, niż te, które do tej pory widziałem w swoich spektaklach.

GABRIELA ŻUK: Czy to się już pojawiło?

RYSZARD KALINOWSKI: Beata Mysiak zauważyła podczas prób, że nie ma żadnego kontaktu między tancerkami. A taki kontakt od zawsze mnie przecież fascynował, zwykle dużo było elementów z nim związanych w moich spektaklach. Wiem jednak, że jest on najpełniej możliwy dopiero w przypadku, kiedy ludzie się dość dobrze znają. Nad Endo dziewczyny pierwszy raz pracują w takim składzie, nie można im zatem z miejsca zaproponować czegoś takiego. Jednak zaraz potem jak Beata mi to uświadomiła pojawił się mały element kontaktu.

GABRIELA ŻUK: Czym się kierowałeś, myśląc o ruchu w tym spektaklu?

RYSZARD KALINOWSKI: W mojej dość ukierunkowanej, męskiej wyobraźni powstają obrazy, które układają się w konkretne propozycje ruchowe. Kiedy konfrontuję je z tancerkami pojawia się, nowe rozumienie tematu, dowiaduję się coraz to nowych rzeczy. Jednak punktem wyjścia, źródłem ruchu ustanowiłem brzuch, podbrzusze – to ono zadecydowało głównie o zasadzie ruchu. Wszystko, co wykonują technicznie musi się wiązać ze świadomością istnienia tego centrum. Ponadto, co ważne i interesujące, kobiety poruszają się zupełnie inaczej, mają inaczej ukształtowane łokcie, stawy, ścięgna. Fascynują mnie zatem możliwości kobiecego ruchu, to co kobieta może zrobić ze swoim ciałem, ile jest w stanie pokazać. Poszukuję żeńskiego typu energii.

GABRIELA ŻUK: Z tego co mówisz spektakl wchodzi w dość intymne zakamarki kobiecej natury, czy pracując z tancerkami nie napotykałeś barier, oporu przed otwarciem się na ingerencję w zbyt prywatne strefy?

RYSZARD KALINOWSKI: Praca nad Endo z pewnością wymagała otwarcia się z ich strony, trzeba było dać się poznać, zdobyć zaufanie i go nie nadużyć. Czasem rzucając jakieś polecenia, sugestie zastanawiam się, czy nie powiedziałem za dużo, czy użyłem odpowiednich słów i czy tancerka odpowie mi na to szczerze a może zostawi sobie pewien margines, który potem widz zobaczy i się zniechęci.

GABRIELA ŻUK: Do współpracy zaprosiłeś Aleksandra Janasa z grupy kilku.com, czy zatem możemy liczyć na tak wyszukane wizualizacje jak podczas poprzedniego spektaklu LTT Kosmos?

RYSZARD KALINOWSKI: Stawiam bardziej na tworzenie efektu wizualnego przez poszukiwania światłem i scenografią. Jeśli pojawi się projektor, to raczej właśnie jako źródło światła a nie obrazu. Olo wskazał mi jednak bardzo ciekawy trop poszukiwań – by to, co pozornie wygląda na twarde, mocne i ostre, w rzeczywistości było miękkie, sprężyste i delikatne. Szukałem jednak takiej silnej, męskiej, brutalnej strony, która miała znaleźć swoje odbicie w bardzo mocnej i funkcjonalnej konstrukcji-scenografii, na której moglibyśmy się pewnie poruszać. Okazało się to bardzo trudne do wykonania ze względów technicznych. Musieliśmy poszukać innych materiałów, przez co cały spektakl poszedł w nieco inną stronę, wyszedł znacznie bardziej delikatny, niż zakładałem, i dobrze że tak się stało. Z drugiej strony nie chciałbym popaść w jakieś nadmierne ogrywanie scenografii. Mógłbym, ale tego nie robię – to także może coś znaczyć.

GABRIELA ŻUK: Znów usłyszymy muzykę Piotra Kurka, czego tym razem możemy się spodziewać?

RYSZARD KALINOWSKI: Jego pomysły do tego spektaklu w trakcie pracy zmieniały się, tak jak i moje. Na początku wyszedł od zespołu instrumentów, potem pojawiła się pojedyncza wiolonczela, w tej chwili pracujemy na dźwięku strun. Kto lubi i zna Piotrka Kurka, na pewno go w tej muzyce usłyszy.

Tekst ukazał się w wortalu NowyTaniec.PL 19 marca 2009.

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close