Wersja do druku

Udostępnij

Piątka tancerzy wykonuje w skupieniu powolną sekwencję ruchów. Nigdy się nie dotykają, nie ma żadnego partnerowania. Całość może kojarzyć się z jakąś dalekowschodnią formą gimnastyki relaksacyjnej – w końcu mamy do czynienia z towarzystwem gimnastycznym… Uważne oko zauważy, że choreograficzna sekwencja trwa paręnaście minut i w czasie około godzinnego spektaklu powtórzy się czterokrotnie. Wyizolowani tancerze będą płynąć w przestrzeni – poza tym nie zdarzy się nic – prawie nic.

Działania środowiska skupionego wokół Starego Browaru mają określony kierunek, sytuują się w określonym prądzie. Do najważniejszych jego wyróżników należą dystans wobec tanecznego medium i autotematyzm. Nie dziwi zatem, że Nic to spektakl o tańcu, a dla mnie – przede wszystkim o percepcji tańca i spektaklu tanecznym. Temat spektaklu podkreśla zapomniana już niemal przez tancerzy współczesnych kurtyna – uroczo czerwona. Gdy widzowie wchodzą, pozostaje zasunięta, uroczyście rozsuwa się dopiero, gdy wszyscy zajmą miejsca – jak za dawnych czasów… Pierwsze minuty spektaklu upływają w zupełnej ciszy, zakłócanej jedynie przez wolne metrum tykającego metronomu – nadaje on tempo całej choreografii. I w zasadzie jest to pewna możliwość, w którą całość mogłaby pójść. Tak się jednak nie dzieje.

Po pewnym czasie pojawia się bowiem ścieżka dźwiękowa – odgłosy kroków, trzaski drzwi, szmery oraz nieustanne tykanie metronomu stanowią podkład, pewną stałą akustyczną powierzchnię, spod której co jakiś czas wyłaniają się urwane motywy muzyczne i słowne. Czegóż tu nie ma – walc Waldemara Kazaneckiego z Nocy i dni , Romeo i Julia Sergiusza Prokofiewa, Żwirek i Muchomorek, przyrodnicze komentarze Krystyny Czubówny, pierwsze akordy V Symfonii Beethovena (urwany „motyw losu”)… Dwukrotne obejrzenie spektaklu pozwala upewnić się, że ścieżka dźwiękowa nie jest w żaden sposób skorelowana z warstwą choreograficzną.

I tu docieramy do spraw zasadniczych. Powołując się na poglądy Yvonne Rainer i jej buntowniczo-utopijny „No manifesto”, którego hasła upowszechniała ostatnia edycja tanecznego bloku na festiwalu MALTA, towarzystwo gimnastyczne składa akces do tradycji neoawangardy lat 60. – tutaj oznaczającej przede wszystkim negowanie „teatralności” tańca oraz jego psychologicznych i semantycznych motywacji. Tancerze-choreografowie towarzystwa (spektakl podpisany jest jako efekt wspólnej pracy) zdają sobie jednak na szczęście sprawę, że mamy rok 2007, nie zaś 1965. W miejsce bezpośredniej prowokacji, która byłaby zresztą dziś zwyczajnie wtórna, decydują się na bardziej subtelną grę z widzem. Odrzucenie teatralności zastępuje ironia – czerwona kurtyna i jej ceremonialne odsłonięcie i zasłonięcie. Choć celem autorów było odsunięcie od tańca wszelkich znaczeń – stąd też brak między tancerzami bezpośrednich interakcji, które mogły nasuwać asocjacje z zakresu stosunków międzyludzkich. Losowe zderzanie się choreograficznych obrazów z budzącymi mnóstwo skojarzeń motywami dźwiękowymi podsuwa odbiorcy fałszywe tropy – przecież zdaje się nam, że pełne gracji obroty Janusza Orlika tak „pasują” do walca czy muzyki z baletu, a towarzyszące mu tancerki w niektórych swych gestach tak bliskie są „drapieżnemu” komentarzowi Czubówny. Choć zatem na planie odbioru możemy – jak zawsze – indywidualnie podstawiać znaczenia, na planie koncepcji spektaklu, jak i budowy samej choreografii taniec ten odsyła jedynie do samego tańca.

Choreografia stanowi tu więc swoisty „taniec czysty”. Towarzyszące jej elementy natomiast, na zasadzie kontrapunktu, ironicznie i mniej lub bardziej jawnie podkreślają „nicość” tego tańca, zatem jego semantyczne oderwanie od rzeczywistości pozatanecznej. Kurtyna, wspomniane dźwięki, napisy na koszulkach tancerzy układające się w całość (dowcip nasuwający skojarzenia z wcześniejszą Obcojęzycznością), czy pojawienie się na scenie w pewnym momencie deus ex machina Supermana – rozbijają na chwilę ciszę, jedność i spokój przekazu, przez co jeszcze bardziej akcentują te jego cechy. To błyskotliwa i dojrzała artystycznie obserwacja, daleka od łatwej prowokacji. A swoją drogą, Nic to ciężki orzech do zgryzienia dla tych, którzy wierni semiologicznym koncepcjom wciąż chcą widzieć w tańcu swoisty „język” i mocny argument dla przeciwników takich koncepcji – spełnia się zatem jako spektakl konceptualny, a także jako głos w artystycznej dyskusji.

Tekst ukazał się 16 listopada 2007 roku w wortalu NowyTaniec.PL

Wydawca

NowyTaniec.PL

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close