Wersja do druku

Udostępnij

Już po raz trzeci mieliśmy okazję uczestniczyć w międzynarodowej pantomimicznej feerii.  Szkoda, że bez udziału w niej polskich artystów – w niczym nie ustępujących swym zagranicznym kolegom po fachu, trudno bowiem uznać za sukces występ inicjatora Festiwalu, Stefana Niedziałkowkiego, ongiś charyzmatycznego solisty Wrocławskiego Teatru Pantomimy.

W Teatrze na Woli (21 – 27 sierpnia) zaprezentowano sześć przedstawień. Obok światowej sławy amerykańskiego mima, Gregga Goldstona (trzecia wizyta tego artysty w Warszawie) i Stefana Niedziałkowskiego ujrzeliśmy: tworzącą w Niemczech Brazylijkę, Linę do Carmo, Amerykankę Nancy Lyon oraz dwa zespoły francuskie: znakomity duet – Violaine Clanet i Laurenta Claireta oraz Teatr „Magenia” z Paryża prowadzony przez byłą aktorkę Wrocławskiej Pantomimy, Ellę Jaroszewicz.

Dwa wieczory zasługiwały na szczególną uwagę.  Jak było do przewidzenia, niekwestionowaną gwiazdą festiwalu był Amerykanin Gregg GOLDSTON, o którego sztuce pisaliśmy już w „Scenie” nr 2/2002.  Z rzadko spotykaną wirtuozerią, perfekcyjnym warsztatem i nowatorskim spojrzeniem na sztukę pantomimy artysta ten zasługuje na miano Pierrota XXI wieku – pomimo że zaprezentowany A One Mime Show, potwierdzając wysoką klasę artysty,  pozostawił niedosyt, rozczarował nieco brakiem pomysłów i „niezręczną” – w przypadku tego typu widowiska – reżyserią.  Pokazany pełny program, mimo charakterystycznej dla Goldstona precyzji wykonawczej, nie zdołał tym razem wzbudzić takiego entuzjazmu publiczności, jak miało to miejsce podczas poprzednich występów artysty w Warszawie, kiedy wykonywał wybrane etiudy.  Idąc w swej sztuce dalej niż Marcel Marceau, którego jest uczniem, Gregg Goldston powinien bardzo uważać, aby nie powtórzyć błędu Mistrza: sugestywną siłę sztuki legendarnego francuskiego mima od zawsze osłabiał… brak pomysłów właśnie.  Stworzona przez niego postać BIPA emanuje do dzisiaj perfekcją i sugestywnością gry aktorskiej lecz pozostawia niedosyt w zakresie fabuły.  Może miał rację Henryk Tomaszewski, szukając inspiracji do swych milczących wizji…w słowie, czyli czyniąc punktem wyjścia swojej sztuki dzieło literackie.

Rewelacją była dwójka Francuzów, Violaine CLANET i Laurent CLAIRET.  Ich uroczy spektakl Monsieur et Madame O. rozbawił publiczność do łez, co w dzisiejszych, raczej nie skłaniających do uśmiechu czasach, jest zdarzeniem niezwykłym.  W ciągu niespełna 80 minut zobaczyliśmy prawie wszystko, co może mieć do zaoferowania milczący teatr: komedię, dramat, tragedię, groteskę, satyrę, parodię, ironię oraz  karykaturę słowa czyli onomatopeję.  Jeden z krytyków niemieckich nazwał przedstawienie „małym arcydziełem pomysłowości”.  Obejrzeliśmy współczesną formę commedii dell’arte, w której z psychologiczną maestrią podpatrzono ludzkie zachowania, przyzwyczajenia, przywary, śmieszności.  Monsieur et Madame O. to karykatura rytuałów codzienności, nie pozostawiająca suchej nitki na swych bohaterach, czyli „starym, dobrym małżeństwie”, osiągających z biegiem lat stan dziecięcej niedojrzałości i niezrozumienia świata.  Kończy spektakl „zabawa w Indian” dwojga dorosłych ludzi, zabarykadowanych w swoich twierdzach zbudowanych ze sprzętów zdemolowanego podczas kolejnych sprzeczek i nieporozumień mieszkania. To genialna satyrą na tzw. „walkę płci” toczona absurdalnie przez skazanych na siebie fizycznie i uczuciowo oraz jakże sobie potrzebnych dwóch połówek większej całości  (czyli człowieka), niedorosłych do człowieczeństwa.

Pozostałe spektakle, mimo profesjonalnego poziomu, nie zbliżyły się do opisanych ani pomysłowością ani oryginalnością przekazu.  Przedstawienie doświadczonej artystki pantomimy, Liny do CARMO pt. Victoria Regia (czyli monstrualnych wymiarów lilia wodna znad Amazonki), niewątpliwie piękne w zamyśle, nie wzbudziło większych emocji – raczej przynudziło, gdyż emocji pozbawiona jest gra artystki. Nie przekonała też do swej sztuki cyklem etiud zatytułowanym Love krucha jakby porcelanowa Nancy LYON, odtwórczyni m.in. wiktoriańskiej lalki witającej publiczność przed rozpoczęciem każdego festiwalowego spektaklu. Niektórymi ze scenek artystka odniosła skutek przeciwny do zamierzonego. Na przykład Mroczne sekrety traktują o tragicznym losie milionów maltretowanych przez swych życiowych partnerów kobiet –  szlachetne w swym przesłaniu, irytują patosem i dydaktyczną dosłownością, niewspółmiernymi do głupoty i naiwności pozwalających się maltretować kobiet (można było wybrać twórczą samotność a nie bandziora).  Widzowie (płci obojga) w miarę zgodnie uznali, że problem zasługuje na skarykaturowanie, nie zaś odlew w brązie.  Również znakomicie wyszkolony, z solidnym przygotowaniem baletowym,  zespół MAGENIA z Paryża nie poruszył swymi scenami z życia i śmierci w spektaklach Paralele i Wybacz mi moją śmierć.

Ciągle wzrusza całkowitym oddaniem sztuce mimu Stefan NIEDZIAŁKOWSKI, a zaprezentowana podczas Festiwalu etiuda Przebudzenie potwierdziła niezwykłą wrażliwość artysty. Ci jednak, którzy pamiętają jego olśniewające role w przedstawieniach Henryka Tomaszewskiego, przyznają zgodnie, że pozbawiony twórczej opieki i mocy wyobraźni swego byłego Mistrza, nie potrafi wstrząsnąć widownią, jak czynił to, kreując skończone w swej doskonałości wizje twórcy Wrocławskiego Teatru Pantomimy.

Zadaniem współczesnej pantomimy jest dawanie widzowi ambitnej rozrywki lub wstrząsającego przesłania (rzeczywistość dostarcza aż nadto tematów do wyśmiania lub wykrzyczenia).  Obie te cechy sumują się w sztuce Gregga Goldstona, co czyni ją unikalną i pozwala artyście nadawać pantomimie nowe oblicze.  Podobną właściwość odnajdujemy w sztuce Violaine Clanet i Laurenta Claireta.  Ale są to wyjątki.  Śledząc od lat popisy czołówki światowych mimów, trudno oprzeć się wrażeniu, że większość poprzestaje na mniej lub bardziej udanych eksperymentach będących efektem zmagań z niedoskonałością własnej wyobraźni.  Po nagłym zaskakującym rozkwicie w połowie ubiegłego wieku – spowodowanym dewaluacją słowa, bezradnego wobec koszmaru obu wojen, totalitaryzmów i cynizmu polityków – sztuka pantomimy wyczerpała gdzieś w końcu lat 80-tych  swój niezwykły potencjał przekazu. Dzisiaj zdaje się na nowo poszukiwać swojej tożsamości. Sądzę, że w świecie absurdu i uczuciowej jałowości wkrótce ją odnajdzie.  Bowiem ciało ludzkie śmieje się i krzyczy głośniej niż słowo.

Scena - mała (oryginał)

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close