
Elżbieta Pańtak i Grzegorz Pańtak (2009), fot. M. Boruń
Pasja do tańca połączyła ich prywatnie i zawodowo. Od blisko trzech dekad razem tańczą, choreografują, uczą i prowadzą Kielecki Teatr Tańca. Wspólnymi siłami stworzyli wyjątkową instytucję na tanecznej mapie Polski, prężnie działającą na rzecz rozwoju tańca jazzowego, ale i otwartą na inne taneczne języki oraz współprace z artystami różnych gatunków sztuk performatywnych. O swojej wieloletniej relacji zawodowej i osobistej opowiadają Elżbieta Pańtak i Grzegorz Pańtak w wywiadzie z Katarzyną Skibą.
Kielecki Teatr Tańca istnieje i działa pod Państwa kierownictwem już prawie 30 lat. Za jego początek można uznać przedpremierowy pokaz spektaklu Uczucia w grudniu 1995 roku w Olsztynie w wykonaniu zespołu „Impuls”, niedługo potem przekształconego w Kielecki Teatr Tańca. Jak wyglądały początki Państwa artystycznej współpracy?
Elżbieta Pańtak: Prowadziłam wówczas mój prywatny zespół taneczny „Impuls”, byłam jego instruktorem i przygotowywałam choreografie. To tancerki i tancerze tego zespołu tworzyli obsadę pierwszego spektaklu pt. Uczucia, który wystawiliśmy w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie, a w lutym 1996 roku – na dużej scenie Kieleckiego Centrum Kultury (dziś to także scena Kieleckiego Teatru Tańca jako instytucji artystycznej). Grzegorz był solistą tego zespołu, a ja – solistką. Razem tańczyliśmy i współtworzyliśmy jako choreografowie dwie części spektaklu: Tęsknoty oraz Uczucia. Trzecią część pt. Retrospekcja stworzył Piotr Galiński – choreograf pochodzący z Olsztyna, który pomógł nam zorganizować w tamtejszym teatrze pierwszą prezentację.
Grzegorz Pańtak: Początki naszej współpracy były bardzo pasjonujące i ciekawe, gdyż zaczęliśmy być parą prywatnie. Nawzajem inspirowaliśmy się i marzyliśmy o zawodowym teatrze tańca w Kielcach.
Jakie wspólne cele stawiali sobie Państwo w pierwszych latach współpracy i tworzenia Kieleckiego Teatru Tańca? W jaki sposób i dzięki czemu udało się je osiągnąć?
E.P.: Chcieliśmy stworzyć takie spektakle, jakie nam „grały w sercu”, aby przyciągnąć wielu widzów (nasza widownia ma 720 miejsc). Zależało nam na popularyzacji tańca i wzroście znaczenia zawodu tancerza. Wcześniej nie było w naszym mieście tradycji zawodowego tańca scenicznego. Mieliśmy marzenie, aby powstał taki zawodowy zespół.
G.P.: Wydawało nam się, że wspólne marzenie o kreowaniu własnego zespołu jako struktury jest możliwe do zrealizowania w naszym mieście. Naszym celem było spełnianie się w sztuce tańca. Potrzebne były do tego trzy elementy: pasjonaci rozwijający swoje umiejętności i wiedzę (którymi sami byliśmy), odpowiedni budynek sceniczny oraz chęć włodarzy miasta, aby finansować taki teatr. Dwa warunki mieliśmy już zapewnione. Łączyło nas osobiste uczucie, głęboka pasja i wspólne zrozumienie, mogliśmy na siebie liczyć i się wspierać. Właśnie oddano do użytku duży budynek sceniczny, którym zarządzała nowo powstała instytucja – Kieleckie Centrum Kultury. Nie miała ona wówczas rozwiniętej działalności merytorycznej, więc dyrektor tej instytucji Andrzej Ruciński i kierownik Sceny Autorskiej Studio KCK Henryk Jachimowski potrzebowali artystycznego repertuaru. Im zależało na współpracy z nami, a nam – na współpracy z nimi. Wspólnie z KCK i Filharmonią Świętokrzyską, która także miała siedzibę w tym budynku, zrealizowaliśmy spektakl Cztery pory roku. Warunki artystyczne były bardzo przyjazne, brakowało tylko woli prezydenta i rady miasta, aby stworzyć instytucjonalny teatr tańca. Przekonanie władz zajęło nam dziewięć lat, ale dzięki naszej sumiennej i wytrwałej pracy zrealizowaliśmy swój plan. W 2004 roku decyzją Rady Miasta Kielce na wniosek Prezydenta Miasta Wojciecha Lubawskiego powstała instytucja kultury Kielecki Teatr Tańca, a my zostaliśmy jego dyrektorami. To był wielki nasz i naszego zespołu sukces zawodowy.
Skąd wzięła się u Państwa fascynacja tańcem jazzowym? Dlaczego zdecydowaliście się na rozwijanie i upowszechnianie akurat tej techniki? Jak wyglądała w tamtych latach kondycja tańca jazzowego w Polsce i co udało się Państwu razem zdziałać na rzecz jego rozwoju? Czy wspólne działania w tym kierunku okazały się bardziej efektywne niż inicjatywy podejmowane w pojedynkę?
E.P.: Byliśmy zafascynowani tańcem jazzowym i amerykańskim teatrem American Dance Theatre Alvina Ailey’a. Był to przez wiele lat nasz punkt odniesienia. Dlatego w artystycznym hołdzie dla tego twórcy i tego zespołu zrealizowaliśmy w 1998 roku spektakl inspirowany jego repertuarem. To był spektakl do pieśni gospel z towarzyszeniem chóru kameralnego i zespołu muzycznego. W dzieciństwie tańczyłam w zespole tańca stylizowanego. Lubiłam etniczność w tańcu. Gdy poznałam taniec jazzowy, wiedziałam, że to jest styl, który chcę uprawiać. Bardzo mi odpowiadał ze względu na duży ładunek energetyczny i możliwość wyrażania głębokich przeżyć. W latach 90. XX wieku w Polsce taniec jazzowy był słabo znany, uczyło go kilka osób. Ja poznałam najpierw gimnastykę jazzową, której nauczała Mirosława Zaręba, a potem przez dwa lata uczestniczyłam w warsztatach tanecznych w Olsztynie, gdzie techniki tańca jazzowego uczył Piotr Galiński. Jazz zafascynował mnie tak bardzo, że wspólnie z Grzegorzem podróżowaliśmy przez kilka lat systematycznie do Centre International de Danse Jazz w Paryżu, gdzie uczyliśmy się różnych stylów tańca jazzowego i metodyki nauczania.
G.P.: Podobnie jak Elżbieta lubiłem taniec o dużym ładunku ekspresji, gwałtowny i zmysłowy zarazem. Z pasją słuchałem muzyki jazzowej w szerokim jej rozumieniu. Mam również w pamięci witalność, jaka towarzyszyła tej dziedzinie tańca, w przeciwieństwie do tego, jak rozwijał się wówczas taniec współczesny w Polsce, mający hermetyczną aurę. Gdybyśmy postawili wówczas na współczesny styl, przypuszczam, że nie przekonalibyśmy do siebie ani władz, ani szerszej publiczności. Wydaje nam się, że rozwinęliśmy taniec jazzowy w Polsce repertuarem i warsztatami, które zaczęliśmy systematycznie organizować.
Czy zwykle mieli Państwo podobną wizję działań artystycznych czy może jednak wypracowanie wspólnego stanowiska w pracy wykonawczej i choreograficznej wymagało wielu kompromisów?
E.P.: To bardzo ciekawe pytanie. Przez wiele lat byliśmy zgodni w kwestiach wyboru tematyki spektakli, wizji współpracy z innymi choreografami, realizacji festiwalu czy warsztatów tanecznych. Nawet gdy mieliśmy inne pomysły, akceptowaliśmy je nawzajem i realizowaliśmy. Wychodziliśmy z założenia, że więcej pomysłów daje więcej możliwości dla Teatru, co często skutkowało pracą ponad miarę. Podczas realizowania wspólnie choreografii czy spektakli oczywiście prowadziliśmy ożywione dyskusje, które niejednokrotnie przeradzały się w kłótnie. Z czasem wypracowaliśmy metodę dzielenia szczegółowo zadań i obszarów w spektaklach do realizacji, co pomogło nam usprawnić współpracę. Myślę, że taka wspólna praca to walor. Wychodziliśmy z założenia, że co dwie głowy, to nie jedna, również w kwestiach zastępowania się w pracy, czyli wspierania się w sytuacjach, kiedy jedno z nas np. było chore lub gdy chcieliśmy spędzić czas z rodziną. Bardzo ważny aspekt to prowadzenie zespołu w równowadze energii żeńskiej i męskiej, co ma też znaczenie w stylach tańca jazzowego.
G.P.: Tak, zgadzam się z tym, że na poziomie strategicznym nasza wizja była bardzo spójna. Wybór kolejnych spektakli także przebiegał raczej jednomyślnie. Więcej trudności mieliśmy już przy konkretnej realizacji. Sztuka to jednak wypowiedź indywidualna i możliwa do określenia dopiero retrospektywnie. W procesie pracy może się okazywać, że mamy zupełnie inne metody czy drogi dojścia do wspólnego celu. Uczyliśmy się tego kompromisu często burzliwie (śmiech). Rolę odgrywa też różnica pomiędzy damskim a męskim sposobem działania i myślenia. Wszystko jednak ma swoje plusy i minusy. Wspólna praca twórcza również.
Którą ze wspólnych scenicznych kreacji uważacie Państwo za szczególnie ważną lub przełomową, m.in. w kontekście swojej prywatnej relacji?
E.P.: Na pewno pierwszy spektakl zrodzony z uczuć do siebie pt. Uczucia. Kiedy człowiek jest szczęśliwy w życiu osobistym, może z siebie wykrzesać nieprawdopodobne pokłady kreatywności i siły. Czas pracy wtedy się nie liczy. Tak było przy realizacji Uczuć. Byliśmy zakochani w sobie i pełni entuzjazmu w tworzeniu pierwszego wspólnego spektaklu. Spełniały się nasze marzenia. Drugi mój ulubiony spektakl to Dla Ciebie Panie, w obecnej rozbudowanej wersji nosi on tytuł Brodzić po wodzie. To choreografie do pieśni gospel, w których zawarte są całe piękno, energia i jakość scenicznego tańca jazzowego. Towarzyszy nam na scenie chór kameralny Fermata i zespół muzyczny. To bardzo wymowny, pełen emocji spektakl. Cieszą mnie widowiska familijne naszego autorstwa, wzbudzają one radość i zachwyt nie tylko wśród dzieci, ale także dorosłych. W widowiskach tych możemy zobaczyć różne style tańca jazzowego: począwszy od charlestona, Broadway jazz, modern jazz po autorski styl Boba Fosse’a. Ważne też były współprace z Narodową Operą Izraelską w Tel Awiwie (2014 i 2015), w efekcie których powstały megaprodukcje operowe Traviata i Carmina Burana. Występował w nich nasz zespół, a my realizowaliśmy choreografię. Reżyserem był Michał Znaniecki. Było to dla nas nowe i ważne doświadczenie.
G.P.: Też uważam, że pierwszy spektakl Uczucia był szczególny ze względów prywatnych. Przełomowe okazało się też Siedem Bram Jerozolimy, które realizowaliśmy w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej z okazji 75. urodzin Krzysztofa Pendereckiego w 2008 roku. To było duże widowisko sceniczne, jak również produkcja Telewizji Polskiej. Przyniosła nam ona wielki sukces choreograficzny i wykonawczy oraz nominację do International Emmy® Award w Nowym Yorku. Po tej produkcji władze naszego miasta bardziej w nas uwierzyły i w kolejnych latach Teatr dostał większą dotację. Tak się złożyło, że prezydent Kielc także gościł na festiwalu produkcji telewizyjnych w Cannes i przypadkiem zobaczył billboardy i zapowiedzi naszego widowiska (w tym mnie w skoku na zdjęciu o wymiarach 10 × 10 metrów na ścianie teatru) jako jednego z najważniejszych wydarzeń festiwalu. Jak nam opowiadał, było to dla niego miłe zaskoczenie. Wówczas czuliśmy się bardzo dowartościowani i weszliśmy na wyższy stopień rozumienia własnych indywidualności twórczych. Dzięki temu doświadczeniu z większym rozmachem realizowaliśmy wspólnie spektakle familijne, takie jak Dziadek do orzechów, Alicja w Krainie Czarów, Kopciuszek czy Syrenka Ariel. Te spektakle nadal są hitami naszego Teatru i przyciągają do niego rzesze widzów. Ważne też były wszystkie koprodukcje np. z Operą Wrocławską, bawarskim Landestheater Niederbayern, szwajcarskim Alias Cie i Festiwalem Ciało/Umysł.
W jaki sposób fakt prowadzenia wspólnej działalności zawodowej wspomagał (i wspomaga) Państwa aktywność pedagogiczną i rozwój inicjatyw edukacyjnych?
E.P.: W 2014 roku uruchomiliśmy Instruktorski Kurs Kwalifikacyjny z Dziedziny Tańca Jazzowego i odtąd kształcimy przyszłych nauczycieli w systemie dwuletnim, zaocznym. Mamy wielu słuchaczy. Przez te wszystkie lata prowadziłam lekcje tańca w zespole artystycznym Kieleckiego Teatru Tańca, wykształciłam kolejnych pedagogów naszego Teatru. Traktuję to jako sukces, gdyż mam następców. Jednocześnie jako pedagog tańca jazzowego pracowałam w wielu zespołach młodzieżowych oraz na wyższych uczelniach i w zespołach zawodowych. Sama stale się kształciłam.
G.P.: Mamy do siebie zawodowe zaufanie i możemy liczyć na rzeczową i szczerą krytykę czy pochwałę. Dużo rozmawialiśmy zawsze o metodyce, stylu i technice. Omawialiśmy, czym – według nas – rożni się mentalność polska od tej w innych krajach Wschodu i Zachodu oraz jak wpływa ona na naukę tańca i kreację sceniczną. Dzięki temu mieliśmy możliwość szybkiej weryfikacji własnych myśli i odczuć. To na pewno wpływało na naszą fachowość i rozwijało komunikatywność wobec naszych uczniów oraz pracowników. Jeździliśmy razem na warsztaty zagraniczne głównie do Paryża i dużo rozmawialiśmy na ten temat. Myślę, że nasza wspólna wieloletnia działalność zawodowa była tak wielką wartością, że nie sposób tego opisać. Gdy to wspominam, sam jestem pod wielkim wrażeniem tej możliwości i czuję wdzięczność, że świat nas wtedy połączył.
Oboje Państwo uzyskali także stopień naukowy doktora w dziedzinie sztuki, co przy takim obłożeniu pracą twórczą, pedagogiczną i organizacyjną jest imponujące. Czy praca badawcza (naukowa) zmieniła bądź wzbogaciła Państwa myślenie o tworzeniu spektaklu tanecznego?
E.P.: Tak, na pewno wzbogaciła. Samo pisanie pracy, zbieranie materiału było wspaniałym doświadczeniem, bardzo dużo przy tym się nauczyłam, przeczytałam wiele książek o tańcu i artykułów powstałych w Polsce i na świecie. Mogę również powiedzieć, że poznałam bardziej siebie, swoje możliwości intelektualne, zaangażowanie i upór w dążeniu do obranego celu. Sam proces pisania pracy był trudny ze względu na ciągły brak czasu. Praca w Kieleckim Teatrze Tańca pochłania mnie bardzo. Musiałam szukać wolnych chwil pomiędzy premierami i codziennymi zadaniami, zawsze ważniejszymi. Często pisałam po nocach. Kończyliśmy prace podczas pandemii. Pisałam o swojej wersji Dziadka do orzechów, a ponieważ lubię ten spektakl, było to przyjemne. Wiedza zdobyta podczas przygotowywania rozprawy wzbogaciła mnie jako twórcę, dając mi kilka nowych narzędzi do realizowania spektakli, np. rozszerzony kontekst historyczny.
G.P.: Moja praca dotyczyła narzędzi choreograficznych, jakich używam, na przykładzie spektaklu Sen Jakuba do muzyki Krzysztofa Pendereckiego. Pandemia przewrotnie nam pomogła w ukończeniu tych prac naukowych, bo pojawił się spokojniejszy czas. Uważam, że na pewno jej napisanie rozwinęło mnie intelektualnie, rozszerzyło zasób pojęć, poprawiło sposób komunikowania własnej woli twórczej. Wiele też zawdzięczam mojej promotorce Ewie Wycichowskiej, która – jako bardzo doświadczona artystka, a zarazem wieloletnia dyrektorka zawodowego zespołu – bardzo szybko wyłapywała wszelkie niuanse, skracając moje trudy poszukiwań myśli w chaosie (śmiech). Dodać należy, że z Elżbietą bardzo dużo pracowaliśmy i pracujemy także we współpracy z uczelniami: AHE w Łodzi, UMFC w Warszawie, AM w Katowicach. Właściwie jesteśmy jakby „niewolnikami” własnej pasji. To jest jednak „coś” za „coś”, koszty rozwoju zawodowego oznaczają wyrzeczenia w życiu osobistym.
Kielecki Teatr Tańca to dziś miejsce dla osób zainteresowanych nie tylko tańcem jazzowym. Z czego wynika potrzeba czy też chęć otwarcia się na inne techniki tańca w Kieleckim Teatrze Tańca?
E.P.: To przyszło naturalnie. Chęć rozwoju zespołu artystycznego, spróbowania innych środków wyrazu. Podejmowana tematyka także może wymagać innej stylistyki ruchu i kompozycji. Zależało nam na przemianach zespołu. To bardzo ciekawe i pochlebne, kiedy widzowie mówią, że widzieli Kielecki Teatr Tańca w kilku spektaklach i tańczył on tak różnie, że wydawało się jakby prezentował się w każdym z nich inny zespół. Można powiedzieć, że ta potrzeba zmiany stylu czy techniki wynika z chęci rozwoju i ciekawości.
G.P.: Pewnie w przyszłości jakaś osoba prześledzi proporcje naszego repertuaru jazzowego i współczesnego, powstanie statystyka, z której wyciągniemy wnioski. My – co warte podkreślenia – od początku mieliśmy także repertuar współczesny. Jednak postrzegano nas jako zespół jazzowy, bo to wyraźniej artykułowaliśmy i było to wyjątkowe w Polsce, dlatego tak do dziś nas się postrzega. Teatry tańca współczesnego w Polsce istniały, a teatry tańca jazzowego – nie. Byliśmy jedyni przez długi czas, oczywiście poza teatrami musicalowymi, w których taniec jazzowy jest stylem używanym w widowisku muzycznym. Jeśli chodzi o różnorodność repertuarową, to dzisiejsi tancerze i tancerki, a także widzowie potrzebują zmian. Epoka autorskich teatrów póki co przeminęła i sięganie po różne style tańca jest naturalne. To potrzeba „czasów”.
W obecnym repertuarze KTT jest też sporo spektakli dla dzieci. Skąd u Państwa zainteresowanie twórczością dla dzieci? Czym różni się ona od spektakli skierowanych do dorosłych? Czego wymaga od artystów?
E.P.: W naszych widowiskach familijnych jest element baśniowy czy bajkowy, ale tanecznie są to często trudne sekwencje ruchowe, wymagające od wykonawców dużego kunsztu stylistycznego i sprawności fizycznej. Budujemy narracje dwupoziomowo – dla dzieci, ale także dla dorosłych na poziomie wyrafinowanego żartu czy pogłębionych relacji między postaciami. Dlatego nie postrzegamy tych spektakli jako uproszczonych ze względu na tematykę i przeznaczenie głównie dla publiczności dziecięcej. Ja bardzo lubię tworzyć spektakle skierowane do najmłodszych. To bardzo wdzięczna publiczność. Przyznam, że czasem siedzę na widowni wśród dzieci i są to przepiękne chwile. Komentarze dzieci są cudownie prawdziwe i szczere, naprawdę można się dużo nauczyć, jak realizować spektakle, aby zadziwić, zachwycić, czy też edukować dzieci i młodzież. Artyści, grając taki spektakl, nie mogą „odpuszczać”, muszą być zaangażowani na 100%. Widzimy uważność najmłodszych na szczegóły i to, jak doceniają oni zaangażowanie artystów. Zdarzają się gromkie brawa podczas trwania spektaklu, kiedy tancerz wykonuje trudniejsze sekwencje ruchowe. Zrealizowałam również spektakle dla młodzieży, np. Świteź z muzyką na żywo, wykonywaną przez zespół kameralny oraz grającą dodatkowo orkiestrę dętą.
G.P.: Zależy nam, aby taniec nie był hermetyczną sztuką. Dlatego budujemy widowiska familijne, na które przychodzą całe rodziny. W naszej ocenie teatr miejski ma misję oferowania szerokiego wachlarza repertuarowego, więc realizujemy różne typy spektakli: familijne, współczesne dla dorosłych, także działania performatywne w przestrzeni miejskiej.
Działalność Kieleckiego Teatru Tańca nieustannie się też poszerza. Oprócz spektakli i warsztatów, organizowane są konkursy, festiwale, a od kilku lat w ramach programu Przestrzenie Sztuki na kieleckiej scenie goszczą artyści tańca z innych miast i ośrodków. Co wnosi ta działalność impresaryjna (zwłaszcza ten program) i jak wpływa na obecne funkcjonowanie Teatru?
E.P.: Trzeba przypomnieć, że Przestrzenie Sztuki to projekt, który powstał oddolnie. Wspólnie z liderami z innych ośrodków: Jackiem Łumińskim, Ryszardem Kalinowskim, Sonią i Jackiem Owczarkami, a także z Olą Dziurosz, wówczas wicedyrektorką NIMiT, zbudowaliśmy model, który przedstawiliśmy ministrowi kultury w 2020 roku, a on go zaakceptował i zapewnił współfinansowanie. Celem tego programu jest tworzenie możliwości pracy dla artystów niezależnych i współpraca z instytucjami. My – jako instytucja artystyczna z etatowym zespołem – staramy się wypracować model dobrej współpracy tych dwóch środowisk, różniących się sposobem organizacji. Dlatego ten program jest dla nas bardzo cenny. Przez dobrą współpracę tancerzy niezależnych z artystami instytucjonalnymi rośnie szacunek i uznanie dla ludzi tańca i sztuki tanecznej.
G.P.: Myślę, że wykonujemy dużą i ważną pracę. Strukturyzacja sztuki tańca w Polsce po 1945 roku wytworzyła rozwarstwienie na artystów baletu i innych artystów tańca, dając właściwie ramy i system tylko tym pierwszym. Niestety demokratyczne przemiany nie wyszły wystarczająco naprzeciw potrzebom, jakie niesie współczesna sztuka sceniczna, w której głównym medium jest ciało w ruchu. To właśnie ten cel strukturalny staramy się osiągnąć, tj. wzajemne zaufanie i inspirującą współpracę artystów niezależnych i instytucjonalnych. Jeden i drugi styl myślenia, twórczości i życia jest wartościowy dla sztuki tańca. Chcemy zbudować głębokie, wspólne zrozumienie i szacunek tych środowisk do siebie nawzajem, z korzyścią dla artystów i publiczności. To oczywiście kilkunastoletni proces. Potrzebne są do tego stałe centra tańca, o które się staramy w najbliższej perspektywie. Przestrzenie Sztuki – Taniec są w naszej wyobraźni pomostem do tych centrów. My także uczymy się tej współpracy, działania projektowego z gośćmi z zewnątrz, to wartościowe doświadczenie, nie do przecenienia.
Co złożyło się głównie na sukces Kieleckiego Teatru Tańca, biorąc pod uwagę Państwa wieloletni wkład i zaangażowanie w to przedsięwzięcie? Jakie wyzwania postawiło przed Państwem – jako parą artystów – zarządzanie tak prężnie działającą instytucją?
E.P.: Myślę, że ważna jest równowaga pomiędzy własnym splendorem i satysfakcją a dawaniem możliwości rozwoju innym pracownikom i artystom. Te osoby, które zostały z nami dłużej, miały także możliwości własnej realizacji. Staraliśmy się dzielić naszą wiedzą. Ważne również jest to, że nasza fascynacja tańcem rośnie wraz ze zdobywanym doświadczeniem. Myślę, że sukces istnienia Kieleckiego Teatru Tańca tkwi w naszej chęci, naszej pasji i determinacji, a także w skupionych wokół nas artystach i pracownikach, którzy wierzą w nasze idee, rozwijają je własną indywidualnością, znajdując spełnienie dla siebie.
G.P.: Nasza wytrwałość, uczucie, z jakiego powstał Teatr, i pasja. Do tego pracowitość. To, jak Kielecki Teatr Tańca jest „zazdrosny” o nasz czas, wie najlepiej nasza rodzina. Dlatego ważnym czynnikiem jest poświęcenie zawodowe. Każdy artysta sceniczny to potwierdzi – nie jest łatwo… (śmiech). Musieliśmy nauczyć się pracować na dwóch planach emocjonalnych – prywatnym i zawodowym. Nawet, gdy między nami zaistniało jakieś prywatne nieporozumienie, w pracy trzeba było być ponad to i zgodnie realizować zadania zawodowe.
Warto dodać, że Kielecki Teatr Tańca to duży zespół, liczący ok. 70 ludzi (dziś to 48 pracowników etatowych i 20 stałych współpracowników), więc budowanie dobrych twórczych relacji z tymi osobami stanowi połowę sukcesu. Jesteśmy wdzięczni najbardziej tym, którzy są z nami bardzo długo, to też ich wielka zasługa. Myślę, że jako dwójka zarządzających mamy swoje łatwe do nazwania wady, ale czas pokazuje, że więcej mamy zalet menadżerskich niezbędnych do budowania pracy zespołowej.
Niekiedy różnica zdań czy też odmienność charakterów może doprowadzić do rozejścia się ścieżek współpracy, ale też – z drugiej strony – może okazać się urodzajnym polem do wymiany myśli i podjęcia dialogu twórczego, który zaowocuje nową jakością. Jak radzicie sobie Państwo z ewentualnymi rozbieżnymi opiniami dotyczącymi kierowania zespołem? A może wykorzystujecie drzemiący w tych różnicach potencjał?
E.P.: Praca i życie osobiste to różne obszary. Przez te wszystkie lata było nam trudno pogodzić te dwa światy. Obydwoje mamy silne charaktery. Staraliśmy się szukać dobrych rozwiązań dla naszej wspólnej pracy i prywatnego życia. Nauczyliśmy się sztuki kompromisów: jak akceptować drugiego człowieka, jak starać się go zrozumieć, a nie oceniać. To wyzwanie cały czas było z nami. Sytuacja ciągłego napięcia w utrzymaniu Teatru i różne związane z tym problemy, np. brak odpowiednich finansów, też odbijały się na naszej relacji. Robiliśmy wielokrotnie ten błąd, że przenosiliśmy problemy z pracy na życie osobiste. Jednak z perspektywy 30 lat wspólnej drogi życiowej i pracy w Kieleckim Teatrze Tańca uważam, że poradziliśmy sobie z wieloma trudnościami i o te doświadczenia jesteśmy bogatsi i mądrzejsi. Mogę powiedzieć, że był to trudny, ale i piękny czas, wypełniony miłością, wspólną wizją i pasją do budowania własnych marzeń artystycznych i pracy na rzecz tańca w Polsce. Praca z Grzegorzem dawała mi poczucie bezpieczeństwa i gwarancję wysokiej jakości merytorycznej.
G.P.: Czasem to jakoś naturalnie przychodzi. Wymieniamy się w roli liderów. Gdy siła woli jednego z nas słabnie, drugie przejmuje inicjatywę – i tak się wspieramy. Ale stres i trud organizacyjno-finansowy związany z prowadzeniem instytucji mocno nadszarpnął naszą relację prywatną. Czasem sobie radzimy, czasem nie. Fachowość Elżbiety dawała mi możliwość rozwoju, jak również gwarancję wysokiej jakości merytorycznej w pracy twórczej oraz w administrowaniu.
Czy są takie obszary pracy, którymi dzielicie się zgodnie z osobistymi predyspozycjami, kompetencjami bądź cechami osobowości?
E.P.: Oprócz choreografii lubię współrealizować kostiumy, to moja domena. Zajmuję się także finansami teatru i sprawami kadrowymi. Radzę się Grzegorza, ale finalnie ja biorę odpowiedzialność za te pola. Mamy także taki podział, że przy jednej premierze ja jestem liderką, a Grzegorz mi pomaga, a w innym projekcie jest odwrotnie.
G.P.: Ja – ponieważ jestem także po szkole technicznej – częściej zajmuję się sprawami technicznymi sceny, budową dekoracji. Lekcje z zespołem prowadzimy zamiennie, ale każde z nas przynajmniej jeden raz w tygodniu. Ponieważ organizowaliśmy wspólnie nasz Teatr począwszy od jednego biurka, dwóch krzeseł, dwóch teczek dokumentów, to znamy go od podszewki, dlatego umiemy się w pełni zastępować, to olbrzymia wartość.
Czy osobista relacja pomagała Państwu lepiej radzić sobie w trudniejszych momentach kariery zawodowej?
E.P.: Czasem tak, a czasem nie. Byliśmy wystawieni na ogromną presję i zazdrość. To była bardzo duża próba. Ale kiedy jedno z nas miało trudności z porozumieniem się np. z władzami lub innymi osobami, które miały wpływ na Teatr, zawsze się wspieraliśmy. Czasem biznesowo konkretna relacja z inną osobą układa się dobrze Grzegorzowi, a mnie nie, i odwrotnie, więc bywaliśmy narażani na manipulacje. Jednak finalnie naszym oponentom nie udawało się nas polaryzować. Zawsze mogliśmy i możemy na siebie liczyć.
G.P.: Na pewno mając wzajemne zaufanie i zrozumienie, mogliśmy radzić sobie z przeciwnościami losu, niezrozumieniem innych czy negatywnymi działaniami osób zazdrosnych, które chciały zaszkodzić Teatrowi i nam. Stałym ryzykiem jest to, że stres w pracy przekłada się na wspólne pretensje w życiu osobistym, nawet w niezwiązanym z pracą zakresie. W takiej sytuacji trudno o stabilizację, staramy wspierać się nawzajem.
Wychowali Państwo razem dwójkę dzieci. Czy córki poszły w Państwa ślady lub próbowały swoich sił w tańcu / na scenie?
E.P.: Zarówno jedna, jak i druga córka tańczyły w Teatrze. Justyna występowała jako zawodowa tancerka, a Kalina tańczyła jako adeptka w spektaklach familijnych i grała na skrzypcach.
G.P.: Justyna jest bardzo dobrym psychologiem i psychoterapeutą. Kalina studiuje dziennikarstwo, skończyła szkołę muzyczną I stopnia w klasie skrzypiec. Marzy, żeby pójść do szkoły aktorskiej. Wspieramy ją i trzymamy mocno kciuki.
Co uważacie Państwo za swoje największe wspólne osiągnięcie?
E.P.: Stworzenie zawodowego teatru tańca, a jeszcze większym sukcesem jest to, że on nadal istnieje i się rozwija. A nasze wspólne prywatne osiągnięcie to wychowanie córek na dobre i wrażliwe osoby, chętne do pomocy innym, szanujące pracę i rodzinne wartości. Może właśnie dlatego, że my nie poświęciliśmy tak dużo czasu na spędzanie go z rodziną, ile byśmy chcieli.
G.P.: Zawodowo – to stworzenie teatru od początku i wytrwałe rozwijanie go przez 30 lat.
Jak wyglądają Państwa plany i marzenia na najbliższe lata? W jakim kierunku chcecie rozwijać działalność Kieleckiego Teatru Tańca?
E.P.: Mamy nadzieję poszerzyć działanie Kieleckiego Teatru Tańca o dział – centrum choreograficzne – współprowadzone przez Miasto Kielce z Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz z władzami województwa świętokrzyskiego.
G.P.: Chcielibyśmy także, aby powstał budynek edukacyjny z kilkoma profesjonalnymi salami baletowymi, w których dalej działałaby nasza szkoła prowadzona jako dział Teatru, a także by kwitła twórczość w ramach centrum choreograficznego.
Bardzo dziękuję za rozmowę, która – jak sądzę – może okazać się inspirująca dla innych tanecznych małżeństw i par. Czy chcieliby Państwo na zakończenie podzielić się jeszcze jakąś refleksją lub wskazówką dotyczącą wspólnej pracy w tańcu?
E.P.: Jeżeli chodzi o wspólną pracę, to bardzo ważna jest ciekawość i uważność na drugiego człowieka oraz dawanie partnerowi przestrzeni do samorealizacji. A ogólnie rzecz biorąc, myślę, że w każdym związku i w każdej rodzinie, niezależnie od tego czy małżonkowie pracują ze sobą, czy nie, potrzebna jest akceptacja drugiego człowieka, uważność, cierpliwość, komunikacja i życzliwość, zamiast prób zmieniania partnera. Myślę, że współcześnie wszyscy potrzebujemy spokoju i codziennej życzliwości.
G.P.: Hmm… dawanie komuś rad w tak szerokiej dziedzinie to bardzo trudne zadanie. Uważam, że należy szukać kompromisu i dawać sobie przestrzeń do samowyrażania się.
Elżbieta Pańtak i Grzegorz Pańtak (1998), fot. P. Spiczonek
Dyrekcja oraz zespół Kieleckiego Teatru Tańca po premierze „Święta wiosny” z choreografem Angelinem Prejocajem oraz asystentką Claudią De Smet (2013), fot. B. Kruk
taniecPOLSKA.pl