
Filip Barankiewicz, fot. Anna Bauer (dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
Bohaterem kolejnego tekstu z cyklu Choreostorie jest tancerz, pedagog i dyrektor artystyczny zespołu baletowego Teatru Narodowego w Pradze – Filip Barankiewicz – nasza czerwcowa Postać miesiąca. W krótkim wywiadzie dla portalu taniecPOLSKA.pl artysta opowiada o swoich twórczych inspiracjach, działaniach, jak również dzieli się refleksjami i doświadczeniami dotyczącymi tanecznej kariery.
Międzynarodowy język – uniwersalna forma komunikacji, która nie potrzebuje tłumaczenia. Jest zrozumiały na całym świecie, bez względu na kulturę, mowę czy pochodzenie. To przestrzeń, w której mogę być sobą i porozumiewać się z ludźmi na poziomie emocji, ciała i intuicji.
W dzieciństwie, kiedy ruch był dla mnie naturalnym sposobem przeżywania emocji. Ale momentem przełomowym był spektakl, który zobaczyłem w Warszawie – Krzesła Maurice’a Béjarta w wykonaniu Marcii Haydée i Johna Neumeiera. Byłem wtedy oczarowany ich sceniczną obecnością, siłą interpretacji i emocjonalną głębią. To doświadczenie ukształtowało moją wrażliwość i marzenia. Właśnie dlatego zdecydowałem się związać swoją drogę ze Stuttgart Ballet – bo chciałem zostać takim artystą i interpretatorem jak znani wykonawcy tego zespołu.
Sali baletowej, dosłownie – wychowałem się pod pianinem, obserwując ojca, który był pierwszym solistą Teatru Wielkiego w Warszawie. Mieszkaliśmy wtedy w małym mieszkaniu na ulicy Moliera, tuż nad szkołą baletową. Gdy miałem sześć lat, ojciec wyjechał do Niemiec. Cztery lata później mama zabrała mnie na egzamin do szkoły baletowej. Przyjęli mnie warunkowo, bo – jak powiedziano – nie rokowałem zbyt dobrze na karierę w tak wymagającym zawodzie. Ojciec był przeciwny temu, bym poszedł w jego ślady. A ja – właśnie przez to – postanowiłem udowodnić wszystkim, że się mylą. Że zostanę tancerzem.
Był dla mnie niesamowitym przeżyciem. Pamiętam, że towarzyszyła mi ogromna trema, ale jednocześnie ekscytacja, której nie zapomnę do dziś. To był moment, w którym poczułem, że scena może być moim domem – miejscem, gdzie czuję się najbardziej sobą.
Trudno wskazać jedną – moją drogę artystyczną ukształtowali tacy tancerze jak: Wacław Niżyński, Rudolf Nuriejew, Michaił Barysznikow, Julio Bocca, Maximiliano Guerra, Johan Kobborg, Carlos Acosta, Richard Cragun i oczywiście Wojtek Wiesiołłowski, którego technika i sceniczna siła do dziś są dla mnie wzorem.
Wśród choreografów szczególne miejsce zajmują: John Cranko, Kenneth MacMillan i Marius Petipa – ich balety to coś więcej niż choreografie, to głęboko ludzkie opowieści.
Marcia Haydée i John Neumeier wciąż mnie inspirują – swoją prawdą sceniczną, długowiecznością i artystyczną autentycznością.
Najważniejszym mentorem był jednak Reid Anderson, mój były szef. Nie wyobrażam sobie swojej drogi jako tancerza, pedagoga i dyrektora bez jego zaufania i mentoringu.
Uwielbiam izraelskich choreografów – Ohada Naharina, Emanuela Gata, Eyala Dadona i Sharon Eyal. Każdy z nich operuje innym językiem ruchu, ale łączy ich niezwykła dynamika i intensywność ciała.
Jeśli mam wskazać jeden spektakl, który zrobił na mnie wyjątkowe wrażenie, to Święto wiosny Glena Tetleya. Tam ciało staje się czymś więcej niż tylko ruchem – przekracza granice słów.
Z klasyki najbliższy jest mi John Cranko. Jego Oniegin, Romeo i Julia, Poskromienie złośnicy czy ostatni akt Jeziora łabędziego są dla mnie głębsze niż literatura. Cranko był poetą tańca.
Podróżowania, mieszania się kultur i spotkań z ludźmi. Obserwuję, jak się poruszają, komunikują, reagują emocjonalnie – to dla mnie najcenniejsze źródła. Literatura ma dla mnie mniejsze znaczenie niż rzeczywistość.
Największym impulsem do tworzenia – obok indywidualności artystów – jest dla mnie muzyka. To ona wyznacza rytm, napięcie, strukturę – jest dla mnie partnerem w tańcu.
Bycie obecnym w sali – w procesie. Uwielbiam obserwować, słuchać, być blisko tego, co się tworzy. Rocznie oglądam około 120–140 spektakli – to mój sposób na bycie w rytmie świata tańca.
Największą satysfakcję daje mi wspieranie młodych artystów i dawanie im szansy poprzez możliwość stanięcia na scenie, zmierzenia się z repertuarem, odnalezienia siebie. Taniec nie jest dla mnie „pracą” – to sposób życia.
Był to rok spędzony w Monte Carlo, pod okiem Mariki Besobrasovej. To ona uświadomiła mi, czym tak naprawdę jest taniec – że nie chodzi tylko o technikę czy formę, ale o prawdę, sens i osobistą głębię. Jej podejście łączyło elegancję, intelekt i duchowość. Ten czas zmienił moje postrzeganie sceny i ugruntował moją tożsamość jako artysty.
Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć, bo jestem bardzo krytyczny wobec siebie. Wiele rzeczy się udało – mój zespół jeździ na tournée, mamy pełne teatry, publiczność reaguje szczerze, bije brawo, a nie buczy.
Ale bycie dyrektorem to nie jest opowieść o mnie – to odpowiedzialność za artystów i widzów. Jeszcze nie osiągnąłem momentu, w którym byłbym w pełni zadowolony. Czekam. I uczę się.
Pracą na sali baletowej – prowadzę coaching do Jeziora łabędziego Piotra Czajkowskiego z zespołem, którym kieruję w Pradze. To bardzo intensywny czas, bo zbliża się koniec obecnego sezonu. Przeprowadzam rozmowy z 75 tancerzami i równolegle finalizuję plany artystyczne zespołu aż do 2028 roku. To moment podsumowań, ale też wyznaczania nowych kierunków.
Stworzyć repertuar, który poruszy ludzi naprawdę głęboko – bez względu na ich wiek, zawód czy doświadczenie z tańcem. Marzę o tym, by mój zespół pozostał miejscem spotkań ludzi odważnych, poszukujących, wrażliwych. I żeby nigdy nie przestawał zadawać pytań…
Filip Barankiewicz w The Czech National Ballet, fot. Martin Divisek (fot. dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
Filip Barankiewicz w The Czech National Ballet, fot. Martin Divisek (fot. dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
Sue Jin Kang i Filip Barankiewicz w balecie „Poskromienie złośnicy” – chor. John Cranko, copyright: Stuttgart Ballet (fot. dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
Filip Barankiewicz, Jürgen Rose (podczas realizacji baletu „Romeo i Julia”), The Czech National Ballet, fot. Serghei Gherciu (fot. dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
Filip Barankiewicz i Maria Eichwald w balecie „Jezioro łabędzie” – chor. John Cranko, copyright: Stuttgart Ballet (fot. dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
Filip Barankiewicz i Sue Jin Kang w balecie „Romeo i Julia”, fot. Leslie E Spatt (dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
Filip Barankiewicz w balecie „Oniegin” – chor. John Cranko, Stuttgart Ballet (fot. dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
Filip Barankiewicz, fot. Anna Bauer (dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
Filip Barankiewicz i Maria Eichwald w balecie „Oniegin” – chor. John Cranko, Stuttgart Ballet (fot. dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
Filip Barankiewicz, fot. Anna Bauer (dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
Filip Barankiewicz i Adam Zvonař na sali baletowej, fot. Martin Divíšek (dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
Filip Barankiewicz, fot. Anna Bauer (dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
Filip Barankiewicz, Marcia Haydée i John Neumeier, fot. Martin Divíšek (dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
Filip Barankiewicz i Jiří Kylián, fot. Serghei Gherciu (dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
Carlos Prado, Carlo Cerri, Filip Barankiewicz, Mauro Bigonzetti i Noviello Marco, fot. Serghei Gherciu (dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
Filip Barankiewicz i Ayal Dadon, fot. Gherciu Serghei (dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
Uroczystość wręczenia Perły Tańca Filipowi Barankiewiczowi w Teatrze Narodowym w Pradze, 2025, fot. Zdeněk Sokol (dzięki uprzejmości Balet Národního divadla)
taniecPOLSKA.pl