Kostiumy. Jedna z pierwszych rzeczy, które redukuje się bądź usuwa z budżetu, gdy środki na realizację spektakli są okrajane, co niestety jest normą. Brutalne cięcie. Praca w teatrze tańca, który w Polsce króluje w przestrzeniach offowych i dopiero wchodzi w przestrzenie instytucji, dla kostiumografów i kostiumografek zdecydowanie nie jest najłatwiejsza. Dlatego też cieszę się, że mogę na łamach taniecPOLSKA.pl rozpocząć cykl wywiadów z osobami, zajmującymi się tworzeniem kostiumów do projektów związanych z tańcem. Moją pierwszą rozmówczynią jest Marta Szypulska, która współpracowała m.in. z Martą Ziółek, Wojtkiem Grudzińskim i Magdą Jędrą, Alicją Czyczel, Daną Chmielewską czy Aną Szopą. Charakterystyczna dla niej kampowa estetyka, przyjaźń z kiczem i patchworkoway upcycling ubrań są niczym stempel, dzięki któremu od razu wiadomo, że to kostiumy i scenografia autorstwa Marty.

Wersja do druku

Udostępnij

Jakie jest Twoje pierwsze wspomnienie związane z zainteresowaniem odzieżą?

Kiedy byłam w głębokiej podstawówce, organizowałam wieczorami pokazy mody dla moich rodziców. Zapraszałam sąsiadki, koleżanki i wykorzystywałyśmy ubrania z szafy mojej mamy i babci. Jako że wychowywałam się na wsi, niektóre zachowania uchodziły za ekscentryczne i wiele osób mówiło o mnie jako o modystce, co paraduje z torebeczką. Później przyszedł moment poszukiwania mojego stylu i eksperymentów. Z miesiąca na miesiąc potrafiłam stawać się kimś innym, te zmiany były bardzo szybkie i radykalne. Poznawałam różne style i eksperymentowałam z nimi na własnej skórze, a moją wyobraźnię inspirowały i pobudzały codzienne sytuacje, które mogłam obserwować: ministrant w sandałach i w za krótkich spodniach z przetłuszczonymi włosami, sąsiadka podążająca do kościoła w najbardziej wygniecionej kreacji, jaką widziałam na oczy, wykokowane starsze kuzynki na weselach, tata machający z traktora w czapeczce robionej na drutach, z którą nie rozstaje się od dzieciństwa, no i drzewa. Tak więc moda towarzyszyła mi od dzieciństwa. Wtedy też babcia nauczyła mnie korzystać z maszyny do szycia i uszyłam pierwsze w życiu skarpetki.

A czy już jako dziecko miałaś do czynienia z teatrem?

Nie, w ogóle nie.

No to jak to się stało, że wybrałaś studia na Wydziale Architektury Wnętrz i Scenografii ze specjalizacją projektowania ubioru na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu?

Chciałam robić sztukę, a jednocześnie kochałam modę. W tamtym okresie nie miałam ochoty tworzyć  mody użytkowej. Szukałam czegoś związanego z kostiumem i zarazem ze scenografią. Poznańska uczelnia to jedyne miejsce w Polsce, które coś takiego proponuje. Aczkolwiek ten wybór był bardzo intuicyjny, bo nie miałam o teatrze żadnego pojęcia. Wcześniej w teatrze byłam tylko raz, w liceum.

Co Ci dały te studia? 

Nauczyłam się tam eksperymentować z modą, ale też dowiedziałam, że studia nie mają za wiele wspólnego z praktyką. Moje mieszkanie było kreatywnym laboratorium, gdzie powstawały tkaniny od podstaw (z klejów, glutów czy hodowanej własnoręcznie rdzy) lub z materiałów recyklingowych (tworzyłam tkaniny z kradzionych bilbordów, na których malowałam, bądź tkaniny przetworzone z elektrośmieci). Szyć umiałam wcześniej, od dziecka poprawiałam i przeprojektowywałam ubrania. Równolegle ze studiami, uczyłam się w szkole krawieckiej, mam tytuł krawczyni i to tam poznałam zasady konstrukcji ubioru.

Pamiętasz swoją pierwszą realizację teatralną?

Oczywiście, takich rzeczy się nie zapomina. Mieliśmy przedmiot propedeutyka reżyserska, w ramach którego na koniec zajęć ze studentami reżyserii z Warszawy tworzyło się minispektakle. Był to koszmar. Poczułam wtedy, że teatr to nie jest miejsce dla mnie. Pierwszy raz zmierzyłam się z przymusową pracą pod presją z aktorami niedającymi wsparcia młodym ludziom i zdeterminowanymi rówieśnikami pędzącymi do sukcesu. Nie miałam siły przebicia. Złapałam jednak dobry kontakt z jedną z reżyserek – Agatą Baumgart, która jakiś czas później zaprosiła mnie do współpracy przy queerowym festiwalu POMADA w Warszawie. To było dobre doświadczenie i świetnie się bawiłam. Potem  poznałam Weronikę Szczawińską, która jakiś czas później zaprosiła mnie do stworzenia kostiumów do spektaklu Nigdy więcej wojny (2018), który miał premierę w Komunie Warszawa. Mimo iż na początku byłam oporna i nie chciałam znów znaleźć się w miejscu kojarzącym mi się z przykrymi doświadczeniami, to zaryzykowałam i pozytywnie się zaskoczyłam tym, że teatr potrafi również sprzyjać pracy twórczej. Tak więc zadebiutowałam w ulubionym teatrze.

Teatr Dramatyczny, „Heksy” (projekt kostiumu autorstwa Marty Szypulskiej). Fot. Karolina Jóźwiak

Teatr Dramatyczny, „Heksy” (projekt kostiumu autorstwa Marty Szypulskiej). Fot. Karolina Jóźwiak

Teatr Dramatyczny, „Heksy” (projekt kostiumu autorstwa Marty Szypulskiej). Fot. Karolina Jóźwiak

Teatr Dramatyczny, „Heksy” (projekt kostiumu autorstwa Marty Szypulskiej). Fot. Karolina Jóźwiak

Pracujesz zarówno przy realizacjach w teatrach instytucjonalnych, jak i przy bardzo offowych projektach.

Tak. To są jednak różne przestrzenie. Ta różnorodność jest rozwijająca i dzięki niej nie nudzę się w pracy. Lubię jedno, jak i drugie, jednak bliżej mi do projektów tanecznych, performatywnych. Tam jest trochę większa dowolność wypowiedzi. W teatrze dramatycznym przede wszystkim opieramy się na tekście, kostium jest raczej wsparciem dla wypowiedzi. Miałam sporo rozmów z reżyserami, w których słyszałam: „Marta, projekt jest super, ale to zdecydowanie za dużo”. Finalnie wiele z moich pomysłów jest okrajanych, minimalizowanych. W projektach choreograficznych mam dużo większą dowolność, a kostium może wręcz tworzyć dodatkową strukturę, dramaturgię. Lubię, gdy kostiumy są żywe i tworzą kolejną warstwę narracyjną. Z drugiej strony, dużo łatwiej jest ubrać aktora, który porusza się w nieskomplikowany sposób, a w spektaklach choreograficznych muszę bardziej się skupić na praktyczności, czy nad doborem materiałów, które będą pozwalały na wykonanie różnych choreografii.

A jakie jeszcze widzisz różnice pomiędzy pracą w teatrze dramatycznym, a pracą w teatrze tańca czy na potrzeby performansu?

Niestety na choreograficzne spektakle budżety są dużo niższe. Zgadzam się na tę pracę, bo bardzo mnie interesuje, chociaż nie jest to opłacalne. Wówczas nie zlecam szycia i robię to sama. Ma to swoje plusy, bo tworzę bardziej z wyobraźni, nie na podstawie projektów, które muszę zaprezentować czasem nawet kilka miesięcy przed rozpoczęciem prób (takie wymogi są często normą w instytucjach). Tworzę na bieżąco, bardziej kierując się wyobraźnią i intuicją.

My poznaliśmy się podczas pracy nad spektaklem Wojtka Grudzińskiego CREW tańce ludzi i sprzętów w 2022 roku. Zaskoczyło mnie to, jak szybko i trafnie stworzyłaś kostiumy! Ja na scenie miałem skrzydła, w których czułem się fantastycznie!

Tak, to był akurat jeden z tych szybkich projektów za tzw. 5 zł. Tę kategorię też całkiem lubię. Zadzwonił Wojtek, rzucił kilka haseł i dał mi wolną rękę. Twoje skrzydła powstały z otuliny do rur i rajstop, z jeansowych kostiumów z haftowanymi cekinami dla małych dziewczynek – unikatowe nakolanniki, a z kostiumu pająka, który kupiłam w lumpeksie – ubranko na rowerek, który również występował w spektaklu  — wyglądał jak czteroręki król szos.

Wojciech Grudziński, „CREW tańce ludzi i sprzętów” (kostiumy: Marta Szypulska). Fot. Bartosz Zalewski

Wojciech Grudziński, „CREW tańce ludzi i sprzętów” (kostiumy: Marta Szypulska). Fot. Bartosz Zalewski

Marta Ziółek, „Wolne ciała” (kostiumy: Marta Szypulska). Fot. Witek Orski

Marta Ziółek, „Wolne ciała” (kostiumy: Marta Szypulska). Fot. Witek Orski

A jak było w przypadku spektaklu Hair Story?

Na stworzenie scenografii i kostiumów do tego spektaklu miałam chyba tysiąc złotych. Ana Szopa, fantastyczna choreografka, performerka i przyjaciółka, zaprosiła mnie do tego projektu. Przyszła do mnie z konkretnym pomysłem i jednocześnie otwartą głową. W spektaklu dominuje trash zmieszany z krindżem. Większość materiałów mamy ze śmietnika. Kwiatki, które są w spektaklu, wyszukiwałam na cmentarzach. Buty, na których jeździ Ana, wykonane są ze starych, porzuconych na ulicy foteli, które Ana wypatrzyła podczas spaceru. Mój tata nauczył mnie spawać i tak powstały wrotki. Rzeczy przeznaczone do zapomnienia dostają nowy sens, funkcję. Z zepsutych foteli powstają butorolki.

W swoich pracach często recyklingujesz i upcyklingujesz. Czy możesz troszeczkę więcej o tym powiedzieć?

Tak, to dla mnie ważne, bo rzeczy wokół są inspirujące, uśmiechają się i same rzucają w moją stronę pomysły, co można z nich zrobić. Jest to też tańsza metoda pracy, często wręcz jedyna możliwa. Staram się też wprowadzać ubrania w obieg, od pewnego czasu nie magazynuję swoich starszych projektów w domu, przerabiam je i wykorzystuję dalej, wypuszczam w świat, żeby komuś służyły.

Ana Szopa, „Hair Story” (kostiumy: Marta Szypulska). Fot. Klaudyna Schubert

Ana Szopa, „Hair Story” (kostiumy: Marta Szypulska). Fot. Klaudyna Schubert

Ana Szopa, „Hair Story” (kostiumy: Marta Szypulska). Fot. Klaudyna Schubert

Ana Szopa, „Hair Story” (kostiumy: Marta Szypulska). Fot. Klaudyna Schubert

Ana Szopa, „Hair Story” (kostiumy: Marta Szypulska). Fot. Klaudyna Schubert

Jakiś czas temu podczas Polskiej Platformy Tańca w Łodzi można było Cię zobaczyć w spektaklu Lagma. Po pierwsze – gratuluję, a po drugie – jak to się stało, że trafiłaś na scenę

Gdy wraz z Daną Chmielewską, Alicją Czyczel i Aleksandrą Gryką pracowałyśmy nad spektaklem Lagma, czerpałyśmy pomysły z własnej wyobraźni, rozmów i wspólnie spędzonego czasu na próbach. Zaczynając, nie wiedziałyśmy, jaką formę to przyjmie. Robiłyśmy wszystko od początku do końca kolektywnie. Brałam udział w rozgrzewkach i ćwiczeniach, które proponowały Alicja i Dana. To było dla mnie… dziwne, to, co dla nich – tancerek – było naturalne. Niedługo po tym hasło „dziwne” było już zrozumiałym motywem przewodnim naszego spektaklu. W którymś momencie zaczęłam przetwarzać to, co performerki robiły, czuły i opisywały, przez siebie i swoje umiejętności. Tak powstały obiekty ze skór, które z kolei dla performerek były inspirujące. Tak też zrodził się pomysł, bym kreowała za pomocą obiektów i swojego ciała przestrzeń w tym spektaklu, nie na zasadzie przygotowania jej dla kogoś innego, ale jej reorganizacji na żywo, w ramach spektaklu.

Granie podczas Polskiej Platformy Tańca nie było dla nas najłatwiejsze. Gdy w teatrze pokazano mi walizki z kostiumami, które wysłałyśmy na festiwal, okazało się, że były otwarte i w środku brakowało ponad połowy obiektów. Poczułam się bezsilna. Do wyboru miałyśmy granie nago, niegranie, wyczarowanie w godzinę czegoś z niczego. Odwiedziłam galerię ze łzami w oczach. Sponsorem czegoś z niczego był tym razem jakiś sklep typu Cropp. Z sześciu skórzanych kurtek zrobiłyśmy jeden dodatkowy kostium i cztery obiekty, wszystko zostało sklejone taśmą baletową. To było intensywne doświadczenie, zdecydowanie bardziej wolałbym się móc skupić na spektaklu, a nie na tym chaosie i szukaniu rozwiązań. Nadal nie wiadomo, co się z tymi obiektami stało, jakie są dalsze losy naszej Lagmy i w jakiej części Polski obecnie przebywają jej fragmenty. Wszystko udało się dlatego, że byłyśmy tam razem i cały czas się wspierałyśmy. Bardzo lubię też taki kolektywny rodzaj pracy, gdy jestem częścią projektu, mogę go wtedy poznać z każdej strony. Mogę też dokładniej poznać ludzi! Nawet jak pracuję w teatrze dramatycznym na próbach, zwracam uwagę, w czym aktorzy i aktorki przychodzą do pracy. To później pomaga w projektowaniu.

Chmielewska/Czyczel/Gryka/Szypulska, „Lagma” (kostiumy: Marta Szypulska). Fot. Marta Ankiersztejn

Chmielewska/Czyczel/Gryka/Szypulska, „Lagma” (kostiumy: Marta Szypulska). Fot. Marta Ankiersztejn

Chmielewska/Czyczel/Gryka/Szypulska, „Lagma” (kostiumy: Marta Szypulska). Fot. Marta Ankiersztejn

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close