Wersja do druku

Udostępnij

Stary Browar Nowy Taniec to nie tylko program artystyczny. To prawda, że przyjeżdżający do Poznania na występy i warsztaty artyści z wielu różnych stron świata zmieniali przez niemal dwie dekady sposoby myślenia o tańcu w Polsce, tak zresztą jak i podejście do praktyki tanecznej, także na najbardziej codziennym poziomie, ale nie chodziło tylko o kultywowanie modelu mistrz-uczeń, o rozwój zależny polskiego środowiska tańca współczesnego. Edukacyjny pion programu współtworzył to, co na innych poziomach kształtowały pokazy, ale przede wszystkim organizowane w przestrzeniach Arts Stations Foundation rezydencje. Dzięki ich nakładaniu się na siebie stworzono autonomiczną przestrzeń kinetyczną. Nadszedł czas, by spróbować określić jej charakter, uchwycić fenomen Browaru.

Może to dziwne, ale z wielu wizyt w Starym Browarze i tych niezliczonych godzin spędzonych w wyodrębnionej ceglanymi ścianami utopii najlepiej pamiętam światło, którego tam doświadczyłem. Zapalające się, delikatnie wibrujące od kurzu, otulające, niemal zmysłowe. Jeśli czegoś się w Browarze nauczyłem, to właśnie dbałości o światło. To zaś warunek konieczny co wiem już dziś bardzo dobrze wypracowania umiejętności kształtowania przestrzeni. Nie wiem, czy ją rzeczywiście posiadam, ale tym, co przede wszystkim zabrałem ze sobą poza utopię, stała się świadomość wagi świetlnej uważności, która, śmiem dzisiaj twierdzić, jest warunkiem tworzenia prawdziwie współczesnego bo celebrującego wydarzanie się ruchu, jego momentalny rozbłysk tańca.

W Starym Browarze stworzona została zarówno dla artystów, jak i odwiedzającej go publiczności, otwarta przestrzeń zamknięta. Przez otwartość rozumiem inkluzywność, gościnność, ale przede wszystkim swobodnie kształtowane światło wydobywające z ceglanego mroku kontury poruszających się lub nieruchomych ludzkich sylwetek. Światło sprawiające, że wyłaniające się z otoczenia dźwięki stają się nie tyle ilustracją kinetycznych performansów, co kolejną tańczącą materią, której wydarzanie się w czasie i przestrzeni uzmysławia właśnie światło, sklejając ją z obiektami i ciałami. Na ostatnim piętrze tego, co przecież jest niczym/czymś więcej jak centrum handlowym, dane mi było zatem uczestniczyć nie tyle w spektaklach tanecznych, co w kształtowaniu się ruchu poprzez poruszenia przestrzeni właśnie, której cechą szczególną była ta jedyna w swoim rodzaju hermetyczna otwartość.

W niniejszym tekście postaram się w szczegółach wytłumaczyć, czym dla mnie jest poznański hermetyzm, który postrzegam w kategoriach ruchu społecznego. Mam nadzieję, że taka perspektywa przede wszystkim pomoże uzmysłowić rolę przestrzeni Starego Browaru w kreowaniu krytycznej kultury kinetycznej w Polsce i pewnie nie tylko, choć już o wpływ programu, którym przez tak wiele lat opiekowała się Joanna Leśnierowska, na europejską (a nawet światową) scenę tańca trzeba by zapytać kogoś innego. Najlepiej pewnie samych zagranicznych gości, którzy wielokrotnie mówili mi, jak bardzo zazdroszczą nam (do teraz nie umiem do końca określić, kim dokładnie byli dla nich ci my i czy my sami rzeczywiście się takim my czujemy) takiej przestrzeni.

W tej opowieści jest kilku głównych bohaterów, których już wstępnie wymieniłem: wciąż ulegające metamorfozom, a jednak cechujące się swoją specyfiką światło, współkreowana przez nie przestrzeń: ta fizyczna i mentalna, i wreszcie ludzie, z mojej perspektywy będący jedynie (a raczej aż) emanacjami tego światła i tej przestrzeni. W takiej kolejności zatem spróbuję opisać ich znaczenie, by uchwycić dramaturgię tego, co w Browarze się działo dramaturgię swoistego long durational performance, którego główną cechą od pierwszej wizyty w utopii było dla mnie skupienie i możliwie (samo)krytyczna otwartość.

Światło

 

Gdy przyjechałem do Poznania w 2007 roku, by przygotować z Dominiką Knapik jej debiutanckie pełnowymiarowe solo, zaczynała się wiosna. Do dziś zachowałem w pamięci jeszcze chłodne, ale niezwykle dla mnie, mieszkańca Krakowa przejrzyste poznańskie powietrze i właśnie światło rozchodzące się po mieszkaniu na Wildzie, gdzie nas zakwaterowano. To było niemal puste mieszkanie, ale zdawało się pełne. Czego Oczekiwań, to jasne, ale też niepewności, które światło czyniło niemal widzialnymi.

Do programu Solo Projekt zgłosiliśmy się pod nazwą Dzięcioły. Nagranie demo, które wysłaliśmy, było, o ile mnie pamięć nie myli, bardzo ciemne. Miało więcej ukrywać niż ujawniać. Stało za nim przekonanie, że nie należy się odsłaniać. Przekonanie, które bardzo szybko poddaliśmy weryfikacji, właśnie dlatego, że Stary Browar przywitał nas światłem. Nie było to jednak światło, które miałoby w sobie romantyzm jakiejś naturalnej przejrzystości. Bardzo prędko z jasnej przestrzeni wynajętego mieszkania przenieśliśmy się do ceglanej utopii. Pewnie nigdy nie zapomnę, jak wyłoniła się przede mną, gdy zapalono studyjne światła. Nie był to moment olśnienia, ale z pewnością pierwsze krytyczne objaśnienie, jakie otrzymałem, aspirując do statusu twórcy tańca współczesnego. Jasnym stało się dla mnie w tamtej chwili, że tworzyć taniec, to znaczy być w przestrzeni, tej właśnie, w której się jest, zaakceptować i zgłębić ją, wejść z nią w intymną relację. Być bez reszty, uważnie, w skupieniu w tym właśnie miejscu. Uzmysłowiłem to sobie, gdy Joanna Leśnierowska pokazała nam studio/scenę, gdzie mieliśmy pracować. Już wtedy, jak to dopiero dziś rozumiem, ujawnił się przede mną fenomen Browaru.

Browar ta potoczna nazwa, pobrzmiewająca tanią rozrywką, krzykliwością, czymś szalenie tandetnym, tak bardzo nie pasowała do skupionej, minimalistycznej, mrocznej, a równocześnie bezpiecznej atmosfery studia. Obecnie jednak wydaje mi się bardzo adekwatna  tak, byliśmy w Browarze, bo przecież browar to także miejsce, gdzie w skupieniu waży się składniki, by uzyskać perfekcyjną mieszankę; gdzie każdy detal się liczy. Choćby właśnie światło, o którym myślałem tym więcej, im dłużej dane mi było pracować w przestrzeni Browaru. Nie spodziewałem się dokonać akurat takiego odkrycia, przychodząc ze świata, w którym marzenia o tanecznym efekcie wyznaczała brawurowa technika i teatralna anegdota, a idolami byli Wim Vandekeybus i Pina Bausch. Nie spodziewałem się, że właśnie światło stanie się moją taneczną obsesją. Obecnie, gdy wspominam prace koncepcyjne nad Jak wam się podobam, właśnie namysł nad światłem najmocniej do mnie wraca; ta chęć, ta coraz silniejsza wewnętrzna konieczność, by wyrzeźbić nim przestrzeń dla ruchu, wykreować pewną namacalność, miejsce dla dziania się specyficznej, autonomicznej ruchliwości, jakkolwiek abstrakcyjnie by to nie brzmiało.

Dla widowni najpewniej znacznie istotniejsze od światła było ciało Dominiki, w tym charakterystycznym, sportowym kostiumie, poruszające się na różne sposoby do postironicznego kolażu muzycznego, z którego pamiętam głównie Klausa Nomiego. Ale nie byłoby tego ciała, tego kolażu i ich tak mozolnie wypracowanej wzajemnej relacji, gdyby nie światło wydobywające je z nicości. Stawało się to dla mnie jasne wiele razy później, gdy Dominika tańczyła Jak wam się podobam w innych przestrzeniach, w świetle innych reflektorów, i nie było to już dokładnie to solo, a jedynie pewien jego powidok. Żadna inna przestrzeń nie wyłania się z mroku w ten sposób, jak ceglane studio w Browarze.

Przestrzeń

 

Browarowym światłem, które najmocniej mnie, ale też, jak sądzę, całe pokolenie solo (i yolo pewnie również) ukształtowało, było światło robocze. Choć tak wiele pięknych scenicznych realizacji świetlnych udało nam się w utopii zobaczyć, choć część z nas uczyła się z nich operowania reflektorami, to jednak światło, które nazwać można duszą tanecznej przestrzeni w Browarze, to światło robocze, towarzyszące godzinami artystom przygotowującym zamówione projekty, próbującym przed występami oraz przede wszystkim pracującym nad tym, co czasem nazywa się warsztatem, a co ja wolę określać terminem praktyka. Właśnie roboczne światło stwarza warunki dla skupionego praktykowania: wypocania (fizyczność), wymyśliwania (idee), wyczuwania (emocje) tańca, który ma dopiero nadejść, bo też i to trzeba bardzo mocno podkreślić Browar to nie przestrzeń spełnienia, ale dążenia, dochodzenia raczej niż dojścia do tanecznej formy, mimo tego, że tak wiele pięknych formalnie realizacji scenicznych miało tam miejsce. Bo przecież miały tam one (swoje) miejsce nie po to, by olśnić i usatysfakcjonować, ale by poszerzać taneczne pole współczesności, tę jedyną w swoim rodzaju przestrzeń mentalną, choć i ta fizyczna zadziwiała mnie często swoją elastycznością.

Wariantami praktykowania tanecznej przestrzeni są stanie, rozciąganie się, bieganie, chodzenie, wykonywanie prostych etiud. Częścią przestrzeni Browaru stawały się zatem frazy ruchowe, ale też nieporuszona obecność; wygłupy, ale też chwile wzniosłości, gdy wydawało się, że całymi sobą dotykamy czegoś istotnego. Ale dla mnie Browarowe studio to przede wszystkim przestrzeń siedzenia, najchętniej na podłodze, i patrzenia. Miejsce tańczenia choreografii, których piękno wypływa z ich niematerialności. To również dla mnie bierze się z charakteru tej przestrzeni wolność wyobrażania sobie potencjalnych ruchliwości, które moglibyśmy praktykować. Niektórzy z tańczących znajdowali w sobie siły i odwagę, by to robić, stając się ambasadorami przestrzeni, zaszczepiając wyniesione z niej skupienie w innych tanecznych sferach. Jednak nie te wyjścia na zewnątrz były najistotniejsze, ale możliwość powrotu, wejścia znów do środka przestrzeni, która zdawała się nam domem. A może nawet nim się stała alternatywnym domem (tanecznej) kultury

Przestrzeń Browaru wydarzała się wciąż na nowo. Żyła dzięki tym setkom ciał, które z kolei dzięki niej (na zasadzie zagadkowego mutualizmu) miały okazję w skupieniu i trudzie wypracować swoje wyłanianie się jako skupiony ruch. To główne zadanie tej przestrzeni nie tyle być miejscem popisów, co umiejscawiać ruch, konstytuować wspólnotę. W antropologii społecznej i geografii humanistycznej odróżnia się przestrzeń jako to, co jest na zewnątrz, co czeka, aż człowiek wykona ruch w jego stronę, od miejsca jako przestrzeni już udomowionej, ukształtowanej przez ludzkie poruszenia. Jeśli przyjmiemy tę typologię, to Browar okaże się ani nie przestrzenią, ani nie miejscem. Czy oznacza to, że należy go potraktować jako przykład tego, co francuski antropolog Marc Augé nazwał nie-miejscami Bynajmniej, skoro nie-miejsca to przestrzenie, które miejsca jedynie symulują. Wydaje mi się, że Browar lepiej określić jest jako trans-miejsce miejsce tranzytowe, wciąż udomowiane, ale nigdy nieudomowione do końca. Bo Browar jako ruch nie należy do nikogo. Możemy wskazać jego opiekuna, fundatora i sponsora. Na poziomie instytucjonalnym wiadomo jest, kto powołał go do istnienia i kto tym istnieniem zarządza. W tym sensie to nie nasza przestrzeń. Ale jako trans-miejsce należy ona do wszystkich, choć trzeba dzielić się nią, ograniczać własne chęci zadomowienia się w niej na dobre. Przez tę (krótką) chwilę, gdy możesz w niej pracować, staje się Twoja, a ty stajesz się jej. Browar to nie instytucja, ale ruch właśnie.

Może to właśnie tłumaczy fakt, że nie pamiętam performansu, który wydałby mi się w Browarowej przestrzeni nie na miejscu. Najpewniej takie się zdarzały, a ja po prostu miałem szczęście na nie nie trafić, szczerze mówiąc, wątpię w to jednak, bo to przestrzeń, jak wspomniałem, nieskończenie niemal gościnna i elastyczna. Fakt, trudno byłoby jej przyjąć Batsheva Dance Company, ale to nigdy nie wydało mi (nam) się problemem. Większe widowiska miały przecież miejsce w mojej głowę, gdy zatapiałem się w tej przestrzeni. Spektakle skupienia, będące osnową ruchu, który nas, ludzi Browaru, w symboliczny sposób zjednoczył.

Ludzie

 

Przez utopię przepłynęło, przetańczyło setki osób. Każda z nich przychodziła skądinąd, każda z własną wrażliwością, własnymi tanecznymi oczywistościami, z kinetycznym gustem, który absolutyzowała. Browar zresztą także naznaczony został pewnymi preferencjami. Wydawać się mogło, że to preferencje Joanny Leśnierowskiej, takie postawienie sprawy byłoby jednak zbyt proste. W projekcie tym nie idzie bowiem tylko o selekcję i prezentację spektakli, ani też nie o hodowanie talentów, by je później obwieźć po zagranicznych wystawach. Gust tej zamkniętej przestrzeni otwartej, został ukształtowany przez brak satysfakcji, rozczarowanie, a nawet zranioną dumę narodową, ale wszystko to są jedynie powierzchniowe manifestacje czegoś znacznie głębszego kolektywnie podzielanego przekonania, że ruch, który już znamy, nie wystarczy. Ono właśnie stało się dominującym gustem w tej przestrzeni, jej gustem. W tym przekonaniu spotykano się, konkurowano ze sobą, do tego przekonania zapraszano publiczność. Wyłaniająca się z mroku przestrzeń Browaru nieustannie zachęcała do jego przyjęcia. Nie po to, by onieśmielić, ale by skruszyć krępujący wyobraźnię gorset zbudowany z tego, co ładne, powierzchownie perfekcyjne. Część z tych, którzy przybywali do Browaru, opuszczała go zawiedziona. Nie ruszali(śmy) się tak, jak należy. Nie tańczyli(śmy). Robili(śmy) rzeczy dziwne. Brzydkie, nudne, głupie. A nawet (nie) robili(śmy) NIC. Ale przecież to ma do siebie każda utopia, będąc miejscem, którego nie ma, będąc NICZYM.

Być może wypadałoby w tym miejscu wymienić tych wszystkich, których dzięki Browarowi poznałem, performanse, które zrobiły na mnie największe wrażenie, warsztaty, w których nie wziąłem udziału, a które, wiem to dobrze, popychały wiele osób w nowych kierunkach, uruchamiając do współtworzenia ruchu. Ale właśnie dlatego, że chcę podkreślić to, co wspólnotowe, sportretować fenomen Browarowego ruchu, a nie składać hołdy pojedynczym postaciom, dziełom czy technikom, nie będę wymieniać nazwisk i tytułów. Bo utopia to bycie razem.

Mnogość od początku była w Browarze celebrowana, choć towarzyszył mu mit niemal sekciarskiego hermetyzmu. Z roku na rok było ludzi Browaru (nas) coraz więcej. Gdy raz znalazłeś się w utopii, stawałeś się jej częścią na zawsze. Mogę to stwierdzić, bo po kilku sezonach w miarę intensywnej obecności w Poznaniu, przez wiele lat wędrowałem zupełnie innymi ścieżkami, ale gdy spotkałem znów Joannę Leśnierowską i innych mieszkańców tego domu (tanecznej) kultury było tak, jak bym nigdy nie wyjeżdżał. Ludzie Browaru to byli (i są) swoi ludzie taneczny tłum, który bynajmniej nie jest samotny, choć wielu nam, szczególnie obecnie, gdy jesteśmy zamknięci w domach, samotność rozdziera ciała i umysły.

Być może niedługo już nie będziemy mogli wejść do świetlistej przestrzeni, która pozwoliła nam tak mocno skupić się po prostu na badaniu naszych tanecznych możliwości. Być może światło zgaśnie po raz ostatni i nigdy na nowo nie rozbłyśnie. Nie da się jednak zaciemnić tego, co zaczęło się w Browarze blisko dwie dekady temu. Nie da się zatrzymać tańca, którego zakosztowaliśmy jako współtwórcy skupionego ruchu, którym był i jest Browar. Utopia to nie tylko przestrzeń, która stała się trans-miejscem. To także ruch społeczny, który napędza już dziś mocno osadzone w ciałach przekonanie, że mind is a muscle i wszystkie kroki są dozwolone, jeśli umiesz je uzasadnić. Może nie doczekaliśmy się Małysza, ale pojawiło się coś znacznie bardziej istotnego gotowość, by oddać skok w każdych warunkach, by ruszyć w nieznane. Pokolenie solo (i yolo) zyskało poczucie tożsamości, którą może obecnie destabilizować, rozmywać, podawać w wątpliwość. Zyskało swoje (trans-)miejsce, które zachowa mimo wszystko, jeśli tylko dalej będzie rozwijać dramaturgię skupionego ruchu, która wyłoniła się z mroku ceglanej utopii dzięki wytrwałemu roboczemu światłu obnażającemu każdy umizg, każde pójście na łatwiznę.

Dramaturgia

Jestem historykiem i teoretykiem tańca. Jestem też jednak jego dramaturgiem i to właśnie dzięki Browarowi, gdzie miałem okazję uczyć się, jak zwracać [i]uwagę na strukturę tanecznego ruchu, która jest przecież czymś zupełnie innym niż struktura teatralnej czy filmowej opowieści. Zrozumiałem tę swoistość, gdy obejrzałem cały szereg tak bardzo różnych performansów pokazywanych podczas tanecznych programów Festiwalu Malta na którym z Dominiką prezentowaliśmy Jak wam się podobam ale przede wszystkim mając okazję poznać całą rzeszą ludzi je tworzących. Taniec jest być może sztuką najbardziej zorientowaną na teraźniejszość, więc jego dramat rozgrywa się nie na poziomie reprezentacji, ale prezentacji czy, jeszcze lepiej, prezencji obecności. Słowo to stało się już dziś komunałem, także dlatego, że pobrzmiewa pseudoszamanizmem. Sądzę jednak, że należy je ocalić poprzez przemyślenie obecności jako specyficznego dramatu, który, by być komunikatywny, musi mieć strukturę.

Nie trzeba jednak o strukturze tańca myśleć w kategoriach narracji. Taniec nie jest, a przynajmniej nie musi być, opowieścią. Zawsze jest jednak zdarzeniem, które rozwija się jedynie w teraźniejszości. Odsłania się w czasie dzięki performatywnym działaniom ustanawiającym pomost między współporuszającymi się uczestnikami tanecznego zdarzenia. W tym sensie nigdy nie jest prywatny, nawet jeśli tańczymy w samotności pustego studia. Poruszenie nie wypływa z głębi indywidualnego jestestwa, choć do tego przekonuje nas romantyczny mit artystycznego geniusza. Taniec jest praktyką, praxis, pracą, a więc jest społecznym działaniem i na tym polega jego najgłębsza dramaturgia. Może być medium poczucia wspólnoty. Nie wiadomo z góry, jak sprawić, by możliwość stała się faktem, pozostaje więc próbować.


[i] Por. Joanna Leśnierowska, Czekając na Małysza, Didaskalia. Gazeta Teatralna nr 75, 2006. Tekst przedrukowany na naszym portalu i dostępny pod linkiem: https://www.taniecpolska.pl/przedruk/10 przyp. red.

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

powiązane

Ludzie

Zespoły

Organizacje

Festiwale

Bibliografia

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close