Jak odkryłaś u siebie zainteresowanie choreografią?

Pierwsze sygnały, że może ta dziedzina być czymś dla mnie, pojawiły się już w szkole baletowej na zajęciach u profesor Hanny Chojnackiej. To fantastyczna osoba i niezwykła artystka, z którą układaliśmy choreograficzne miniatury. Tworzyliśmy je, interpretując zadawane przez nią tematy. Dzięki tamtym doświadczeniom później, gdy w Teatrze Wielkim ruszyły warsztaty Kreacje, długo się nie wahałam i już w drugiej edycji w 2010 roku zadebiutowałam jako choreografka. Byłam wprawdzie nieco speszona, gdy proponowałam pracę ze mną już uznanym artystom – Saszy Liashenko, Ewie Nowak i Adamowi Kozalowi – ale byli bardzo chętni, zaciekawieni i profesjonalni.

Wersja do druku

Udostępnij

Okoliczności mojego spotkania z Anną Hop dobrze odzwierciedlają różnorodność jej działań. Nasza rozmowa odbyła się między próbami baletu Jezioro łabędzie, w którym Anna występowała, oraz przedstawienia Mąż i żona, do którego stworzyła choreografię. Kilka tygodni wcześniej dobiegł natomiast końca projekt edukacyjny pt. I Love Moniuszko, którego owocem był spektakl w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, gdzie także była autorką ruchu. I właśnie o tym, jak udaje jej się łączyć karierę choreograficzną i działalność edukacyjną z tańczeniem w zespole Polskiego Baletu Narodowego, miałem okazję z Anną porozmawiać.

 

 

*

 

Wielość działań

Chciałbym rozpocząć naszą rozmowę od zapytania, jak czujesz się z tym, w jakim punkcie swojej zawodowej kariery jesteś obecnie. Kilka miesięcy temu przygotowałaś choreografię do Męża i żony w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, regularnie można Cię także oglądać na scenie jako tancerkę Polskiego Baletu Narodowego. Oprócz tego realizujesz spektakle z innymi zespołami, a także angażujesz się w projekty edukacyjne. Twoja aktywność jest bardzo rozległa.

Lubię robić różne rzeczy i odkrywać nowe pola działania. Każde kolejne doświadczenie jest dla mnie ważne, choćby z tego powodu, że sprawdzam, czy chcę się czymś zajmować, czy nie. Uważam, że jestem teraz na takim etapie, na którym dobrze jest mierzyć się z różnymi wyzwaniami. Poza tym, gdybym oprócz tańczenia nie zajmowała się tworzeniem choreografii czy edukacją, nie spotkałabym wielu wspaniałych ludzi, którzy mnie rozwijają i dużo wnoszą do mojego życia.

Wspólnym mianownikiem Twoich działań jest oczywiście taniec – wykonujesz go, tworzysz, ale jest on również narzędziem wielowymiarowej pracy edukacyjnej, w ramach której z amatorami w różnym wieku realizujesz spektakle. W jej trakcie nie chodzi jednak, jak się domyślam, wyłącznie o cele artystyczne, ale także o integrację grupy, pokonywanie tremy przez uczestników, ich wyjście ze strefy komfortu.

Naszym głównym zadaniem jest oczywiście stworzenie przedstawienia, w którym wykonawcy za pomocą ruchu i tańca opowiadają pewną historię. Ale to proces jest najważniejszy, więc po drodze realizujemy mnóstwo innych celów: dla niektórych uczestników te zajęcia mają znaczenie terapeutyczne, inni otwierają się dzięki nim na sztukę tańca, a są też tacy, którzy wreszcie spełniają swoje marzenie o wzięciu udziału w spektaklu. Wszyscy uczestnicy nabywają natomiast wyjątkową wiedzę na temat tego, jak powstaje przedstawienie teatralne – ilu wymaga prób, jak przebiega tworzenie kostiumów, jak to jest stać na scenie w gorącym świetle reflektorów, pośród dymów, w obecności publiczności… Dzięki temu kształtujemy naprawdę świadomych widzów, z których wielu później jeszcze chętniej przychodzi do teatru i pogłębia swoją pasję do tańca. Wielka w tym zasługa pani Anny Sapiego, kierowniczki Działu Edukacji w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, która jest inicjatorką tych cennych działań.

 

Spontaniczne początki

A jak u Ciebie ta pasja się narodziła?

Od bardzo wczesnego dzieciństwa, gdy jeszcze mieszkałam z rodzicami w Żorach, uwielbiałam programy muzyczne i taneczne w telewizji. Tańczyłam przed ekranem, oglądając na przykład Mini Playback Show. Szczególnie zapadła mi jednak w pamięć transmisja z turnieju tańca towarzyskiego, gdzie wykonywano paso doble. Tancerze, muzyka, kolory, żywiołowość… To było dla mnie wtedy niesamowite!

Do tańca towarzyskiego wróciłaś niedawno w Mężu i żonie.

To prawda. Bardzo go szanuję, choć bawi mnie przy tym nieco jego zmanierowanie. Uznałam, że temu spektaklowi dobrze zrobi odrobina charakterystycznych elementów rodem ze świata tańca towarzyskiego.

 

Kształciłaś się kiedykolwiek w tej dziedzinie?

Nie, skupiałam się na edukacji baletowej oraz technikach tańca współczesnego. Najpierw chodziłam do ogniska baletowego w Bytomiu, a później rozpoczęłam właściwą naukę tańca klasycznego w warszawskiej szkole.

Samodzielność

Domyślam się, że przeprowadzka do innego miasta dla dziewięcioletniego dziecka musiała być dużym przeżyciem…

Pierwszą noc w internacie przepłakałam w pokoju u Emilki Stachurskiej – obecnie mojej koleżanki z zespołu, solistki PBN. (śmiech) Rozłąka z rodzicami była czymś trudnym, zwłaszcza że wtedy nie było mowy o takich udogodnieniach w komunikacji telefonicznej i internetowej, jakie mamy teraz. Ale czas nauki w szkole baletowej wspominam dobrze, choć niełatwo było przez nią przejść zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Bardzo się starałam, zwykle byłam w czołówce, nie brakowało mi motywacji do ciężkiej pracy.

Miałaś idolki?

Oczywiście! Moją największą fascynacją była słynna Sylvie Guillem. Marzyłam, by zostać tancerką i występować na scenie, zachwycał mnie balet klasyczny. Razem z grupą znajomych ze szkoły przychodziliśmy na spektakle do Teatru Wielkiego, nieraz na kilka obsad. Mimo miłości do klasyki, już wtedy pojawiały się przebłyski poczucia humoru, ironii – pamiętam na przykład, że w trakcie przedstawień, siedząc na widowni, swobodnie komentowaliśmy między sobą wydarzenia na scenie. Zdarzało nam się później odtwarzać te balety na korytarzu w internacie. (śmiech)

Powiedziałaś, że byłaś w szkolnej czołówce. Uczestniczyłaś więc pewnie w konkursach baletowych.

 

Tak, razem z Bartkiem Zyśkiem [koryfejem PBN – przyp. MK] tańczyliśmy na konkursach w Gdańsku i Szczecinie, skąd oboje wracaliśmy z nagrodami. To były bardzo przyjemne doświadczenia.

 

Czy wobec takiego przebiegu nauki w szkole i dostrzeżenia nie tylko przez nauczycieli, ale również przez jury ogólnopolskich konkursów, rozważałaś udział w audycjach do zagranicznych zespołów?

Jeżdżenie na audycje za granicę to bardzo kosztowne przedsięwzięcie, zwłaszcza dla niespełna dwudziestoletniego absolwenta szkoły. Dlatego wybrałam kilka szczególnie mi bliskich zespołów, w których bardzo chciałam pracować. Jednym z nich był Nederlands Dans Theater w Hadze, ponieważ od dawna podziwiam nie tylko poziom tancerzy tego zespołu, ale również myśl choreograficzną rozwiniętą tam przez wielkiego Jiřiego Kyliána. Moich zagranicznych marzeń nie udało mi się wtedy spełnić, ale przyjęto mnie do Polskiego Baletu Narodowego i bardzo się cieszę z takiego rozwoju wydarzeń.

Kariera tancerki

Choć masz na koncie kilka drobnych solowych partii czy duetów w baletach klasycznych i współczesnych, to niezmiennie jesteś tancerką zespołową. Jestem ciekaw, czy w tym względzie wszystko potoczyło się tak, jak zamierzałaś. Miałaś solistyczne ambicje?

O, tak! Gdy opuszczałam szkołę baletową, marzyłam o wielkich rolach, o byciu solistką. Chyba każda absolwentka, która kończy szkołę z dobrymi ocenami, na to liczy. Mam na koncie role solowe, między innymi Alabama Song z Kurta Weilla czy Gavotte z In Light and Shadow Krzysztofa Pastora, Lalkę w Dziadku do orzechów Andrzeja Glegolskiego, Czerwonego Kapturka w Śpiącej królewnie Jurija Grigorowicza, a także w Tańcu chińskim w Dziadku do orzechów i Królu Myszy Toera van Schayka i Wayne’a Earlinga oraz Pas de trois w Jeziorze łabędzim Irka Mukhamedova, ale pozostałam w zespole. Dlaczego nie awansowałam? Zapewne z paru powodów, między innymi osobistych, psychicznych… Później pojawiły się problemy z figurą, straciłam poczucie własnej wartości jako tancerki. Był czas, kiedy trudno było mi się z tym pogodzić, ale w końcu taki stan rzeczy zaakceptowałam. Taniec zawsze i niezmiennie dawał mi przyjemność. Poza tym, już będąc w zespole, robiłam bardzo wiele innych rzeczy: studiowałam, rozwijałam swoje zainteresowania, rozpoczęłam też przygody z choreografią i edukacją… Momentem przełomowym dla mojego pogodzenia się z tym, kim jestem i czym chcę się zajmować, było otrzymanie zaproszenia do poprowadzenia rocznego projektu edukacyjnego z młodymi tancerzami w Norwegii, którego zwieńczeniem był spektakl na deskach opery w Oslo. Z przyjęciem tej oferty wiązała się przerwa w pracy w PBN. Poza tym, że prowadziłam przez cały sezon kilkunastoosobową grupę, którą mogę nazwać własnym zespołem, miałam wreszcie czas, aby spojrzeć z pewnego dystansu na swoje dokonania, pogodzić się z ograniczeniami, poustawiać na nowo priorytety. Postanowiłam, że po powrocie do Polski będę nadal tańczyć w zespole, ponieważ to kocham, ale już bez założenia, że chciałabym kiedyś czuć na sobie odpowiedzialność, która spoczywa na solistach.

Pogodziłaś się z tym, ale czy mimo wszystko… żałujesz?

 

Nie, ponieważ dzięki temu mogłam również rozwinąć karierę choreograficzną. A tańczenie w zespole przynosi mi nadal wiele wspaniałych przeżyć.

 

Baletmistrzyni PBN Kalina Schubert opowiadała mi o misji, którą realizują tancerze zespołowi. Ma ona polegać na wyzbyciu się ego po to, by „w tym samym czasie realizować ten sam ruch, tę samą myśl i być tak samo skoncentrowanym”[i]. I gdy tak się dzieje, zespół może zachwycać, a nawet stawiać wyżej poprzeczkę solistom, którzy występują na jego tle.

Zgadzam się z tymi słowami. Gdy jestem widzem, uwielbiam patrzyć na pracę zespołu i podziwiać równe tempo, synchronizację, swego rodzaju „uwspólnienie” tancerzy. Jako artystka zespołowa z dziesięcioletnim stażem mogę też powiedzieć, że ważne jest, by byli w nim artyści w różnym wieku. Wtedy mądrość tych bardziej doświadczonych przekazywana jest pozostałym. Gdy przychodziłam do zespołu, bardzo istotne były dla mnie zarówno rady starszych koleżanek, jak i obserwowanie ich w trakcie pracy. Były profesjonalne, odpowiedzialne i pomocne.

Jak się to przejawiało?

Płynęły od nich słowa otuchy czy przydatne sugestie, jak pilnować ustawienia wobec innych, sprawdzać linię etc. Istnieją pewne triki, o których dowiadujemy się dopiero będąc w zespole. Niektóre tancerki dawały również krótkie komendy, nie tylko podczas prób, ale i w trakcie spektaklu, co pomagało na przykład zachować właściwe odległości wewnątrz grupy czy odpowiednie tempo tańca.

 

Możesz podać przykłady takich komend?

To bardzo esencjonalny przekaz. „Linia”, „trzymaj linię”, „zwolnij”, „za szybko” czy „stój”! (śmiech) Czasami też, gdy na przykład musimy stać długie minuty w Jeziorze łabędzim czy Bajaderze – a jest to niestety bardzo wyczerpujące – pomaga szepnięte słówko na jakiś inny temat, co pozwala na chwilę zapomnieć o bólu.

Kariera choreografki

Z całą pewnością niejedną komendę Ty sama kierujesz do tancerzy, gdy tworzysz albo próbujesz z nimi swoje choreografie. Jak odkryłaś u siebie zainteresowanie tą dziedziną?

Pierwsze sygnały, że choreografia może być czymś dla mnie, pojawiły się już w szkole baletowej na zajęciach u profesor Hanny Chojnackiej. To fantastyczna osoba i niezwykła artystka, z którą układaliśmy choreograficzne miniatury. Tworzyliśmy je, interpretując zadawane przez nią tematy. Dzięki tamtym doświadczeniom później, gdy w Teatrze Wielkim ruszyły warsztaty Kreacje, długo się nie wahałam i już w drugiej edycji w 2010 roku zadebiutowałam jako choreografka. Byłam wprawdzie nieco speszona, gdy proponowałam pracę ze mną już uznanym artystom – Saszy Liashenko, Ewie Nowak i Adamowi Kozalowi – ale byli bardzo chętni, zaciekawieni i profesjonalni.

Czy Kreacje są dla Ciebie czymś w rodzaju laboratorium choreograficznego? Polem do eksperymentowania, stawiania sobie coraz to nowych wyzwań?

Na początku wcale tak nie było, ponieważ intuicyjnie miałam ochotę podejmować jakiś temat czy stworzyć coś do inspirującej mnie muzyki. Teraz natomiast lubię stawiać przed sobą konkretne zadania, które zmuszą mnie do zmierzenia się z czymś, co nie przychodzi mi łatwo albo czego wręcz nie lubię. Raz było to sięgnięcie po puenty, przy innych okazjach – zatańczenie we własnej choreografii albo stworzenie czegoś bardzo kameralnego, na jedną albo dwie osoby. Od tego ostatniego przez jakiś czas stroniłam, ponieważ lepiej czułam się w pracy z grupą. Zależało mi jednak na tym, by poszerzać swoje kompetencje – nawet za cenę braku powodzenia. Kreacje dają bowiem ten komfort, że tworzona tam choreografia wcale… nie musi się udać. To warsztaty, dzięki którym zbieram doświadczenia niezbędne do budowania większych form.

 

Gdy oglądałem Twoją ostatnią choreografię na podstawie komedii Mąż i żona Fredry, rozpoznawałem pomysły inscenizacyjne i ruchowe na przykład ze spektaklu Pupa czy miniatur z Kreacji.

Bardzo możliwe, ale uważam, że jest to zjawisko, które często można zaobserwować u wielu innych, w tym bardzo słynnych choreografów. Pewne idee, które już wcześniej się u mnie pojawiły, mogę w nowym spektaklu udoskonalić, a inne przekształcić. Są też i takie, które chętnie zbadam ponownie czy pogłębię, bo się sprawdziły, nadal mnie fascynują i postrzegam je jako ważny element mojego myślenia o ruchu, o teatrze. Do każdego nowego projektu podchodzę w stu procentach kreatywnie i „z czystą kartką”. Staram się korzystać ze swoich doświadczeń, by nie popełniać tych samych błędów, lecz wszystko, co tworzę, jest dla mnie nowym materiałem. Poza tym, kreowanie spektaklu to wielkie wyzwanie, dlatego użycie sprawdzonych metod działania pozwala zaoszczędzić czas. Trzeba mierzyć się z ograniczoną liczbą prób, budżetem, który nie jest z gumy, konkretnymi możliwościami sceny. To ogromny stres. Bywa tak, że dopiero na kilka dni przed premierą widzę rezultaty mojej pracy i wtedy już nie ma kiedy dokonać większych korekt. Gdy robiłam Pupę [spektakl na motywach Ferdydurke Witolda Gombrowicza do muzyki Stanisława Syrewicza, którego premiera odbyła się w 2015 roku – przyp. MK], zabrakło czasu na dopracowanie szczegółów. Dlatego przy Mężu i żonie zaczęłam próby o wiele wcześniej, by proces twórczy był spokojniejszy. Mimo to chciałabym teraz wprowadzić pewne zmiany – na przykład doangażować śpiewaczkę do jednej ze scen.

Jak Ci się współpracuje z kolegami i koleżankami z zespołu?

Nie zawsze jest tak bezproblemowo, jak przy okazji moich pierwszych Kreacji. Gdy przygotowuję z PBN większe przedstawienia, zdarzają się niestety konflikty – niektórzy zapominają, że na czas prób już nie jestem koleżanką z zespołu, ale twórczynią spektaklu. Kilkakrotnie okazywano mi brak szacunku, rozmowy dyscyplinujące niestety nie pomagały, więc byłam zmuszona do wprowadzania zmian w obsadzie.

A później pewnie nieraz musiałaś tańczyć z taką osobą.

Owszem, zdarzało się tak, ale podchodziłam do tego profesjonalnie.

Estetyka

Może takie reakcje wynikają z faktu, że miewasz bardzo niekonwencjonalne oczekiwania wobec tancerzy? W swoich spektaklach sięgasz po bardzo różne inspiracje: taniec współczesny, taniec towarzyski, teatr tańca, slapstick, musical, a nawet elementy kojarzące się z motoryką zwierząt. Może tancerzom wychowanym na balecie klasycznym nie zawsze się to podoba?

Tego nie wiem, ale tak jak do mnie jako tancerki należy wykonywanie wszystkich wskazanych przez choreografa działań, tak moi koledzy i moje koleżanki mają za zadanie współpracować ze mną, tak jak z każdym innym choreografem. Tak oczywiście najczęściej się dzieje, choć miałam również kilka przykrych takich sytuacji.

W związku z Twoimi nietypowymi, jak na świat baletu, zainteresowaniami, mam wrażenie, że swoimi spektaklami chcesz powiedzieć: „W teatrze nie ma dla mnie sacrum, wszystko zasługuje na uwagę, a taniec ma wiele obliczy”.

Byłabym skłonna pod takimi słowami się podpisać. Rzeczywiście uważam, że na scenie jest miejsce na wszystko, pod warunkiem, że to mnie naprawdę interesuje i ma sens. Inspiracja może przyjść zewsząd: z obejrzanego filmu, wizyty w teatrze, spaceru w parku czy obserwacji zwierząt w zoo. Zdarza mi się czasami iść ulicą i natknąć się na sytuację, która mnie zainteresuje – wtedy najczęściej sobie to zapisuję i jest szansa, że znajdzie ona swoje odbicie w moich choreografiach. Lubię taką otwartość na bodźce, potencjalne inspiracje z każdej sfery życia… ludzi, zwierząt, roślin. (śmiech)

W swoich choreografiach lubisz również żartować.

Wynika to z faktu, że z przymrużeniem oka podchodzę do ludzi i życia. Przywary, zadęcie – z tego się śmieję. W tańcu i życiu staram się propagować dystans do siebie i tego co się robi, bez patosu, szczerze.

Których choreografów najbardziej cenisz?

Moimi guru są Jiři Kylián i Mats Ek. Oprócz nich, interesuje mnie twórczość takich choreografek i choreografów, jak Pina Bausch, Sharon Eyal, Crystal Pite, Sasha Waltz, Sidi Larbi Cherkaoui, Boris Ejfman, Alexander Ekman, Johan Inger, Akram Khan, Ohad Naharin, Krzysztof Pastor… To wspaniałe, że taniec tak ewoluuje i czerpie z wielu źródeł. Na całym świecie realizowane są reinterpretacje klasyki, taniec współczesny ciekawie się rozwija… Bardzo się cieszę, że mogę współtworzyć tę różnorodność własnymi przedstawieniami oraz że widzom się one podobają.

Od wyróżnień do nowych wyzwań

Potwierdzeniem tego jest między innymi Nagroda im. Bronisławy Niżyńskiej, w ramach Ogólnopolskiego Konkursu PERŁY TAŃCA[ii], za Twój spektakl Karnawał zwierząt w Operze Wrocławskiej.

 

Takich wyróżnień trochę w ostatnim czasie było, ponieważ dwa lata temu otrzymałam trzecią nagrodę w konkursie ZAiKS-u za koncept choreograficzny baletu dla dzieci Brakujące ogniwo, rok temu znalazłam się również w finale Premio Roma Danza w Rzymie[iii].

 

Czy wobec tego… jesteś szczęśliwą osobą?

Jeśli szczęście znaczy, że robi się w życiu to, co się kocha, to tak! (śmiech) Jestem szczęśliwa, ale i głodna nowych wyzwań. Myślę, że jestem teraz w ciekawym momencie swojego życia: mam już za sobą pewne doświadczenia, ale wciąż mnóstwo czasu przed sobą na wiele kolejnych! Życzyłabym sobie, aby mój rozwój dalej przebiegał w takim tempie, jak dotychczas.

Życzę Ci tego serdecznie. Powodzenia!

Bardzo dziękuję.

Copyright taniecPOLSKA.pl (oryginał)

*******

 

Więcej o Annie Hop: https://teatrwielki.pl/ludzie/anna-hop/ oraz http://annahop.com/

 


[i] Por. Za kulisami Polskiego Baletu Narodowego cz. III – Kalina Schubert w rozmowie z Maciejem Krawcem, taniecPOLSKA.pl, 12 lutego 2019, http://www.taniecpolska.pl/krytyka/601 (dostęp: 14 października 2019).

[ii] Konkurs organizowany jest przez Instytut Muzyki i Tańca, we współpracy z Fundacją Sztuki tańca, szczegółowe informacje na Konkursu (w tym kategorii nagród): http://www.imit.org.pl/programy/departament-tanca/2782

[iii] Konkurs Premio Roma Danza organizowany jest od 2001 roku w Rzymie, pod patronatem Prezydenta Republiki Włoskiej. Skierowany jest do uczniów Narodowej Akademii Tańca w Rzymie, a także zagranicznych uczestników. Jego celem jest wspieranie nowych talentów w dziedzinie tańca, choreografii i sztuk wizualnych.

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

Anna Hop w „In Light and Shadow” Krzysztofa Pastora. Fot. Ewa Krasucka
Anna Hop w Tańcu chińskim w „Dziadku do orzechów” Wayne’a Eaglinga i Toera van Schayka. Fot. Ewa Krasucka
Anna Hop w trakcie pracy nad jedną z choreografii na warsztaty „Kreacje”. Fot. Raphael Rautureau
Anna Hop w trakcie pracy nad baletem „Pupa”. Fot. Ewa Krasucka
Polski Balet Narodowy w balecie „Pupa” Anny Hop. Fot. Ewa Krasucka
Polski Balet Narodowy w balecie „Pupa” Anny Hop. Fot. Ewa Krasucka
Marco Esposito i Marta Fiedler w balecie „Mąż i żona” Anny Hop. Fot. Ewa Krasucka
Demeter Kobor i Margarita Simonova w balecie „Mąż i żona” Anny Hop. Fot. Ewa Krasucka

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close