Dzisiaj zastanawiamy się, dlaczego Billy Elliot nie mógł chodzić na lekcje tańca. Dlaczego w większości szkół tańca brakuje partnerów na zajęciach? Dlaczego panowie w klubach częściej okupują bar niż parkiet taneczny? Dlaczego taniec nie mieści się we współczesnych definicjach męskości?

Wersja do druku

Udostępnij

Pamiętają Państwo wspaniały angielski film sprzed ponad dwudziestu lat, zatytułowany Billy Elliot[1]? Jego bohater, Billy, dorasta w niewielkim górniczym mieście na północy Anglii. Jest początek lat 80. XX wieku, czas górniczych strajków przeciw reformom Margaret Thatcher. Portretowana społeczność, połączona silnymi więziami sąsiedzkimi i zawodowymi, żyje według zbioru konserwatywnych zasad i przekonań, określających powinności społeczne i moralne zobowiązania. Dla wszystkich jest jasne, jak należy zachowywać się w określonych sytuacjach (np. strajkować) i jakich wyborów należy dokonywać: mężczyźni są górnikami, kobiety – nauczycielkami i pielęgniarkami. Chłopcy trenują boks, dziewczynki chodzą na zajęcia taneczne. Każdy z tych wyborów – jak mówi Judith Butler – jest konkretnym aktem performatywnym, w którym aktualizuje się nasz gender, społeczna rola kobiety lub mężczyzny[2]. (W teorii Butler społeczne role kobiet i mężczyzn są sumą takich właśnie performatywnych aktów.) Tymczasem tytułowy bohater filmu, Billy, nie cierpi boksu, za to odnajduje się na lekcjach tańca klasycznego. Jego pasja w tym bardzo tradycyjnym świecie okazuje się wywrotowa, „queeruje” system. Nie będę dalej opowiadać tej historii (odsyłam do filmu, który można znaleźć w serwisach streamingowych). Interesuje mnie ten moment, w którym wybór chłopca, przedkładającego balet nad boks, okazuje się takim skandalem, jakby taniec odbierał mu męskość, definiowaną w zgodzie z binarną, heteroseksualną matrycą, a z drugiej strony stawiał pod znakiem zapytania wartości całej wspólnoty.

Taniec wydaje się wpisywać w bardzo głęboko wpisane w kulturę struktury, determinujące nasze role społeczne, w zgodzie z logiką systemu opartego na binarnych i komplementarnych cechach i wartościach. Zatem jeśli to, co męskie, definiowane jest jako aktywne, to, co kobiece – będzie pasywne. Jeśli to, co męskie kojarzone będzie ze słońcem i światłem, kobiece łączyć się będzie z ciemnością i księżycem. Jeśli siła i twardość zostaną określone jako męskie, to słabość i miękkość zostaną uznane za kobiece. Jeśli umysł i szerzej – racjonalność – zostaną przypisane mężczyźnie, to z jednej strony emocje, z drugiej – wszystko to, co wiąże się z cielesnością przyporządkuje się kobiecie. Według Simone de Beauvoir kobiece ciało niejako „skazuje ją na immanencję”, podczas gdy mężczyźnie przypisuje się zdolność do transcendencji[3]. Natura będzie kobieca, kultura – męska. Sfera publiczna będzie stanowić domenę mężczyzny, a kobietę na długi czas zamknie się w sferze prywatnej. W zgodzie z tą logiką, rywalizacja i dążenie do sukcesu będą uważane za męskie, a empatia i skłonność do współpracy – za kobiece. Zgodnie z tym tokiem rozumowania, także zawody opiekuńcze – jako realizujące cechy uważane za kobiece – będą najczęściej preferowane przez kobiety, a zawód górnika, policjanta czy polityka – będą wybierać mężczyźni. Ale co z tym tańcem?

Jako narzędzie ekspresji emocjonalnej, będące także techniką ciała, w owym binarnym systemie wartości określających płeć w naszej kulturze, już na pierwszy rzut oka wydaje się bliższy wszystkiemu, co definiujemy jako „kobiece”. Ciało tancerki, delikatne, miękkie i „kobiece” jest naturalnym przeciwieństwem twardego, silnego i atletycznego „męskiego” ciała sportowca. Co więcej – w zachodniej kulturze mężczyzna jest tym, który patrzy i posiada wzrokiem, nie może być natomiast obiektem voyeurystycznego pożądania, jest dysponentem i podmiotem „male gaze” (owego biorącego w posiadanie „męskiego spojrzenia”); uwaga i pożądanie, które mógłby wywołać, tańcząc, groziłyby feminizacją i załamaniem jego się heteronormatywnego wizerunku – pisze Maxine Leeds Craig[4]. Autorka interesującej książki Sorry I Dont Dance, próbując odpowiedzieć na pytanie „Dlaczego współcześni mężczyźni nie tańczą?”, wskazuje na splot czynników związanych z rasą, klasą i seksualnością, definiujących męskość w amerykańskiej kulturze w XX i XXI wieku. I tak – upraszczając jej zniuansowany, historyczny wywód – definicja męskości kształtująca się w Stanach Zjednoczonych po drugiej wojnie światowej, wyklucza taniec jako narzędzie ekspresji białego, heteroseksualnego mężczyzny (podczas kiedy dla kobiet, Afroamerykanów i Amerykanów o latynoskich korzeniach – jest uznawany za „naturalny” sposób wyrażania emocji czy tożsamości). Amerykańskie społeczeństwo, jej zdaniem, robi wyjątek dla młodych mężczyzn: taniec jest postrzegany jako skuteczne narzędzie dobierania się w heteroseksualne pary. Niemniej same taneczne ruchy mężczyzn podlegają kontroli (wykluczone są na przykład zbyt ekspresyjne ruchy bioder, jako „kobiece”, a zarazem „dzikie”).

Oczywiście mechanizmy społeczne opisywane przez amerykańską badaczkę tylko częściowo dadzą się przełożyć na europejski czy polski kontekst (gdzie z jednej strony, znacznie mniejsze znaczenie będzie miał kontekst rasowy, a z drugiej –   konserwatywne oddziaływanie purytańskich tradycji zastępuje równie konserwatywny, ale być może koncentrujący się na innych obszarach, wpływ kościoła katolickiego). Mimo to, w dużym stopniu jej wywód może pokrywać się z doświadczeniem wielu z nas: i tych, które tańczą, i tych, które by chciały, ale nie mogą znaleźć partnera. Nad Wisłą także mężczyźni unikają tańca, chociaż pewnie z innych przyczyn. Niemniej warto zauważyć, że zarówno w kulturze szlacheckiej, jak w tradycyjnej kulturze chłopskiej  (a więc w dwóch tradycjach, z których wyrasta nasza tożsamość narodowa) umiejętność tańca, zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn, była ważną częścią klasowego habitusu[5]. Coś ważnego zdarzyło się w drugiej połowie XX wieku także w naszej części Europy.

Autorka książki Sorry I Dont Dance skupiła się na gatunkach tańca towarzyskiego i performowaniu stereotypowych ról płciowych na tanecznym parkiecie (lub wobec niego – kiedy się podpiera ściany w klubie albo na imprezie). Ale żeby te genderowe stereotypy wprawić w ruch (tak, jak mimo wszystko wprawia je w ruch taniec!) chciałabym zacytować na koniec Alaina Badiou. „Powiedzmy, że taniec pokazuje w sposób uniwersalny, że istnieją dwie pozycje seksualne (≪mężczyzna≫ i ≪kobieta≫ są ich nazwami), i że zarazem pomija on, czy też usuwa tę dwoistość”[6].

Od tej – celebrowanej i podważanej zarazem – dwoistości płci chciałabym zacząć następnym razem.

Przypisy

[1] Vide Billy Eliot, reż. Stephen Daldry, prod. Francja – Wielka Brytania (2000).

[2] Vide Judith Butler, Uwikłani w płeć. Feminizm i polityka tożsamości, przeł. Karolina Krasucka, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 1999.

[3] Vide Simone de Beauvoir, Druga płeć, przeł. Gabriela Mycielska, Maria Leśniewska, Czarna Owca, Warszawa 2009.

[4] Vide Maxine Leeds Craig, Sorry I Dont Dance. Why Men Refuse to Move, Oxford University Press, Oxford – New York 2014.

[5] Vide Tomasz Nowak, Taniec narodowy w polskim kanonie kultury. Źródła, geneza, przemiany, Instytut Muzykologii Uniwersytetu Warszawskiego – Bel Studio, Warszawa 2016.

[6] Alain Badiou, Taniec jako metafora myślenia, przeł. Paweł Pieniążek, w: Przyjdźcie, pokażemy Wam, co robimy. O improwizacji tańca, Muzeum Sztuki – Instytut Muzyki i Tańca, Łódź 2013, s. 241.

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close