Przeskok z teorii do praktyki niesie ze sobą wiele konsekwencji. Zakwasy to jedno. Zmienia się sposób patrzenia nie tylko na czyjś ruch, ale przede wszystkim na własne ciało, jego ograniczenia i przyzwyczajenia, motorykę, narośla kompleksów. W praktyce można znaleźć też wiele zaskoczeń i przyjemności, między innymi dlatego warto wziąć ją pod uwagę.

Wersja do druku

Udostępnij

Ciało niemal od zawsze postrzegałem jako – cytując moją ulubioną polską osobowość literacką i internetową Dorotę Masłowską – stojak na głowę. To mózg był mięśniem, który rozciągałem wzdłuż i wszerz, nie przejmując się resztą. Przełożyło się to w istotny sposób na podjęte studia (kulturoznawstwo i teatrologia, czyli teoria i teoria) oraz wykonywany zawód (krytyk teatralny, czyli analiza). Mimo że w ostatnich latach sporo się u mnie zmieniło, bo zamiast opisywać spektakle, zacząłem je tworzyć, to i tak wypowiedziane ponad pięćdziesiąt lat temu słowa Yvonne Rainer „the mind is a muscle” pozostają mi bliskie.

W tym płynnym procesie przechodzenia od teorii do praktyki jednym z najciekawszych odkryć, ale i wyzwań, były właśnie próby „wyłączenia głowy”. Nie chodzi tu o izolację tej części ciała (głowa też  przecież może prowadzić ruch), tylko o rozluźnienie umysłu, świadomą rezygnację z (nie)sławnego overthinking[1]. Od niedawna staram się więc ograniczać rozwibrowany rozum na rzecz ruchu. Robić, nie myśleć. Być bardziej „w ciele” niż „w głowie”. Wychodzi raz lepiej, raz gorzej. Sztuka polega na tym, żeby się w tym nie oceniać. Najlepiej dać się porwać wychodzącym z ciała impulsom. Praktykowanie ruchu sprawia, że niemyślenie staje się nie tylko łatwiejsze, ale można w nim znaleźć wiele przyjemności!

Dla osoby bez wykształcenia tanecznego pomocne w zwiększaniu świadomości ciała są między innymi warsztaty prowadzone przez doświadczonych choreografów i choreografki. Udział w różnorodnych zajęciach (w moim przypadku głównie z tańca współczesnego i eksperymentalnego) pozwolił mi niejednokrotnie wyjść poza skonstruowane przez siebie ramy. Pokonać własne lęki związane z próbowaniem nowych rzeczy, oswajać się zarówno z własnym ciałem, jak i uczestniczeniem w grupie.

Recenzencka praktyka przyzwyczaiła mnie do pracy indywidualnej, samotnego ślęczenia nad laptopem do późnych godzin nocnych. Bycie na sali z innymi ciałami to zupełnie inna bajka. Podczas warsztatów, w których uczestniczyłem, z radością zauważyłem, że średnia wieku uczestniczek i uczestników bywa różna. Podobnie z doświadczeniem w tańcu. Zapisując się na zajęcia, nawet te, na których nie jest ono wymagane, za każdym razem zastanawiam się, czy rzeczywiście się nadaję. Czy kondycja pozwoli mi na wykonywanie wszystkich zadań? Jaka będzie grupa? Czy kompletny brak wykształcenia ruchowego nie okaże się jednak przeszkodą? Używane niekiedy przez prowadzące terminologia baletowa czy z zakresu tańca współczesnego na początku stanowiły dla mnie problem, nie mówiąc już o sprawach takich jak dokładna lokalizacja stawu skokowego. Szybko jednak nauczyłem się mniej lub bardziej specjalistycznych określeń tanecznych, namierzania poszczególnych części ciała oraz nazywania partii mięśni, o których posiadaniu nie miałem pojęcia.

Warsztaty to także okazja, by zajrzeć na chwilę do głowy prowadzącej czy prowadzącego, przekonać się na własnej skórze, jak dana osoba pracuje. Choć z pewnością wiele zależy od tego, co w danym momencie interesuje artystę lub artystkę, to jestem przekonany, że w ich praktyce pojawiają się elementy stałe, charakterystyczne dla języka, którym się posługują; może to być joga, kontakt improwizacja lub intensywny trening fizyczny. Wszystkie te elementy czemuś służą; mają za zadanie wydobycie pożądanej jakości cielesnej bądź wprowadzenie w odpowiedni stan (zmęczenia, zrelaksowania, pobudzenia), z którego korzystają w dalszej pracy – grupowej bądź indywidualnej. Staram się więc chłonąć jak najwięcej, wykonując wszystkie zadania najlepiej jak potrafię. Nie zawsze udaje się to na sto procent. Czasem trudno wyłączyć myślenie, skupić się na lewej kostce i oddychać w jej kierunku. Często na wiele rzeczy nie pozwala mi kondycja, nierozciągnięte ciało lub jego specyficzna budowa – nie mam tak otwartych bioder jak zawodowi tancerze, za nic w świecie nie zrobię szpagatu, pozycja jogi nazywana psem z głową w dół w moim przypadku jest możliwa wyłącznie przy mocno ugiętych kolanach.

Okazuje się, że ciało to coś więcej niż stojak na głowę. To pojemne naczynie, gąbka, która potrafi wiele wchłonąć, i wiele oddać. Praktykowanie ruchu to nie tylko praca z ciałem, ale również otwieranie głowy. A przede wszystkim to platforma odkryć; że można inaczej oddychać, a kręgosłup jest giętki niczym wąż; że przy izolacji jednej ręki, druga zachowuje się inaczej niż zwykle; że ciało nie jest aż tak sztywne jak myślałem i nie zawsze trzyma się pionu – lubi być przy podłodze, rozciągać się i turlać. Okazało się, że umiem tańczyć poza rytmem i nie przeszkadza mi brak muzyki – wręcz przeciwnie: wówczas czuję, że impulsy wychodzące z wewnątrz są bardziej naturalne, a nie podporządkowane konkretnej kompozycji. Muzyka czasem zbyt wiele podpowiada, ale też potrafi być niezwykłym narzędziem manipulacji – zwłaszcza jeśli chodzi o emocje widza.

Połączenie tych dwóch perspektyw – fizycznej i umysłowej – wiele mi dało, zwłaszcza w kontekście oglądania spektakli. Wracając myślami do pozycji krytyka, stwierdziłem, że w przeszłości koncept był dla mnie czasem ważniejszy niż wykonanie. Osadzenie ciała (piękne określnie!) nabrało dla mnie znaczenia wraz z rosnącym doświadczeniem. Można zbudować wielopiętrowe kompozycje, pełne intertekstualnych odniesień, filozoficznych treści i mądrego ruchu, mimo to sprawiające wrażenie nieszczerości. Ciało fałszuje stan rzeczy, bo nie nauczyło się kłamać albo kłamać nie potrafi. Dzięki praktyce zacząłem to zauważać, ponieważ ten stan zaobserwowałem u siebie (np. moje mięśnie robią się sztywne, gdy wysyłany z głowy komunikat brzmi „nie!”). Ciału potrzebny jest trening fizyczny. Nie wystarczy zaprojektować pomysł i hodować go w głowie – trzeba wyjść na salę i go wypróbować. Niekiedy możemy to zrobić wobec innych, często wyrozumiałych osób. Bywają jednak sytuacje, w których nie zawsze koncept zostaje doceniony, czemu może towarzyszyć poczucie odrzucenia (nie ma ono jednak wiele wspólnego z mitem niezrozumianego artysty). Mimo to, zawsze warto konfrontować pomysł z rzeczywistością. Wypełnić kontur, urealnić wyobrażone.

[1] Korzystam z angielskiego terminu, ponieważ brzmi on zgrabniej niż przetłumaczone na polski „nadmierne myślenie” czy „przeintelektualizowanie”.

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close