Przed premierą Małego Księcia, pierwszą zrealizowaną przez nową kierowniczkę baletu dla Opery na Zamku, a także o jej dotychczasowej drodze zawodowej, z Lucyną Zwolińską rozmawia Adela Prochyra.

Wersja do druku

Udostępnij

Od początku tego sezonu jest Pani kierowniczką baletu w Operze na Zamku w Szczecinie. Teraz szykuje się Pani do swojej pierwszej premiery na tej scenie – Małego Księcia. Skąd taki wybór? 

Lucyna Zwolińska: Moim zadaniem na początku [pracy w Operze – przyp. A.P.] było stworzenie przedstawienia dziecięcego, z którym mieliśmy pojechać do teatru Vorpommern w Greifswaldzie w ramach polsko-niemieckich „Dni Teatru”. Niestety Covid pozmieniał nam plany i musieliśmy przesunąć premierę Króla Rogera, a także Małego Księcia, dlatego w tym roku nie uda nam się wyjechać. Stąd wybór spektaklu. Dla mnie to był wybór bardzo spontaniczny. Dowiedziałam się, że mam zrobić coś dla dzieci, ale nie chciałam robić czegoś typowego. Mały Książę to przedstawienie dla każdego – i starszy i młodszy widz może się w nim odnaleźć. Poza tym, że jest to wspaniała i ponadczasowa opowieść, której sam tytuł przyciąga widownię, nie ma wielu realizacji tego utworu, czyli nie ma różnych wersji do wzorowania się czy porównywania. Przez to mogłam mieć wolność zrobienia czegoś oryginalnego, pójść w swoim kierunku. Mogę w tym spektaklu poruszać bolączki i trudności człowieka dorosłego przez prosty przekaz, który niesie Mały Książę.

Dokładnie o to chciałam zapytać: czy miała Pani w pamięci jakieś inne realizacje tego tytułu, których w Polsce faktycznie nie ma zbyt wiele? 

Mnie w Polsce nie było od 18 lat, więc nie wiem dobrze, co się tu działo, ale nie jest to taki tytuł jak na przykład Dziadek do orzechów, Alicja w Krainie Czarów, czy Śpiąca królewna, które gra prawie każdy teatr. Tutaj miałam pełną swobodę interpretacji i wiedziałam, że widz nie będzie miał konkretnych oczekiwań.

Jaki w takim razie będzie Pani Mały Książę? 

W swoich choreografiach – i to na pewno też wpłynęło na decyzję o wyborze tego tytułu – wolę poruszać raczej egzystencjalne tematy, trudności, z którymi mierzy się człowiek dorosły, niż tematy polityczne. Dlatego też Mały Książę mnie przekonał. Tworzę w stylu tańca współczesnego. W tańcu lubię pokazywać wrażliwość mężczyzn i siłę kobiet, co w tańcu współczesnym jest łatwiejsze niż w klasyce. Będziemy mieli wiele scen zespołowych, będziemy mieli dziewczyny podnoszące pana, podwójną obsadę Pilota – raz będzie tańczył tę partię tancerz, a raz tancerka. Lubię zróżnicowanie, lubię kontrasty. Będzie wiele scen mocnych, potężnych, wręcz agresywnych, ale też wiele scen minimalistycznych, delikatnych, wiele kolorów w projekcjach wideo. Ponieważ jest to książka, w której zderza się świat dorosłego ze światem dziecka, chciałam pokazać dystans między tymi dwoma światami. Dlatego też mówię o tym zróżnicowaniu w scenach, w dynamice ruchu i w muzyce. Chcemy zbliżyć się do perspektywy dziecięcego spojrzenia na świat przez projekcje wideo, które są przepełnione animacjami, a świat dorosłych ująć raczej od strony choreografii i pokazać defekty oraz słabości człowieka dorosłego.

Jak to się stało, że trafiła Pani do Szczecina i została kierowniczką baletu w tym zespole? 

Dawno, dawno temu, jeszcze na początku mojej kariery, pracowałam z Kevinem O’Day’em, który w tamtym sezonie stworzył dla Opery spektakl Coming together. On podpowiedział dyrekcji moje nazwisko, bo wiedział, że szukają kierownika i że chętnie zatrudniliby kobietę. Kevin znał mnie jako choreografkę i jako tancerkę. Przyjechałam do Szczecina, przez tydzień prowadziłam warsztaty, potem miałam rozmowę z dyrekcją i zdecydowali się mnie przyjąć.

Ma Pani na koncie bogatą karierę. Tańczyła Pani zarówno w repertuarowym zespole baletowym, w Saarbrücken, jak i w zespole Susanne Linke, jest też Pani niezależną choreografką. Jak te różnorodne doświadczenia przekładają się na Pani pracę na obecnym stanowisku? 

Pozycja kierownika baletu jest dla mnie nowym wyzwaniem. Pracując niezależnie miałam wielką swobodę jeżeli chodzi o godziny pracy, spotkania, ale też wybory artystyczne. Teraz mierzę się z zadaniami, które są mi powierzone, szczególnie tymi administracyjnymi, a z którymi wcześniej miałam mniej do czynienia. Dotąd przeważnie pracowałam w studio z tancerzami, tworząc, a nie wypełniałam papiery czy pisałam wnioski. Nadal próbuję się w tym odnaleźć. Na pewno miałam szczęście w mojej karierze, bo zaczęłam pracę od zespołu w Augsburu, gdzie dyrektorem był Robert Conn, były solista Stuttgart Ballet. On miał wiele, wiele znajomości, nie tworzył sam, tylko zapraszał choreografów gościnnych, także miałam styczność z wieloma osobami i dość wcześnie mogłam się przekonać, w jakim chcę iść kierunku. Moja szefowa z Saarbrücken, Marguerite Donlon, dawała mi dużo zaufania i mogłam zacząć tworzyć swoje rzeczy. Ona mnie popychała w tym kierunku, motywowała, żebym robiła choreografię. Angaż do zespołu Susanne Linke było to najlepsze doświadczenie w mojej karierze. Było 10 osób w zespole, z czego osiem w wieku 30+, był to więc dojrzały zespół. Ja też już byłam tancerką z doświadczeniem, chociaż o innej świadomości ciała i ruchu niż reszta kolegów i koleżanek. Mieliśmy tam bardzo dużo swobody, czasami byliśmy zostawiani sami na dwa tygodnie, żeby stworzyć własny charakter roli. Od Susanne się bardzo wiele nauczyłam, bardzo wiele jej zawdzięczam. Ona mnie nauczyła, że nie muszę niczego grać na scenie, że to, co wychodzi ze mnie, musi wychodzić naprawdę z wewnątrz. Susanne nigdy też nie dawała nam odczuć, że jest szefem. Ona była liderem. Dawała nam również wiele zaufania, była jak przyjaciółka i matka dla nas wszystkich. To był czas, kiedy mogłam dotrzeć do tego, czego ja tak naprawdę chcę nie tylko jako tancerka, ale też jako człowiek. Do tej pory mamy świetny kontakt. Jest jedną z najlepszych osób, jakie spotkałam w swoim życiu. A tutaj [w Szczecinie – przyp. A.P.] jest troszkę inaczej. Brakuje mi tej swobody artystycznej, muszę iść na kompromisy.

Czy mimo to ma Pani przestrzeń na poszukiwania, wypracowanie swojego stylu zarządzania zespołem?

Przyjechałam ze swoją koncepcją, jak chcę ukształtować ten zespół i na początku próbowałam ją wdrożyć. Ale kiedy zobaczyłam, ile oni mają innych różnych zadań związanych z repertuarem, zorientowałam się, że te moje plany nie będą łatwe do zrealizowania. Czekamy na to, jak przyjmie się ten spektakl, żeby dyrekcja zobaczyła, czy zespół może iść w tym kierunku. Ale na razie to jest raczej wykonywanie planu, który jest mi powierzony.

Rozmawiamy pod koniec sezonu. Czy może się Pani podzielić planami na kolejny?

Będziemy robili Don Quichotea Anny Hop. To będzie nasza premiera baletowa w następnym sezonie.

A Pani własne plany choreograficzne?

Tydzień po premierze Małego Księcia, czyli 11 czerwca, mam premierę w Trewirze. Spektakl nazywa się Zeitrausch i jest to wieczór młodych choreografów, który się powinien odbyć dwa lata temu. Niestety musiałam odwołać premierę w Stuttgarcie, gdzie miałam przygotować pracę na Noverre Young Choreographers. To miała być druga edycja z moim udziałem. Oprócz tego jesienią parę przedstawień spektaklu, który był stworzony z pomocą ministerstwa i miasta w Saarbrücken.

Dziękuję za rozmowę i trzymam kciuki za sukces Małego Księcia

Patryk Kowalski jako Mały Książę i Aleksandra Januszak jako Róża. For. B. Macal©Opera na Zamku

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close