Gdy ktoś mówi o tańcu ludowym, na ogół w wyobraźni widzimy rozświetloną estradę, na której kwieciste spódnice, barwne kubraki i pstrokate kamizele układają się w geometryczne wzory – jak w kalejdoskopie, a pełni wigoru młodzi artyści chwytają za serca rozentuzjazmowaną widownię. I o tym pewnie kiedyś Wam napiszę. Dziś jednak chciałem zabrać Was do małych sal teatralnych, często zagubionych w peryferyjnie położonych regionach, gdzie taniec jest nieodłącznym elementem niemal każdego spektaklu, a aktorami są zwykli mieszkańcy wsi. Jest teatr, który pokazuje zwykłe ludzkie życie, i są ludzie, którzy w swe zwykłe życie na zawsze wpletli teatr.

Wersja do druku

Udostępnij

Wiejskie tańce w spektaklach teatralnych są z nami od bardzo dawna. Już w najstarszym spośród znanych intermediów polskich z 1542 roku Baba Piszczkowa, Gordanka i Czuczyna hulają z pasterzami Taniec wieśniaczy. Potem po tańce wiejskie sięgał teatr szkolny, dworski i mieszczański. A w drugiej połowie XIX wieku nie tylko na wiodących ówcześnie scenach Krakowa, Lwowa i Warszawy, ale przede wszystkim w rozlicznych teatrzykach ogródkowych i na scenach prowincjonalnych, zaopatrzony w tańce chłopskie, teatr nurtu ludowego cieszył się największą popularnością. Jego powodzenie było tak duże, że kompozytor Adolf Sonnenfeld, zapytany o najskuteczniejszą receptę na sukces teatralny, wymienił tematykę chłopską i dodał wprost: „trochę tanzen i trochę singen”.

Współczesny teatr ludowy, to oczywiście odmienne zjawisko, będące rodzajem samym w sobie. Przede wszystkim kreowany jest on przez amatorów, którzy co prawda w różnym stopniu opanowują warsztat dramaturgiczny, reżyserski i aktorski, ale mają jedną, niezaprzeczalną przewagę nad dziewiętnastowiecznymi artystami, wywodzącymi się na ogół z warstwy mieszczańskiej – znają wieś z własnego  doświadczenia, instynktownie wyczuwają problemy jej dawnych i obecnych mieszkańców, a swoją mową, gestyką i sposobem poruszania się wyrażają społeczną kulturę wsi w sposób najbardziej bezpośredni. I ci właśnie ludzie nie wyobrażają sobie, by nie sięgnąć po pieśń, muzykę i taniec, które w ich świadomości są jednością. Niejedną książkę napisano o trójjedynej chorei, a  my – cóż że oczytani, doświadczeni – nadal nie wiemy, czy rozumiemy ten koncept tak jak starożytni. Oglądając spektakl współczesnego teatru ludowego nie musimy tego rozumieć – czujemy to w sobie.

A przy tym prezentacje te mają olbrzymią wartość kulturową. Któż inny w dzisiejszych czasach jest w stanie przekazać nam tę pieśń, muzykę instrumentalną i ten taniec bardziej prawdziwie niż oni? Oczywiście, są w archiwach  liczne dokumentacje – skrupulatnie zgromadzone, opisane w mądrych książkach, egzemplifikowane w filmach, nagraniach i wywiadach, ożywiane i rekonstruowane przez niesionych ideami miłośników i fascynatów. Ale tu tańczą przed nami ludzie, którzy znają oryginalne środowisko  tańców tradycyjnych od dziecka. Na scenie przywołują własne wspomnienia, odgrywają role swoich ojców i dziadków, rekonstruują ich relacje, w końcu odnoszą i adaptują elementy kultury dawnej wsi do współczesnych realiów. Synkretyczność prezentacji, zarysowanie szerszego kontekstu sytuacyjnego – często przez zespół wielopokoleniowy – bezpośredniość artystów, czy w końcu odwołanie się do archetypicznych i ciągle aktualnych charakterów i zachowań przełamują wszelkie bariery między wykonawcami a widownią, co daje się zauważyć poprzez żywe i spontaniczne reakcje publiczności. Nic więc dziwnego, że zaprezentowana w takiej atmosferze pieśń, instrumentalna przygrywka, czy wykonany taniec ma zupełnie inną wartość – utwory stają się zrozumiałe, a przez to bliskie i wartościowe. Nie patrzymy już na tańce podlaskie, kaszubskie, lubelskie, orawskie czy podhalańskie. Oglądając je, jesteśmy w izbie w Dokudowie, Bielsku Podlaskim, Soninie, Bukowinie Tatrzańskiej, Czarni, Lipnicy Wielkiej, Osięcinie, czy Mszanie Górnej.

Blisko nich sytuują się także inni mieszkańcy wiosek, którzy nie noszą „miana” teatru. Ot, zwyczajny zespół regionalny z nazwą zawsze odniesioną do lokalnej toponimii. To bowiem jest dla nich najważniejsze i nic więcej poza tym, co w śpiewie i tańcu wzięli wraz z ojcowizną, nie pokażą. Siłą rzeczy więc śpiew i taniec jest zaraz po identyfikacji regionalnej. Ale czy nie ma w tym, co robią, teatru? Jest, ale tylko ten odniesiony do znanej im rzeczywistości, muzyki i tańca. Są bowiem przede wszystkim skarbnikami własnej tradycji, czasami już tylko w zespole przekazywanej, tańców niepowtarzalnych i stylów nietuzinkowych. Ale jeszcze nie nieistniejących. Dla nich jest to bowiem świat cięgle żywy. Często, gdy są we własnym gronie, bawią się tym, co pokazują na scenie. I zdziwicie się – w niektórych wsiach swą wiarą w wartość tego, co prezentują zarazili pozostałych.

Mam wśród nich przyjaciół – Małgosię, Danusię, Monikę, Patryka, Bartka, Andrzeja… Na co dzień siedzą za biurkiem, uczą w szkole, zliczają faktury, grają, orzą, hodują krowy, konie lub owce. Już z daleka widać, że się odróżniają od wszystkich – wyraziści w ruchach, szerocy w geście, komunikatywni w mimice. Kiedy ich pytam, czy to dla nich ważne, to odpowiadają, że mają coś ważniejszego. Mają ich mały świat, naprawdę „ich” tańca. I mają dodatkowe święta w kalendarzu – dni, w których się tym światem dzielą z innymi.

Zespół Regionalny „Mystkowianie”. Fot. Archiwum zespołu

Zespół Regionalny „Mystkowianie”. Fot. Archiwum zespołu

Zespół Regionalny „Mystkowianie”. Fot. Archiwum zespołu

Zespół Regionalny „Mystkowianie”. Fot. Archiwum zespołu

Zespół Regionalny „Mystkowianie”. Fot. Archiwum zespołu

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close